-

gabriel-maciejewski : autor książek, właściciel strony

Tysiąc słów dziennie

Jack London, żeby nie wyjść z wprawy i zarobić na swoje liczne, nieuporządkowane przywiązania emocjonalne, pisał ponoć dziennie 1000 słów. Tekst, który umieściłem tu wczoraj miał ponad 1300 słów, a później przecież jeszcze napisałem kawał rozdziału nowej książki. A była dopiero połowa dnia. Gdybym chciał mógłbym napisać jeszcze dwa, a może nawet trzy tysiące słów. Moim zdaniem to niezwykłe. Dziś zamierzam powtórzyć ten wyczyn, ale ograniczę się tylko do porannego tekstu, albowiem mamy święto.

Kiedy byłem młody przeczytałem powieść „Martin Eden”. Dwa razy. Wcześniej obejrzałem włoski serial nakręcony na motywach tej powieści, który bardzo mi się spodobał. Jak zwykle w takich sytuacjach chciałem być podobny do głównego bohatera, ale już z samej treści książki widać było jasno, że się nie nadaję. Martin, idąc do szkoły, musiał walczyć z łobuzami, którzy codziennie zastawiali mu drogę. Przede mną rozpościerała się zalana słońcem, przenikającym przez liście olbrzymiego jesionu i dwóch kasztanowców, ulica Nowa, a jedyną osobą, którą mogłem spotkać idąc do szkoły, była stareńka pani Pajączkowa, wychodząca raniutko przed dom i obserwująca ludzi spieszących do swoich zajęć. Dziś wszystkich tych drzew już nie ma, a na Nowej, zamiast kanciastej, betonowej trelinki, pokruszonej w czasie podłączania kanalizacji, leży równy, czarny pas asfaltu.

Martin od najmłodszych lat musiał pracować. Ja nie musiałem robić nic. Dosłownie nic. Miałem się tylko uczyć. Było tak zapewne z tego powodu – a to jest bardzo silna motywacja – że moi rodzice i starsze rodzeństwo – nie czuli się wszyscy razem i każdy z osobna zbyt pewnie. Nie była to stabilna rodzina, a wobec tego każdy, wyszukując sobie jakieś zajęcie starał się, by prócz utrapienia, przyniosło mu ono jeszcze satysfakcję i trochę bezpieczeństwa, a także by odizolowało go od innych domowników. Fakt, że ja – najmłodsze dziecko – nie robiłem nic brał się także stąd, że każdy potrzebował kogoś, kto jest słabszy i mniej zaradny od niego, z tego prostego powodu, żeby móc się z nim porównać. Ja się do tej roli nadawałem znakomicie i bardzo dużo czasu strawiłem na zrozumieniu tego mechanizmu. Kiedy go w końcu odkryłem, nie dawałem już potem nikomu żadnej szansy. I to – ten nawyk – dość przyznam okropny, został ze mną do dziś.

Martin miał niesamowite przygody, pływał po morzach i ciężko pracował, musiał walczyć o każdy kęs życia, a kiedy poznał piękną dziewczynę z bogatego domu zakochał się bez pamięci z miejsca i stało się to przyczyną wszystkich jego nieszczęść.

Kiedy ja, pewnego zimowego popołudnia, pojechałem autobusem do Stężycy, żeby obejrzeć tamtejszy gotycki kościół z portalem atrybuowanym Santi Gucciemu, żeby zobaczyć gotyckie sklepienie wznoszące się nad nawą główną, rodzice nie uwierzyli rzecz jasna w tę gawędę. Myśleli, że mam tam jakąś koleżankę i byli bardzo szczęśliwi, że wreszcie zacząłem okazywać jakieś dające się opisać normalnym językiem, ludzkie odruchy. Nie wyprowadzałem ich z błędu. W tej Stężycy, kiedy już obejrzałem sobie dokładnie kościół, datowany na pierwszą połowę XIV wieku, zaszedłem do sławnego baru „Wisełka” , gdzie kupiłem sobie śledzia i piwo. Uważałem, to za najbardziej naturalną rzecz na świecie. Nie przypominałem jednak w niczym bohatera powieści ‘Martin Eden” Martin wzbogacił się znacznie i gwałtownie publikując swoje opowiadania i powieści z mórz południowych, a stało się to w bardzo krótkim czasie. Nie wiem czy ktoś kiedyś zadał sobie trud by policzyć ile czasu w powieści zajmuje Martinowi droga od biednego marynarza, nie potrafiącego sklecić kilku słów w angielskim języku literackim, do posiadacza własnego jachtu. Niewiele, albowiem miłość jego życia nie zdążyła się przecież zestarzeć, nie znalazła sobie nawet męża, który byłby stosowniejszą partią niż Martin – agresywny, były majtek, z niezrozumiałymi aspiracjami. Oceniając na oko, cała ta kariera zajęła Martinowi około dwóch, trzech lat. A przecież musiał się w tym czasie zmagać z niezwykłymi zupełnie przeciwnościami. Czytał wszystko co było w bibliotece, uczył się chaotycznie różnych przedmiotów, wstawał o świcie i kładł się późną nocą, a cały dzień przecież ciężko pracował fizycznie. No i jeździł rowerem do swojej dziewczyny, o ile pamiętam było to 80 mil dziennie. Już po pierwszym przeczytaniu tej powieści wydało mi się to dość problematyczne, zważywszy, że Martin nie miał roweru z przerzutkami, a do tego jeszcze przez cały dzień pracował w pralni.

