-

gabriel-maciejewski : autor książek, właściciel strony

Porwanie królewicza Jana Kazimierza. Rozdział VIII. Farandola

Jak wszyscy wiedzą, wczoraj spaliła się szkoła w Grodzisku Mazowieckim, co zapewne było czystym przypadkiem. Stało się to w chwili, kiedy młodzież zdawała matury, a drogi dojazdowe do szoły były remontowane i ruch na nich został zablokowany. Mieści się ona w ścisłym centrum miasta. Obok jest parking, zawsze pełny. Od rana na mieście słychać plotki, że nie było wody w hydrantrach, kiedy przyjechała straż. Nowy burmistrz był na zjeździe samorządowców w Sopocie, skąd zresztą zaraz wrócił, a stary burmistrz, którzy rządził tu 30 lat, pędził ponoć ile sił w nogach ku płonącej szkole, jak tylko poinformowano go, że jest pożar. A jest to pan siedemdziesięcioletni. Okoliczności te skłoniły mnie o zrobienia rzeczy, której normalnie bym nie zrobił, czyli opublikowania fragmentu nowej książki, opowiadającej o porwaniu Jana Kazimierza. Opisany jest tam bowiem również zbieg szeregu nieprzychylnych okoliczności, które doprowadziły w końcu do tragedii. Ktoś powie, że jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Być może, ale poczekajmy na rozwój wypadków. Bo zapewne nie jest to koniec dziwnych zdarzeń, odbywających się ostatnio w Polsce. 

Nowa książka opowiadająca o porwaniu Jana Kazimierza zbudowana jest według pewnego klucza - każdy rozdział nosi tytuł, który jest nazwą tańca dworskiego. Uznałem bowiem, że opisy tych tańców i ich wymowa znakomicie pasują do poszczególnych fragmentów ten niesamowitej historii. Sama zaś książka zbudowana jest tak, że w pewnym momencie, w półobrocie, przechodzimy od figur polityki europejskiej do indywidualnych popisów tanecznych poszczególnych jej bohaterów. Miłej lektury życzę wszystkim. 

 

Farandola jest starym, średniowiecznym tańcem prowansalskim, tańczonym w barwnych korowodach przy wtórze specjalnego fletu i dźwiękach tamburynu.

 

 

Dokładny opis okoliczności towarzyszących uprowadzeniu Jana Kazimierza pozostawił nam Ewerhard Wassenberg. Pochodzący z Austrii kronikarz, który zjawił się na polskim dworze wraz z królową Cecylią Renatą. Nie pozostawia nam on żadnych wątpliwości, co do skali przygotowań, jakie poczyniono, by w odpowiednim momencie bezpiecznie i bez narażenia nikogo z Francuzów, przejąć osobę Jana Kazimierza, odstawić go w bezpieczne miejsce, a następnie rozpocząć polityczne szantaże. Mając przed oczami opis Wassenberga czytelnikom i komentatorom nie pozostaje nic innego, jak tylko omówić go akapit po akapicie.

Wyprawa Jana Kazimierza deklarowana była, jako typowa dla tamtych czasów grand tour – wielka podróż zamożnego młodego człowieka, pragnącego poznać świat. Intencja ta była z założenia fałszywa i jako kamuflaż nieprzydatna wcale. Deklarowano, że królewicz pojedzie przez Morawy, Austrię, północną Italię do Barcelony i dalej do Madrytu. Wassenberg nie wspomina na początku swojej relacji o Portugalii, pisze za to, że kolejnym etapem podróży ma być Francja, gdzie królewicz pokłoni się królowi i królowej, następnie wyruszy do Lotaryngii, Belgii i Londynu, stamtąd do Niderlandów, a potem znowu do Italii, żeby pokłonić się papieżowi. Z Rzymu ruszy na północ i zwiedzając miasta Rzeszy dotrze do Polski. Cała podróż zaplanowana była na około trzy lata.

Kolejną informacją, po wskazaniu trasy podróży królewicza, jaką podaje nam Wassenberg, jest udział w przedsięwzięciu Jana Karola Konopackiego, opata Wąchockiego i Tynieckiego, wojewody i biskupa chełmińskiego. Był to człowiek, którego rodzinie królewski dom Francji winien był 300 tysięcy talarów cesarskich, co było potwierdzone na piśmie przez Henryka IV, króla Francji i Nawary, przez księcia Kondeusza I, a także przez Joannę królową Nawarry, matkę Henryka. Ta szokująca informacja nie może się jakoś przebić w polskim piśmiennictwie historycznym, a jest przecież dość istotna. Mamy oto Francję rozrywaną wojnami religijnymi, sponsorowanymi przez Londyn i cesarstwo, mamy protestancką dynastię z Nawarry, która usiłuje zasiąść na tronie w Paryżu, mamy wesele Henryka z Małgorzatą de Valois, a do tego rzeź w noc św. Bartłomieja, w tle zaś rodzinę Konopackich, Kostków i Krokowskich, którzy są w to wszystko uwikłani. Na jakich zasadach? Oto Reinhold von Krockow, czyli Krokowski, widząc co się dzieje we Francji, postanowił pomóc hugonotom i wyłożywszy z własnej szkatuły niemały grosz uzbroił 1500 pancernych zwerbowanych na Pomorzu i w Niemczech, a następnie wyruszył w sukurs królowi Henrykowi. Wojował trzy lata, samemu płacąc za utrzymanie i wyżywienie wojska, a jak się można domyślić, także werbując za swoje pieniądze nowych żołnierzy, w miejsce tych, co zginęli. Wassenberg pisze, że podobnie zachował się Kazimierz, książę Dwóch Mostów. On jednak za swoje usługi został, przez podskarbiego króla Francji, już dawno wynagrodzony. Rodzinie von Krockow i jej potomkom, w tym Konopackiemu, Paryż wciąż zalegał z wypłatą. Konopacki zaproponował więc królewiczowi, że pojedzie z nim, a to w tym celu, żeby okazać weksel kardynałowi Richelieu i odzyskać należne pieniądze. Jan Kazimierz, jak powiada Wassenberg, zgodził się ochoczo na tę propozycję. Konopacki został też mianowany przez Władysława IV oficjalnym posłem do króla Hiszpanii Filipa IV. Znał bowiem biegle kilka języków, a poza tym studiował kiedyś w Bourges. Władysław też, jak to sugeruje Wassenberg, był inicjatorem planu podróży incognito, chciał by odbyła się ona dokładnie tak samo, jak jego własna grand tour, którą odbył w latach 1624-1625.

