Trochę przestarzała pogadanka i cudownie odnalezione książki, a także promocja
Trochę się te nasze pogadanki dezaktualizują, ale skoro są, to trzeba je puścić.
Okazało się też, że w czeluściach odnalazło się trochę egzemplarzy Lichwy
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/lichwa/
I "Bagna głębokiego"
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/bagno-glebokie-jawein-mecula-kronika-natana-hannowera/
Postanowiłem też, że do końca stycznia komiks "Noc św. Bartłomieja" sprzedawany będzie w cenie promocyjnej
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/noc-sw-bartlomieja-komiks/
tagi: żydzi promocja turcja chmielnicki erdogan lichwa
![]() |
gabriel-maciejewski |
23 grudnia 2019 14:10 |
Komentarze:
![]() |
zetem @gabriel-maciejewski |
23 grudnia 2019 17:07 |
Oczywiście nie da się śledzić wszystkiego w internecie, ale są ludzie komentujący wydzrzenia w Turcji (zresztą nie tylko). Dr Wojciech Szewko na konferencję jak znalazł.
![]() |
ainolatak @zetem 23 grudnia 2019 17:07 |
23 grudnia 2019 21:10 |
Wojciech Szewko jest niezły, fakt.
![]() |
bulk @gabriel-maciejewski |
24 grudnia 2019 23:54 |
Dobrą lokalizacją do budowy takiego ośrodka myśli politycznej w Turcji, uważam byłby Adamopol. To miejsce ma swoje tradycje polityczne związane jeszcze z myślą ks. Adama Czartoryskiego, być może troche zdezaktualizowane, ale skoro ta miejscowość nadal istnieje i skupia tam nadal jakąś wspólnotę wokół Kościoła Katolickiego to znaczy, że ta polityka była długofalowa, ale w Polsce dzisiaj zapomniana. Nie mam pojścia czy wicepremier prof. Gliński wie o jej istnieniu i czy jest w stanie wydusić jakiś grosz na stymulacje polityki w tym kierunku, ale moim zdaniem Adamopol jest jakimś punktem odniesienia w stosunku do polskiej relacji wobec Turcji, pomijając już fakt, że leży niedaleko Stambułu.
Życzę zdrowych i pełnych rodzinnej atmosfery Świąt Bożego Narodzenia Gospodarzowi i środowisku SN.
![]() |
Paris @bulk 24 grudnia 2019 23:54 |
25 grudnia 2019 22:18 |
Doskonala...
... krociutka pogadanka... pomimo swojej niewielkiej "dezaktualizacji" niezwykle ciekawa i trafna !!!
Prawda jest, Panie Gabrielu, ze w Polsce NIE MA prawie NIKOGO do komentowania takich USTAWEK jak ta ostatnia Erdogana... i prawda jest to, ze tego co powiedzial ten "pan" nie wymyslil on sam.
Ja osobiscie jestem przekonana, ze w tej USTAWCE swoj udzial mial m.in. SLUP rotszyldowy Macron, a takze ten ex PAJAC Hollande, czyli cale to masonsko-satanistyczne plemie z Francji... ale radabym posluchac - z przyjemnoscia - jakiegos specjalisty od spraw tureckich...
... oczywiscie TYLKO u Pana !!!
![]() |
Paris @Paris 25 grudnia 2019 22:18 |
25 grudnia 2019 22:21 |
Pardon...
... mialo byc do Pana Gabriela.
![]() |
tomciob @gabriel-maciejewski |
26 grudnia 2019 17:32 |
Pogadanka jest bardzo na czasie:
http://m.niezalezna.pl/303582-turcja-chce-wyslac-wojska-do-libii
czyli negocjacje trwają.
![]() |
tomciob @gabriel-maciejewski |
26 grudnia 2019 18:43 |
Myślę, że nie byłoby to łatwe ale stosunki polsko-tureckie jak i turecko-polskie ciekawie i profesjonalnie mógłby wyłożyć pan profesor:
A tu jego bardzo interesująca praca w PDF pt. "STOSUNKI DAWNEJ RZECZYPOSPOLITEJ Z TURCJĄ I TATARAMI: CZY NAPRAWDĘ BYLIŚMY PRZEDMURZEM EUROPY"?
DARIUSZ KOŁODZIEJCZYK
![]() |
tomciob @tomciob 26 grudnia 2019 18:43 |
27 grudnia 2019 09:33 |
Witam. Nie mogę sobie odmówić zacytowania fragmentu powyższej pracy pana profesora, czyli podsumowania:
"Podsumowanie: zapomniany pragmatyzm naszych przodków. Aby rzetelnie odpowiedzieć na postawioną w tytule kwestię: „czy dawna Rzeczpospolita była przedmurzem Europy”, warto na wstępie postawić dwa pytania:
1) czy Rzeczpospolita znajdowała się na głównym kierunku ekspansji tureckiej w kierunku Europy?
2) czy polsko-litewscy monarchowie, senatorzy i szlachta gotowi byli przyjąć na siebie rolę puklerza, osłaniającego chrześcijańską Europę przed zagrożeniem z południowego wschodu?
Odpowiedź na pierwsze z pytań wypada zdecydowanie negatywnie. Głównymi przeciwnikami politycznymi Osmanów w Europie byli w szesnastym i siedem- nastym w. Habsburgowie, a głównym teatrem konfrontacji obu dynastii były Węgry i basen Morza Śródziemnego. Stosunki Osmanów z Wenecją były już mniej jednoznaczne: Osmanowie odebrali wprawdzie Wenecji jej posiadłości w Grecji, a następnie podbili też Cypr (1570–1571) i Kretę (1645–1669),
jednocześnie prowadzili jednak z kupiecką republiką obustronnie zyskowny handel, a dożę traktowali jako płacącego trybut sułtańskiego wasala. Jeśli chodzi o stosunki z państwem polsko-litewskim, po ostatecznym zhołdowaniu Mołdawii i usadowieniu się u ujścia Dniepru w 1538 roku Osmanowie nie prowadzili już dalszej ekspansji w kierunku północnym. Wyprawę chocimską 1621 roku sprowokowało o rok wcześniejsze wkroczenie armii koronnej do
Mołdawii, jak również nieprzerwane najazdy Kozaków Zaporoskich – bądź co bądź poddanych króla Polski – na osmańskie wybrzeża czarnomorskie, i wresz- cie zgoda Zygmunta III na rekrutację przez Habsburgów żołnierzy w Rzeczy- pospolitej, których użyto następnie na Węgrzech przeciw sułtańskiemu lennikowi Gaborowi Bethlenowi. Nie bez znaczenia była też chęć młodego sułtana Osmana II wyzwolenia się spod kurateli doradców, czemu służyć miała
– jak się próżno spodziewał – spektakularna i szybka rozprawa ze słabym i drugorzędnym przeciwnikiem (Tezcan 2009). Także podjęta pół wieku później wyprawa kamieniecka (1672) nosiła w dużej mierze charakter prewencyjno-de-fensywny, miała bowiem przede wszystkim na celu powstrzymanie najazdów kozackich i zabezpieczenie osmańskich posiadłości nad Morzem Czarnym (por. Kołodziejczyk 1994, 45–55). Z punktu widzenia Porty ziemie Rzeczypospolitej
nie były po prostu wystarczająco atrakcyjne, by usprawiedliwić ich podbój: były słabiej zaludnione i zurbanizowane niż kraje basenu Morza Śródziemnego, w dodatku położone na dalekiej północy, poza efektywnym zasięgiem działań osmańskiej armii, która zgodnie z tradycją i wymogami ówczesnej logistyki prowadziła kampanie wyłącznie w sezonie letnim.