Ja sam, rzecz jasna, też wstawałem rano, potrafiłem podnieść się o trzeciej z rana i jechać na ryby, nad Wisłę, kiedy jednak wracałem, nie po ciężkiej pracy przecież, nie było mowy o czytaniu czy pisaniu czegokolwiek, musiałem się położyć, żeby odespać. Jak możemy przeczytać w samej powieści, ale także w licznych biografiach, płaca amerykańskiego robotnika wynosiła w czasach Martina Edena i Jacka Londona 10 centów za godzinę. Nie wiem jaka była siła nabywcza owych 10 centów, ale myślę, że spora. Miesięczna pensja niewykwalifikowanego robotnika w San Francisco tamtych czasów to około 40 dolarów. Jej siły nabywczej również nie znamy. Nie wiemy także ile mogła kosztować maszyna do pisania, która przecież potrzebna była Martinowi, żeby mógł rozpocząć karierę literacką.

Jeśli idzie o samo pisanie to – czytając powieść „Martin Eden” nie miałem o nim pojęcia. Nie wiedziałem jak to się robi, miałem jednak głowie i sercu pewien głęboki dysonans poznawczy – chodziłem do szkoły, wysławiałem się poprawnie, mógłbym teoretycznie napisać coś, co mogło uchodzić za kawałek literacki, ale tego nie zrobiłem, albowiem wiedziałem, że nie dam rady i wyjdzie z tego jakaś komedia. Tym bardziej szydercza im większej liczbie osób chciałbym się tym swoim dziełem pochwalić. Nie mówiłem więc nic o swoich ambicjach i swoich motywach. Pozostawiając otoczeniu wdzięczne pole do interpretacji.

Martin od razu wiedział co i jak. Mimo, że był prostym marynarzem, od razu wiedział, co trzeba zrobić, żeby zacząć literacką karierę. Wysłał opowiadanie na konkurs i ten konkurs wygrał. Dostał nawet honorarium. Potem nie szło mu już tak dobrze, ale dzięki wytrwałości i uporowi osiągnął w końcu sukces. Przyznam z pewnym skrępowaniem, że nigdy nie miałem ani serca, ani zaufania do ludzi zbyt dużo opowiadających o swoim uporze i determinacji. Podejrzewałem ich zawsze o to, że ktoś w nich ten upór i determinację stymuluje. Młody człowiek, nie jest bowiem w stanie wyobrazić sobie jak wygląda naprawdę ten obszar działalności, do którego aspiruje i co trzeba zrobić, żeby osiągnąć tam sukces. Tak więc, często bywa tak, ze zarówno ambicje jak i trudności na drodze do ich realizacji są po prostu celowo ustawionym torem przeszkód.

 

I tym oto sposobem dojechaliśmy do magicznej liczby 1000 słów dziennie, co zajęło mi niecałe czterdzieści minut, albowiem w międzyczasie przygotowałem jeszcze śniadanie dla Michaliny, która obudziła się wcześniej i byłem w, pardon, toalecie.

 

Zwykle przyjmuje się interpretację następującą – Martin Eden to powieść autobiograficzna. Kłopot w tym, że podobnie autobiograficzną powieścią jest jeszcze „John Barleycorn czyli wspomnienia alkoholika”. Tej książki nie czytałem, ale ją sobie już zamówiłem. Jak pamiętamy Jack London żył czterdzieści lat, w tym czasie zdążył napisać mnóstwo książek, z których tylko niektóre dotyczą przygód na morzu. Większość z nich to, dziwaczne opowiadania o charakterze społeczno-obyczajowym, a także coś, co od biedy można uznać za fantastykę - „Cień i błysk” albo „Szkarłatna dżuma”. Ta fantastyka miesza się z wątkami jawnie socjalistycznymi, a pamiętamy przecież, że London należał do Bohemian Grove, gdzie nie wpuszczano byle kogo. Poza tym pobyt w tym sławnym stowarzyszeniu młodych, wysportowanych mężczyzn ze skłonnością do alkoholu i morfiny, był obłożony pewnym ryzykiem obyczajowym, które nie każdy był gotów podjąć. Za pewnik uznaje się, że Jack London, na pewno by go nie podjął, choć są tacy, którzy wprost twierdzą, że było dokładnie odwrotnie.

Kiedy czytamy, że siedmioletni Jack wstawał o trzeciej rano, żeby przed pójściem do szkoły roznieść lokalną gazetą, a wieczorem kiedy wracał roznosił jej popołudniowe wydanie, mimowolnie spoglądamy na jego zdjęcie z tamtych czasów. Widzimy na nim tłustego, rozlazłego dzieciaka w dobrych ciuchach, który ma zamiar za chwilę szczerze się rozpłakać. Jak to dziecko mogło obudzić się przed świtem i biegać po sąsiadach z gazetą, a potem jeszcze wędrować do szkoły, która nie mieściła się przecież na sąsiednim podwórku?

Rodzice Jacka, byli dziwaczni. Ojciec, który opuścił matkę i wyparł się syna, był jarmarcznym okultystą nadającym swojej profesji rys akademickiego wtajemniczenia. Matka także miała skłonności ezoteryczne, ale była przede wszystkim „zwolenniczką wolnej miłości”. Kiedy patrzymy na jej zdjęcie dochodzimy do szyderczego wniosku, że inaczej być nie mogło, albowiem szybka miłość w przypadku tej pani w ogóle nie wchodziła w grę. Jack wychowywany był przez ojczyma, weterana wojennego, który bardzo się starał, żeby rodzina żyła na przyzwoitej stopie. Organizował gospodarstwa rolne wokół San Francisco, co zapewne nie było zbyt trudne, albowiem wielkie, dynamicznie rozwijające się miasto pochłonie każdą ilość żywności. Przedsięwzięcia jednak upadały, ze względu na histerię i idiotyczne decyzje matki Jacka. Nikt oczywiście nie wspomni słowem o tym, kto te przedsięwzięcia kredytował i kto dawał panu Londonowi, od którego Jack pożyczył sobie nazwisko, kolejne szanse na nowe przedsiębiorstwa. Być może był to jego teść, ojciec Flory, matki Jacka, o którym nie znajdziemy słowa w wiki, choć przecież był to człowiek zamożny, jeden z najbogatszych ludzi na środkowym zachodzie, który inwestował w wielki kanał Pensylwanii.