Królewiczowi Kazimierzowi miał towarzyszyć jedynie niewielki orszak wypróbowanych i zaufanych ludzi. Miało to jeszcze ten cel, by Kazimierz nie był, w każdym większym mieście, fetowany i proszony na uczty oraz festyny, co zwykle było praktykowane. Jako podróżujący incognito miał być nie tylko bezpieczniejszy, ale także swobodniejszy. Oceniając rzecz z dzisiejszej perspektywy należałoby rzec, że sprawa podróży Jana Kazimierza miała najwyższy priorytet i należało ją przedsięwziąć z zachowaniem niestandardowych, ale bardzo poważnych środków ostrożności. Tym było to bardziej potrzebne im więcej artykułów na temat decyzji dworu w Warszawie oraz kontaktów tego dworu z Madrytem ukazywało się w Gazette de la France.

W orszaku, prócz Konopackiego znalazł się także Ferdynand Gonzaga Myszkowski, syn Zygmunta Gonzagi Myszkowskiego, marszałka wielkiego koronnego, adoptowanego przez rodzinę Gonzagów wraz z bratem, w czasie ich pobytu w Mantui, w roku 1597. W świcie królewicza znalazł się także Gotard Wilhelm Butler, zarządzający jego dobrami, a także jezuita Georg Laier, spowiednik Jana Kazimierza. Był tam także Piotr Elert, muzyk, wiolinista, rodem z Fromborka, a także Teodor Denhof, Henryk Korf, Andrzej Kotowicz i Andrzej Basio, czyli Bazjusz, jak się okazało postać najistotniejsza w całym przedsięwzięciu. Orszak liczył 36 osób, a Wassenberg, co jest moim zdaniem zaskakujące, pisze, że wyruszył w podróż pod koniec zimy – 27 stycznia. Dziś powiedzielibyśmy, że to środek zimy, choć klimat mamy ponoć łagodniejszy.

Królewicz, jak pisze Wassenberg - niebawem w Wiedniu stanął. Cesarza Ferdynanda nie było w stolicy, a więc wyruszył za nim do Preszburga, gdzie odbywał się sejm węgierski. Ponoć Jan Kazimierz miał się naradzać z cesarzem nad sposobem dalszego podróżowania. Zapewne też odebrał od Ferdynanda jakieś instrukcje. Kolejnym etapem podróży był Innsbruck, gdzie rezydowała arcyksiężna Klaudia, którą polski królewicz odwiedził. Następnie zatrzymano się na dłużej w Weronie, naradzając się czy zwiedzać Italię teraz czy później, po załatwieniu misji w Hiszpanii. Mając w perspektywie objęcie wicekrólestwa Portugalii, Jan Kazimierz musiał co jakiś czas podkreślać krajoznawczy charakter swojej wyprawy, co daje dzisiaj powód historykom i publicystom do wyszydzania i kwestionowania jej politycznego celu. Można oczywiście dziwić się naiwności Kazimierza i jego królewskiego brata, którzy sądzili, że uda im się przekonać francuskich agentów do tego iż nie ma owa wyprawa charakteru politycznego, ale trudno też było wymagać od nich by sprokurowali jej jakiś specjalny i nie dający się odkryć format. Zapewne też Richelieu wydał rozkaz uprowadzenia królewicza już w momencie kiedy doszły go wieści, że opuścił on granice Polski. Tak naprawdę więc królewicz został pozostawiony sam sobie i mógł liczyć tylko na ludzi z własnej świty. Jak się okazało nie na wszystkich.

Wśród głównych uczestników wyprawy przeważyła opinia, że trzeba jechać do Hiszpanii, póki jest wiosna, żeby zdążyć przed upałami letnimi, które mogłyby wpłynąć na zdrowie i kondycję Jana Kazimierza.

Z Werony brat polskiego króla wyruszył do Mediolanu, a potem do Genui. W obu tych miastach witany był z wyraźną uprzejmością i atencją, aczkolwiek pozostawał cały czas incognito. Wassenberg zwraca na to uwagę, ale nie komentuje w żaden sposób. No, ale jasne staje się, że owa uprzejmość oznaczała tyle jedynie iż los królewicza jest już przesądzony, a pułapka, w którą z całą naiwnością wchodził zatrzasnęła się za nim gdzieś po drodze z Mediolanu do Genui.  