Tym bardziej nie mógł i nie chciał prowadzić terytorialnej ekspansji Chanat Krymski, zarówno ze względu na swój ograniczony potencjał ludnościowy, jak przede wszystkim charakter gospodarki krymskiej, w której istotną rolę odgrywał handel niewolnikami. Tych ostatnich należało bowiem zdobywać na ziemiach niemuzułmańskich, przejście więc Ukrainy, Podola czy Rusi pod władzę chana bądź sułtana paradoksalnie oznaczać mogło spadek dochodów
z jasyru (Kołodziejczyk 1994, 63, 103–104).
Także na drugie z pytań wypada odpowiedzieć przecząco. Na wstępie warto
przypomnieć, że w szesnastym wieku roczne dochody skarbowe Porty ponad
dwudziestokrotnie przekraczały roczny budżet państwa polsko-litewskiego (Kołodziejczyk 1987, 391–392), porywanie się na zbrojną konfrontację grani- czyłoby więc z samobójstwem. I jakoż konfrontacji tej starannie unikano. W 1525 roku Zygmunt Stary zdecydował się na przedłużenie rozejmu z sułtanem, choć nie mógł nie zdawać sobie sprawy, że ten ostatni planuje uderzenie na Węgry. W rzeczywistości w kolejnym roku Sulejman rozgromił armię węgierską pod Mohaczem. W późniejszych latach dwór krakowski cicho acz konsekwent-nie współpracował ze Stambułem, popierając osmańskiego lennika Jana Zapolyę i jego małżonkę Izabelę Jagiellonkę (córkę Zygmunta Starego i Bony) w walce o tron węgierski z Ferdynandem Habsburgiem. Można wręcz stwierdzić, że Rzeczpospolita stanowiła wówczas jeden z filarów osmańskiej polityki w Europie, skierowanej przeciwko Habsburgom. Drugim z filarów była Francja, otwarcie współpracująca z Osmanami w operacjach militarnych przeciwko flocie hiszpańskiej w zachodnim basenie Morza Śródziemnego. Również w siedemnastym wieku, choć nie udało się zupełnie uniknąć zbrojnych konfrontacji, zasadniczo pacyfistyczna postawa elit Rzeczypospolitej wobec perspektywy wojny z Turcją nie uległa zmianie. Symptomatyczna była w tym kontekście wypowiedź Krzysztofa Grzymułtowskiego, wygłoszona w 1676 roku
na sejmiku średzkim: „niech sobie Turcy z Niemcami łby urywają, jak się im podoba, my się o to nie pytamy, byleśmy w domu mieli pokój”. Zwracając się do zgromadzonej braci szlacheckiej, ówczesny kasztelan poznański mógł liczyć na to, że jego słowa spotkają się z akceptacją i powszechnym zrozumieniem (Urwanowicz 1984, 190–191).
Przytoczone w niniejszym artykule przykłady dowodzą dobrej znajomości realiów i kultury drugiej strony oraz znacznej łatwości komunikacyjnej między dworem Jagiellonów a muzułmańskimi dworami Osmanów i krymskich Gerejów. Nie oznacza to jednak, że retoryka krucjatowa nie pojawiała się na poziomie dyskursywnym, w komunikacji wewnętrznej i zwłaszcza w korespon-dencji Krakowa z innymi monarchami chrześcijańskimi oraz z papiestwem. Nie sposób bowiem odmówić ówczesnej polsko-litewskiej dyplomacji umiejętności, które dziś określilibyśmy jako PR-owe. Utrzymując poprawne stosunki z dwo-rem osmańskim, niekiedy wręcz cicho współpracując ze Stambułem przeciwko Habsburgom, a jednocześnie zawierając otwarty sojusz z Krymem przeciwko bądź co bądź chrześcijańskiej Moskwie, Zygmunt Stary nieustannie zapewniał papieski Rzym przez swych wysłanników o gotowości wzięcia udziału w krucja-cie (Smołucha 1994; Smołucha 1999, 211–214). Retoryka krucjatowa była skądinąd w owej epoce na porządku dziennym i stosowali ją wszyscy
monarchowie Europy: w końcu piętnastego wieku król węgierski Maciej Korwin walcząc o Śląsk i tron cesarski w Rzeszy niezmiennie deklarował, że czyni to z racji krucjaty, którą zamierza podjąć przeciw Turkom, gdy tylko umocni swą władzę wśród chrześcijan; nie inną argumentację przywołał król Francji Karol VIII, gdy w 1495 roku na czele swych wojsk opanował Neapol – w myśl jego deklaracji miał to być pierwszy krok do wyparcia Turków z Europy i odzyskania Ziemi Świętej. W tym kontekście nie budzą też zdziwienia sto lat późniejsze deklaracje Stefana Batorego. Ten książę Siedmiogrodu i turecki lennik, który tron polski zawdzięczał antyhabsburskim nastrojom wśród szlachty i otwartemu wsparciu sułtana, w listach do papieża niezmiennie deklarował chęć podjęcia antytureckiej krucjaty, którą wreszcie rozpoczął wyruszając w kierunku... Pskowa. Aż dziw bierze, że deklaracje te wzięło za dobrą monetę kilku późniejszych polskich historyków. Można rzecz jasna argumentować, że poprzez podbój i zhołdowanie Moskwy Batory zamierzał na tyle się umocnić, aby z czasem uderzyć na sułtana i odbudować Królestwo Węgierskie, ale stosując podobną logikę król polski mógłby równie dobrze dowodzić, że by uderzyć na sułtana musi wpierw opanować tron chiński i zawładnąć skarbami Mingów.
