Psychologiczne momenty w prozie Idy Fink
O istnieniu pisarki Idy Fink dowiedziałem się wczoraj od mojego dziecka. Opowiadania tej pani są bowiem lekturą szkolną w gimnazjum i on będzie je przerabiał w listopadzie. Nie wiem jeszcze które, ale kiedy zerknąłem na biogram Idy Fink zamieszczony w wikipedii, a także na inne biogramy, postanowiłem zapoznać się z treścią przynajmniej niektórych opowiadań. Nie jest to łatwe, albowiem nie ma ich w sieci, są za to streszczenia i ja wczoraj przeczytałem tych streszczeń chyba ze sześć. Przeczytałem też wywiad jakiego Ida Fink udzieliła Gazecie Wyborczej. Nie napiszę, że jestem wstrząśnięty, bo nie chcę się powtarzać. Postanowiłem jednak skreślić kilka słów na temat pani Idy, która od sześciu już lat znajduje się w lepszym świecie, gdzie zapewne nikt nie ocenia jej literatury tak surowo jak ja zrobię to za chwilę.
Zacznijmy jednak od biografii. Ida urodziła się w Zbarażu i tam trafiła do getta, z którego uciekła i wojnę oraz okupację przeżyła na tak zwanej aryjskiej stronie. Nie wiadomo, bo biografie o tym milczą, jak z tego Zbaraża dostała się do Polski. Do Izraela wyjechała w roku 1957, bo wcześniej, jak zdradza w wywiadzie, władze nie chciały wypuścić jej ojca, który był lekarzem. Nie wiem dlaczego wyjazd zależał od ojca akurat, bo w biogramie Idy, znajdującym się w wiki przeczytać możemy, że w Polsce wyszła ona za mąż i miała dziecko. No, ale nie jest to aż tak istotne. Pisać pani Ida zaczęła dopiero w roku 1971, od razu właściwie osiągnęła sukces i jej utwory zaczęto tłumaczyć na różne języki. Na polski nie, bo jak sama twierdzi, w Polsce panował komunizm i blokowano tu dobrą literaturę. Borowskiego jakoś nie blokowano, a sądzę, że to co on napisał jest najlepszą i w zasadzie jedyną prawdziwą literaturą na temat holocaustu. Wynika to wprost z faktu, że ludzie tacy jak Ida Fink, ukrywający się po stronie aryjskiej, nie mieli pojęcia o tym co się wyrabia na mieście. Ludzie zaś tacy jak Borowski, którzy „u nas w Auschwitzu” kolegowali się z Żydami z Sondernkommando, wiedzieli na ten temat wszystko. I to jest początek moich zastrzeżeń do prozy pani Idy, która jest oszukana od początku do końca. Zacznę od formuły promocyjnej, która w nachalny sposób kryje nieudolność i aspirację autorki. Brzmi ona – piszę szeptem. Brakuje jeszcze uzupełnienia – i jestem ufna….Ja wiem, że o zmarłych nie można mówić źle, ale to co znajdujemy w sieci na temat samej Idy i jej książek trochę nas tu może wytłumaczy.
