-

gabriel-maciejewski : autor książek, właściciel strony

O trampolinie

Kiedy nie było prądu, siedziałem tu wieczorami z moimi dziećmi i opowiadałem im o dawnych czasach. Były to historie niełatwe, albowiem dawnymi czasy nic nie było tak proste jak dziś. Gadałem o wszystkim, o moich szalonych kolegach, o tym, jak się Waldek powiesił w progu domu kiedy mu babka umarła i o innych jeszcze sprawach. Michalina słuchała tego z otwartym dziobem, a kiedy skończyłem odezwała się w te słowa – tatusiu, miałeś takie wspaniałe życie, a ja tylko skaczę bez przerwy na tej trampolinie...Nie wiedziałem co powiedzieć...wspaniałe życie...wszystkiego mógłbym się spodziewać, ale nie tego, że usłyszę coś takiego. Kupujemy tym dzieciom wszystko co wydaje nam się najlepsze, organizujemy im zabawy i różne zajęcia prowadzone przez profesjonalistów od tańca, śpiewu, recytacji i czego tam jeszcze. One zaś po wysłuchaniu historii o nieszczęśliwym wisielcu stwierdzają, że to nie jest to czego naprawdę w życiu pragną. Nie wiem jak Was, ale mnie to napawa otuchą. Okazało się bowiem, że nie ma tak potężnej machiny propagandowej, która zawładnie wszystkimi emocjami i będzie je programować dla swoich korzyści. Wystarczy często byle co, żeby ją unieważnić. Dobrze opowiedziana historia, żart, uścisk ręki...cokolwiek. Jeśli okaże się, że działa, to znaczy, że jesteśmy wolni. Był ostatnio ten festiwal komiksu w Przystanku Historia. Przyszło do nas sporo ludzi, siedzieliśmy, gadaliśmy, śmialiśmy się głośno i wszyscy nam zazdrościli. Byliśmy wolni. Myślę, że to stanowi o sile tego bloga i środowiska, które się wokół niego zebrało. I tego właśnie trzeba strzec. Obok były inne stoiska, które może miały lepiej sprofilowaną ofertę, może miały lepiej wydane albumy, choć w to akurat wątpię, ale to u nas było najwięcej ludzi. Patrzyłem na kolegów z sąsiednich stolików i wiedziałem, że oni nie rozumieją o co tu chodzi. Ja zaś, wiem, że to okropne, ale nie będę się tu krygował, doskonale widziałem, dlaczego oni się nudzą i nic nie sprzedają. Na tym Festiwalu królowała metoda osiągania sukcesów wycięta z przysłowiowego Kuriera. Ktoś komuś dał receptę, ktoś inny ją zrealizował według swoich wyobrażeń i miar. No i z tego miało się coś urodzić. Najpewniej popularność. Nic z tego nie będzie. Udzieliłem na tym festiwalu trzech wywiadów, jednego dla państwowego radia, a dwóch dla Janka Bodakowskiego. Opowiadałem same herezje, jeśli na rzecz spojrzeć z punktu widzenia promotorów komiksu historycznego, a że głos mam donośny, wiele osób to usłyszało. No, ale zacznijmy od tego co było na innych stoiskach. Nie wiem jak się sprzedaje w Polsce manga, ale na Festiwalu schodziła słabo. Jeśli obok mnie było stoisko Wojskowego Biura Edukacji Obywatelskiej, na którym leżały same gratisy, trudno było wymagać, żeby ludzie kupili cokolwiek od pana promującego swój pierwszy album, opowiadający dzieje generała Maczka. Album ten, jak mniemam stanowiący początek działalności graficznej autora, wydany był na fatalnym, śliskim papierze. Strony były na trwałe sklejone, trzeba było się namęczyć, żeby oddzielić jedną od drugiej. Jeśli zaś idzie o historię znajdująca się w środku, to przypomnę tylko, że album o Maczku już był niedawno wydany przez rzeszowski IPN. Trudno więc liczyć na to, że szczupłe grono czytelników komiksów historycznych zainteresuje się kolejnym. No, ale dobrze, każdy ma swoją drogę i nią podąża. Niech szczęście sprzyja wszystkim. Ja, ze swojej pozycji outsidera chciałem poczynić tylko kilka spostrzeżeń dotyczących konstruowania oferty i promocji. Popełniłem w tym zakresie taką ilość błędów i tyle za to zapłaciłem, że chyba mogę...a nawet jeśli nie mogę, to trudno i tak powiem.