Opis pobytu w Genui powinien ostatecznie przekonać wszystkich, że królewicz był w potrzasku. Najpierw dostał gorączki. Potem okazało się, że ma aż trzy możliwości by dostać się do Barcelony. Jedną z nich był angielski statek handlowy, który zmierzał do stolicy Katalonii. Wassenberg nie pisze kto, a szkoda, ale część towarzyszących królewiczowi osób proponowała, żeby jak najszybciej płynąć tym właśnie statkiem, albowiem pośpiech jest istotny, żeby zdążyć przed upałami. Naturalną opcją wydawała się jednak inna możliwość. Kazimierz minął się w Genui z księciem Ramiro Medina de las Torres, wicekrólem Neapolu, który pod eskortą 16 żagli odpłynął właśnie do Neapolu. Okręty miały wrócić za osiem dni. Należało na nie poczekać i bezpiecznie przeprawić się przez Morze Liguryjskie. Do takiej podróży namawiał Kazimierza obecny w Genui, były wicekról Neapolu – hrabia Monterejo. Zamierzał on, świadom wszystkich czyhających po drodze zagrożeń popłynąć na jednym z okrętów tej flotylli, do tego wraz z rodziną i bezpiecznie dostać się do Barcelony. Zróbmy tu małą dygresję – podmiana wicekrólów Neapolu, według pomysłu Olivaresa, odbywa się w tym samym momencie, kiedy do Hiszpanii zmierza, szykowany na wicekróla Portugalii Jan Kazimierz. To raczej nie był przypadek. Tak można określić ich minięcie się w drodze, ale nie okoliczności ogólne, towarzyszące wymianie panujących w tak istotnych prowincjach.

Pojawiła się jednak także trzecia możliwość dotarcia do Barcelony. Oto zjawił się przed Kazimierzem jakiś genueński szlachcic, który poinformował go, że właśnie przybyła z Barcelony galera, która przywiozła posłów republiki bawiących z misją w Madrycie. Jednostka ta ma zaraz płynąć z powrotem i trzeba się szybko decydować, czy na nią wsiąść czy nie. W otoczeniu królewicza było mnóstwo ludzi, którzy doradzają pośpiech, twierdzili oni, że oczekiwanie na eskadrę neapolitańską to błąd, bo nie można zawierzyć morzu, które przecież jest zmienne. Nie chcieli jednak ci ludzie za nic na świecie, by Jan Kazimierz płynął na angielskim statku. My zaś nie możemy zrozumieć, dlaczego Wassenberg, kronikarz dokładny i w sprawę silnie zaangażowany, nie wymienia żadnego z nich z nazwiska i imienia? Przecież było ich ledwie 36, w tym bardzo wpływowych, których słuchał królewicz, ledwie kilkunastu.

Wassenberg pisze dalej rzeczy zupełnie zaskakujące, oto cała Genua z dożą włącznie zaczęła namawiać Jana Kazimierza, by skorzystał ze sposobności i płynął na zachód, po drodze odwiedzając porty francuskie w Zatoce Lyońskiej. Wmawiano Kazimierzowi, że spotka się tam z ciepłym i życzliwym przyjęciem, albowiem jego brat król nie jest przecież skonfliktowany z Francją. Nic złego nie może się więc przydarzyć, a wycieczka taka obfitować będzie w ciekawe wrażenia i przygody. Nie bez znaczenia też będzie to iż Kazimierz przebywać będzie na pokładzie galery genueńskiej, albowiem republika jest także zaprzyjaźniona z Francją.

Presja musiała być naprawdę wielka, a młody królewicz był całkowicie osamotniony. Nie mógł decydować wobec tylu życzliwych i bezinteresownie zaangażowanych w jego misję osób. Wszystkie zaś one były zainteresowane tym jedynie, by bezpiecznie i cało dotarł do celu. Galera, którą ofiarowano Kazimierzowi nosiła miano Diana, albowiem na dziobie wyobrażone było w drewnie popiersie bogini. Cały zaś orszak królewicza, jak nam oznajmia Wassenberg, oburącz chwycił się tej niezwykłej okazji i z entuzjazmem polecił służbie pakować rzeczy królewicza na statek, który w niewiele dni miał wszystkich zanieść do coraz bardziej gorącej Hiszpanii.