Biografowie, skupiają się zwykle na wrażliwości Jacka i jego bohaterstwie. Przez wrażliwość rozumieją oni współczucie dla biednych i chęć reformy kapitalistycznego społeczeństwa. Podkreślają też, że Jack inwestował i organizował różne przedsiębiorstwa, podobnie jak jego ojczym. Plajtowały one zwykle. Nie wiemy jednak kto je kredytował i nie wiemy kto podpalił sławny „Dom Wilka” czyli rezydencję, którą wybudował dla siebie Jack London, kiedy był już syty sławy i zaszczytów. Nie znamy motywacji podpalacza, ale w życiu już tak jest, że podpalenie jest przeważnie motywem zemsty. Jeśli w grę nie wchodzą pobudki osobiste, to z całą pewnością chodzi o pieniądze.

Jack nie był taki sam jak Martin Eden, choć on sam włożył dużo trudu by przekonać do tego czytelników. Jack nie było prostym marynarzem, a jego decyzja o wypłynięciu na morze, a potem o wyprawie na terytorium Jukon, po złoto, nie wiązała się z przedstawianymi przezeń motywami. Jack chodził do dobrych szkół, z których go wyrzucano i zapisał się także na uniwersytet Berkeley, gdzie nie przyjmuje się przecież byle kogo. Jego przyjęli, ale potem sam zrezygnował ze studiów. Ponoć dlatego, że musiał iść do pracy. No nie wiem.

Jak pewnie wszyscy się już domyślili podejrzewam Jacka Londona o najgorsze, to znaczy o to, że pijąc i łajdacząc się ponad miarę sfingował swoją drogę do sukcesu, podpisując serię cyrografów, które zaprowadziły go na szczyt. Tam jednak okazało się, że jego wybraństwo, legendarna fizyczna odporność i wrażliwość, są jednak mocno problematyczne. I nie o to chodzi wcale, by kokietować nimi publiczność. Po skonstatowaniu powyższego Jack popełnił samobójstwo, choć biografowie twierdzą, że nie jest to wcale pewne. Jak wiemy Martin Eden także popełnia samobójstwo nurkując na wielką głębokość wprost ze swojego luksusowego jachtu. Wie bowiem, że nie uda mu się, działając w pojedynkę, zreformować świata, a do komunistów zapisać się nie chce, albowiem przeszkadza mu ten sukces, na którym tak bardzo mu zależało. No i w poczuciu tej strasznej klęski postanawia utonąć. To nie koniec historii o Jacku Londonie, będziemy do niego wracać jeszcze kilka razy. Mamy 1800 słów w niecałą godzinę. Szkoda, że nie mamy dostępu do rynku literatury propagandowej jak Jack London, zaprosiłbym Was wszystkich wtedy na swój jacht.

 

Na razie zapraszam do księgarni www.basnjakniedzwiedz.pl do sklepu FOTO MAG, który jest na razie zamknięty i do księgarni Przy Agorze.

 

Ponawiam także swoją prośbę

 

Tak się niestety składa, że dynamika rynku (a nie mówiłem, a nie mówiłem) w związku z okrągłymi rocznicami politycznych sukcesów Polski, jest tak słaba jak nigdy chyba do tej pory. Mamy wielkie plany dotyczące tłumaczeń, które od kilku lat są realizowane z budżetów, generowanych bieżącą sprzedażą. Niestety budżety te nijak nie pokryją dalszych, będących w trakcie realizacji projektów. Jeśli więc ktoś ma taki kaprys, żeby wspomóc mnie w tym dziele i nie będzie to dla niego kłopotem podaję numer konta. Ten sam co zwykle

 

47 1240 6348 1111 0010 5853 0024

i pay pal [email protected]

Jestem tą koniecznością trochę skrępowany, ale ponieważ widzę, że wielu mniej ode mnie dynamicznych autorów nie ma cienia zahamowań przed urządzeniem zbiórek na wszystko, od pisania książek, do produkowania filmów włącznie, staram się odrzucić skrupuły. Jak nic się nie zbierze trudno, jakoś sobie poradzę…

 

 

 



tagi: socjalizm  literatura  ameryka  jack london 

gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2019 09:30
73     4108    16 zaloguj sie by polubić
Postaw kawę autorowi! 10 zł 20 zł 30 zł

Komentarze:

OdysSynLaertesa @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2019 10:08

Dyzma czytał, tzn. Nina Kunicka Ponimirska mu czytała Londona... Zew Krwi. Bo Dyzma uchodził za silnego człowieka czynu. 