Nie można promować komiksu kładąc na stoisku obok starych, dawno już przez wszystkich przeczytanych albumów, rzeczy nowe ale beznadziejnie słabe, albo nie wykończone po prostu. Jest taka moda – rysownikom się spieszy, więc pozostawiają swoje dzieło w formie szkicu, a potem wydawca wmawia odbiorcom, że to taki plan. Taki efekt artystyczny. To nie jest żaden efekt tylko niedoróbka. Nie można tam także położyć wydanej w bardzo brzydkiej szacie książki pod tytułem „Edukacyjny potencjał komiksu historycznego”. To jest gwóźdź do trumny całego handlu. Tam powinna leżeć pięknie narysowana historia o wisielcu i jego niełatwym życiu. Wtedy może by się coś sprzedało. Wtedy byłaby dobra handlowa trampolina. Nie wcześniej. Żaden potencjał edukacyjny komiksu historycznego nic nie pomoże, a to z tego względu, że komiks nie spełnia funkcji edukacyjnej. To jest stwierdzenie straszne, ja wiem, ono wyciąga podłogę spod stóp wszystkim ludziom tworzącym komiksy za dotacje i motywującym swoją działalność potencjałem edukacyjnym. Oni się tym nie przejmą, to jasne, bo kim ja w końcu jestem, i dalej będą nawijać o tym potencjale. Komiks nigdy nie miał, nie ma i nie będzie miał takiego potencjału. Jeśli zaś ktoś spróbuje do komiksu coś takiego dołączyć, będzie siedział sam na swoim stoisku w czasie tego festiwalu i będzie się nudził jak mops. Komiks ma przede wszystkim walor rozrywkowy, a jeśli takowy schodzi na drugi plan, komiks nabiera walorów estetycznych i staje się sztuką. Obydwie te kwestie związane są z dystrybucją komiksu, czyli z handlem. Jeśli komiks jest dystrybuowany centralnie przez państwowe lub globalne sieci dystrybucji, jest rozrywką nasączoną propagandą. Jeśli znajduje się poza masową dystrybucją ma walor artystyczny i musi być perfekcyjnie zrobiony oraz wydany. O tym powinni wiedzieć zarówno autorzy scenariuszy jak i graficy. Nie zauważyłem, przyznam szczerze, by ktoś się takimi kwestiami przejmował. Nie można robić nędznego komiksu niszowego, zalatującego w dodatku smrodkiem dydaktycznym. I nie można robić masowej produkcji z przeskalowanymi ambicjami. To jest droga do klęski. Na czym polega słabość polskiego rynku komiksów? Na tym, że nikt nie podjął decyzji dotyczących sposobów jego dystrybucji. Mam tu na myśli dystrybucję komiksów wydawanych przez instytucje państwowe, takie jak IPN. Jak to ma wyglądać? Z jednej strony kameralne festiwale z nie najlepszym nagłośnieniem, a z drugiej pragnienie dotarcia do jak największej ilości odbiorców. To się nie zgrywa i kończy zawsze tak samo – rozdawaniem albumów za darmo. Wszyscy zaś wiemy jak jest traktowane coś, co otrzymujemy za darmo. Taka rzecz jest nieważna i nie ma wpływu na nic, najmniej zaś na umysły ludzi młodych. A o to chyba chodzi tym, którzy głoszą, że potencjał edukacyjny komiksu historycznego istnieje. Powtórzę jeszcze raz – nie ma czegoś takiego. Tego nie było nawet w latach siedemdziesiątych kiedy Brytyjczycy wydawali opasłe albumy opiewające chwałę imperium i potęgę Royal Navy. Wszystko co tam było, począwszy od przekroju kadłuba liniowca, na przypisach umieszczanych na dole strony miało wymiar estetyczny i służyło rozbudowaniu i zdynamizowaniu narracji. Nie żadnej edukacji, bo ta odbywa się poprzez inne receptory. Dziś kiedy już nikt nie wydaje takich komiksów jak ta brytyjska produkcja walory estetyczne poszczególnych albumów wysuwają się na plan pierwszy. Zaraz za nimi musi podążać ciekawa, dobrze skonstruowana, zaskakująca i kontrowersyjna historia. To jedynie daje jakąś szansę na sukces. Jeśli komuś się zdaje, że słaby rysownik na podstawie słabego scenariusza o szlachetnym bohaterze walczącym za Polskę zdobędzie choć jedno serce, ten oszalał. Niech już lepiej wpadnie do mnie na stoisko i posłucha historii o wisielcach. Może wyciągnie z tego jakieś ciekawe wnioski.