Dwa razy na rozszerzonej maturze dzieci miały omawiać opowiadania Idy Fink. Jedno z nich nosi tytuł „Zabawa w klucz”. Chodzi o to, że rodzice uczą swojego małego synka „zabawy w klucz”. Chodzi o to, że kiedy zapuka ktoś do drzwi on ma powiedzieć, że nikogo nie ma w domu i właśnie szuka klucza, a że jest malutki musi szukać go długo. W tym czasie ojciec rodziny, który jest Żydem usiłuje schować się gdzieś w wykutym w ścianie łazienkowej schowku. Chłopczyk ciągle szuka tego klucza zbyt krótko i ojciec nie może zdążyć z tym ukryciem się, a więc zabawę trzeba ćwiczyć codziennie. Nie wiem właściwie co powiedzieć. Jedyne co mi przychodzi do głowy, to podejrzenie, że Ida nigdy się tak naprawdę nie ukrywała, że przesiedziała okupację gdzieś na wsi, u jakiejś polskiej czy ukraińskiej rodziny, zajadała ser i popijała go ciepłym mlekiem. Mały chłopczyk bawiący się z rodzicami w klucz, gestapo pukające do drzwi i cierpliwie czekające aż maluch klucz znajdzie, to są projekcje, które mogły zrodzić się w czyjejś głowie w roku 1971, a nie w rok czy dwa po wojnie. Znalazłem jedną próbkę tekstu. Fragment (bo rozumiem, że ten strzęp to fragment, a nie całość) opowiadania „Wiosenny poranek”. To jest tak proste jak przecinak i tak beznadziejne, że szkoda gadać. Nie można jednak tego krytykować, bo człowiek wystawia sobie świadectwo jak najgorsze. W opowiadaniu tym ojciec, który idzie wraz z rodziną na śmierć przytula do piersi swoją małą córeczkę. Mówi jej, że jak będą przechodzili koło kościoła, to ona ma biec w kierunku tłumu stojącego pod tym kościołem i tam się ukryć. Potem zaś iść za miasto do zaprzyjaźnionej z rodzicami Polki i poprosić ją o pomoc. No i jak się domyślacie, dziewczynka zostaje zastrzelona w biegu, bo ktoś krzyknął po niemiecku – to jest żydowskie dziecko. Justyna Sobolewska napisała w wywiadzie z Idą Fink, że opowiadanie to jest wstrząsające, (a może inaczej napisała?). W każdym razie jest niezwykłe. Moim zdaniem, jeśli ktoś zabiera się za pisanie opowiadań o holocauście w latach siedemdziesiątych, to ma już do zrobienia niewiele. Na pewno zaś nie powinien powtarzać schematów wymyślonych przez innych autorów lub przez nich przeżytych. Bo, że Ida Fink nie widziała żadnej ze scen opisanych przez siebie, jest pewne jak wschód i zachód słońca. Ponieważ jestem trochę przewrażliwiony na tym punkcie zwracam uwagę na tak zwane momenty psychologiczne w prozie. Tym eufemizmem niektórzy autorzy określają bliskie relacje między płciami. Tak dla żartu. No i w prozie Idy one są dość specyficzne, choć mało zaskakujące. W jednym z opowiadań ukrywający się Żyd każe iść swojej dziewczynie na drugi koniec miasta, do jego mieszkania, żeby sprawdzić czy ktoś go nie szukał. W mieście szaleją Niemcy, są łapanki, łażą patrole i legitymują ludzi. No, ale ona, jak to oddana i zakochana kobieta idzie na ten drugi koniec miasta, ale widzi, że nie jest dobrze, pełno ciężarówek i Niemców. Spotyka przypadkowego jakiegoś chłopaka, który mówi jej, że to nie jest łapanka, że tylko legitymują (tylko legitymują, o matko!), i można iść. No, ale ona się boi i wraca. Przez to ten facet nie ma dla niej już tyle serca ile miał, a jego gospodyni otwarcie pomawia ją o tchórzostwo. To jest historia wyciągnięta nie powiem skąd, żeby nie używać brzydkich wyrazów. Po jaką cholerę ten pan chce się dowiadywać, czy go szukali? Skoro jest po drugiej stronie miasta ze swoją dziewczyną, to chyba jasne, że go szukali. Jeśli w ogóle taka myśl postała mu w głowie, a na ulicach, w niewielkim przecież Zbarażu, słychać strzały, nawoływania i warkot motorów, to jasne że go szukali i tylko idiota by się w tym utwierdzał. No kochany, powie zaraz jakiś lepszy ode mnie znawca i miłośnik momentów psychologicznych, idiota, albo nie idiota, a skąd możesz wiedzieć czy on się nie chciał jej pozbyć? No właśnie, tego wiedzieć nie mogę, ale jeśli tak było, to zwracam honor Idzie Fink, bo w