Czasem człowiek doznaje olśnienia, i coś co do tej pory uważał za ważne, za istotę swojego życia, zaczyna widzieć jako to zdarza się że jest to dla niego autentyczny dramat.

zaloguj się by móc komentować

OdysSynLaertesa @OdysSynLaertesa 15 sierpnia 2019 10:08
15 sierpnia 2019 10:09

jako memy... Uciekło słowo klucz.

zaloguj się by móc komentować

Marcin-K @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2019 11:05

Ja mam z tą powieścią dość osobliwe skojarzenie, ponieważ jakimś cudem w naszym prl-owskim regale na którym stały takie książki jak baśnie Andersena, encyklopedia (to jest w ogóle niesamowite ją dziś przeglądać i czytać te hasła i definicje), kKuchnia Polska i tym podobne, znalazł się też Martin Eden w wydaniu z bodajże lat 30-tych. Wtedy tego nawet nie dotknąłem, ale za sprawą cudu kolejnego ten tom szedł ze mną wraz z kolejnymi przeprowadzkami i mam go do dziś. Przeczytałem go jakiś rok temu, ale ku mojemu zaskoczeniu to była tylko część I. Drugiej więc już nie przeczytałem Utknąłem więc na sytuacji, gdy Jack dopiero zaczynał karierę pisarską, wysyłał opowiadania do gazet i spał w jakiejś przybudówce i pracował w pralni. Dopiero po lekturze przyszło mi do głowy - najprawdopodobniej od czapy - że "Ameryka" Franza Kafki to coś w rodzaju pastiszu powieści Londona. To dość odległe skojarzenie, ale nie mogę się od niego opędzić. Bardzo ciekawe było to rozstrzelenie emocjonalne głównego bohatera. Z jednej strony przedstawiany był jako brutalny prymityw, który nie wie co to filiżanka, a z drugiej nagle przeistoczył się w wyrafinowanego intelektualistę wypełnionego po kokardę przemyśleniami egzystencjalnymi. No i miał rzecz jasna niezwykle wyczuloną społeczną wrażliwość na niedolę swojej biednej siostry żyjącej pod butem męża katoli... to znaczy nieroba i pijusa. Dziwne to to strasznie i dziwna jest ta ciągnąca się za tą pisaniną renoma.

zaloguj się by móc komentować

umami @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2019 11:37

Pamiętam tego Martina Edena z PRL-u, ale jak przez mgłę i wtedy niemal kazdy film mi się podobał :), nawet tak kłamliwy.
Co do tego Bohemian Grove, to pisarze tam aspirujący to małe miki.
https://warszawskagazeta.pl/teoria-spisku/item/4998-bohemian-grove-marionetki-diabla

zaloguj się by móc komentować

cbrengland @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2019 12:05

Ernet Hemingway też strzelił sobie bodaj z dubeltowki w łeb. Szkoda czasu na te łajzy.

zaloguj się by móc komentować

cbrengland @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2019 12:06

Czyli Ernest ☺

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @pisarek 15 sierpnia 2019 11:19
15 sierpnia 2019 12:22

Po minucie zastanowienia nie napisałbyś nawet dwudziestu słów debilu

zaloguj się by móc komentować


gabriel-maciejewski @cbrengland 15 sierpnia 2019 12:05
15 sierpnia 2019 12:23

Strzelił albo jemu strzelili

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Marcin-K 15 sierpnia 2019 11:05
15 sierpnia 2019 12:24

Tak, marynarz, który zastanawia się jak jeść pomarańczę nagle dyskutuje o Heglu

zaloguj się by móc komentować



tadman @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2019 12:46

No cóż, nie ma wyczekiwanego kompendium z krytycznym opisem znanych pisarzy, ale cierpliwość została nagrodzona, bo w kolejnym odcinku do opisanej już menażerii doszlusował następny Wielki. 

zaloguj się by móc komentować

gorylisko @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2019 13:00

hmmmm kiedyś byłem zafascynowany tą powiescia bo zainspirowany filmem i czterema literami pewnej laski do wzgledów której aspirowałem... inna sprawa, że lubiłem opowiesci Londona...wręcz zaczytywałe się w nich...moja ulubionym cyklem był zbiór opowiadań Bellew Zawierucha... inna sprawa, ze czytając te opowiadania i właśnie Martina Edena to wyczywałem jakąś fałszywą nutę... Bellew Zawierucha wydawał mi się jakis bardziej autentyczny, bliższy prawdy życia... zaś Martin Eden taki hmmm komiksowy...wzorzec bohatera typu od pucbuta do milionera ale w wersji słusznej... czyli wrażliwego społecznie bo prawdziwi pucybuci milionerzy kiedy się dorobili chcieli po prostu odpocząć korzystając ze swoich pieniędzy i mieć tak naprawdę święty spokój... albo wszystko w głębokim...poważaniu...

zaloguj się by móc komentować

gorylisko @cbrengland 15 sierpnia 2019 12:06
15 sierpnia 2019 13:06

Ernesta i jeszcze innych opisał Paul Johnson w swojej pracy "Intelelktualiści" brytyjski historyk którego prace były na tyle grozne, że w szkołach na lekcjach historii było niebezpiecznie się nań powoływać... inna sprawa, że jego prace miały spore braki... np. pisząc o pogromach żydów w XVII wieku na ukrainie nie zauważył rebelii Chmielnickiego...choć zauważył, że synagogi w tamtym rejonie to były małe warownie i że starszyzna zwracała uwagę, żeby nie uciskać czerni... dawać wolne w święta chrześcijańskie...