Chyba największym paradoksem jest jednak pośmiertny los Jana Sobieskiego. Ten zaufany klient dworu francuskiego, przez lata uczestniczący w planach Ludwika XIV, zmierzającego w sojuszu z Warszawą i Stambułem osaczyć Cesarstwo Habsburgów, w wyniku zawarcia pokoju francusko-habsburskiego (1678–1679) dokonał nagłego zwrotu i przeszedł do historii jako zbawca tego samego Wiednia, który wcześniej chciał zniszczyć. Inna sprawa, że do budowy swej legendy jako pogromcy Turków i zbawcy Europy Sobieski sam się przyczynił wraz z żoną, która po otrzymaniu jego listów spod Wiednia, zgodnie z instrukcją męża natychmiast przesyłała je do drukarzy w Holandii, by nadać wiktorii wiedeńskiej jak największy wymiar. Celem pary królewskiej było jednak nie wzniecenie antytureckich nastrojów, a gloryfikacja dynastii Sobieskich i zapewnienie tronu dla syna Jakuba. Na ironię zakrawa więc fakt, że znający podstawy języka tureckiego i utrzymujący na Krymie agenta, który zamawiał
dlań stroje orientalne szyte zgodnie z tamtejszą najnowszą modą, Jan Sobieski stał się dziś ikoną ruchów antyislamskich, w dodatku nie tylko w Polsce (por. Kolodziejczyk 2018). Przed dwunastu laty dostałem propozycję konsultacji filmu, który opiewać miał zwycięstwo Sobieskiego pod Wiedniem. Opracowanie fabuły zlecono znanemu polskiemu scenarzyście, a rolę Sobieskiego zgodnie z marzeniem producenta chciano zaproponować Melowi Gibsonowi. Producent nie ukrywał przy tym, że spodziewał się znaleźć potrzebne fundusze w Austrii, zdradzając mi, że projektowany film miał być głosem... przeciw przyjęciu Turcji do Unii Europejskiej! Rzeczony film nigdy ostatecznie nie powstał, pomysł nie był jednak odosobniony, jako że w 2012 roku wszedł na ekrany film o podobnej wymowie w reżyserii Renza Martinellego. Nakręcony we Włoszech z udziałem polskich aktorów, przy współfinansowaniu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, film ten niósł silny przekaz antymuzułmański. Wyświetlany w Polsce pod tytułem "Bitwa pod Wiedniem", poniósł jednak spektakularną klęskę, jego nachalny patos i kicz okazały się bowiem nie do strawienia dla współczesnej widowni. Śledząc obecną „politykę historyczną” i wzrost państwowych nakładów na „patriotyczną” produkcję filmową możemy się spodziewać, że i w Polsce pojawią się wkrótce seriale i superprodukcje, sławiące heroizm polskich rycerzy, broniących niewdzięcznego Zachodu przed „barbarzyńską zarazą” ze wschodu. Jest więc zadaniem historyka, by takie mity korygować, choć nie ulega wątpliwości, że politycy i partyjni publicyści i tak zawsze będą wiedzieć lepiej".
![]() |
tomciob @gabriel-maciejewski |
28 grudnia 2019 09:37 |
Witam.
Skoro jesteśmy w SN (Szkole Nawigatorów) to warto poszerzać swoją wiedzę. Zaproponuję dzisiaj, dla odmiany, skok w głęboką przeszłość do człowieka bardzo ciekawego (pewnie jego życie nadawałoby się na scenariusz filmowy), który będąc Polakiem został Turkiem albo przeszedł na wiarę muzułmańską, i ze względu na swoje uzdolnienia i przymioty osobiste zrobił na dworze osmańskim niezwykłą, bo europejską, karierę. Przy czym w jego biografii jest bardzo dużo luk i ani wielkiej ani ostatecznej pewności co do jego życiorysu nie mamy. Podobno trafił na dwór sułtana wzięty w jasyr przez Tatarów. Następnie sprzedany dzięki swoim uzdolnieniom muzycznym (umiejętność zapisu notacji muzycznej) zrobił na dworze tureckim wielką karierę. Posiadał też zdolności lingwistyczne. Jemu to podobno Turcy zawdzieczają pierwsze przekłady Biblii na swój język. Mowa oczywiście o Wojciechu Bobowskim czyli Ali Bey-u, Ali Ufki lub też Ali Ufki Bey-u, o którym pracę na Uniwersytecie Jagiellońskim napisała pani Agata Pawlina, a którą można w PDFie pobrać tu. Zważywszy na fakt, iż ostatnia biografia Wojciecha Bobowskiego została napisana i umieszczona w Polskim Słowniku Biograficznym w 1935 roku postać i osoba dokonująca przekładów Biblii na język turecki wydaje się być, a na pewno jest dla mnie, godna zainteresowania no i mieści się tematycznie, choć czasowo odlegle, w temacie pogadanki.
Pozdrawiam
![]() |
Brzoza @tomciob 28 grudnia 2019 09:37 |
28 grudnia 2019 10:31 |
Z PDFa wyciągnąłem sobie:
>na dworze osmańskim zyskał on sobie przydomek Ufkiy czyli „o szerokich horyzontach, bystry, pojętny”
>... został wyzwolony22. Jako wolny człowiek powrócił do Stambułu i zamieszkał w stolicy Imperium Osmańskiego na stałe. Według innego przekazu, Ali Ufki został wydalony z pałacu na skutek słabości do alkoholu. Co ciekawe, źródłem tej wersji jest wspomniany już wyżej Cornelio Magni, który w swoim pamiętniku zapisał także, że przychylność Bobowskiego łatwo było zdobyć „wręczając buteleczkę wina”
>najważniejszym osiągnięciem Bobowskiego w tej dziedzinie było tłumaczenie Biblii (Stary i Nowy Testament oraz Apokryfy), które stworzone zostało w latach 1662-1664 na zamówienie holenderskiego dyplomaty Levinusa Warnera, w ramach międzynarodowego projektu zainicjowanego przez Jana Amosa Komeńskiego27
>[opisuje]życie codzienne w pałacu Topkapi ... napisane zostały około roku 1665. Opis spisku sułtanki-matki Kösem, mający na celu zgładzenie sułtana Mehmeda IV, ... wspomnienia z pierwszych lat pobytu w pałacu sułtana, SeraiEnderun...28, wydany został po raz pierwszy w niemieckim tłumaczeniu w Wiedniu, w 1667 roku. Bobowski zamieścił w nim szczegółowy plan pałacu Topkapi, dokładny opis pomieszczeń, kompetencji i strojów jego mieszkańców, a także systemu organizacji codziennej pracy i zwyczajów panujących w siedzibie osmańskiego sułtana. Traktat napisany został po włosku i od razu zyskał popularność, o czym świadczy fakt, że do dzisiaj zachowało się sześć jego wersji w różnych językach, w tym dwa rękopisy i cztery starodruki z XVII i XVIII wieku.
>powrót Bobowskiego do pracy w osmańskiej administracji pod koniec życia ... jakoby Bobowski pod koniec życia myślał o opuszczeniu Imperium Osmańskiego i wyjeździe do Anglii. Dokumenty te zostały bowiem zebrane około 1666 roku celem przedstawienia ich na angielskim dworze, z nadzieją na pomoc w sprowadzeniu Bobowskiego do tego kraju.
![]() |
tomciob @Brzoza 28 grudnia 2019 10:31 |
29 grudnia 2019 10:04 |
Ja myślę że ten Bobowski to ciekawy człowiek na całkiem osobną, do tego, rozmowę. Ja go tu przywołałem w kontekście stosunków otomańsko-europejskich i ta jego rola, służebna wobec Imperium interesuje mnie najbardziej. Ali Ufki jest opracowany w anglojęzycznej wersji:
https://en.m.wikipedia.org/wiki/Wojciech_Bobowski
przy czym tam akcenty położone są na nim, a dokładniej na jego roli jako "drogomana" albo "targumana" czyli doradcy politycznego jak również bardzo zasłużonego w translacji i eksporcie idei zachodnich do "mentum" otomańskiego (tureckiego), cytuję:
"Wojciech Bobowski or Ali Ufki (also Albertus Bobovius, Ali Bey, Santurî Ali Ufki; 1610[1]–1675) was a Polish musician and dragoman in the Ottoman Empire. He translated the Bible into Ottoman Turkish, composed an Ottoman Psalter, based on the Genevian metrical psalter, and wrote a grammar of the Ottoman Turkish language. His musical works are considered among the most important in 17th-century Ottoman music".