 

Dziś dopiero wstawię do sklepu najnowszy numer nawigatora, ale muszę najpierw dostać od Tomka skan okładki. Dowiedziałem się, że jarmarki Radia Wnet trwać będą przez całe lato, postanowiłem więc, o ile mnie rzecz jasna wpuszczą, pojawić się w przyszłą sobotę w budynku PASTY z tym nowym nawigatorem i innymi książkami. Serdecznie zapraszam. No i jeszcze adres nowego sklepu www.basnjakniedzwiedz.pl



tagi: rynek  książka  komiks 

gabriel-maciejewski
2 lipca 2017 09:32
29     1825    1 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

krzysztof-osiejuk @gabriel-maciejewski
2 lipca 2017 10:00

Mój syn jest dużo starszy of Twojej Miśki i na trampolinie nie skacze, a on też niedawno mi powiedział, że myśmy mieli kapitalne życie.

zaloguj się by móc komentować

Czepiak1966 @gabriel-maciejewski
2 lipca 2017 10:10

Tak a propos trampoliny skojarzył mi się tekst przysłany przez kumpla:

"My, urodzeni w latach 60-tych, wszyscy byliśmy wychowywani przez rodziców patologicznych. Na szczęście nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wspominamy z nostalgią lata 70. Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę. Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że pasek uczy zasad BHZ (Bezpieczeństwo i Higiena Zabawy). Nie chodziliśmy do prywatnego przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy, jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki.

Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy. Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, miód, spirytus i pierzyna. Dzięki temu nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za raczenie dzieci spirytusem. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy. Oczywiście na czas. Powrót po bajce był nagradzany paskiem.

Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo – jak zwykle. Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się w podstawówce. Rodzice stwierdzali, że skoro skończyli już szkołę, to nie muszą już do niej wracać. Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie utonął. Każdy potrafił pływać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji aby się tej sztuki nauczyć.

Zimą któryś ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt nie płakał, chociaż wszyscy trochę się baliśmy. Dorośli nie wiedzieli, do czego służą kaski i ochraniacze. Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego. Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję (wtedy MO), żeby zakablować rodziców. Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety, pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a Milicja zajmowała się sprawami dorosłych.

Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice trzymali się od tego z daleka. Nikt z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka. W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy grzecznie spać. Pies łaził z nami – bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał nam uwagi. Raz uwiązaliśmy psa na sznurku i poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas później na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze. Mogliśmy dotykać inne zwierzęta. Nikt nie wiedział, co to są choroby odzwierzęce.

Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie obsikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt nie mył po tej czynności rąk. Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić Dzień Dobry i nosić za nią zakupy. Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić Dzień Dobry. A każdy dorosły miał prawo na nas to Dzień Dobry wymusić. Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby. Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka. Za to potem robił nam bańki mydlane z dymem fajki w środku. Fajnie się dym później rozchodził po podłodze jak bańka pękła.

Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad. Ojciec postawił mu piwo. Do szkoły chodziliśmy półtora kilometra piechotą. Ojciec twierdził, że mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził pięć kilometrów. Musieliśmy znać tabliczkę mnożenia, pisać bezbłędnie (za 3 błędy nie zdawało się matury z polaka). Nikt nie znał pojęcia dysleksji, dysgrafii, dyskalkulii i kto wie jakiej tam jeszcze dys… Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot. Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na lekcje pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem dziecka w tym wieku. My również.

Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków. Czasami próbowaliśmy to jeść. Jedliśmy też koks, szare mydło, Akron z apteki, gumy Donaldy, chleb masłem i solą, chleb ze śmietaną i cukrem, oranżadę do rozpuszczania oczywiście bez rozpuszczania, kredę, trawę, dziki rabarbar, mlecze, mszyce, gotowany bob, smażone kanie z lasu i pieczarki z łąki, podpłomyki, kartofle z parnika, surowe jajka, plastry słoniny, kwasiory/szczaw, kogel-mogel, lizaliśmy kwiatki od środka. Jak kogoś użarła przy tym pszczoła to pił 2 szklanki mleka i przykładał sobie zimną patelnię.

Ojciec za pomocą gwoździa pokazał, co to jest prąd w gniazdku. To nam wystarczyło na całe życie. Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz. Jak się ktoś skaleczył, to ranę polizał i przykładał liść babki. Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi, ciepłe mleko prosto od krowy, kranówkę, czasami syropy na alkoholu za śmietnikiem żeby mama nie widziała, lizaliśmy zaparowane szyby w autobusie i poręcze w bloku. Nikt się nie brzydził, nikt się nie rozchorował, nikt nie umarł. Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył kalorii.

Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas, to wstyd. Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem. Bawiliśmy się w klasy, podchody, chowanego, w dwa ognie, graliśmy w wojnę, w noża (oj krew się lała ), skakaliśmy z balkonu na kupę piachu, graliśmy w nogę, dziewczyny skakały w gumę, chłopaki też jak nikt nie widział. Oparzenia po opalaniu smarowaliśmy kefirem. Jak się głęboko skaleczyło to mama odkażała jodyną albo wodą utlenioną, szorowała ranę szczoteczką do zębów i przyklejała plaster. I tyle. Nikt nie umarł.

Podręczniki szanowaliśmy i wpisywaliśmy na ostatniej stronie imię, nazwisko i rocznik. Im starsza książka tym lepiej. Jak się poskarżyłeś mamie na nauczyciela to jeszcze w łeb dostałeś. Jedyny czas przed telewizorem to dobranocka. Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi, wolność była naszą własnością. Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie, koledzy ze starszej klasy, pani na świetlicy albo woźna jak już świetlica była zamknięta. Nasze mamy rodziły nasze rodzeństwo normalnie, a po powrotcie ze szpitala nie przeżywały szoku poporodowego – codzienne obowiązki im na to nie pozwalały. Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami.

Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani. My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli jak nas należy „dobrze” wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.

A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!"

Ukłony.

zaloguj się by móc komentować

betacool @gabriel-maciejewski
2 lipca 2017 10:14

Kto wie. Może się okazać, że wyłączenia prądu to momenty za którymi dzieci tęsknią najbardziej....

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @gabriel-maciejewski
2 lipca 2017 10:18

To jest bardzo przekłamane. Ja miałem anginy i to wręcz potworne. W zasadzie co miesiąc

zaloguj się by móc komentować

parasolnikov @gabriel-maciejewski
2 lipca 2017 10:21

Ja jestem 88r. Bliżej syna Toyaha?
I w życiu bym się z wami nie zamienił.
Świetne czasy masa zmian.
Pozwolę sobie z mojej branży:
Dokładnie pamiętam jak montowali u nas w domu telefon miałem 4-6 lat. Pamiętam jak sąsiedzi przychodzili go użyć bo nie każdy jeszcze miał telefon. I dziś jesteśmy w miejscu gdzie telefon domowy to właściwie historia i mają go już tylko nieliczny. I tak w życiu mojego pokolenia zachodziły zmiany we wszystkim od jadłospisu po zajęcia w czasie wolnym - wakacje itd.

