Syn umiłowany i ofiary Molocha
Wróciłem właśnie z kościoła, gdzie wysłuchałem czytania o tym, jak Bóg przemówił do trzech uczniów z obłoku, który skrył Jezusa, Mojżesza i Eliasza – oto jest syn mój umiłowany, jego słuchajcie. Ksiądz wikariusz, który wygłaszał homilię, bardzo pięknie potem wszystko tłumaczył, w sam raz tak, żeby nawet tak pokrętnie myśląca istota jak ja dokładnie zrozumiała o co chodzi. Pod koniec kazania jednak i tak wszystko mi się odwróciło – jak zwykle – i sprowadziłem całą egzegezę na ziemię. Wiem, że to okropne, ale inaczej nie potrafię. Przypomniałem sobie bowiem aż trzy przypadki – i to z tego roku – umiłowanych dzieci, które nie zostały wysłuchane. A przez to, że nie zostały wysłuchane targnęły się na własne życie i już ich nie ma między nami. A wszystko wyglądało naprawdę świetnie, a na pewno nie wyglądało tragicznie. Umiłowani synowie jednak i córki także, w których pokładano nadzieję i które miałby być podporą rodziców na starość, postanowiły, że wolą raczej odejść niż pozostać na ziemi w tych okolicznościach, jakie zostały im dane. I nie trzeba się naprawdę wiele zastanawiać, żeby zrozumieć co jest kluczem wyjaśniającym takie dramaty. Zawarty jest ów klucz w zdaniu – jego słuchajcie. Teraz niech każdy, kto ma dzieci uczciwie sam przed są przyzna ile razy słuchał uważnie co jego syn lub córka ma do powiedzenia. Ja, muszę przyznać, miałem o wiele łatwiejszą sytuację nie większość ludzi posiadających potomstwo. Zawsze byłem na miejscu. W zasadzie nie mogę sobie przypomnieć momentu, kiedy byłbym przez dłuższy czas oddalony od swojej rodziny. Stwarza mi to oczywiście pewien rodzaj złudzenia, że miałem lepszy kontakt z dziećmi. Jak było naprawdę, okaże się za parę lat, kiedy dzieci będą już naprawdę samodzielne. Nie wcześniej. Swojego syna słucham jednak coraz rzadziej, ale przynajmniej jestem cały czas na miejscu. Na razie opisane wyżej złudzenia dają mi pewien komfort. Nie wszyscy mają taki komfort i to jest naprawdę poważna przeszkoda na drodze do wysłuchania i zrozumienia własnego dziecka. Pół biedy jeśli rodzice są zajęci pracą zawodową, mają więcej dzieci i mało czasu na refleksję. We wspomnianych przypadkach jednak, które mi zrelacjonowano, zakończonych tragicznie, czasu na refleksję było sporo. Rodzice bowiem zajmowali się głównie refleksjami, na bardzo poważne i społecznie istotne tematy. Niestety one akurat nie dotyczyły tego, z czym mierzyć się musiały ich dzieci. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, co czuje człowiek postawiony w takiej sytuacji. Myślę jednak, że problem najważniejszy polega na tym, że żadna rodzina nie jest wolna od wpływów zewnętrznych. Kłopot polega na tym ile tych wpływów i jakiego rodzaju zostanie dopuszczonych do relacji między bliskimi. To jedna kwestia. Druga to nierozpoznanie we własnym dziecku bliźniego. Nie umiem tego inaczej nazwać, ale chyba większość rozumie o co chodzi. Nie o żadne partnerskie traktowanie i temu podobne bzdety, ale o nie rozpoznanie bliźniego w osobie najbliższej. Zwykle połączone jest to z traktowaniem jej według zasad rządzących światem, który znajduje się poza rodziną – czyli po partnersku. Kolejny problem to zwalanie odpowiedzialności na dzieci. Na ten temat mógłbym napisać epopeję. Zwalanie odpowiedzialności na dzieci połączone jest zwykle z terroryzowaniem ich emocjami – tak czynią matki. Ojcowie zaś terroryzują dzieci tak zwyczajnie, bez emocji. Dzieciak, który ma jakieś wewnętrzne problemy, szkołę gdzie rządzą podwójne, albo potrójne lojalności, grupę rówieśniczą, gdzie jawna struktura bez przerwy jest kwestionowana przez inną także wykorzystującą emocje, dostaje jeszcze w łeb emocjami i problemami rodziców, którzy ładują mu się w życie ze swoją miłością, ujawnianą w momentach, kiedy naprawdę powinni iść na terapię. I nie słyszą wcale co mówi do nich Pan Bóg – to jest syn mój umiłowany, jego słuchajcie. Oni w ogóle nie widzą w dziecku Syna Bożego. Widzą w nim istotę, od której domagają się samodzielności i decyzji w chwili kiedy ona nie jest do tego absolutnie zdolna, albo uważają, że będzie ona uczestniczyć w ich życiu na zasadach przez nich wskazanych.