Następny akapit w dziele Wassenberga jest wręcz wstrząsający. Oto okazało się, że w Genui przebywało akurat kilku Francuzów, którzy za wszelką cenę musieli dostać się do Francji, a to ze względu na fakt, że cała Sabaudia ogarnięta była wojną. Ryzyko więc lądowej wyprawy przez ten kraj ku granicom królestwa Ludwika XIII było więcej niż poważne. Przybyli oni do kapitana genueńskiej galery, którego Wassenberg wymienia z nazwiska – Jan Mikołaj Saoli – by błagać go o możliwość zaokrętowania. Kapitan stropił się, miał przecież na pokładzie ważnego gościa. Wypadało więc jego najpierw spytać. Udano się więc do królewicza Kazimierza, a ten pełen optymizmu i wiary w przyszłość oraz ludzką uczciwość, zgodził się od razu. Niespodziewani podróżnicy mieli opuścić statek w pierwszym francuskim porcie, do którego zawinie galera. Ekspedycja wyruszyła po wysłuchaniu mszy świętej dnia 4 maja 1638 roku. Pierwszym portem, do którego zawinęła była Savona, gdzie Kazimierz oglądał cudowny obraz, a kolejnymi Noli i Arassi. Pomiędzy tym ostatnim portem, a Saint Tropez, gdzie zawinął statek rozpętała się burza, Kazimierz, który wszedł na pokład z gorączką, przeżył wszystkie te straszliwe chwile, które zwykle przeżywa szczur lądowy, nie przywykły do sztormów. Pokład opuścił w stanie krańcowego osłabienia. Pragnął odpocząć i przespać się na lądzie. I wtedy całkiem niespodziewanie, jeden z Francuzów, a właściwie pół Grek, pół Francuz, który pochodził z Marsylii, a nazywał się Jan Gotfryd, zaproponował, żeby podróż z Saint Tropez do jego rodzinnego miasta, królewicz odbył konno, lądem. – Po co nadwyrężać zdrowie na chybotliwym pokładzie – argumentował – po co narażać się na niebezpieczeństwo burzy i wichrów na morzu, skoro można spokojnie, lekkim kłusem ruszyć wzdłuż wybrzeża i dotrzeć bezpiecznie do miasta, które tylko czeka by ofiarować Kazimierzowi wszystkie swoje wygody i przyjemności. Konopacki i Butler ze wszystkich sił starali się odwieźć królewicza od tego pomysłu. Argumentowali, że morze na pewno nie będzie już takie burzliwe, a Kazimierz bezpieczniejszy będzie na pokładzie niż na lądzie, w kraju, który jest w stanie wojny z Hiszpanią. On sam jednak uważał, że skoro zadeklarował już wcześniej iż po wizycie w stolicy Hiszpanii ruszy do Francji i tam odwiedzi króla, nic złego nie może mu się stać. Ufał ponadto Kazimierz w moc i szacunek jakim Europa darzyła jego brata Władysława. Zdecydował się więc przyjąć propozycję Francuza, a w podróży lądem towarzyszyć mu mieli Ferdynand Gonzaga Myszkowski i Andrzej Kotwicz, a także Piotr Elert, skrzypek z Fromborka. Kiedy Kazimierz zajmował miejsce w szalupie, by wyruszyć ku nieodległemu brzegowi, okazało się, że podróż morska znudziła się wszystkim pozostającym na galerze Francuzom. Oni także więc załadowali się na łódź i odpłynęli.

Ledwie przybito do brzegu Jan Gotfryd zmienił się z przyjaciela w zdrajcę. My zaś czytając opis tych wypadków skreślony ręką Wassenberga nie możemy wyjść ze zdumienia nad naiwnością autora. Grupa dobrze uzbrojonych, obytych z wojną – w końcu przybyli z głębi lądu, gdzie toczyły się walki – francuskich agentów, zostaje dopuszczona do komitywy z gościem tak dostojnym i pełniącym tak delikatną misję, jak Jan Kazimierz. Jakby tego było mało, ich herszt nawiązuje nić porozumienia z częścią orszaku królewskiego brata, jemu samemu zaś doradza co ma robić, żeby strząsnąć z siebie słabość i chorobę. Możemy się domyślić, że Jan Gotfryd był tak zwaną duszą towarzystwa, człowiekiem wymownym, uprzejmym i przyjemnym w obyciu. Wszystkie te cechy spowodowały, że niedoświadczony polski królewicz był wobec niego całkiem bezradny. Jedynymi, którzy rozumieli sytuację byli Konopacki i Butler, ale nie mogli oni przecież decydować za królewskiego brata. Ten zaś zapewne słuchał rad Ferdynanda Myszkowskiego – Gonzagi.

Przemieniony w diabła Jan Gotfryd w tajemnicy przed Kazimierzem zdradził jego tożsamość wszystkim, nawet woźnicy, co miało ten efekt, że każdy widział już złote monety, które otrzyma za dobre wypełnianie swoich obowiązków przy pilnowaniu tak cennego łupu. Posłał następnie umyślnego z listem do Marsylii, żeby oznajmić, iż wszystko poszło tak, jak zostało zaplanowane i trzeba przygotować tylko odpowiednią celę dla tak dostojnego jeńca. Po czym skierował cały, niewielki orszak ku Marsylii. Przed miastem, zupełnie jak w jakiejś komedii granej w teatrze Globe w Londynie, oznajmił że nie może wraz z królewiczem wkroczyć do miasta, albowiem w zagrodzie nieopodal spoczywają zwłoki jego ojca, który właśnie zmarł. Jakby tego było mało, twierdził również, że w Marsylii czekają na niego sędziowie, albowiem zeszłego roku miał tam pojedynek, z którego wyszedł cało, ale stając do starcia złamał prawo. Nie może więc przekroczyć bram miasta. Zdziwieniem powinien napełnić nas opis Wassenberga, który relacjonuje nam tę historię z całkowitym przekonaniem, że przypadkowo znajdujący się na pokładzie genueńskiej galery francuski oficer podjął sam jeden decyzję o porwaniu osoby tak wysoko postawionej. Przecież połamano by go kołem za taką zuchwałość, gdyby nie czynił tego na wyraźne polecenie ludzi z kręgu władzy najwyższej. Jan Gotfryd domagał się także, by zanocowawszy w Marsylii, Jan Kazimierz nie ruszał się z gospody, aż do chwili kiedy on po niego przyjdzie. Prośba ta w żaden sposób nie korespondowała z deklaracjami dotyczącymi pojedynku i kłopotów z prawem, jakie miały czekać na Jana Gotfryda w mieście.

Na szczęście Jan Kazimierz wstał rano i wysławszy Elerta na targ po sprawunki, ruszył do kościoła. Cała Marsylia musiała już wiedzieć o tym, kto śpi w tej gospodzie, albowiem fromborski skrzypek (Wassenberg utrzymuje, że pochodził on jednak z Krakowa) słyszał, jak plotkuje się o zatrzymaniu dostojnego gościa i odstawieniu go do Paryża, pod dozór.

Powiadomiony o wszystkim Kazimierz wynajął łódź i wrócił na statek nie zamierzając już opuszczać pokładu. Wassenberg nie mówi nam chyba całej prawdy, albowiem nie wiadomo co działo się w tym czasie z Ferdynandem Myszkowskim i Kotwiczem. Powróćmy jednak do jego gawędy - złym zrządzeniem losu wiatr ucichł i galera, siłą samych wioseł musiała zawinąć do niewielkiego portu Tour de Bouc. Była tam twierdza dowodzona przez srogiego kapitana Nargona, który wysłał na galerę swoich ludzi, by sprawdzić kogo też ona przewozi. Poinformowano ich, że królewskiego posła z Polski, który zmierza do Barcelony. Francuzi zorientowawszy się, kogo mają przed sobą, albo tylko upewniwszy się co to tego, wrócili na ląd. Jan Kazimierz zaś, inspirowany przez nie wiadomo kogo, ale na pewno kogoś ze swojej świty, wsiadł na łódź i korzystając ze spokojnego morza popłynął do miasteczka Martigues. Po co? Nie wiadomo. Wrócił jednak szczęśliwie na pokład.

W tym czasie z portu przybyło na statek dwóch oficerów z żądaniem by kapitan Mikołaj Saoli udał się w niecierpiących zwłoki sprawach do dowódcy garnizonu. Ten uprzejmie się wymówił, a oficerowie odpłynęli. Wrócili jednak pod wieczór z żądaniami o wiele bardziej kategorycznymi. Powiedzieli też, że wszystkie portowe działa, a także te z cytadeli skierowane są na genueński statek. Kapitan więc, musi się dobrze zastanowić, czy rzeczywiście ma zamiar odmówić gościny dowódcy francuskiego garnizonu. Jak pisze Wassenberg na statku rozgorzała dyskusja. Genueńczycy chcieli uciekać, niektórzy z nich uważali, że należy opuścić redę, ale dobrze by było, żeby kapitan poszedł jednak do dowódcy francuskiego garnizonu, bo być może nie chodzi wcale o to, by zrobić coś złego im – Genueńczykom, ale przyczyną całego zamieszania są Polacy. Ci ostatni, wśród których było wielu znających Francję, w ogóle nie wierzyli w to, że przedstawiciele tak kulturalnej i grzecznej nacji, mogą stosować wobec gości metody tak brudne i nieprzyzwoite. Jan Kazimierz przychylił się do opinii, że kapitan powinien zejść na ląd i złożyć kurtuazyjną wizytę dowódcy twierdzy. Saoli nie miał wyjścia, albowiem doża nakazał mu by we wszystkim słuchał królewicza polskiego. Kiedy tylko znalazł się w twierdzy, natychmiast został uwięziony. Nie pozwolono mu opuszczać komnat, odmówiono także wieczerzy. Mógł wysłać jedynie posłańca na statek, by przywiózł mu stamtąd coś do jedzenia. Konsternacja wśród Polaków była wielka, Konopacki wraz z sekretarzem Jana Kazimierza, Andrzejem Basio wyruszył do twierdzy, by rozpoznać okoliczności zatrzymania kapitana. Tam dowiedział się, że stało się to na rozkaz hrabiego Ludwika de Valois, namiestnika Prowansji, który domagał się, by tak dostojny gość zaszczycił swoją obecnością jego zamek, oczywiście dla własnego dobra i bezpieczeństwa. Morze bywa bowiem, o czym wszyscy wiedzą, bardzo zdradliwe, szczególnie jeśli znajdujące się na nim statki mogą być ostrzelane z bliskiej odległości przez armaty nadbrzeżnych twierdz.