I ta jego rola w tworzeniu otwartości otomanów na inną kulturę i cywilizację zarówno religijną jak i muzyczną została przeze mnie zauważona w osobie Wojciecha Bobowskiego i jego karierze na dworze tureckim, a co już wiąże się bezpośrednio z tematem pogadanki. Może i przestarzałej ale jakże aktualnej w kontekście zderzeń wiar, kultur, myśli i idei. To zderzenie bowiem trwa non stop co łatwo będzie pokazać na innych przykładach w historii polsko-tureckiej albo turecko-polskiej.
![]() |
tomciob @tomciob 29 grudnia 2019 10:04 |
29 grudnia 2019 10:09 |
https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Dragoman, cyt.:
"Dragoman (arabski: targuman) tłumacz, przewodnik i pośredniczący między cudzoziemcami a mieszkańcami Bliskiego Wschodu. Dragomanów (np. Franz Maria von Thugut) zatrudniała i kształciła Austria Habsburgów i Imperium Rosyjskie.
Funkcja dragomana miała szczególne znaczenie w imperium osmańskim. Obok obowiązków tłumacza wiązała się również częściowo z zadaniami o charakterze dyplomatycznym, zwłaszcza w relacjach Wysokiej Porty z krajami chrześcijańskimi. Z tego powodu niektórzy z nich odegrali później kluczowe role w polityce osmańskiej. Jednym z najbardziej znanych dragomanów służących w imperium osmańskim był urodzony we Lwowie w 1610 roku Polak - Wojciech Bobowski. W XVIII wieku stało się regułą, że mianowani przez sułtana hospodarowie Wołoszczyzny i Mołdawii sprawowali wcześniej ten urząd".
![]() |
Brzoza @tomciob 29 grudnia 2019 10:04 |
29 grudnia 2019 10:54 |
> jego rola, służebna wobec Imperium interesuje mnie najbardziej.
Ale którego Imperium? Ottmany nie chciały Go wypuścić, słusznie zakładając, że za dużo wie po tylu latach na dworze.
![]() |
Brzoza @tomciob 29 grudnia 2019 10:09 |
29 grudnia 2019 10:56 |
Z końcówki Pana pdfa o Pana Bobowskiego funkcji najpewniej drugiego dragomana:
"Przynajmniej od 1668 roku Ali Ufki posiadał jeszcze jedno źródło dochodów. Ponownie zaczął służyć sułtanowi Mehmedowi IV, tym razem jako wolny człowiek, w charakterze drag om an a (tłumacza w służbie Wielkiej Porty). Europejskie źródła, w tym także współczesne publikacje, zgodnie przypisują Bobowskiemu funkcję pierwszego tłumacza Imperium Osmańskiego (tur. baętercU m am ). Jednak w świetle odnalezionych ostatnio dokumentów osmańskich należy uznać tę informację za fałszywą.
Na listach dragomanów z końca XVII wieku Ali Ufki nie jest wymieniany. Należy zdać sobie sprawę, że funkcja pierwszego tłumacza Imperium w tym okresie była jedną z najważniejszych funkcji w osmańskiej dyplomacji i nazwiska pełniących ją osób były skrupulatnie zapisywane."
![]() |
tomciob @Brzoza 29 grudnia 2019 10:56 |
30 grudnia 2019 00:19 |
Dagoman to pewnie nie był pierwszy tłumacz ale tłumacz kierunkowy czyli specjalizujący się w konkretnym języku. Nie posądzam muzeum Pałacu Króla Jana III Sobieskiego o niestaraność, a informuje ono nas tak, cytuję (źródło niżej):
https://www.wilanow-palac.pl/print/polscy_poturczency_na_sluzbie_sultana.html
"Pierwszym reprezentantem Wysokiej Porty polskiego pochodzenia był Zygmunt Laskowski herbu Trzaska, który jako czausz (goniec) przewoził w 1511 roku list od sułtana Bajazyda II do króla Zygmunta I. Zdecydowanie większą karierę zrobił Jan Kierdej, syn starosty trembowelskiego Zygmunta Kierdeja. W 1498 roku, gdy miał osiem lat, został pojmany przez Turków podczas oblężenia jego rodzinnego zamku w Pomorzanach na Rusi Czerwonej. Wychowany w korpusie paziów przeszedł na islam, przyjmując imię Said. Pracował w kancelarii Wysokiej Porty, gdzie został zauważony przez jednego z wezyrów – Ibrahima paszę (1523-1536) – i ze względu na znajomość języka wyznaczony do misji dyplomatycznych w Polsce. Po raz pierwszy pojawił się w swojej dawnej ojczyźnie w 1531 roku, a posłował do niej jeszcze kilka razy. Mimo że był faktycznie Turkiem, w Polsce uważany był nadal za Polaka, cieszył się sympatią dworu i elity senatorskiej. On sam aż do śmierci w 1557 roku służył pomocą wszystkim posłom Rzeczypospolitej przybywającym do Stambułu. Od sułtana uzyskał za swoją wierną służbę tytuł bega, majątek i status społeczny sipaha.
Znacznie większą karierę zrobił współczesny mu, ale młodszy wiekiem Joachim Strasz herbu Odrowąż. Urodzony na początku XVI wieku do niewoli trafił jako kilkuletni chłopiec. Ukończył elitarną szkołę paziów, a potem został piastunem następcy tronu, księcia Selima (późniejszego sułtana Selima II). Przyjazny stosunek, jaki ich wtedy połączył, był bardzo trwały i Strasz – który w Turcji nazywany był Ibrahimem begiem – cieszył się do końca życia względami Selima II. Znający nie tylko język polski i turecki, ale także łacinę i arabski od 1540 roku pracował w kancelarii Wielkiej Porty oraz w jej imieniu posłował do Polski, Hiszpanii, Wiednia. Ukoronowaniem jego kariery było sprawowanie w latach 1551–1571 urzędu wielkiego dragomana, głównego tłumacza Porty. Oznaczało to, że znalazł się w najbliższym otoczeniu monarchy, co zresztą wykorzystywał, służąc interesom Polski, wpływając w pewnym stopniu na politykę sułtana wobec niej. W zamian za to dwór krakowski odwdzięczał się mu wysoką stałą pensją (powszechnym wtedy zjawiskiem było opłacanie przez dwory europejskie wpływowych osób na dworze sułtańskim), chcąc wyzyskać jego wpływy na dworze. W dziejach imperium osmańskiego był jeszcze jeden główny tłumacz Porty polskiego pochodzenia – Ali bej, czyli Wojciech Bobowski, urodzony we Lwowie ok. 1610 roku, zmarły w Stambule w 1675 roku. Ten porwany przez Tatarów Polak wychował się na dworze sułtana. Zdobył tam gruntowne wykształcenie i podobno znał kilkanaście języków. Urząd wielkiego dragomana sprawował w latach 1671-1675, utrzymując szerokie kontakty z wieloma podróżnikami i dyplomatami europejskimi. Był m.in. głównym informatorem sekretarza posła angielskiego w Stambule, Paula Ricauta, autora Monarchii tureckiej, kompendium wiedzy o imperium osmańskim, wydanej w polskim tłumaczeniu w 1678 roku.