Czasem ludzie pytają mnie czy moje dzieci czytają to co piszę. Niby dlaczego mają to robić? Mają swoje życie, masę własnych problemów, których ja nie pomagam im rozwiązać. Przeciwnie, czasem wkopuję ich w jeszcze większe problemy. Ciężar rozmowy z nimi i całej emocjonalnej opieki spoczywa na mojej żonie. To ona ma lepszy kontakt z dziećmi, to ona siedzi z nimi długie godziny i słucha co one tam gadają i jakie mają przygody. Dlaczego ja miałbym im jeszcze zawracać głowę tym co robię? Nie wtrącam się nawet w to, co mój syn mówi i myśli o polityce. Raz czy drugi coś tam skomentowałem półgębkiem. Nie wiem czy to jest dobry czy zły sposób, to się dopiero okaże. Jedno jest pewne, sposób ten nie wywołuje u nich paniki. Nie wywołuje odruchu ucieczki z domu i nie powoduje potrzeby gwałtownych zmian, czy w ogóle jakichkolwiek zmian. To jedno jestem w stanie stwierdzić na pewno.
I teraz dochodzimy do rzeczy najważniejszej, czyli do kwestii wolności lub może nawet wolności dzieci bożych, którymi staliśmy się poprzez chrzest. Dziecko ochrzczone słyszy od swojego dojrzałego i zapracowanego rodzica – twoje problemy są dziecinne, zobaczysz co będzie jak dorośniesz. Nie wiem jak Wy, ale ja codziennie dziękuję Bogu, że zawsze utwierdzał mnie w dokonywanych wyborach, które doprowadziły mnie do tego miejsca, w którym jestem. Choć przecież wielu ludzi, także mi bliskich uważało, moje decyzje za katastrofalne i idiotyczne. Jestem jednak tu gdzie jestem, nic nie znaczę, ale jestem wolny. I nie muszę mówić swojemu synowi – zobaczysz, co będzie jak dorośniesz. Sam dorosłem i poprzez jasno wytyczony cel nie musiałem chodzić na kompromisy, które odbijałby mi się potem jak woda brzozowa wypita pod śmierdzącą kaszankę. Dorosłem i mogę powiedzieć swoim dzieciom, że dorosłość nie jest niczym strasznym. O ile jest się wolnym. Nie wiem, jakich wyborów one dokonają i co będą mówić swoim dzieciom. Ja nie muszę ich straszyć dorosłością i nie muszę zwalać na nich odpowiedzialności za swoje wybory. I tego wszystkim życzę. Bo powołani zostaliśmy do życia w wolności. Alternatywą dla niej jest pokusa, za którą zawsze kryje się moloch. Ten zaś domaga się ofiar. W dodatku nie byle jakich. Takich, które są dla nas najcenniejsze. Nie mówi tego jednak wprost. Swoje życzenia formułuje w całkiem niewinny sposób. Mówi – musisz być poważny. Nie masz czasu na głupstwa. I ludzie mu wierzą. Bycie poważnym jest bowiem największym marzeniem wszystkich, którzy uznali, że będąc dzieckiem cały czas coś tracili i niczego ważnego nie potrafili zyskać.