Sytuacja była kuriozalna, polski poseł z oficjalną akredytacją i francuski oficer niższego szczebla stali w otoczeniu zbrojnych i prawili sobie uprzejmości, a każdy z nich był całkowicie świadom sytuacji. Konopacki wiedział, że jeśli Jan Kazimierz nie skorzysta z gościny Nargona, zginie ostrzelany przez portowe armaty na genueńskiej galerze. Kapitan twierdzy bowiem nie żartował, miał wyraźne rozkazy i nie zamierzał ich łamać. Był również na tyle stary, by nie przejmować się już swoją karierą w armii, czy nawet losem w razie ewentualnych żądań strony polskiej, by wymierzono mu sprawiedliwość za taką zbrodnię. Nie pozostało nic innego, jak wrócić na statek i sprowadzić Kazimierza, wraz z całym orszakiem, na francuską ziemię. Kiedy doszło do spotkania królewskiego brata z dowódcą twierdzy, ujawniła się cała naiwność i prostota planu obmyślonego w Warszawie. Nargon bowiem po wymianie uprzejmości zarządzał urzędowych paszportów od wszystkich obecnych. Nikt takiego dokumentu nie posiadał, albowiem nikt nie wpadł nawet na pomysł, że Francuzi mogą go zażądać. Nikt nawet nie pomyślał o tym, że można by sfałszować takie dokumenty i na wszelki wypadek mieć je ze sobą.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/porwanie-krolewicza-jana-kazimierza-gabriel-maciejewski/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/papiez-cesarstwo-i-jurysprudencja-kreatywna/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/wojna-domowa-w-polsce/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/gniew-bitwa-wazow-gabriel-maciejewski/



tagi: polityka  intrygi  wymuszenia  porwanie jana kazimierza  farandola  podpalenia 

gabriel-maciejewski
14 maja 2024 09:58
21     1655    11 zaloguj sie by polubić
Postaw kawę autorowi! 10 zł 20 zł 30 zł

Komentarze:

Paris @gabriel-maciejewski
14 maja 2024 10:17

Co  prawda,...

...  jeszcze  nie  przeczytalam  Panskiego,  dzisiejszego  wpisu,  ale  wczoraj  udalo  mi  sie  zaczac  czytac  ,,Porwanie  krolewicza  Jana  Kazimierza,,  i  jestem  w  trakcie  czytania  ,,allemanda`y,,...  ta  formula  ,,tancow,,  jest  REWELACYJNA  !!!

 

Oczywiscie,  ze  te  rozne  ,,zdaZenia  i  nieszczeNsliwe  zbiegi  okolicznosci,,  w  Polsce  to  TYLKO  i  AZ  same  ,,pSZypaTki,,...  

...  no  co  za  ,,peH  pSZesladOje  wadzOnie,,  w  Polsce,...  no,  ,,sFiat,,  nie  slyszal  i  nie  widzial  taaakich  ,,cUdUF,,  !!!

 

A  tak  serio  -  to  CALA  POLSKA  -  i  nie  tylko  Polska  -  wie,  ze  to  TYLKO  ,,wadzUnia  tak  sie  bawi,,.    

zaloguj się by móc komentować


Matka-Scypiona @gabriel-maciejewski
14 maja 2024 10:32

To jest nie do uwierzenia. Niewiarygodna te z jest naiwność delegacji polskiej, która liczyła na kulturalne obycie Francuzów. Tak jak profesorowie UJ liczyli nią kulturę Niemców. 

To od początku nie była wyprawa incognito, bo na dworze polskim przebywała niewiarygodna ilość zdrajców i donosicieli wszelakiego regimentu. "Mając w perspektywie objęcie wicekrólestwa Portugalii..." - ta wyprawa powinna być najtajniejsza z tajnych! Kiedyś Golda Meir w przebraniu Araba poruszała się po Palestynie załatwiając żydowskie interesy. I to była wyprawa incognito.

Coś w Simancas musi być, ale to muszę odłożyć na później. Plany po między dworem madryckim a warszawskim musiały być baaaardzo poważne, bardziej niż myślimy. 

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Matka-Scypiona 14 maja 2024 10:32
14 maja 2024 10:35

Oczywiście, myślę, że wszystkie postaci grały jakąś rolę. Poza tym Jan Kazimierz próbował się wcześniej dostać do Hiszpanii drogą północną, przez Niderlandy,ale kiedy tam dopłynął okazało się, że po kraju grasują "rozbójnicy" i wrócił. To była druga wyprawa. To jest afera, z której żyć by mogły trzy pokolenia historyków i pisarzy, a żyje z tego Skowron, który najpierw pisze, że król Władysław został upokorzony, a w następnej linijce, że nic nie stracił ze swojego prestiżu. I gadaj tu z takimi...

zaloguj się by móc komentować

peter15k @gabriel-maciejewski
14 maja 2024 12:05

Ostatnio dużo się pali czyżby egzekutywa zauważyła, że KC to tak nie na serio robi zmianę tylko chce się załapać na złote runo w PE. Nawet Tuleja się skarży, że "rewolucję" sprzedali... Kto by się spodziewał ...Skoro tyle agentów wszędzie to może czas na pana Mc Carthy'ego...tylko kto się podejmie kuracji przeczyszczającej...

zaloguj się by móc komentować

saturn-9 @gabriel-maciejewski
14 maja 2024 13:11

Oto Reinhold von Krockow, czyli Krokowski, widząc co się dzieje we Francji, postanowił pomóc hugonotom i wyłożywszy z własnej szkatuły niemały grosz uzbroił 1500 pancernych ...

 

1500 !   Właściwe odniesienie !

Sprawdzając w sieci wynika, że i owszem możliwy taki wariant na tysiąc i pięćset. We Francji chorągiew była obsadzona do trzystu wojów, ale to była liczba maksymalna a zazwyczaj osiągano stan 100 do 200 zbrojnych.

Jak było dokładnie, któż to wie?

Niemniej rodzina czyli spadkobiercy awanturnika  Reinholda von K. szarpała się z państwem francuskim nadaremnie [po raz ostatni w 1825] o zaległe prawie pół milona guldenów, które miał wyłożyć awanturnik w roku 1569.