zaloguj się by móc komentować

parasolnikov @betacool 2 lipca 2017 10:14
2 lipca 2017 10:22

Ja jeszcze pamiętam :-) jak były przerwy w dostawach prądu i muszę powiedzieć, że bardzo dobrze to wspominam graliśmy wtedy zawsze w gry planszowe domowej roboty chińczyk to był numer 1 :)

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-osiejuk @betacool 2 lipca 2017 10:14
2 lipca 2017 10:31

Oczywiście. Moja córka mówi mi, że ona do dziś wspomina pewien zimowy wieczór, jak zdjęli nam licznik, a my siedzieliśmy przy świeczkach, śpiewaliśmy piosenki  i było upojnie.

zaloguj się by móc komentować

Czepiak1966 @gabriel-maciejewski 2 lipca 2017 10:18
2 lipca 2017 10:35

Też miałem, może nie potworne, ale za to co dwa tygodnie. Jednak, kiedy miałem sześć lat, nagle przeszły.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Czepiak1966 2 lipca 2017 10:10
2 lipca 2017 10:35

dokładnie tak, a dodam, ze w szkole podstawowej elementem dyscypliny była linijka, którą wymierzano razy w otwartą dłoń, a nawet miałem takiego nauczyciela , który ciągając  za tzw. "pejsy" potrafił doprowadzić ucznia siedzącego w ławce do stania na baczność i to na palcach.

No i do szóstej klasy podstawóki (wówczas siedmioklasowej) pisało sie piórem ze stalówką maczaną w kalamarzu. W szóstej klasie dostałem nod ojca na urodziny wieczne pióro (włoskie i drogie), które szybko pozbawiłem funkcjonalnosci rysując delikatną stalowką po ławce.
A stałowki juz nie dało sie dokupić.

Zas w I-szej klasie liceum odbyłem karę klęcząc całą godzinę  lekcyjną na grochu (tj. przedwojenne wyposażenie renomowanego liceum warszawskiego). Karę nałożyła mi dyrektor tegoż liceum, za to, że biegając na przerwie lekcyjnej po korytarzu potrąciłem koleżankę i nie przeprosiłem jej za to. Karę odbyłem na lekcji prowadzonej przez ww. dyrektor placówki oświatowej w ostatniej (czwartej)klasie liceum , jeszcze wówczas nie objętej programem koedukacji (czytaj: demoralizacji). Czyli wyłącznie żęńskiej, żeby mi było bardziej wstyd. Bo to była ta właściwa kara, a nie samo klęczenie na grochu.

No i za brak postepów w nauce po prostu wyrzucano za moich czasów z  liceum. Czyli dyrektor wzywała rodziców i komunikowała im, że wybór liceum dla ich pociech to nieporozumienie i lepiej będzie , gdyby dzieciak yczył sie zawodu i nie marnował bez sensu czasu.

To były czasy serio i ludzie byli serio.
Czyli nie żyli w swiecie wykreowanym przez telenowele.

 

itd., itp.

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-osiejuk @Czepiak1966 2 lipca 2017 10:10
2 lipca 2017 10:39

Szkoda że Twój kumpel nie otworzył tu bloga i nie wrzucił s tego tekstu. Takie długie komentarze mało kto czyta.

zaloguj się by móc komentować

Czepiak1966 @krzysztof-osiejuk 2 lipca 2017 10:39
2 lipca 2017 10:42

Po pierwsze, to nie jego tekst.

Po drugie, tutaj wszyscy czytają wszystko.

zaloguj się by móc komentować


Grzeralts @stanislaw-orda 2 lipca 2017 10:35
2 lipca 2017 11:44

W końcu nie jest tajemnicą, że bezwarunkowa i całodobowa troska jest potrzebna do prawidłowego rozwoju dziecka tylko we wczesnej fazie dzieciństwa. Kluczowa w niemowlęctwie, powinna się gdzieś od 5 r.ż. stopniowo rozluźniać. Współczesne dzieci w Europie mają sytuację dokładnie odwrotną - niedobór bliskości i opieki w niemowlęctwie i wczesnym dzieciństwie (żłobek/przedszkole) a potem nadmiar kontroli. 