Na dziś to tyle, lepszej pointy nie będzie.
tagi: dzieci wolność odpowiedzialność wychowanie chrzest samobójswa
![]() |
gabriel-maciejewski |
5 marca 2023 10:20 |
Komentarze:
![]() |
Paris @gabriel-maciejewski |
5 marca 2023 10:55 |
Ciekawa jestem,...
... co powie dzisiaj moj ksiadz proboszcz !!!
A wpis piekny, troche mi przypomina moje dorastanie... rodzice choc zapracowani to zawsze byli ,,pod reka,, w kazde wakacje byli dziadkowie,... nie zylam z rodzenstwem w terrorze, ani w gonitwie ani w chaosie, tak jak dzisiaj...
... te ,,dobre zmiany i posteMp z nowoczesnoscia,, nie wyszly nam na dobre i nie wyjda... przynajmniej wiekszosci nie wyjda,
![]() |
Kuldahrus @gabriel-maciejewski |
5 marca 2023 10:56 |
Pięknie to opisałeś.
" Widzą w nim istotę, od której domagają się samodzielności i decyzji w chwili kiedy ona nie jest do tego absolutnie zdolna, albo uważają, że będzie ona uczestniczyć w ich życiu na zasadach przez nich wskazanych. "
Kojarzy mi się to z podejściem na zasadzie - "byleś się dobrze uczył, a reszta to nic ważnego". No i dziecko od małego "dobrze się uczy" i nic więcej nie robi - "rodzice karmią dają pieniądze, ja się dobrze uczę i jest ok", myśli też że skoro "dobre uczenie się" jest jedynie ważne to inne rzeczy to nieważne głupoty, aż w końcu przychodzi moment kiedy kończy szkołę/studia i wtedy rodzice przechodzą do kontrataku - "no wziąłbyś się za coś poważnego, jakąś pracę, rodzinę itd.", a młody człowiek nie wie co chce w życiu robić bo od dziecka miał wpajane - "tylko dobrze się ucz", tym samym nie interesował się niczym innym, nawet chociażby tym jak tu się usamodzielnić, poza może jakimś hobby w stylu granie w piłkę, czy sklejanie modeli albo granie w gry komputerowe.
![]() |
gabriel-maciejewski @Kuldahrus 5 marca 2023 10:56 |
5 marca 2023 11:01 |
Tak, a jak ktoś ma marzenia, to mu się mówi, że jest głupi i niepoważny
![]() |
gabriel-maciejewski @Paris 5 marca 2023 10:55 |
5 marca 2023 11:02 |
Nie zawsze wystarczy tylko być, ale często wystarczy
![]() |
agnieszka-slodkowska @gabriel-maciejewski |
5 marca 2023 12:19 |
Świetny tekst, dziękuję.
![]() |
Kuldahrus @gabriel-maciejewski 5 marca 2023 11:01 |
5 marca 2023 14:06 |
Czasami nawet się nie mówi, tylko jest taka atmosfera "ucisku".
![]() |
qwerty @gabriel-maciejewski |
5 marca 2023 14:41 |
Tylko, że wolność w życiu ma cenę i bywa, że wysoką. Uśmiech to też przejaw wolnego człowieka. Jesteś w świetnej formie.
![]() |
Paris @Paris 5 marca 2023 10:55 |
5 marca 2023 14:43 |
A moj proboszcz...
... pieknie mowil dzisiaj o sakramencie malzenstwa i jeszcze piekniej o roli rodzicow... ich zasadniczej roli wychowania potomstwa W SCISLEJ WSPOLPRACY z LASKA BOZA,...