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2019 13:57

Matka J. Londona, Flora Wellman, primo voto  Chaney, secundo voto  London, była córką bogatego przedsiębiorcy, budowniczego kanałów rzecznych i miedzyjeziornych do transportu pszenicy, także powaznego handlarza zbożem, Marshalla Daniela Wellmana. Wychowywała sie w 17-pokojowej rezydencji Wellmanów i  zyła w luksusie, majac , m.in., najlepszych nauczycieli. Po krachu gospodarczym 1858 roku zaczęły się (czasowe) kłopoty finansowe rodziny. Wówczas opuściła dom rodzinny i wyjechała do San Francisko. W wieku dwunastu at zachorowała na dur brzuszny.  Komplikacje spowodowały, iz była b. niskiego wzrostu ("karlica") oraz straciła część urody (przerzedzone włosy, etc.) . gdy zaszła w ciązę z Williamem Henry Chaney'em ten wyparł sie ojcostwa i porzucił Florę. Urodziła syna, który miał nazwisko Chaney (John Griffith Chaney), a London to przybrane nazwisko po kolejnym mężu matki. Tym samym Flora przez lata wychowywała syna jako samotna matka. Nalezy założyć, iz rodzina ojca pomagała jej finansowo, tym bardziej że była ukochaną córką swego ojca (ostanium, piątym dzieckiem z jego małżeństwa z Eleanor Garret Jones).

itede, itede.

iotd. itp.

zaloguj się by móc komentować

valser @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2019 14:07

Ten Jack London to taki Remigiusz Mroz zdaje sie.

zaloguj się by móc komentować

OdysSynLaertesa @tadman 15 sierpnia 2019 12:46
15 sierpnia 2019 14:11

Prawidłowość polega na tym że to sami wielcy "klasycy". Mali nieszczęśnicy, którzy nie mieli tyle "talentu i odwagi", tworzą dla nich tło/rynek. Po to żeby każdy aspirujący do "dobrego tonu" (jak jeść pomarańczę) wiedział (z imienia i nazwiska) na czym wielkość polega. No i nie pomylił się przy tym, komu w pierwszej kolejności winien jest uwielbienie.

Są to "wielcy" bez oczytania w których (lub przynajmniej "znania znanych dzieł"), nie masz się co pokazywać w "dobrym towarzystwie". Które może, z twojej winy dostać, wytrzeszczu oczu, albo innej niedogodności, na dźwięk niczym nie skrępowanego "nie znam, nie czytałem". No chyba że jesteś gotów przyjąć "naukę"

Ciekawym doświadczeniem jest udawać przy takiej okazji roztropka, który próbuje zapamiętać/zanotować te wszystkie "porady"... Czasem  "śmiech piskliwy we mnie wzbiera. Na widok pychy i charyzmy..."

zaloguj się by móc komentować

OdysSynLaertesa @valser 15 sierpnia 2019 14:07
15 sierpnia 2019 14:21

To fabrykanci śmieci... Tylko ludzi szkoda.

A za sterty papieru który został przez nich wszystkich zmarnowany, zieloni powinni ich z tysiąc razy utopić w gnojówce... Albo ciągać, poprzez kolejne pokolenia żyjące z tego "dorobku", po sądach... "Do końca świata i jeden dzień dłużej", jak mawia jeden z klasyków

zaloguj się by móc komentować

mniszysko @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2019 14:22

Szczerze mówiąc, to co mnie w fenomenie Londona zaskakuje i fascynuje, to skuteczność promocji jego twórczości. Wystarczy stałe cmokanie krytyków, by wszyscy dosłownie nie widzieli, że cesarz nie jest nagi. Ja przy wielu bohaterach literackich zastanawiałem się, jak oni to robią? Jak oni wytrzymują ten styl życia, który rzekomo prowadzą? Zresztą podobnie jest w filmach czy serialach. Ale na wyciągnięcie końcowych wniosków, które czyni Coryllus to mi już brakło konsekwencji i odwagi.

A NUP Mróz to już w ogóle Yellowstone twórczej aktywności i Mount Everest zorganizowania ... 

Dla mnie osobiście Żeromski jest nie do czytania. Ale spróbuj powiedzieć wśród tzw. ludzi kulturalnych, że to grafoman ... Od razu ci powiedzą, że jesteś wtórny analfabeta, eh! 

zaloguj się by móc komentować

Grzeralts @mniszysko 15 sierpnia 2019 14:22
15 sierpnia 2019 14:38

London w sumie też nie, przynajmniej po ukończeniu nastu lat. Łączy go z Mrozem i Żeromskim jedno - to się dobrze, w sensie łatwo, lekko i przyjemnie czyta. Przynajmniej dopóki się człowiek nie zastanawia nad sensem tego, co czyta. 

zaloguj się by móc komentować

valser @OdysSynLaertesa 15 sierpnia 2019 14:21
15 sierpnia 2019 14:38

Ja sie na zadna ksiazke Jacka Londona na szczescie nie zalapalem. Jak czytam sto dwadziescia osiem kilometrow na rowerze jechal - ciekawe po jakich drogach, bo jesli mial srednia 25km na godzine to jest piec godzin deptania - to sie zastanawiam o co chodzi, bo zwykle po dwudziestu doopa odpada, a nie nogi. Moka konkluzja - On chyba rower kochal bardziej niz ta dziewczyne. 

Remigiusz Mroz natomiast przebiega tygodniowo 100km, zeby sie lepiej poczuc. 

To sa marzenia i sciemy chloptasiow, ktorzy by chcieli, ale ich nedza na nic innego procz sciemy nie pozwala. 

zaloguj się by móc komentować

Matka-Scypiona @gabriel-maciejewski 15 sierpnia 2019 12:24
15 sierpnia 2019 14:39

20 dolarów kosztowała wtedy 1 uncja złota.

zaloguj się by móc komentować

Grzeralts @valser 15 sierpnia 2019 14:38
15 sierpnia 2019 14:40

To masaż prostaty, niektórzy lubią. Ale raka można dostać.

zaloguj się by móc komentować

valser @Grzeralts 15 sierpnia 2019 14:40
15 sierpnia 2019 14:50

Lence Armstrong case. Czlowiek z jednym jadrem. Ale nie straszne sa takie problemy dla bohaterow Jacka Londona.

zaloguj się by móc komentować


OdysSynLaertesa @Antonim 15 sierpnia 2019 14:56
15 sierpnia 2019 15:26

A on nie liczy przypadkiem swojego dorobku w kilogramach?