W wielu źródłach możemy znaleźć informacje o poturczeńcach polskich plebejskiego pochodzenia. Jezuita Stanisław Solski, przebywający w Stambule w latach 1654-1662, spotkał Polaków i Rusinów na galerach i w domach możniejszych Turków, na targach niewolników i w szeregach tureckiej armii. Wielu z nich wykupiło się z niewoli i zdecydowało pozostać w Turcji, zajmując się handlem lub rzemiosłem. Nie brakowało także i takich, którzy dobrowolnie wyemigrowali z Polski i osiedlili się w Stambule lub w innych miastach imperium. Jednych, zwłaszcza plebejuszy, skusiła możliwość zrobienia kariery znacznie większej niż w Rzeczpospolitej – jak np. niejaki Husejn „syn przecie chrześcijański... rodem z Korony Polskiej”, który był sipahem i posiadał timar (majątek ziemski). Inni uciekali przed sprawiedliwością, jak niejaki Stanisław Jaworski, towarzysz z chorągwi hetmana polnego koronnego Mikołaja Potockiego, który popełniwszy jakieś przestępstwo, uciekł do Turcji, gdzie przeszedł na islam".
A więc zarówno Polska w Turcji znana była jak i Turcja w Polsce z szerokim wahlarzem powiązań osobowych. Przy czym bez konwersji na islam kariery tam nikt by nie zrobił co oznacza jednak dość chropowaty u lekko pejoratywny wydźwięk słowa "poturczeńcy". A nawiązując do pogadanki Porta była jednak otwarta w pewnym sensie na świat i Europę.
źródło zdjęcia i tekstu niżej - Wikipedia
"Wysoka Porta, Porta Ottomańska (tur. Bab-ı Ali) – historyczne określenie na dwór, rząd lub ogólniej, na państwo tureckie jako całość za panowania sułtanów, szczególnie w kontekście dyplomatycznym. Nazwa pochodzi od wielkiej bramy do dzielnicy urzędowej w Stambule, budynku, w którym mieściła się siedziba wielkiego wezyra. Od tego określenia pochodzi także nazwa elitarnej straży sułtana — Jeźdźców Wysokiej Porty".
![]() |
tomciob @gabriel-maciejewski |
31 grudnia 2019 00:54 |
Poszperałem jeszcze trochę szukając o Wojciechu Bobowskim informacji i powiem szczerze, że dowiedziałem się ciekawych rzeczy. Jak podaje polska Wikipedia w haśle "Wojciech Bobowski" źródłem wiedzy do hasła jest Polski Słownik Biograficzny tom 2. wydany w Krakowie w 1936 roku zawierający hasła osób na B. Ale zdecydowanie ciekawy wydaje się być również autor hasła "Bobowski" w II tomie PSB niemiecki historyk Franz Babinger (polska Wikipedia). Zdecydowanie więcej więcej o tym historyku, orientaliście z małżeństwa chrześciańsko-żydowskiego podaje angielska Wikipedia
https://en.m.wikipedia.org/wiki/Franz_Babinger. Przetłumaczę za pomocą DeepL kawałek jego ciekawego życia:
"Babinger urodził się w Weiden, w bawarskiej miejscowości der Oberpfalz, jako najstarszy z czwórki dzieci w rodzinie mieszczańskiej, ojciec rzymskokatolik, matka pochodzenia żydowskiego. Do czasu ukończenia szkoły średniej był już wybitnym naukowcem i lingwistą. Już przed rozpoczęciem studiów uniwersyteckich uczył się zarówno języka perskiego, jak i hebrajskiego.
Babinger ukończył studia doktoranckie na Uniwersytecie Monachijskim w przededniu I wojny światowej; po rozpoczęciu wojny wstąpił do armii niemieckiej. Ze względu na swoje umiejętności językowe, Babinger służył na Bliskim Wschodzie, unikając tym samym śmiertelnych działań wojennych w okopach, które ucięły życie wielu obiecującym uczonym jego pokolenia.
Po wojnie Babinger kontynuował studia na Friedrich-Wilhelms Universität w Berlinie, gdzie w 1921 r. ukończył habilitację i został profesorem w tej samej instytucji. W tym okresie opublikował Geschichtsschreiber der Osmanen und ihre Werke ("Historycy Imperium Osmańskiego"), który stał się standardowym przeglądem bibliograficznym historiografii osmańskiej i potwierdził renomę Friedricha-Wilhelms Universität jako wiodącego ośrodka studiów bliskowschodnich. Przejęcie władzy przez nazistów w 1933 r. zmusiło go do rezygnacji ze stanowiska. Jednak rumuński mąż stanu, akademik i polimat Nicolae Iorga, sam będąc powszechnie szanowanym historykiem Imperium Osmańskiego, zaprosił Babingera do objęcia stanowiska w Bukareszcie, które sprawował do czasu, gdy w 1943 r. otrzymał nakaz opuszczenia kraju.
Po drugiej wojnie światowej, w 1948 roku, Babinger wznowił swoją karierę nauczycielską na Uniwersytecie w Monachium, aż do przejścia na emeryturę w 1958 roku. W 1957 roku zeznawał o niemieckich okrucieństwach wobec rumuńskich Żydów. Pracował i publikował aktywnie aż do swojej przypadkowej śmierci, utonął w Albanii 23 czerwca 1967 roku".
Przetłumaczono z www.DeepL.com/Translator (wersja darmowa)
No i ten historyk był autorem hasła "Wojciech Bobowski" w II tomie PSB wydanym w 1936 roku w Krakowie. Czy to nie urocze? A powołał się na niego polski już historyk Andrzej Dziubiński (polska Wikipedia) w swojej pracy w PDF o Polakach tzw. poruczeńcach którzy z różnych powodów przechodzili na islam
A wszystko przez to, że chciałem się dowiedzieć co to była ta osmańska "Szkoła paziów."
![]() |
tomciob @gabriel-maciejewski |
1 stycznia 2020 20:55 |
Myślę sobie, że o tej naszej Turcji to jeszcze jest trochę do opowiedzenia. Przejrzałem sobie pobieżnie zarówno SN jak i Coryllus.pl i... widzę jeszcze potencjał dla tego tematu. Skoro dzisiejsza Turcja nie wzięła się znikąd, a polscy emigranci w dziewiętnastym wieku ztelegrafikowali Turcję, tak jak Niemcy ją zabudowali torami, to rywalizacja mocarstw o szlaki handlowe przebiegające przez Turcję jak była istotna wtedy tak i pozostaje dzisiaj. Dowodzi to, że pogadanka nie zdezaktualizuje się jeszcze szybko. Co prawda co jakiś czas nachodzi mnie chętka wystąpienia o możliwość prowadzenia bloga w SN ale stale mam w pamięci przykład "profesora" i komentarz Szefa, iż w Szkole to się kończy karierę, a nie zaczyna. A więc pozostaje mi komentowanie. Chciałbym w aspekcie polskim w Turcji dorzucić do tematu Adampola, o którym minister nasz, moim zdaniem jednak dobrze wie, jeszcze jedną postać. Niezwykle ciekawą bo pochodzącą z Krakowa z rodziny jubilersko-zegarmistrzowskiej która zrobiła w Turcji majątek. Tym kimś jest barwna postać Henryka Gropplera (Wikipedia.pl). Tu na zdjęciu Gropplerowie i Matejkowie w Turcji podczas wizyty Matejków u Gropplerów:
Opis: Gropplerowie i Matejkowie na wspólnej fotografii, 1872 rok,
źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Zacytuję tylko mały fragmencik dotyczący interesów Henryka Groppela, cytuję:
"Henryk Groppler, uczeń swojego ojca, krakowskiego złotnika i zegarmistrza, praktykował w fabryce Patka w Genewie, a gdy pojął, że nie nauczy się cierpliwości, ma za to głowę do interesów – z ramienia Towarzystwa Demokratycznego przewoził bibułę ze Szwajcarii do ciemiężonej Polski, w Odessie był emisariuszem Rządu Narodowego w 1863 roku, wreszcie zajął się przemysłem i handlem. Gropplerowie w swej wystawnej willi w Bebeku przyjmowali polskich emigrantów i wielkich twórców.
