O przeznaczeniu, któremu musimy pomagać
Na początek dwie anegdoty, jedna wesoła, a druga smutna. Moja córka zainstalowała sobie Simsów i gra w to, razem ze swoją koleżanką Laurą. Ona sama ma w tej grze rzeczywiste imię, a więc jest Michaliną. No i okazało się, że tam się robi jakieś kariery zaczynając od bardzo poślednich stanowisk. I tak moja córka wyznaczyła swojej przyjaciółce Laurze pracę pomocnika osoby zmywającej naczynia. Jak to usłyszałem o mało nie zleciałem ze stołka – pomocnik osoby zmywającej naczynia! Sama zaś zaczęła z zupełnie innego punktu. Jej kariera rozpoczęła się od stanowiska asystentki pisarza. Uznała bowiem, pewnie słusznie, że przeznaczeniu trzeba pomagać.
Teraz anegdota smutna. Jak w każdą niedzielę, byłem wczoraj na mszy o godzinie 18. Ksiądz zaś w ogłoszeniach zapowiedział, że odwołuje zapowiedzianą na lato pielgrzymkę do Gietrzwałdu i Świętej Lipki, bo jest małe zainteresowanie. Ja co prawda nie jeżdżę na parafialne pielgrzymki, bo na szczęście każdy może się rozwijać towarzysko gdzie chce, ale jednak zrobiło mi się smutno. Kiedy ksiądz organizował piekielnie drogą pielgrzymkę do sanktuarium w Gwadelupie zgłosiła się masa ludzi. Nie było problemu z naborem chętnych. Tak tu bowiem jest, że ludzie mają pieniądze i nie żałują ich na ciekawe przedsięwzięcia. A do tego jeszcze na koniec tej meksykańskiej wyprawy zażądali od księdza, by następnym razem zabrał ich do Brazylii. Jak to dobrze, że tam nie pojechałem – pomyślałem sobie. Do Gietrzwałdu zaś pojechać mogę w każdej chwili i pewnie pojadę, bo rodzina nigdy nie była na Mazurach i domaga się wycieczki w tamte okolice. Dobra, dobra, wiem, że Gietrzwałd to Warmia, używam powszechnie znanych skrótów myślowych (zaraz tu Wiesiek zadzwoni i będzie mi klarował, że wiesz Gabryś, to nie wolno tak pisać o Warmii Mazury, bo to są ważne rozróżnienia). Fakt pozostaje faktem. Parafia do Gietrzwałdu nie jedzie i to jest smutny znak czasów i lokalnych uwarunkowań. Oni tam nie jadą, bo po prostu czują się przeznaczeni do lepszych rzeczy i ciekawszych wycieczek. A skąd wiedzą, co by ich tam spotkało w tym Gietrzwałdzie? Dobra, lepiej dam spokój, bo jeszcze ktoś to przeczyta i księdzu doniesie.
Spędziłem wczoraj cały dzień na przygotowaniu czeskiego numeru nawigatora. Muszę się niestety sprężać, bo roboty i planów coraz więcej, a czasu mało. To, co powinno być już uważane za standard, będzie najlepszy numer z dotychczasowych. Następny w kolejności, czyli hiszpański, będzie jak mniemam jeszcze lepszy, bo Sylwia i Magda, które pomagają go przygotować wybrały naprawdę ekstra tematy. No dobra, ale na razie mamy te Czechy. Zaplanowałem to jak zwykle tak, żeby wiodący temat oświetlony był w kilku skrajnych punktów. Nie zdradzę wszystkiego, ale powiem, że mamy bardzo ciekawe materiały archiwalne, w tym fragmenty powieści „Jasne wrota” Jerzego Bandrowskiego. To jest z pewnych powodów książka wstrząsająca, którą powinniście przeczytać. Jerzego Bandrowskiego się dziś nie wznawia, a to pewnie z tego względu, że on jest uważany za autora dużo słabszego niż jego brat Juliusz. To nie jest prawda i łatwo się o tym przekonać. Jerzy Bandrowski to nie jest Llosa, umówmy się, ale z Egonem Kischem mógłby się równać spokojnie. Na pewno zaś mniej niż tamten kłamie. „Przez jasne wrota” to jest rzecz opowiadająca o Polakach i Czechach na Dalekim wschodzie w czasie rewolucji i interwencji armii państw obcych. Bandrowski wyjawia nam bez skrępowania rzeczywisty cel tej interwencji, którym nie była rzecz jasna pomoc dla upadającej monarchii, ale rabunek i wykupienie wszystkiego co się da, zanim nadejdą bolszewicy. Ciekawa jest ocena postawy Czechów i Polaków, w dodatku jest ona podana bez zbędnych komentarzy. Z opisu widzimy, że Polacy to gamonie bez polotu, którzy niczego, ale to niczego nie rozumieją, Czesi zaś to organizacja, która potrafi stworzyć z niczego propagandę, dyplomację i zaopatrzenie dla armii i ludności cywilnej. Ja osobiście czytając to miałem kilka momentów szczerej satysfakcji. Na przykład wtedy kiedy Bandrowski napisał, że dla ludzi na całym świecie liczy się w zasadzie tylko praca. Tak więc czeski oficer, który sam z siebie zaczął organizować służbę dyplomatyczną na Dalekim Wschodzie, spotykał się zawsze z ciepłym przyjęciem i wszyscy gotowi byli mu pomagać. Nie miał facet zbyt wielkiego pojęcia o tych sprawach, ale był bardzo zaangażowany, więc każdy widząc, że się stara, ułatwiał mu co się tam ułatwić dało. Polacy zaś wybierają się na paradę narodów zwycięskich w Tokio nie są w stanie znaleźć żerdki do sztandaru, który mieli nieść przed całą grupą. Do tej parady zaprosili ich Czesi, bo uznali, że trzeba Japończykom pokazać zgodę narodów Europy Środkowej. Polacy jednak nie poszli razem z nimi, bo nie potrafili znaleźć żerdki do chorągwi.