zaloguj się by móc komentować


tadman @Czepiak1966 2 lipca 2017 10:10
2 lipca 2017 12:29

Największą karą w moich czasach było siedzenie w domu, bo tam za oknem byli wszyscy. W czasie dnia unikało się wpadania do domu, bo mogło to skończyć sie wysłaniem do piwnicy po ziemniaki, albo do sklepu. Z tego powodu wrzeszczeliśmy pod oknem - mamo, chce mi się jeść! Nasza mama wpadła na to pierwsza, a mianowicie kanapki dla naszej trójki wędrowały do papierowej torby obwiązanej kordonkiem i catering z drugiego piętra zjeżdżal na poziom zero. Po krótkim czasie zwyczaj takiego dożywiania koledzy wymogli na swoich, zazwyczaj niepracujących, mamach. Kiedy to opowiadałem swoim dzieciakom to były zachwycone.

 

zaloguj się by móc komentować

Rozalia @gabriel-maciejewski 2 lipca 2017 10:18
2 lipca 2017 16:10

A ja byłam niejadkiem. Nie jadłam mszyc.

zaloguj się by móc komentować

Kuldahrus @gabriel-maciejewski
2 lipca 2017 16:14

" Okazało się bowiem, że nie ma tak potężnej machiny propagandowej, która zawładnie wszystkimi emocjami i będzie je programować dla swoich korzyści. Wystarczy często byle co, żeby ją unieważnić. Dobrze opowiedziana historia, żart, uścisk ręki...cokolwiek. Jeśli okaże się, że działa, to znaczy, że jesteśmy wolni. Był ostatnio ten festiwal komiksu w Przystanku Historia. Przyszło do nas sporo ludzi, siedzieliśmy, gadaliśmy, śmialiśmy się głośno i wszyscy nam zazdrościli. Byliśmy wolni. Myślę, że to stanowi o sile tego bloga i środowiska, które się wokół niego zebrało. I tego właśnie trzeba strzec. "

 

I to jest piękne.

zaloguj się by móc komentować

Rozalia @gabriel-maciejewski
2 lipca 2017 16:30

Który stawia na Tolka Banana?

Pytanie drugie. Naprawdę chłopaki skakali w gumę jak nikt nie patrzył? 

 

zaloguj się by móc komentować

wroclawski @Rozalia 2 lipca 2017 16:30
2 lipca 2017 18:20

Skakali. Sam skakałem. I koledzy na podwórku też. Razem z dziewczynami i obojetne nam to było czy ktos patrzy.

zaloguj się by móc komentować

OdysSynLaertesa @Rozalia 2 lipca 2017 16:30
2 lipca 2017 22:04

Nie przypominam sobie, ale w klasy się zdarzało no i w dwa ognie czasem jak brakowało kolegów... Poza tym kto się zadawał z dziewczynami ten do bandy się nie nadawał. Wstyd na całą wieś, a nie daj Pani Boże jak do "bazy" (kryjówki w chaszczach) jakąś przyprowadził.

To co czepiak wrzucił przypomniało mi pewną refleksję jaka mnie czasem nachodzi... Wszyscy przeżyli strzelanie do siebie z łuku z naostrzonych strzał i z procy. Nikt nie zginął podczas zabawy w tarzana (łażenie po drzewach i skakanie na linie między nimi) i z włóczenia się po budowach nikt żadnych większych szkód na ciele nie odniósł. Było dokładnie tak jak pisze. Mogliśmy dysponować czasem dowoli a szlaban to była największa kara więc każdy uważał żeby wrócić do domu w stanie który nie sprowokuje rodziców do umieszczenia pociechy w areszcie. I tak się bawił żeby nikt ze skargą za często nie przychodził bo pas to był kawał solidnej rzemieślniczej roboty :)

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @gabriel-maciejewski
2 lipca 2017 23:42

Ja zawsze miałem problem z komiksem. Interesowały mnie bicepsy Tażana albo kamienne toporki, którymi posługiwali się kanibale, drakkary wikingów, topory, albo szmajser Klosa, albo wozy bojowe w "Tytusie" w tym odcinku jak trafili do jednostki wojskowej, albo broń krótka i długa LWP. To nie są ani estetyczne ani edukacyjne przeżycia przecież. Interesowały mnie te detale na potrzeby moich własnych komiksów które sobie rysowałem. Tonami po prostu. Ruch mnie interesował i umiałem oddać ten ruch. Ruch walka. Niestety wszystkie komiksy dostępne na rynku jakoś mnie rozczarowywały. Podobały mi się tylko moje własne i moje historie. 