Ich siedzibę nazywano ambasadą Polski – w czasie, gdy Polski nie było na mapach".
Źródło tekstu
http://sztukipiekne.pl/wtopiona-w-plotno-jan-matejko-w-turcji/
Czemu ta postać jest ciekawa? Okazuje się bowiem, że pojedyńczy Polacy w Turcji w dziewiętnastym wieku robili interesy i to niemałe. Robił je Henryk Groppler je z Francuzami do spółki. Robił je dopóki nie weszli w ten interesy Anglicy. W Turcji albo na Turcji robili również interesy Niemcy. Ale wszyscy prócz Polaków robili te interesy z kapitału w swoich krajach. No a Polacy? Gdzie się podział majątek Henryka Gropplera po jego śmierci? Wdowa dostała ledwie co nieco, a resztę przejęli Anglicy. Taka jest różnica pomiędzy krajami samodzielnymi, a podległymi. No i Polskę z Turcją łączy to właśnie, że oba kraje leżące na głównych węzłach szlaków handlowych są krajami zależnymi. Zależnymi od wielkich tego świata. Zachęcam do przeczytania linków no i mam jeszcze coś w zanadrzu.
Pozdrawiam i wszystkiego dobrego dla SN w nowym 2020 roku. Dla Szefa, blogerów, komentatorów, i czytających.
![]() |
tomciob @tomciob 1 stycznia 2020 20:55 |
6 stycznia 2020 15:49 |
Witam
Fascynujące, jak a mnie, losy majątku (fortuny) Henryka Gropplera, majątku który zdobył w dziewiętnastym wieku w Turcji zostały przedstawione w pracy doktorskiej pana profesora Bolesława Orłowskiego - Wikipedia.pl. Praca ta jest dostępna w PDF-ie w załączniku hasła Henryk Groppler i ma tytuł: "Osiągnięcia inżynierskie Wielkiej Emigracji" Warszawa 1992. Pracę tę można sobie pobrać: tu. Ponieważ jest w niej obszerny fragment dotyczący udziału Polaków w uprzemysłowieniu Turcji, a także opis tureckich interesów Henryka Gropplera to zacytuję większy jej fragment, cyt.:
"Zaczęło się wszystko zresztą zgoła zwyczajnie. W 1857 r. grupa Polaków — poszukujących w Turcji środków utrzymania — zawiązała spółkę w celu eksploatacji złóż kolorowego marmuru w okolicach Bandirmy (znanej lepiej pod starożytną nazwą Pandermy), na azjatyckim wybrzeżu morza Marmara. Przedsięwzięciem kierował Włodzimierz Kozłowski, który wniósł, jako kapitał zakładowy, znaczną sumę otrzymaną od rodziny w kraju.
Spółka nabyła od Ormian znaczne tereny, poczyniła też niezbędne
inwestycje - stawiając budynki oraz sprowadzając z Anglii silnik parowy i „machinę do rozrzynania brył marmurowych". Eksploatację kamieniołomu powierzono wspomnianemu już wyżej Józefowi Ratyńskiemu,
rzemieślnikowi o wybitnych uzdolnieniach technicznych, typowej „złotej
rączce", potrafiącemu poradzić sobie z każdym problemem. Wydobywany
marmur był piękny, ale trudny w obróbce. Przedsiębiorstwo od początku
kulało z uwagi na kłopoty ze zbytem. Od bankructwa uratował je Henryk Groppler, jeden z nielicznych Polaków nad Bosforem, którym dobrze się wiodło. Zajął się on umiejętnie stroną handlową. Zarysowały się wówczas pewne widoki na powodzenie przedsiębiorstwa, zwłaszcza po wstąpieniu na tron w 1861 r. sułtana Abdul Azisa, który wznosił wiele budowli monumentalnych. Uzyskano wtedy m.in. zamówienie na posadzkę stambulskiego meczetu Sulejmanyje. Chwilowy okres prosperity obudził nadzieje na sukces, nieco nazbyt optymistyczne, jeśli jest coś z prawdy w żartobliwej relacji przekazanej przez Miłkowskiego:
"Groppler i Kozłowski prosili mnie, ażebym do Pandermy pojechał, obejrzał kopalnię, rozpatrzył się w fabryce do piłowania marmurów, oglądnął warsztat i powiedział im opinię swoją. Według obrachowań ich, czekały ich miliony w przyszłości niedalekiej i pani Groppler, na rachunek milionów owych, u Szwajcara (cukiernia na Perze) ciastka funtami brała. Przyszłość atoli przychodziła, ale miliony nie. Pojechałem, zabawiłem dni kilka, pobrałem noty i za powrotem zasiadłem wraz z Gropplerem i Kozłowskim do rachunku. Zaledwie pierwsze obliczania operacje przeszedłem, aliści oblicza się im przedłużyły i oczy szeroko otworzyły. Oni, gdy sami obrachowywali, tego nie uwzględnili, że bryły marmuru — jak bryły wszelkie inne — posiadają trzy wymiary; brali jeno długość i szerokość; wprowadzenie przeto wymiaru trzeciego, wymagającego na równi z dwoma innymi nakładu pracy i wydatków, zmieniało rezultat dochodów przewidywanych i redukowało znacznie miliony spodziewane. Gropplera to zdekoncentrowało na razie, ale nie zmartwiło. Znalazł w tym jedynie materiał obfity do żartowania przy herbacie z siebie, z Kozłowskiego, z żony swojej i z ciastek".
W istocie, już niebawem okazało się, że przyszłość widziano zbyt różowo. Ponownie wystąpiły trudności ze zbytem, m.in. w związku ze swoistym snobizmem potencjalnych nabywców, wolących sprowadzać droższy marmur z zagranicy niż wykorzystywać krajowy. Spowodowało to ograniczenie produkcji i redukcje zatrudnienia, których następstwem były konflikty z miejscowymi robotnikami. W trakcie jednego z nich, w 1863 r., poniósł śmierć Kozłowski. Groppler usiłował wyprowadzić przedsiębiorstwo z impasu, szukając nabywców za granicą. Próbki marmurów bandinnańskich, wysłane do Paryża, uzyskały tam srebrny medal na wystawie powszechnej 1867 r. Sukces ten nie zaowocował jednak zamówieniami z Zachodu — potencjalnych nabywców odstraszały wyso-
kie koszty transportu. I właśnie wówczas, w wyniku nieoczekiwanego zbiegu okoliczności nastąpił pomyślny zwrot w losach podpupadającego przedsiębiorstwa.