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @valser 15 sierpnia 2019 14:07
15 sierpnia 2019 15:54

chyba bluźnisz; Jack London miał talent i wszechstronne doświadczenie życiowe, a Mróz tylko alkoholowe wizje.
Rodzina jego matki wyznawaa zasady wychowania purytańskiego, czyli dzieci miały pracować od małego.

Gdzie tu jakis Mróz.

zaloguj się by móc komentować

valser @stanislaw-orda 15 sierpnia 2019 15:54
15 sierpnia 2019 16:21

Tak. Oni wszyscy sa utalentowani i produkuja teksty najwyzszej jakosci. U jednego bohater robi 130km na rowerze do ukochanej, a u drugiego pogoda sie stabilizuje na trzy miesiace.

zaloguj się by móc komentować

MZ @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2019 16:59

John Barleycorn czyli wspomnienia alkoholika”.Przed laty nie mogłem ją doczytać,ale mój przyjaciel doczytał do końca i twierdzi,że miał podobne przeżycia,jako alkoholik-delirium-jak opisuje London.

zaloguj się by móc komentować


cbrengland @gorylisko 15 sierpnia 2019 13:06
15 sierpnia 2019 17:47

Dla mnie już powoli weterana bycia w tym kraju jest już jasnym i na każdym kroku to piszę i pisał będę.

Cywilizacja śmierci, to nie coś nie wiadomo co i termin stworzony, tak, jak New World Order, który tam kiedyś ma się zrobić. Nie. To mydlenie oczu, o czym to Coryllus bez przerwy nam opowiada. To jest cywilizacja, czy jak to nazwać, nie ma znaczenia, angielska z gruntu szatańska i nowy ład światowy już jest i Polska w nim też, gdy prezydent USA stał się nowym Breżniewem i to już na zawsze.

Cokolwiek z tego angielskiego (nie piszę anglo-saxonskiego, bo nazwę sobie przywlaszczyli, bo to bylo zupełnie coś innego, do gruntu Chrześcijańskie) kręgu wyszło i wychodzi, takie jest. Nawet, jak nie jest.

Wystarczy tego nie dotykać i jest się w innym świecie. Ja tak robię. A jestem w oku cyklonu tego jadu. Da się. Tylko trzeba chcieć.

zaloguj się by móc komentować

Kuldahrus @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2019 18:12

Taka historia o zatyranym marynarzu, co został bogatym pisarzem jest idealna do zasłaniania szklanego sufitu w Systemie gdzie pozycję zawdzięcza się dobremu urodzeniu lub układom, a nie cnotom i wysiłkowi.

 

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2019 18:15

        "Szkoda, że nie mamy dostępu do rynku literatury propagandowej jak Jack London, zaprosiłbym Was wszystkich wtedy na swój jacht."

No coś Ty! Przecież tu jesteśmy na Twoim jachcie. Owszem, napoje i papieroski we własnym zakresie, ale dajemy radę :)

Jak ja lubę te demaskacje Londonów, Neverlych et co.! Uciążliwość dźwigania kultury świata staje się znacznie lżejsza :))) 

zaloguj się by móc komentować

Kuldahrus @Grzeralts 15 sierpnia 2019 14:38
15 sierpnia 2019 18:19

Przepraszam bardzo, ale u mnie w szkole przerabialiśmy "Syzyfowe prace" i "Przedwiośnie" i nie czytało się tego "dobrze, w sensie łatwo, lekko i przyjemnie". To była istna udręka mimo, że nie zastanawiałem się wtedy nad sensem tego co czytam, no może tylko troche - nie mogłem uwierzyć, że bohater "syzyfowych prac" po całym ciężkim dniu, niemal nie spał bo coś tam jeszcze nocami robił.

zaloguj się by móc komentować

Autobus117 @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2019 20:33

Czytamy Martin Eden myślimy Adrian Zandberg

Nie wiem jakie były powody wydania Johna Barleycorna. Mnie zachęcił do napicia się "na serio"

zaloguj się by móc komentować

Grzeralts @Kuldahrus 15 sierpnia 2019 18:19
15 sierpnia 2019 21:29

Bez przesady, mnóstwo lektur czytało się gorzej. To jest dosyć płynnie napisane. A że głupoty? Ja akurat odporny, mogę czytać i instrukcję stosowania proszku do prania.

zaloguj się by móc komentować

chlor @valser 15 sierpnia 2019 16:21
15 sierpnia 2019 21:40

Co to jest 130km? Ze 40 lat temu to do ukochanej jechałem rowerem 200km. Potem na zawsze rzuciłem rower, i tą ukochaną.

zaloguj się by móc komentować

valser @chlor 15 sierpnia 2019 21:40
15 sierpnia 2019 22:19

Twoj heroizm robi wrazenie. 200km to dystans z Katowic do Wroclawia. Autem poltorej godziny. Rowerem to jest etap Tour de France. Po zejsciu z rowera dziewczyna nie ma z chlopa zadnego pozytku tylko zgryzoty i koszty. I to chyba jest ten moment kiedy ukochana rzuca ukochanego.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @valser 15 sierpnia 2019 16:21
15 sierpnia 2019 22:33

Nie wszyscy. Utalentowani są w zdecydowanej mniejszości.

Konwencja powieści to nie jest konwencja protokółu zeznań w prokuraturze.

zaloguj się by móc komentować

edzio @KOSSOBOR 15 sierpnia 2019 18:15
15 sierpnia 2019 22:45

"Szkoda, że nie mamy dostępu do rynku literatury propagandowej jak Jack London, zaprosiłbym Was wszystkich wtedy na swój jacht."

No coś Ty! Przecież tu jesteśmy na Twoim jachcie. Owszem, napoje i papieroski we własnym zakresie, ale dajemy radę :)

Jak ja lubę te demaskacje Londonów, Neverlych et co.! Uciążliwość dźwigania kultury świata staje się znacznie lżejsza :)))

 

Bardzo ładnie to Pani ujęła w słowa.

Prawie co dzień spotkanie na jachcie CORYLLUS.

zaloguj się by móc komentować

chlor @valser 15 sierpnia 2019 22:19
15 sierpnia 2019 22:53

No, coś w tym stylu było. Ostatnie kilometry rower prowadziłem, bo nie dawałem rady napędzać dynama, a już była noc.

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @edzio 15 sierpnia 2019 22:45
15 sierpnia 2019 23:51

:)

No i nawigujemy, bowiem navigare necesse est. Ale i vivere takoż :)

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @chlor 15 sierpnia 2019 22:53
15 sierpnia 2019 23:56

Wiesz, cierpię, gdy to czytam, aczkolwiek nie jestem mężczyzną. Znam tylko dyskomfort /pahdą/ po kilku godzinach w siodle po górzystym lesie. No ale siodło to nie siodełko rowerowe na dystansie 200 kilosów! Jezusicku... 

zaloguj się by móc komentować

gorylisko @cbrengland 15 sierpnia 2019 17:47
16 sierpnia 2019 01:59

hmmm... a pan to tak serio ? zwłaszcza z tym "na zawsze"... pamiętam czasy brezniewa... zsrr tez był na zawsze a wcześniej tysiącletnia rzesza... chyba nie docenia pan pozycia humoru Pana Boga...

zaloguj się by móc komentować

edzio @KOSSOBOR 15 sierpnia 2019 23:51
16 sierpnia 2019 02:36

Taka konieczność życia ale ufajmy Panu.

zaloguj się by móc komentować


gabriel-maciejewski @gorylisko 15 sierpnia 2019 13:00
16 sierpnia 2019 07:01

Mnie te fascynacje ominęły, z wyjątkiem tego Martina

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @stanislaw-orda 15 sierpnia 2019 13:57
16 sierpnia 2019 07:01

O tym dziaku nic nie ma, a to jest ewidentnie motor który napędzał wszystko

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @valser 15 sierpnia 2019 14:07
16 sierpnia 2019 07:02

Też się ku temu skłaniam

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @mniszysko 15 sierpnia 2019 14:22
16 sierpnia 2019 07:03

Ale to jest okropna literatura, nie do czytania...wszystkie ekranizacje jakie puszczano w telewizji były poza tym za komuny

zaloguj się by móc komentować


gabriel-maciejewski @Antonim 15 sierpnia 2019 14:56
16 sierpnia 2019 07:04

Szczpan nie pisz. On się męczy

zaloguj się by móc komentować


gabriel-maciejewski @Kuldahrus 15 sierpnia 2019 18:12
16 sierpnia 2019 07:05

Tak, nic nie potrafisz, bo nie przejechałeś 80 mil na rowerze co tydzień, nie chodzisz po jaskiniach jak Leszek Czarnecki za młodu itp, itd...

zaloguj się by móc komentować



Grzeralts @gabriel-maciejewski 16 sierpnia 2019 07:04
16 sierpnia 2019 07:07

Otóż to. Szczepan (się) męczy. Mróz pisze głupoty, ale w miarę sprawnie językowo. Szczepan męczy język. 

zaloguj się by móc komentować

gorylisko @gabriel-maciejewski 16 sierpnia 2019 07:01
16 sierpnia 2019 08:58

mnie aspiracje do majtek dziewczyny przeszły zaś co Martina...dorosłem i zrozumiałem, że socjalizm to trucizna... po info wrzuconym na niniejszej stronie widać, że proletariacki życiorys Londona jest typowym życiorysem yntelektualysty jak diabli zaczadzonego w/w socjalizmem...takich zaczadzonych "proletariuszy" z dobrych domów dobrze opisał Paul Johnosn... włącznie z samym marksem... tytuł pracy "Intelektualiści"... gw*** się deczko wściekło... i jak wspomniałem w szkole powoływanie się nań groził lufą albo awanturą... 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @gabriel-maciejewski 16 sierpnia 2019 07:01
16 sierpnia 2019 10:47

Ano nie ma.

Na genealogicznych postalach amerykańskich coś jest o Mashallu Danielu Wellmanie, ale nie udało mi się tam  zalogować. (może one dostepne są tylko dla "etrusków"?)

Jack London prowadził bardzo swobodny tryb zycia, z licznymi kochankami i wizytami w burdelach. no i oczywiście nadużywał. Taki ideowy darwinista, który uważał , że wszystkiego nalezy spróbować. Swoją droga dziwne, że tego rodzaju ideowcy jakos nie zaczynają od cjankali. Pod konec życia, gdy kamica nerek bardzo mu dokuczała, z tego powodu uzależnił się od zażywania morfiny.

Wiele  źródeł opisuje śmierć Londynu jako samobójstwo iwersja taka jest często spotykana. Raczej wydaje się ona  spekulacją skompilowaną w oparciu o wątki fabularne zawarte w jego publikacjach. Akt zgonu jako  ,przyczynę  śmierci pisarza podaje zatrucie mocznicowe (podagra - dna moczanowa). 