... tylko tyle,... wiecej wlasciwie nie potrzeba,
![]() |
OjciecDyrektor @gabriel-maciejewski |
5 marca 2023 16:15 |
100% zgody. Moi rówieśnicy zawsze się dziwili, że ja nie chciałem i jie wykazywałem nsjmniejszej ochoty do opuszczenia domu rodzinnego. Smiali się ze mnie, żem mamisynek. Ale widząc tę ich "samodzielniść" i te ich relacje z ich rodzicami, utwierdzałem się w tym, że to oni mają problem i że ta ich chęć jak najszybszego usamodzielnienia się to zwykła paniczna ucieczka przed "starymi".
Moi rodzice bardzo mało wkraczali w mohe prywatne spraey, dając im dużo wolności, ale też i zaufania. I to było sbawienne dla wzajemnych relacji, bo mogłem się skupuć na załatwianiu tych własnych problemów, a po walce zwyczajnie w domu odpoczywałem - tam był mój azyl. Ci moi koledzy nie mielu takiego luksusu - mielu otwarte dwa fronty, a nawet trzy: w szkole, na podwórku i jeszcze w domu. Dramat.
Ta panika to bardzo celne ojreślenie. Pamietam, że ile razy (na szczęście mało) tata albo nama zapowiadali mi, że chcą ze mną przeprowadzić rozmowe, to ja zwyczajnie się bałem i kombinowałem jak tu z domu się wymknąć, aby tej rozmowy uniknąć. Stres jednym słowem.
Najlepiej jest, gdy rodzice nie wyrącają się sami. Jak dziecko chce pogadać, to tak, ale wymuszać na dziecku rozmowy, to klucz do katastrofy. Rodzice powinni zapewnić wsparcie i taką atmosferę, aby dziecko wracało do domu, jak do raju. I to jest wszystko, co pozwala uniknąć samobójstw.
![]() |
Paris @gabriel-maciejewski 5 marca 2023 11:02 |
5 marca 2023 16:46 |
Zawsze zdarzaja sie...
... niechlubne wyjatki od reguly, ale dzisiaj te ,,wyjatki,, staja sie PLAGA... i PRZEKLENSTWEM,... ewidentnie jest to ,,zasluga dzialan naszego panstFa,,... strasznie ,,zatroskanego,, o nas i patologicznie juz zbiurokratyzowanego !!!
![]() |
chlor @OjciecDyrektor 5 marca 2023 16:15 |
5 marca 2023 19:21 |
Miałem podobnie. Najfajniej było w domu.
![]() |
BaZowy @gabriel-maciejewski |
5 marca 2023 19:21 |
W zasadzie załatwił Pan rekolekcje Wielkopostne tym wpisem, przynajmniej dla rodzica jakim ja jestem. Dziękuję.
Ta pointa to trochę jak wstęp do ciągu dalszego ale też daje do myślenia. Ostatnie tygodnie "rozwala Pan System" na kilku frontach, także życzę dalej takiej formy, refleksji, refleksu prestigidatora i wolności.
![]() |
Krzysztof-Janyst @gabriel-maciejewski |
5 marca 2023 21:15 |
Jak dziecko chce z tobą rozmawiać to słuchaj, bo może to ostatni raz.
![]() |
Krzysztof-Janyst @Krzysztof-Janyst 5 marca 2023 21:15 |
5 marca 2023 21:20 |
To do wszystkich.
![]() |
m8 @Krzysztof-Janyst 5 marca 2023 21:15 |
6 marca 2023 13:16 |
To samo zgadza sie w druga strone.
![]() |
Mathias92 @gabriel-maciejewski |
7 marca 2023 08:52 |
A brat mojej dziewczyny który pracuje u ojca w firmie a mieszka u teściowej , mówi mi że muszę odciąć pępowinę bo wolę mieszkać w swoim rodzinnym domu niż wynajmować mieszkanie: D