A stało się to jak w bajce. Przy kamieniołomie przebywał „na łaskawym
chlebie" rzeźbiarz z Warszawy, Karol Martyni. Trudno wprost wymarzyć lepsze miejsce dla artysty tej specjalności. Jemu to właśnie przypadła dość przypadkowa wprawdzie, ale kluczowa rola w wydarzeniach, jakie nastąpiły. Jako wyraz swej wdzięczności Martyni ofiarował Gropplerowi Medalion, który wyrzeźbił z białego krystalicznego minerału, obficie występującego w miejscowych skałach gipsowych wykorzystywanych jako budulec na terenie kamieniołomu. Dar ten miał okazać się iście królewskim. Bawiąc w 1866 r. w Paryżu w interesach przedsiębiorstwa, Groppler przypadkowo pokazał ów medalion pewnemu Francuzowi, z którym zetknął się wcześniej w Turcji. Był to inżynier Camille Desmazures, który około 1856 r. budował latarnię morską na przylądku Seraj. Zainteresował się on medalionem nie ze względów artystycznych, ale z uwagi na materiał, z jakiego został wykonany. Okazało się, że jest to boracyt (boraks), minerał bardzo w tym czasie poszukiwany przez europejski przemysł chemiczny. Desmazures zaproponował Gropplerowi
wspólne podjęcie eksploatacji anatolijskiego boracytu, zobowiązując się
zapewnić jego zbyt we Francji w każdej ilości.
Wysłany na penetrację okolicznych terenów Ratyński zlokalizował niebawem w górach Czatal Dag, na północny wschód od miasteczka Sułtan Czair nad rzeką Susurłu, w miejscu zwanym Ałczy Maden (co znaczy po turecku „kopalnia gipsu"), bogate złoża boracytu. Przesłane do Paryża próbki minerału zbadał i wysoko ocenił sławny chemik Henri Saint-Claire Deville. Stwierdził, że jest to dwuboran wapnia o wyjątkowo dużej zawartości kwasu borowego (40-44%). Bez trudu zakupiono teren i uzyskano od władz zezwolenie na eksploatację boracytu na lat dwadzieścia — jedną z pierwszych tego rodzaju koncesji wydanych przez rząd turecki. Desmazures zdobył w Paryżu potrzebne fundusze od kapitalisty Noela i polsko-francuska spółka rozpoczęła eksploatację boracytu.
Początkowo wydobywano go odkrywkowo. Pracami kierował Ratyński. Urobek wynosił co najmniej 10 ton dziennie. Transportowano minerał na grzbietach wielbłądów do portu w Bandirmie, a następnie drogą morską do Hawru. Desmazures zorganizował pod Paryżem zakład Maison Lafitte, gdzie przerabiano boracyt na półprodukt przystosowany do wymogów przemysłowych. We Francji uzyskiwano 1300 franków za tonę minerału, co zapewniało przedsiębiorstwu ogromne zyski, tym bardziej że cło wywozowe płacono bardzo niskie, gdyż władze tureckie zakwalifikowały nie znany im, nie figurujący w urzędowych spisach minerał jako gips. Dochody spółki poważnie zmalały, kiedy — w wyniku rozpoczęcia eksploatacji złóż boracytu, odkrytego na początku lat siedemdziesiątych w Kanadzie — jego ceny spadły na rynkach europejskich do połowy. Nadal jednak był to świetny interes, zwłaszcza, że boracyt anatolijski był lepszy i od kanadyjskiego i od toskańskiego, toteż znajdował bez trudu nabywców. W ciągu pierwszych dziesięciu lat funkcjonowania kopalni wydobyto i wyeksportowano ok. 50 tys. ton minerału.
Z upływem czasu wyeksploatowano doszczętnie złoża boracytu zalegające płytko, tuż pod powierzchnią gruntu. Dalsze jego wydobywanie wymagało sięgnięcia do głębszych pokładów, a więc przystąpienia do prawdziwych robót górniczych. Pojawiły się w związku z tym pierwsze trudności, związane z brakiem odpowiednio wykwalifikowanej do pracy pod ziemią siły roboczej. Kierowanie kopalnią schodzącą coraz głębiej pod ziemię zaczęło też przerastać możliwości Ratyńskiego, będącego zdolnym wprawdzie, ale niewykształconym rzemieślnikiem, na dodatek nastawionym niechętnie do stosowania nowych zdobyczy techniki. Stosowanie nowoczesnych metod i urządzeń stało się zaś na tym etapie eksploatacji po prostu koniecznością — zdawali sobie z tego dobrze
sprawę Groppler i Desmazures. Skoncentrowali oni wysiłki przede wszystkim na usprawnieniu transportu. Z ich inicjatywy zainstalowano na terenie kopalni kolejkę, najpierw konną a z czasem parową, przewożącą urobek ze sztolni do magazynów. Uspławniono też rzekę Susurlii i zaprowadzono na niej żeglugę parową. Zakupiony w Peszcie parostatek Marie-Louise, wyposażony w silnik o mocy 40 KM, holował galary z boracytem do jej ujścia, gdzie — w urządzonej specjalnie przystani — przeładowywano minerał bezpośrednio na statki pełnomorskie, przewożące go do Hawru129. Tym postępowym nowościom wielce sprzyjał miejscowy pasza Achmet Vefik.
Ratyński dał się w końcu przekonać o potrzebie zatrudnienia fachowca od robót górniczych. Kierownictwo kopalni powierzono sprowadzonemu z Francji inżynierowi Rebattu. Ten okres działalności przedsiębiorstwa znamy szczególnie dobrze z pamiętnika Władysława Jabłonowskiego, który w latach 1881 -83 był tam zatrudniony jako lekarz zakładowy, a także z cyklu artykułów, jaki opublikował na łamach warszawskiego czasopisma „Wędrowiec."
Zrelacjonował w prasie krajowej to pionierskie przedsięwzięcie górnicze, aby—jak sam pisze — rozbudzić [...] uznanie dla szlachetnych usiłowań rodaków, którzy, jak dotąd tak i nadal, nie będą szczędzili pracy, wytrwałości i poświęcenia, nie bez myśli dorzucenia też choćby małej cegiełki do gmachu ogólnego postępu. Choć niezbyt skory do pochwał, dostrzegający u bliźnich chętniej wady niż zalety, Jabłonowski wysoko ocenia energię i systematyczność francuskiego specjalisty, dzięki któremu doszło wówczas na nowo do rozkwitu kopalni.