 

 

... und führte 1569 den Hugenotten fünf selbstgeworbene Fähnlein Reiter zu,

 ... Es zählte zunächst 400 bis 600 Mann, manchmal bis zu 1.000, in Frankreich 300 Mann, ... . Diese Angaben waren jedoch die Sollstärke, die fast niemals erreicht wurde. So betrug die tatsächliche Stärke der französischen Fähnlein über lange Zeit nicht mehr als 100 bis 200 Mann.

Aus seinem Verhältnisse zu den Hugenotten im J. 1569 schreibt sich eine Schuldforderung im Betrage von fast einer halben Million Gulden her, deren Bezahlung die Krockow’sche Familie bei der französischen Regierung mehrfach vergeblich, zuletzt 1825, angestrebt hat.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @saturn-9 14 maja 2024 13:11
14 maja 2024 13:24

Nie musiała to być jedna chorągiew

zaloguj się by móc komentować

saturn-9 @gabriel-maciejewski 14 maja 2024 13:24
14 maja 2024 13:35

... fünf selbstgeworbene Fähnlein Reiter zu  ... było ich pięć

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @saturn-9 14 maja 2024 13:35
14 maja 2024 13:45

No właśnie. Poważne przedsięwzięcie...

zaloguj się by móc komentować

Andrzej-z-Gdanska @gabriel-maciejewski
14 maja 2024 15:43

Przy okazji:

Reinhold von Krockow (ur. 1536, zm. 1599) – był członkiem rodu szlachty pomorskiej, którego główną siedzibą była wieś Krokowa w powiecie puckim.

Jego pierwszym odnotowanym w dokumentach przodkiem był rycerz Gneommer Crockau, który przybył do Gdańska w roku 1292 i wstąpił na służbę księcia pomorskiego Mściwoja II, a potem do Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego.

Reinhold, wychowany i wykształcony w Gdańsku, był najemnym żołnierzem w służbie Ottona Wittelsbacha, hugenotów, królów Francji i Polski, Świętego Cesarstwa i Gdańska. Podczas pobytu we Francji przeszedł z luteranizmu na kalwinizm, którego wyznawcami byli od tej pory Krokowscy. Po powrocie do Polski osadził w Krokowej pastora kalwińskiego – Krokowa stała się od tej pory po XIX wiek centrum kaszubskiego ewangelicyzmu.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Reinhold_von_Krockow


Siedziba obecnie ma się dobrze. Jest restauracja, a podobno pokazują się też potomkowie w okolicy Krokowej.

Fundacja „Europejskie Spotkania” Kaszubskie Centrum Kultury Krokowa powstała na mocy porozumienia między władzami Gminy Krokowa, a rodziną von Krockow, obecnie zamieszkałą w Niemczech.

Do ustanowienia Fundacji doszło 12 października 1990 roku. Jednym z pierwszych działań młodej organizacji było przywrócenie świetności dawnej siedzibie rodu von Krockow, Zamkowi w Krokowej. Prace remontowe, przeprowadzone w dużej mierze dzięki pomocy Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, zmieniły zaniedbane mury i zapuszczony park w piękny Kompleks Pałacowo-Parkowy, który jest jednym z najlepszych przykładów na pozytywne efekty współpracy międzynarodowej.

http://zamekkrokowa.pl/pl/fundacja/

I e\jeszcze jeden cytat:

W zależności od okoliczności von Krockowowie opowiadali się po stronie polskiej lub niemieckiej, hołdując pragmatycznej regule: „zawsze z silnymi przeciw słabszym”.

https://www.rp.pl/plus-minus/art7372061-dawne-miejsce-zamieszkania

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @Andrzej-z-Gdanska 14 maja 2024 15:43
14 maja 2024 18:20

Co do ostatniego cytatu, to w 1945 roku nie mogli opowiedzieć się po żadnej stronie. W majątku pracowały żołnierki sowieckie - jeńcy wojenni. Stara pani von Krokov była dla nich dobra, nie miały problemów. Gdy przywlokło się wojsko sowieckie w 1945 roku, owe żołnierki natychmiast wskazały starą panią von Krokov jako właścicielkę i została na miejscu zamordowana. 

zaloguj się by móc komentować

OjciecDyrektor @gabriel-maciejewski
14 maja 2024 19:18

Kiedys pracowalem w firmie zajmujacej sie usługami ppoż. Nie ma m8żliwosci, aby hydranty nie mialy wody or tak. One sa regularnie badane i jest to obowiazek ustawowy, za ktory administrator moze dostac konkretny mandat. Poza tym sa hydrsnty rezerwowe oddalone w niedalekiej odleglosci. Jak to bylo centrum, to woda musiala byc.

Po co te pożary? Przeciez to nie Marywilska 44 w Warszawie.

 

 

zaloguj się by móc komentować


Andrzej-z-Gdanska @KOSSOBOR 14 maja 2024 18:20
14 maja 2024 19:47

Może to stwierdzenie dotyczyło przeszłości.

Jeszcze dwa cytaty:

W XX-leciu międzywojennym cała rodzina przyjęła polskie obywatelstwo. Albrecht miał również dwa paszporty.

Bardzo krytycznie oceniał politykę sanacji wobec Pomorza Gdańskiego. Zwłaszcza brak zaufania okazywany Kaszubom wyrażany m.in. przez oferowanie stanowisk w lokalnej administracji przybyszom z innych regionów tudzież rozdanie ziemi – po parcelacji majątków poniemieckich – góralom.

Wynikało to z nastrojów mieszkańców Pomorza o niemieckiej genealogii. Po roku 1918 nikt z nich w tę nową Polskę nie wierzył, sądząc, że „Polnische Wirtschaft” potrwa rok, może dwa. Ale nie wykluczało to codziennej współpracy Polaków, Kaszubów i Niemców w majątku o powierzchni 10 tysięcy hektarów. 

***

Odrębną sprawą jest w tym kontekście pragnienie ratowania rodowego gniazda, które zostałoby skonfiskowane – miał na nie chrapkę namiestnik Pomorza, wcześniej gauleiter Gdańska, Albert Foerster – fanatyczny hitlerowiec.

Graf Albrecht na wojnie stracił trzech braci. Wszyscy polegli w mundurach Wehrmachtu, choć jeden był wcześniej żołnierzem Wojska Polskiego...

https://www.rp.pl/plus-minus/art7372061-dawne-miejsce-zamieszkania

 

 

zaloguj się by móc komentować

Paris @gabriel-maciejewski 14 maja 2024 10:19
14 maja 2024 21:54

To  ja  dziekuje,...

...  bo  coraz  lepiej  ,,znajduje  sie,,  w  mojej  ulubionej  epoce  historycznej,  tj.  od  -  co  najmniej  -  15-go  wieku  wzwyz  !!!

 

Dzisiaj  bylam  u  mojego  lekarza  hirudoterapeuty  na  pijawkach.  Musialam  poczekac  na  zwolnienie  sie  sali  okolo  pol  godziny,  wiec  wyjelam  mojego  ,,krolewicza,,  i  z  radoscia  rozpoczelam  lekture.  Niestety,  az  2  osoby  przeszkodzily  mi,  bo  intrygowala  ich  kolorowa  okladka  mojej  ksiazki,...  moj  lekarz  z  asystentka  takze  wyrazili  swoje  zainteresowanie...  i  lekkie  zdumienie,  ze  ktos  jeszcze  czyta  ksiazki,  ale  w  sumie  pan  doktor  sie  ucieszyl  i  powiedzial,  ze  on  sam  i  w  jego  rodzinie  tez  duzo  czytaja.

Tak  czy  owak  jutro  ,,allemanda`e,,  musze  przeczytac  ponownie,  bo  bylam  dzisiaj  zbyt  rozproszona  i  malo  zapamietalam,...

...  ale  czyta  sie  ja  swietnie,  choc  jest  w  niej  cale  mnostwo  roznych  przeciekawych  informacji  i  koligacji.  

zaloguj się by móc komentować

Paris @Matka-Scypiona 14 maja 2024 10:32
14 maja 2024 22:00

Ciekawe,  czy  i  dzisiaj...

...  ta  BURACZANA  BANDA  ,,pSZy  wadzy,,  tez  liczy  na  ,,kORtOlarne  obycie  i  elokFencje,,  tych  MASONSKICH,  SATANISTYCZNYCH  i  WYKOLEJONYCH  SKU***SYNOW  z  Francji  i  Niemiec  !!!

zaloguj się by móc komentować

Paris @OjciecDyrektor 14 maja 2024 19:18
14 maja 2024 22:11

Po  to  zeby  robic  ferment  i  wciskac  ciemnote  narodowi  !!!

I  zeby  ,,sleCtFo  wyjasniajoNce,,  trwalo  jak  najdluzej...  no  i  zeby  WINOWAJCOM  sie  upieklo  od  poniesienia  odpowiedzialnosci  i  kary,...  ma  sie  rozumiec.  

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @Andrzej-z-Gdanska 14 maja 2024 19:47
14 maja 2024 22:20

Dziękuję za link i informacje. 

Pamiętam Krokową w stanie skrajnej destrukcji, a potem nadchodziły wieści od osób związanych z Kaszubami o staraniach hrabiego Albrechta. /Od nich wiem o śmierci starej pani von Krockow./ 

Pomorze ma swoją szczególną historię. Szalenie ciekawą. A przez to, że było tu dużo konkurujących ze sobą sił - niekoniecznie polskich - lata wojenne i powojenne to istny kryminał. 

Na ulicy Piastowskiej w Oliwie do dzisiaj stoi piękna willa, w której spotykali się funkcjonariusze Gestapo i NKWD - w latch 30tych. Potem kwestie narodowościowe były bezwzględnie wykorzystywane przez UB. 

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @OjciecDyrektor 14 maja 2024 19:18
14 maja 2024 22:24

Hydrant trzeba najpierw uruchomić, czyli gdzieś pod ziemią jest zawór i magiczna korba go otwiera. Często jest tak, że dostęp do tego zaworu jest na parkingu, na którym parkują samochody.

:)

 

 

P.S.

Co to by się działo, gdyby po prostu wystarczyło pokręcić kranem na klatce schodowej.

Klatkę przemierzają dzieci, uczniowie i absolwenci.

 

 

zaloguj się by móc komentować

Aquilamagna @gabriel-maciejewski
27 maja 2024 15:39

Zauważyłem, że niezły timing mają z tematami w Polskim Radio

zaloguj się by móc komentować


zaloguj się by móc komentować