takim razie opowiadanie jej, jak mawiał Marek Hłasko, to kawał tęgiej prozy. Będę się jednak upierał przy swoim, to znaczy przy tym, że Ida Fink to jednak literacka nędza, a przekonuje mnie w tym ostatecznie wywiad z Justyną Sobolewską i opowiadanie o zhańbionej dziewicy. Ono jest jeszcze gorsze niż to o dziecku. Wynika to, taką stawiam hipotezę roboczą, z bardzo delikatnej materii, którą obrobić postanowiła Ida. Kwestie dziewictwa są bowiem kwestiami poważnymi, ale ludzie prości dewastują je nagminnie pisząc takie opowiadania, jak to Idy. Oto szesnastoletnie dziewczę umówiło się w lokalu z facetem, który ma jej dostarczyć dobre dokumenty. Wcześniej już dziewczyna została oszukana i przeszła jakąś straszną traumę, bo źli ludzie zabrali jej i jej matce inny komplet podrobionych papierów. No, ale ten facet, opisywany przez Idę, jakby był amantem filmowym, ma przynieść dobre. I przynosi. Za swoją robotę domaga się jednak, prócz pieniędzy, także zapłaty w naturze. A kiedy dziewczę idzie z nim do mieszkania i tam oddaje mu „to co ma najcenniejszego”, on prawi jej prostackie komplementy, a potem, kiedy przychodzi do niego jakiś inny podlec, szydzą razem z tej biednej dziewczyny. Ja doprawdy współczuję pani Idzie, ale za nic nie mogę uwierzyć w prawdziwość tych opisów, bardzo przepraszam. A skoro nie mogę, to mam też wątpliwości, co do sensu umieszczania tych opowiadań w spisie lektur. Obawiam się bowiem, że mogą one po prostu zdeprawować młodzież i zdewastować wrażliwość dzieciaków, wychowywanych przecież jakoś przez tych rodziców, na ludzi. Za nic też nie mogę zrozumieć dlaczego Ida Fink, osoba ocalona, zgaduję, że przy niemałym ryzyku po stronie ukrywających ją ludzi, nie opisała w żadnym opowiadaniu ich bohaterstwa i poświęcenia. To mnie dziwi najbardziej. Obcy jacyś ludkowie, ryzykują wszystkim, żeby ocalić żydowską dziewczynę. Żywią ją i ukrywają, a ona nawet przez jeden moment nie zastanawia się nad tym, by ich potem opisać. A przecież widziała ich z bliska, widziała ich ręce, twarze, widziała ich zdenerwowanie, strach, a może także przebiegłość, która kazała im wziąć pieniądze za ukrywanie Żydów. Tego wszystkiego, choć była to treść jej życia, Ida Fink nie opisała. Poświęciła za to swój czas, bo przecież nie talent, na wymyślanie historii tak drewnianych i słabych, że zapiera dech. Dziś zaś te dęte banialuki trafiają do szkoły i na nich mają się wychowywać nasze dzieci. Mowy nie ma. Ja się na to nie zgadzam i w moim domu Ida Fink zostanie unieważniona. Mam tylko nadzieję, że przez nią nie wyrzucą Borowskiego z kanonu lektur.
Bardzo dziękuję wszystkim, którzy przez ostatnie miesiące wspierali ten blog dobrym słowem i nie tylko dobrym słowem. Nie będę wymieniał nikogo z imienia, musicie mi to wybaczyć. Składam po prostu ogólne podziękowania wszystkim. Nie mogę zatrzymać tej zbiórki niestety, bo sytuacja jest trudna, a w przyszłym roku będzie jeszcze trudniejsza. Nie mam też specjalnych oporów, wybaczcie mi to, widząc jak dziennikarskie i publicystyczne sławy, ratują się prosząc o wsparcie czytelników. Jeśli więc ktoś uważa, że można i trzeba wesprzeć moją działalność publicystyczną, będę mu nieskończenie wdzięczny.
Bank Polska Kasa Opieki S.A. O. w Grodzisku Mazowieckim,
ul.Armii Krajowej 16 05-825 Grodzisk Mazowiecki
PL47 1240 6348 1111 0010 5853 0024
PKOPPLPWXXX
Podaję też konto na pay palu:
Przypominam też, że pieniądze pochodzące ze sprzedaży wspomnień księdza Wacława Blizińskiego przeznaczamy na remont kościoła i plebanii w Liskowie, gdzie ksiądz prałat dokonał swojego dzieła, a gdzie obecnie pełni posługę nasz dobry znajomy ksiądz Andrzej Klimek.
tagi: lektury szkolne matura holocaust ida fink
![]() |
gabriel-maciejewski |
27 października 2017 09:01 |
Komentarze:
![]() |
parasolnikov @valser 27 października 2017 10:28 |
27 października 2017 10:33 |
Nie wolno tak pisać pracy maturalnej, widzę, że jesteś nie na czasie.