Mogłoby się w tym miejscu nasunąć pytanie, dlaczego nie sięgnięto po któregoś ze znajdujących się na miejscu polskich specjalistów. Dotyka ono nieco szerszego zagadnienia, które można by określić jako problem polskiej solidarności na obczyźnie. Dr Jabłonowski ubolewa, że w Ałczy Maden nie dominuje żywioł polski. Utrzymuje, że Groppler dążył do stworzenia tam polskiej kolonii, ale spotkały go rozczarowania. W rezultacie ową kolonię przyzakładową zamieszkiwali Grecy, Włosi, Francuzi i Ormianie. Nadto zatrudniano w kopalni okolicznych osiedleńców czerkieskich, uchodźców z Kaukazu. Łącznie pracowało w niej w tym czasie ponad trzysta osób. Nieobecność rodaków wyjaśnia Jabłonowski następująco: nie dlatego jednak, że w gronie naszych tu rodaków nie znajdzie się ukwalifikowanych do robót górniczych, że zabraknie chęci do pracy; nie ku wszystkiemu jesteśmy uzdolnieni! Całą winą jest nasza źle zrozumiana duma, uzbrajająca nas w wytrwałość na nędzę, lecz odpychająca od zajęcia się jakąkolwiek inną robotą, inną od tej, jaką wytworzyła sobie nasza fantazja! Wreszcie śród naszych rodaków znaleźli się na nieszczęście i tacy, co zawiedli zaufanie towarzystwa. Odtąd więc z ostrożnością wypadało traktować z ziomkami i pozwalać innym narodowościom zajmować stanowiska dobrze uposażone i zawsze poszukiwane".
Wypowiedź dra Jabłonowskiego — nawiasem mówiąc nie całkiem dla mnie jasną — traktowałbym ostrożnie. Z całego jego pamiętnika przebija nutka moralizatorska oraz protekcjonalny, raczej niechętny stosunek do ludzi — wyjątek czynił dla tych, z którymi w danym momencie czuł się jakoś związany, w tym wypadku więc emocjonalnie bierze stronę Gropplera. A przecież dziennikarz Antoni Zaleski zanotował wypowiedź samego Gropplera, który utyskiwał, że po każdej wzmiance w prasie polskiej dostaje z kraju listy z prośbami o zatrudnienie. A więc nawet biorąc w rachubę sygnalizowane przez niego trudności obiektywne wynikające z wymogów fachowych i językowych, można było przypuszczalnie, przy dobrej woli, nasycić bardziej polskim żywiołem personel techniczny kopalni. Wiemy wszak, choćby z doświadczeń telegraficznych, czy związanych z funkcjonowaniem państwowej służby inżynierskiej, że niektórzy emigranci potrafili skompletować sobie z rodaków znakomicie funkcjonujące zespoły. Nie było to jednak bynajmniej regułą. Wedle Miłkowskiego bowiem: byłoby to rzeczą zwyczajną, gdyby nie stanowiło wyjątku: gdy bowiem Sokulski Polakami się otoczył, inżynierowie polscy inni, co roboty dostawali, woleli personele formować z Greków i Ormian pod pozorem obawy sejmików i wytwarzających się stąd pretensyj polskich. Jest to oczywiście zagadnienie delikatne i skomplikowane, uwarunkowane najrozmaitszymi względami wszelkiego kalibru, od politycznych po lokalne środowiskowe, zdecydowanie wykraczające poza ramy tematyczne prezentowanej pracy. Poprzestańmy więc jedynie na jego zasygnalizowaniu — gdyż miało niewątpliwy wpływ na kształt i przejawy polskiej działalności technicznej w ówczesnej Turcji — nie roszcząc sobie pretensji do ferowania jakichkolwiek ocen.
Jeśli natomiast idzie o konkretną sprawę obsady stanowiska kierownika technicznego kopalni, można przypuszczać, że głos decydujący miał
Desmazures, naturalnie darzący większym zaufaniem fachowców francuskich. Groppler zapewne zdawał się całkowicie na niego w tym względzie. Sprowadzenie francuskiego specjalisty ułatwiało też, być może, wymanewrowanie Ratyńskiego, podczas gdy zastępowanie go rodakiem mogłoby doprowadzić do konfliktów ambicjonalnych. W miarę jak anatolijska kopalnia boracytu schodziła coraz głębiej pod ziemię, wzrastały trudności eksploatacyjne. Jabłonowski donosi na kartach swego diariusza o wodzie wdzierającej się do chodników, o obsuwaniu się ich ścian. Zjawiska te, choć kłopotliwe, nie stanowiły jednak najpoważniejszego zagrożenia przedsiębiorstwa. Prawdziwym niebezpieczeństwem stało się dla niego pojawienie się na sąsiednich terenach dobrze zorganizowanej, silnej konkurencji, reprezentującej kapitał brytyjski.
Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, nowe kopalnie stosowały
od początku znacznie nowocześniejszą technikę, co dawało im przewagę.
Nadto, konkurencja potrafiła zjednać sobie przychylność władz tureckich, co miało istotne znaczenie, zwłaszcza że zbliżał się termin wygaśnięcia koncesji przyznanej Gropplerowi i Desmazuresowi. Jednocześnie, normalną rzeczy koleją, wzrastały naciski zmierzające do wchłonięcia pionierskiego przedsiębiorstwa przez nowe towarzystwo w drodze obustronnego porozumienia. Nie znamy szczegółów owych zabiegów, jedynie ogólną atmosferę odnotowaną przez dra Jabłonowskiego oraz rezultat.
W 1888 r. zapisał on w swym diariuszu, że Desmazures sprzedał po śmierci
Gropplera kopalnię „kompanii angielskiej". Na marginesie zaznaczył, że wdowa po Gropplerze otrzymała 400 tys. franków, zamiast spodziewanych 700 tys. Może to wskazywać na przymusową sytuację, wynikłą z niemożności przedłużenia koncesji. Może, ale nie musi, gdyż nierzadko oczekiwania bywają mocno zawyżone...
Vital Cuinet w wydanej w 1895 r. książce La Turquie ci'Asie poświęca nieco miejsca pionierskiej kopalni w Sułtan Czair, wymieniając zresztą nazwiska Gropplera i Ratyńskiego. Stwierdza m.in., że obszar tego pierwszego przedsiębiorstwa wynosił pierwotnie około 349 akrów. Kończy zaś ten ustęp w sposób następujący: "taki był początek przedsiębiorstwa, które obecnie zajmuje przestrzeń około 150 hektarów, w wyniku nabycia dalszych terenów przez pierwotnych koncesjonariuszy i połączenia się ich grupy finansowej z grupą następnych przedsiębiorców, p.p. Lorando, Giove, Hanson et Cie pod
nazwą Compagnie du borax. Fuzja ta została zatwierdzona dekretem
sułtańskim w lipcu 1887 r. Kopalnie boracytu w Sułtan Czair zatrudniają
obecnie 200 robotników pod kierownictwem francuskiegoinżyniera górniczego; ich eksploatacja prowadzona jest przy użyciu czterech maszyn. Należność płacona przez nie rządowi wynosi 16% wartości exportu". KONIEC CYTATU
A więc odnosząc się do treści pogadanki Turcja była otwarta pomimo odmienności religijnej zarówna na "obcych" ludzi jak i kapitały czerpiąc z nich korzyści w postaci zdecydowanego technicznego postępu kraju. A do tego jeszcze ten rzeźbiarz, medalik i pałace tureckich dygnitarzy. No historia jak z książki, beletrystycznej dodajmy.
Pozdrawiam