Wyjawia nam Bandrowski, nie rozumiejąc do końca tego dramatu, że rolą Polaków na Dalekim Wschodzie w latach wojny domowej, było nadstawianie głowy za Francuzów. Ci zaś Francuzi, w osobach obrotnych bardzo oficerków, sprzedawali armiom jako pośrednicy co się dało z towarów japońskich. Czesi się wkurzyli i powiedzieli, że towary w hurtowniach mogą sobie kupić sami, bez francuskiego pośrednika, co też zaraz uczynili. Nasi jednak pozostali przy skrupulatnym wypełnianiu zobowiązań sojuszniczych i płacili drożej. Mnie te opisy irytują w najwyższym stopniu, tym bardziej, że Bandrowski robi z siebie jakiegoś wczesnego Hemingwaya i jego podstawową troską jest szukanie tematów na epopeję wojenną, bez przerwy także myśli o ubogacaniu treścią kultury polskiej. Tymczasem sam błąka się po wielkim japońskim mieście i szuka żerdki do sztandaru, której uporczywie nie można znaleźć. Im bardziej tej żerdki szukają tym bardziej jej nie ma. I to jest czysta groza.
Czytałem to i myślałem o mojej córce, która pomogła przeznaczeniu i mianowała się asystentką pisarza, normalnie jak jakiś czeski oficer rozpoczynający w Yokohamie działalność dyplomatyczną bez uzgodnienia tego z nikim, ale z dobrą i szczerą intencją. Zacząłem się też zastanawiać co by było, gdyby jakiś polski oficer widząc rodaków błąkających się po mieście w poszukiwaniu żerdki, zaczął coś organizować naprawdę. Kiedy wszystko by okrzepło, przyjechałby na miejsce redaktor Sakiewicz z profesorem Zybertowiczem, oskarżyliby faceta o szpiegostwo i malwersacje, przejęli na własność mienie, które zgromadził z darów od Japończyków i doprowadziliby do rozprawy przed sądem wojennym, w wyniku czego oficera by rozstrzelano. Nasz naród bowiem jest jako lawa….I takie są nasze przeznaczenia. Nie upadajmy jednak na duchu. Moja córka pokazała, że można inaczej. Nie trzeba kupować ubrań i mundurów od pośrednika oszusta z armii sojuszniczej, nie trzeba rezygnować z udziału w paradzie z powodu braku żerdki. Można inaczej, naprawdę….
Zapraszam na stronę www.basnjakniedzwiedz.pl
tagi: polacy czesi przeznaczenie
![]() |
gabriel-maciejewski |
19 czerwca 2017 09:02 |
Komentarze:
![]() |
parasolnikov @gabriel-maciejewski |
19 czerwca 2017 10:37 |
Ja jestem ciekaw ilu spośród parafian wie o Gietrzwałdzie, ja prawdę mówiąc przed książką nie miałem pojęcia... A Guadelupe jest w propagandzie w sferze POP jak to się mówi.
![]() |
stanislaw-orda @parasolnikov 19 czerwca 2017 10:37 |
19 czerwca 2017 23:13 |
Pojęcie można mieć o tym, o czym chce się je mieć.
![]() |
marek-natusiewicz @gabriel-maciejewski |
20 czerwca 2017 08:17 |
By "chcieć je mieć", to trzeba sie "dowiedzieć" gdzieś! O niektórych rzeczach i wydarzeniach ci lepiej zorientowani MAJĄ OBOWIĄZEK przypominać, by się "wbiło" do "zakutych łbów". Większość Polaków, zamiast "mózgów" mają tabula rasa... Obecnie zapałniają je i ci z TVN, i ci TVP. Głupota i chamstwo już się przelewają. Ale z braku laku... A "pięknoduchy" swoje, że nauka, kultura, tradycja... słowe ble-ble i BLE-BLE !