No ale tak, faktycznie. Funkcją komiksu jest wzmożenie, indukcja wzmożenia. Rzut judo. Był taki komiks chyba pod tytułem "Konus" w którym chudy wymoczek nauczył sie judo i rzucił o glebę dryblasem który porwał torebkę babci. Potem wstąpił do ORMO, czy coś w tym stylu, czy była tam jakaś promocja Ormo czu Mo, nie pamiętam. Słowem wstęp do 07. Ten rzut o glębę to był najlepszy moment w tym komiksie i też świetnie oddany. Kurcze, czyżby jednak cel estetyczny?  

P. s. Ta trampolina tak naprawdę to kolejne oszustwo. Biedne dzieci. Bo to nie jest tak na prawdę trampolina. To jest substytut tapczana, który jak sam nazwa wskazuje, służy do skakania po nim i na nim. Trzeba im wyjaśnić że to nie jest tak naprawdę trampolina. Trampolina to jest coś co służy np. do skoków do wodu z wysokości. Ma to coś wspólnego również z egzekucją na statku pirackim względnie na statku floty brytyjskiej. Iść po desce, to znaczy być strąconym do morza. Idzie gość po tej desce z zawiązanymi oczami i wpada. Będzie im przykro, jak się dowiedzą? To lepiej nie mówić. No chyba żeby miały prawdziwy głód.  

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @Rozalia 2 lipca 2017 16:30
2 lipca 2017 23:44

Nie ależ skąd. Skakaliśmy jak mieliśmy jakiś interes do dziewczyn. Nie pamiętam już jaki, bo na amory za młodzi byliśmy. Jakiś towarzyski czyli podwórkowy. Trzeba było się podlizać. Czasem nawet w dom się z nimi bawiliśmy. Przeważnie odgrywaliśmy pijanego męża który wraca nachlany po pracy.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @Czepiak1966 2 lipca 2017 10:10
2 lipca 2017 23:49

"Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić Dzień Dobry."

A co się mówi starym Wiedźminom. Musi że gimbaza to wie. Ja już nie.

Dieta podobna, tylko chleb z cukrem, z solą też, oranżada w proszku nałogowo, i jeszcze wtrynialiśmy takie jakieś dziwne kwiaty czy owoce roślinki przypominającej koniczynę ale wyższej, nazywaliśmy to chlebki. Kury to były dla nas bizony na które polowaliśmy konno.

Ale te dzieciaki były jakieś azbestowe, bo my chorowaliśmy co najmniej raz na miesiąc, angina, oskrzela, takie sprawy. Ma się rozumieć w trakcie roku szkolnego. 

zaloguj się by móc komentować


Czepiak1966 @Magazynier 2 lipca 2017 23:49
3 lipca 2017 07:14

Miało być do Magazyniera.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @Czepiak1966 3 lipca 2017 07:14
3 lipca 2017 12:20

Dzięki. Ale nie ma tam nic o tym co się mówi do starego Wiedźmina.

zaloguj się by móc komentować

Czepiak1966 @Magazynier 3 lipca 2017 12:20
3 lipca 2017 17:46

Ja o kwiatkach z powodu chlebków.

zaloguj się by móc komentować

Czepiak1966 @Magazynier 3 lipca 2017 12:20
3 lipca 2017 21:06

Do Wiedzminów też mówiłem "dzień dobry". Czasem pozwalali się uczepić końca wozu drabiniastego - w administracyjnych granicach Wrocławia!

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować