Schemat współpracy inteligencji z ludem
Od jakiegoś czasu błąka się po sieci wiadomość, że w Szwecji jacyś obłąkańcy spalili książki o Pippi Langstrumpf. Zrobili to, albowiem uznali, że książka Astrid Lindgren propaguje treści rasistowskie. W Polsce mamy teraz inny temat na tapecie, więc nikt się nie będzie przejmował spaleniem biednej Pippi, ale gdzieniegdzie jacyś intelektualiści z prowincji, nie rozumiejący ani w ząb co się dzieje, rozpoczynają dyskusję na temat tego wydarzenia. Pałając przy tym rzecz jasna świętym oburzeniem, albo wznosząc ku niebu oczy pełne łez. Ja zaś mówię – nie możemy się tym przejmować, bo to rzecz naturalna. Oni – lewica – przyszli teraz tylko po swoje, przyszli zlikwidować to, co kiedyś było im potrzebne do komunikacji z ludem, a teraz już potrzebne nie jest, bo lud się zmienił. Ci, którzy rządzą Szwecją mają dziś inne sprawy na głowie niż książeczka dla dzieci i jej miejsce w dziedzictwie kulturalnym narodu. Wymienili sobie naród i coś tak głupiego, jak wychowanie dziewcząt, w duchu pogodnym i pięknym już się liczyć nie będzie. Teraz dla szwedzkiej i każdej inne lewicy ważne będzie tylko to, od jakiego wieku można takie dziewczynki deprawować i po ile będzie chodziła każda z nich na wtórym rynku usług matrymonialnych. To będzie ważne, albowiem to będzie interesować ludzi, którzy staną się podporą nowego, stworzonego w Szwecji narodu. Mam na myśli tych wszystkich brodatych panów, którym się zdaje, że Pan Bóg przemawia bezpośrednio do nich i do nikogo innego. Żyjąc tym złudzeniem i organizując świat wokół siebie, według tych otrzymywanych we śnie wskazówek, ludzie ci staną się narzędziem polityki prowadzonej przez lewicę, tak jak kiedyś stał się nią prosty lud. Żeby lud uszczęśliwić, jak pamiętamy, lewica nauczyła go czytać. Z pisaniem było już dużo gorzej i to zostało do dziś – czytanie tak, ale pisanie niekoniecznie – następnie zaś wcisnęła ludowi do rąk książki Stefana Żeromskiego i innych pisarzy postępowych, którzy użalali się nad niedolą ludu. Myślę, że możemy wprost powiedzieć iż cała literatura, na której się wzorują dzisiejsi autorzy to książki republikańskie, lewicowe, „postępowe”, których celem jest wyłącznie deprawacja ludzi bezbronnych wobec tych fałszywych emocji, które wciska się im na siłę zaraz po tym, jak zostali wydobyci z bezpiecznego kokona analfabetyzmu. Ktoś powie, że kpię, bo czytanie to wolność. Dobrze wiemy, że tak nie jest. Czytanie Twardocha, Remigiusza Mroza, Tokarczukowej i Chutnik, to nie jest żadna wolność tylko najgorsza z udręk. A fakt, że na rynku obecni są tylko oni świadczy o tym, że ludzie, czytelnicy są dręczeni celowo i z premedytacją. I niech mi tu nikt nie zarzuca, że propaguję analfabetyzm, bo to nie ja spaliłem książkę o Pippi, za to ja, a nie kto inny, piszę codziennie tekst na blogu. Każda więc powierzchowna krytyka, umieszczona pod tym tekstem spotka się ze stosowną reakcją.
Jeszcze raz więc to powtórzmy – literatura społecznikowska jest narzędziem propagandy służącym pobawieniu człowieka bezpieczeństwa, naturalnych hierarchii, w których funkcjonuje i postawieniu go – w całkowitej samotności i bezbronności – wobec potężnych organizacji, które literaturę lewicową sponsorują. Człowieka tego nauczono wcześniej czytać. Czy po to, by chodził do biblioteki i pożyczał kolejne tomy napisane przez Stefana Ż.? Oczywiście, że nie, nauczono go czytać, po to, by mógł odczytywać instrukcje i okólniki, które wydawać będą wymienione tu organizacje. Biblioteki zaś, to miejsce gdzie prowadza się dzieci i opowiada się im tam różne dyrdymały o tym, jak ważne jest czytanie. Dorośli w tym systemie do bibliotek raczej nie chodzą, a jeśli chodzą, to uważani są za niegroźnych dziwaków. Tak było za komuny, kiedy spełniły się wszystkie marzenia Stefana Ż. I jego kumpli. Człowiek dorosły musi umieć przeczytać regulamin wiszący na ścianie w koszarach, większość treści tego regulaminu zaś to zakamuflowana propaganda rewolucyjna. Dziś doszliśmy do momentu, kiedy książki dla dzieci nie są już potrzebne, bo też i dzieci nie będą potrzebne. Chłopcy zostaną przerobieni na żołnierzy analfabetów walczących w imię Allacha, a dziewczynki zostaną sprzedane. Oczywiście, będą gdzieś tam zamknięte kręgi, w których podobne praktyki ocenione zostaną jako naganne, ale niewielu będzie wiedziało o ich istnieniu. Wiemy to z całą pewnością, bo właśnie spalono Pippi Langstrumpf. To znak, że dzieciństwo, ze szczególnym wskazaniem na dzieciństwo dziewcząt, nie jest już ważne.
Wróćmy teraz jeszcze do schematu współpracy inteligencji lewicowej z ludem, o którym to schemacie wspomniałem w tytule. Stefan Żeromski, ulubiony pisarz Józefa Piłsudskiego, to kłamca i deprawator. Całkowicie świadom tego co czyni, dlatego nie może być dlań litości. Te wszystkie inne wariatki, których prozę musimy przerabiać w szkole, może nawet nie miały pojęcia o czym piszą, ale Stefan był uświadomiony absolutnie. Po czym to poznajemy? Otóż w wydanych raz i całkowicie nieznanych nikomu wspomnieniach Marii Kleniewskiej mamy opis funkcjonowania folwarków jej męża. Folwarki te znajdowały się na Powiślu Lubelskim, ziemi, w której urodził się i wychował mój dziadek, ziemi do której mam trochę sentymentu, choć wcale prawie tam nie bywam. Wyobraźcie sobie, że Kleniewski miał 11 folwarków. W 9 z nich zbudowane były place zabaw dla wiejskich dzieci, na każdym placu była altanka, żeby dzieci mogły się chronić w czasie upałów lub deszczu. Stały tam plecione wózki, żeby można było wozić maluchy, a dziećmi opiekowały się zatrudniane przez Kleniewskiego bony. Wszystkie place zabaw objeżdżał lekarz, który sprawdzał, czy dzieci przebywają w dobrych warunkach, czy nie są chore i czy któreś się nie zraniło. Kiedy Kleniewski postanowił zbudować cukrownie, jego żona Maria nie wydała na siebie i na swoje dzieci ani kopiejki, przez cały czas trwania budowy fabryki. W czasie tej inwestycji, która pochłonęła wszystkie zasoby Kleniewskiego, jego fornale przyszli doń pewnego dnia, przynieśli wszystkie swoje oszczędności w wysokości 5 tysięcy rubli i powiedzieli, że oni też chcą zainwestować w cukrownię, a potem mieć z niej zyski. Kleniewski się zgodził. Oczywiście, majątek Kleniewskich był wzorowy, bywało gorzej, wiemy o tym. No, ale skoro wzorowy, to znaczy, że się na nim wzorowano i można było zło naprawić. Kleniewski nie był wariatuńciem idealistą, ale człowiekiem, który kilkoma decyzjami potrafił powiększyć swój majątek trzykrotnie. Oczywiście, jego pozycja była niszczona, młyny, browar i tartaki palono, a czynili do źli ludzie na polecenie miejscowych, żydowskich gangów. Kleniewski bowiem miał spore wpływy w Petersburgu i wymógł w kołach rządowych wprowadzenie cła na chmiel. 10 rubli od puda wynosiło to cło. Wszyscy plantatorzy od razu stali się bogaci. Wcześniej chmiel odbierany był przez pośrednika żydowskiego i szedł od razu na giełdę norymberską. Teraz ważne pytanie – czy Żeromski wiedział o Kleniewskim. Musiał wiedzieć, bo siedział w Nałęczowie przecież. Wszyscy wiedzieli o Kleniewskim. Wszyscy wiedzieli, że oświata wśród ludu prowadzona jest tak naprawdę przez dwór. Dwór ten jednak został oszukany przez takich wszarzy jak Stefan, a następnie zniszczony przez ich kumpli zawodowych rewolucjonistów.
Ja to już pisałem, ale jeszcze powtórzę. Żeromski zniszczył Kleniewskiego i zniszczył pamięć o tym niezwykłym człowieku umieszczają w powieści „Dzieje grzechu” postać Bodzanty, dziedzica idealisty, który buduje falanster, zatrudnia w nim wywleczone gdzieś z ciemnych zaułków prostytutki i próbuje stworzyć raj na ziemi, dla grzeszników. To wszystko oczywiście istniało, ale po drugiej stronie Wisły, w Lubelskiem i nie było zorganizowane tak, jak się temu durniowi Stefanowi zdawało. Nie było wynikiem realizowania socjalistyczne utopii, ale wynikiem dobrego zarządzania, z myślą o przyszłości całej, skupionej wokół majątku społeczności. Kleniewski zatrudniał emigrantów z Galicji, dawał im pracę, mieszkanie i spokój. Podwyższył pensję roczną fornalom z 25 do 30 rubli na rok. To może się wydawać mało, ale na co miał przeznaczać dochody taki fornal? Za mieszkanie nie płacił, za wikt nie płacił, za opierunek nie płacił, a u Kleniewskiego nawet piwo miał za grosze, bo na miejscu był browar. I komu to przeszkadzało, aż się chce spytać?
Ludziom takim jak Stefan, wywłokom spod ciemnej gwiazdy. Stefan dobrze wiedząc jak wygląda życie na wsi fałszował je z premedytacją, a czynił to w imię rewolucji, czyli w imię dewastacji i ohydy spustoszenia. Tak samo jak dziś, te kretynki w Szwecji w imię poprawności politycznej palą Pippi Langstrumpf.
Zapraszam na stronę www.basnjakniedzwiedz.pl Michał idzie na urlop, więc FOTO MAG będzie na razie zamknięty. Zapraszam jednak do Tarabuka, do księgarni Przy Agorze w Warszawie. Do antykwariatu Tradovium w Krakowie, do sklepu Gufuś w Bielsku Białej, do sklepu Hydro Gaz w Słupsku i do księgarni Konkret w Grodzisku Mazowieckim.
tagi: kłamstwo literatura postęp
![]() |
gabriel-maciejewski |
22 lipca 2017 09:54 |
Komentarze:
![]() |
A-Tem @gabriel-maciejewski |
22 lipca 2017 12:21 |
Fornal wydawał pieniądze na rower. Nie, poważnie. Polska stała się przyczółkiem tej najnowocześniejszej w świecie techniki (drut stalowy ciągniony na zimno, łożyska kulkowe, przekładnie planetarne, opony pneumatyczne, wysokowytrzymałe stale stopowe, rury kute bez szwów — wyliczyłem niektóre wynalazki, jakich ludzkość by bez roweru mogła nie doczekać. Nie mówiąc o gładkich, asfaltowych drogach, które wszystkie zbudowano dla rowerów (gdy około osiemdziesiąt lat później wynaleziono auto silnikowe, to drogi już były gotowe).
Polska to jedyne miejsce, gdzie na rowerze śmigał fornal i jego pan. W Merry Old England byli to dandysi, w Reichu wielkopańscy dziedzice ziemskich i przemysłowych fortun.
Tylko w Polsce pracownicy rolni i robotnicy wyprzedzili bogatych, adaptując najnowszą technikę najszybciej na świecie. To się raz powtórzyło; przynajmniej jeszcze raz: satelitarna telewizja osiągnęła w Polsce, w latach 80-tych, tak wysokie nasycenie, jak nigdzie na świecie. Nie było anten satelitarnych na tzw Zachodzie, a w Polsce w domach (poza milicyjnymi) nikt nie zamierzał się podporządkować ramówce tefałpe, więc "astra i miska na dach".
![]() |
tadman @gabriel-maciejewski |
22 lipca 2017 14:34 |
Dworowi pomagał dobry Pan Bóg.
We wsi mojego Dziadka dziedzic był kształcony, a syn jego skończył rolnictwo i zaczął wprowadzać do dworu nowinki, m.in. pojawiła się tam pierwsza lokomobila. Dziedzic zaproponował chłopom, że po sprzęcie u siebie może im wypożyczyć lokomobilę. Chłopi nie poszli na to, szczególnie jak jednemu ze dworu lokomobila pogruchotała rękę. Któregoś roku pogoda była tak parszywa, że nie było jak zboża wymłócić, a dziedzice wykorzystali nawet tę niesprzyjającą pogodę i wszystko wylądowało w stodołach. Następnego roku delegacja ze wsi poszła do dziedzica i chłopi odnajęli lokomobilę. Po jakimś czasie chłopi chcieli mieć własną i tak też się stało.