W tej pracy postaram się pokazać jak proza Idy Fink jest uniwersalna ponieważ porusza problemy dotyczące ludzi w każdy czasach. Zachowanie bohaterów wobec tragedi holocaustu, pokazuje relacje międzyludzkie w ekstremalnych sytuacjach. Bla bla bla
Tak się piszę mature inaczej nie trafisz do klucza, a ja z doświadczenia Ci powiem, że w tym akapicie ze 3 punkty nastukałem :D
![]() |
gabriel-maciejewski @valser 27 października 2017 10:28 |
27 października 2017 10:34 |
Jurek Kosiński zapewne
![]() |
gabriel-maciejewski @parasolnikov 27 października 2017 10:33 |
27 października 2017 10:35 |
Jakie to szczęście, że moja proza nie jest uniwersalna
![]() |
parasolnikov @gabriel-maciejewski 27 października 2017 10:34 |
27 października 2017 10:52 |
Ale to jest jakaś niesamowita sprawa, bo to nie jest chyba tak jak sugerujesz w artykule.
Jej prace nie były tlumaczone na polski bo ona nie znala chyba innych języków, ona to wszystko pisała po polsku! I dopiero to było tłumaczone na inne rynki.
Her first collection of stories was published in Polish in 1983, followed in 1989 by the publication of the English translation, A Scrap of Time and Other Stories. Her novel The Journey was published in English translation in 1992, after its initial appearance in Polish in 1990.
https://jwa.org/encyclopedia/article/fink-ida
![]() |
gabriel-maciejewski @parasolnikov 27 października 2017 10:52 |
27 października 2017 10:57 |
Rzeczywiście, przepraszam. Ida nie była wydawana, a nie nie była tłumaczona. Ona pisze po polsku, bo w innym języku nie potrafi
![]() |
parasolnikov @parasolnikov 27 października 2017 11:02 |
27 października 2017 11:08 |
Ale tłumaczka
Francine Prose była prezesem PEN American Center , a Kosiński American Chapter of P.E.N ,
Więc coś może być na rzeczy...
![]() |
JK @gabriel-maciejewski |
27 października 2017 11:16 |
A co, już rozedrgana emocjonalnie Hanna Krall wraz z "subtelnym" Szczygło nie wystarczy? Trzeba jakoś wzmocnić przekaz dla młodzieży?
![]() |
Kuldahrus @gabriel-maciejewski |
27 października 2017 18:11 |
Tego opowiadania z szukaniem klucza to by się nawet Pythoni nie powstydzili, widać, że pani Ida brała od nich pełnymi garściami przy wymyślaniu tych bredni. Chyba, że to ona była pierwsza, bo rok 1970 to mniej więcej też początek cyrku Monty Pythona.
![]() |
tadman @gabriel-maciejewski |
28 października 2017 09:30 |
"Zabawa w klucz" - pamiętam wywiad z Zofią Raciborską, tą od dobranocki z Jackiem i Agatką, która w czasie wojny uchroniła mieszkanie przed rewizją mówiąc zza drzwi dziecinnym głosem, że nikogo nie ma w domu i jest zamknięta na klucz. Może ten wywiad natchnął panią Idę? A może natchnieniem była bajka braci Grimm o wilku i siedmiu koźlątkach? Może w jej twórczości są ślady innych bajek?
![]() |
Jacek-Jarecki @gabriel-maciejewski |
28 października 2017 12:15 |
Ale to w ogóle szczególne, że wielce krzykliwe debaty, czy "Pan Tadeusz" w całości, a może tylko fragment o głupim niedźwiedziu, albo czy Sienkiewicz zasłużył się na tyle, by być w kanonie lektur, przemyca się jakiś szajs pod stołem.
To akcje w stylu lat 50, gdzie moją teściową prześladowano w szkole socrealistycznymi dziełami w rodzaju "Szpak, ptak wiosenny". Analogia celna o tyle, że w przypadku opowiadań pani Idy, mamy do czynienia z czymś w rodzaju "socrealizmu zagłady", który charakteryzuje się tym, że z realizmem nie ma nic wspólnego, a z zagładą, o tyle, że jest to zagłada rozumu.