 Londyn zmarł 22 listopada 1916 r. na werandzie swojego domku na ranczu. Wówczas już bardzo cierpiał, dlatego brał w dużych ilościach morfinę. Jest prawdopodobne, że przedawkowanie morfiny, przypadkowe lub celowe, mogło stanowić przyczynę jego śmierci. 

W przypadku znanych postaci  powstaje wiele mitów na temat okoliczności ich śmierci.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @stanislaw-orda 16 sierpnia 2019 10:47
16 sierpnia 2019 12:00

http://pacanalsociety.org/sites.htm

Ale trzebaby "obejrzeć" dane do każdego z opisanych miejsc.

Nie ma na to chęci a i skutek niepewny.

zaloguj się by móc komentować

atelin @gabriel-maciejewski
16 sierpnia 2019 12:54

"Wie bowiem, że nie uda mu się, działając w pojedynkę, zreformować świata, a do komunistów zapisać się nie chce, albowiem przeszkadza mu ten sukces, na którym tak bardzo mu zależało. No i w poczuciu tej strasznej klęski postanawia utonąć."

I jak musiał być zmotywowany/zdesperowany, że udało mu się za drugim razem?. I jak musiał być zmotywowany/zdesperowany, że wybrał jedną z najgorszych śmierci?

zaloguj się by móc komentować

OdysSynLaertesa @gabriel-maciejewski 15 sierpnia 2019 12:24
16 sierpnia 2019 14:43

Właśnie... Dołęga Mostowicz zdaje się dobrze znał ówczesny półświatek, za co podobno w dziób oberwał.

Czyżby odcyfrował również Londyna, czy po prostu trafił na ślepo?

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @stanislaw-orda 16 sierpnia 2019 12:00
16 sierpnia 2019 22:20

tutaj o Florze Wellman:

https://translate.google.pl/translate?hl=pl&sl=en&u=https://catalog.denverlibrary.org/Mobile/Syndetics/FirstChapter%3FISBN%3D9780374178482%26UPC%3D9780374178482%2520(hardback)%26OCPL%3D%26position%3D1&prev=search

a z róznych innych miejsc taka kompilacja:

W 1824 r. władze Ohio uchwaliły tzw. Prawo Wewnętrznego Ulepszenia, które określało, że ilekroć kanał zostanie zbudowany w Ohio, będzie on znajdował się w dolinie Tuscarawas.   Nawigacja została otwarta między Massillon a światem zewnętrznym.  Zbudowano magazyny;  zainaugurowano system magazynowania w postaci spedycji i zleceń;  powstały wszelkiego rodzaju przedsiębiorstwa.  Firma HB Wellman (Hiram B. Wellman – ojciec Marshalla) założyła w 1828 r. sklep i oferowała „gotówkę na pszenicę”. To był początek dobrobytu Massillon, wkrótce znanego jako „Miasto pszenicy”. Przez dwadzieścia pięć lat handlarze zbożem z Massillon nie zaznali konkurencji. Kupowali i magazynowali pszenicę, płacili najwyższe ceny i rozwijali się szybciej niż jakikolwiek punkt handlowy na żeglownych wodach wewnątrz kraju. Koniec prosperity przyszedł wraz z doprowadzeniem w 1852 r. do Cleveland (nad jeziorem Erie) linii kolejowej z Massillon. W efekcie oferta transportu pszenicy koleją szybko zmarginalizowała potrzebę jej transportu kanałami.

 

zaloguj się by móc komentować

ArGut @chlor 15 sierpnia 2019 21:40
17 sierpnia 2019 02:25

A Twój rower nie miał przypadkiem silnika odrzutowego? Mogłeś pomyśleć i opatentować rozwiązanie. Dziś byłbyś bogatszy niż Jack London czy Martin Eden.

zaloguj się by móc komentować

tadman @valser 15 sierpnia 2019 22:19
17 sierpnia 2019 10:49

Valserze, nie wziąłeś pod uwagę działania wstrząsów, więc summa summarum bilans wychodzi na zero, czyli po rowerze to samo co przed. :)

zaloguj się by móc komentować

Brzoza @chlor 15 sierpnia 2019 21:40
17 sierpnia 2019 11:15

> do ukochanej jechałem rowerem 200km

ŁAŁ.

Mój rekord to 125km, ale nie było tam ukochanej. Z Siostrą i Kuzynem jak bratem w czasie wycieczki rowerowej Wejherowo-Koszalin i spowrotem. To było pierwszego dnia :) Ludzie byli mili dla nas - np. jeden Pan Góral z Śląska, który miał pole z domkami i kempingiem pod Koszalinem i za darmo spaliśmy w czystej przyczepie i jedliśmy Jego pyzy.

zaloguj się by móc komentować

Brzoza @Brzoza 17 sierpnia 2019 11:15
17 sierpnia 2019 11:18

byliśmy wtedy prawie dziećmi

zaloguj się by móc komentować



Grzeralts @stanislaw-orda 16 sierpnia 2019 10:47
17 sierpnia 2019 13:37

Znaczy wódą wykończył sobie wątrobę i nerki. (Mocznica to końcowe stadium niewydolności nerek, nie skutek podagry)

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Grzeralts 17 sierpnia 2019 13:37
17 sierpnia 2019 14:57

Jakoś tak mi się "na skróty"  skojarzyło, bo a płotem mam sąsiadów, są to dwaj bracia (obaj 60 +), i jeden już od paru lat nie daje rady wstawać  z wyra , a drugi jeszcze od czasu do czasu człapie  do monopola na rogu, coby zaopatrzyć się w  zapas dla obydwu.

 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować