-

gabriel-maciejewski : autor książek, właściciel strony

O profesorach

Przedwczoraj zamieściłem na blogu valsera zajawkę nowego filmu Grzegorza Brauna, tego o Lutrze. Widać tam profesora Grzegorza Kucharczyka z Poznania, który opowiada o tym, że w Niemczech już w XIX wieku nazywano Lutra furerem, a pierwsze palenie katolickich książek odbyło się w tym kraju w roku 1817. Rzecz miała miejsce na zamku w Wartburgu, gdzie 300 lat wcześniej Luter się ukrywał przed ludźmi cesarza. Posłuchałem tego krótkiego wystąpienia profesora Kucharczyka, człowieka sympatycznego, dynamicznego i wiarygodnego i nie uwierzyłem w to co widzę i co słyszą moje uszy. Ja wiem, co się tu zaraz rozpęta – piekiełko, którego ośrodkiem będą zarzuty, jakie stawiam filmowi Grzegorza Brauna. No, ale kochani, jeśli ten film ma mieć jakąś oglądalność, musi być dyskusja. Ta promocja, którą oni tam zaplanowali na stronie braunmovies.pl to jest dziecinada obliczona na wzmożonych emerytów. Target wierny, ale łatwo zapominający co oglądał wczoraj wieczorem i w jakim towarzystwie. Ja dziś nie rozpocznę tu dyskusji o filmie Grzegorza Brauna, dziś napiszę tu tylko coś o profesorach uniwersytetu, którzy – moim zdaniem – nie powinni robić pewnych rzeczy, bo one ich degradują. I zapewniam Was, że na Kucharczyku się nie skończy.

Zacznę jednak od siebie. Nie mam nawet połowy tych zdolności i zacięcia jakie mają niektórzy koledzy aktywni na stronie Szkoła nawigatorów, mam mnóstwo ograniczeń i blokad, które uniemożliwiają mi pewne działania i strącają mnie w przepaść idiotycznych nieraz uporów. Posiadam jednak coś, co sprawia, że nie mająć żadnego w zasadzie wsparcia organizacyjnego, zwyciężam. Otóż jakoś tak się dzieje, że umiem natchnąć ludzi do działania. To się odbywa zwykle bez mojej świadomości, ale jest faktem. Ludzie Ci w dodatku, nie wiem skąd to się bierze, odznaczają się niezwykłymi zupełnie zdolnościami, które chętnie wykorzytują w zakresach przeze mnie zaproponowanych. Słysząc więc wprost z ust profesora Grzegorza Kucharczyka, że Luter to taki wcześniejszy Hitler, nie uwierzyłem w to i uznałem, że profesor się kompromituje. Następnie zaś poprosiłem naszego nieocenionego Stalagmita, by sprawdził kto rzeczywiście palił książki na zamku w Wartburgu, czy były to książki katolickie, jak twierdzi Grzegorz Kucharczyk, a także czy w pobliżu tego ogniska nie stał czasem jakiś brytyjski oficer z notatnikiem, który zapisywał nazwiska uczestników eventu. I teraz właśnie zapoznam Was po krótce z odkryciami Stalagmita. Otóż impreza na zamku w Warburgu odbyła się rzeczywiście, ale prócz rocznicy reformacji świętowano tam jeszcze 4 rocznicę Bitwy Narodów. Zgromadzeni Niemcy byli prostestantami, ale daleko im było jeszcze do palenia książek katolickich. Ich nienawiść do katolików nie była nienawiścią, która daje się porównać do nienawiści nazistów skierwanej przeciwko Żydom. Kontekst historyczny tego wydarzenia jest inny. To była impreza wymierzona w Święte Przymierze, konkretnie zaś w Metternicha, który w obawie przez zjednoczeniem protestanckich, północnych Niemiec i marginalizacją Austrii ukrócił wszelkie takie zapędy. Ci co zebrali się na zamku w Warburgu, to byli wolnomyśliciele niemieccy nienawidzący o wiele bardziej Wiednia niż Francuzów i marzący o tym, by Niemcy się zjednoczyły wokół wiary prostestanckiej. Ta piękna idea nie miała żadnych szans na realizację w roku 1817. Na zamku w Wartburgu zebrało się około 500 studentów, którzy mieli za sobą udział w kampanii antynapoleońskiej, kilku profesorów uniwsersytetu w Eisenach oraz oficerowie pruscy, w charakterze maskotek i dobrych wujków pamiętających dawne, bohaterskie czasy. Wartburg leżał wtedy na terenie Wielkiego Księstwa Saksonii, Weimaru i Eisenach, tradycyjnie powiązanego słabo widzialnymi niciami z koroną brytyjską. Oto w roku 1817 władał nim Karl August. Jego syn – Karl Bernard brał udział w bitwie pod Waterloo, przeciwko Francuzom, a potem dowodził holenderskim korpusem ekspedycyjnym w Indiach Wschodnich. Wnuk zaś Karla Augusta, który łaskawie zezwolił na palenie książek na zamku w Wartburgu, odsłonił się już całkiem i po prostu został marszałkiem polnym w armii jej królewskiej mości królowej Wiktorii i brał udział w wojnie krymskiej. Teraz pora wymienić profesorów, którzy firmowali swoimi nazwiskami tę hucpę. Oto oni:

 

Dietrich Georg von Kieser, profesor medycyny, właściciel prywatnej kliniki okulistycznej,

Lorenz Oken, filozof, przyrodnik, członek British Association for the Advancement of Science,

Heinrich Luden, historyk, biograf sir Williama Temple, angielskiego dyplomaty, słynnego z udanego zawarcia sojuszu Anglii, Szwecji i Holandii przeciw Francji w 1668 roku,

Jakob Friedrich Fries, filozof, organizator Burschenschaftów, rzecznik wykluczenia Żydów z życia publicznego Niemiec, jeden z jego wychowanków (student Karl Sand) uczestniczył w zamachu na Augusta von Kotzebue, konsula Weimaru w Rosji i adwokata rosyjskiej polityki w Niemczech.

Na uroczystość nie przybyli studenci z Austrii, bo Metternich zabronił kolportować na terenie cesarstwa informacje o tym wydarzeniu. Za to znalazł się tam pewien słowacki myśliciel i pastor, rzecznik zlania się w jedno narodów słowiańskich – Jan Kollar. Pan ten był również słowackim nacjonalistą. Kochani, to jest naprawdę duża rzecz. Mamy rok 1817, piękny zamek w Wartburgu, parę lat wcześniej bóg wojny pytał „czy Polacy mogą się wybić na niepodległość?”, a tu zjawia się nagle rzecznik usamodzielnienia się narodu słowackiego i jeszcze do tego zlania się tego narodu w jedno z innymi narodami słowiańskimi!!!! Na którym uniwersytecie to wymyślono!

Wyjaśnijmy teraz co spłonęło i dlaczego. Otoż pan Kollar razem z prekursorem niemieckiego ruchu gimnastycznego – Friedriechem Ludwigiem Jahnem – postanowili spalić parę książek na pamiątkę spalenia przez Lutra bulli papieskiej. Jak uradzili, tak zrobili. Co społonęło? Oto lista:

 

Jean Pierre Frédéric Ancillon, “Uber Souverainitaet” (“O suwerenności”)

F. v. Cölln, „Vertraute Briefe” („Listy prywatne“)

Ludwig Theobul Kosegarten, „Rede gesprochen am Napoleonstage 1800“ („Mowa na dzień Napoleona w 1800 roku“)

W. Reinhard, „Die Bundesacte über Ob, Wann und Wie? deutscher Landstände“ („Akty Konfederacji. Kiedy i jak? Państwo niemieckiego narodu“)

Saul Ascher, „Germanomanie“ („Germanomania“)

K. v. Wangenheim, „Die Idee der Staatsverfassung“ („Idea narodowej konstytucji“)

Justus Friedrich Wilhelm Zachariae, „Über den Code Napoleon“ („O kodeksie Napoleona“)

 

Poza tym spalono: Kodeks Napoleona, Statut szlachecki, heską perukę żołnierską z warkoczem, pruski gorset ułański i austriacki kij kapralski.

 

Nie społonęła żadna katolicka książka. Spalono za to jedną książkę żydowską, ową „Germanomanie”. Nikt nie nazywał Lutra furerem, albowiem Luter był na tej imprezie jedynie pretekstem do tego, by zademonstrować sprzeciw przeciwko polityce Wiednia i księstw niemieckich realizujących swoje interesy w cieniu polityki Paryża. Jak przypuszczam – to jest moja prywatna sugestia – nad całością wydarzenia, jak i później nad całym ruchem panhermańskim rozłożony był dyskretnie parasol Londynu. Furerem Lutra zaczęto nazywać dopiero w roku 1933, ale to już zupełnie inna historia. Proszę Państwa, sprawa nie jest śmieszna wbrew pozorom, bo chodzi o pewną dość szczególną demaskację. O taką mianowicie, która dotyczy wyrywanych z kontekstu zdarzeń, które ustawia się następnie w dowolnych sekwencjach, mających coś uwiarygodnić. Żeby cała rzecz wypadła lepiej czyni się to przy zaangażowaniu autorytetów naukowych. Ja jestem trochę wystrasznony tą metodą, ale nie wystraszył mnie bynajmniej profesor Kucharczyk. On mnie tylko utwierdził w słuszności moich mniemań. Profesorowie uniwersytetu podpiszą każdą bzdurę, byle tylko zachować swoją pozycję istot uprzywilejowanych w szczególny sposób. Nie przez zarobki, nie przez władzę, ale przez wiedzę. I ja tu nie stawiam zarzutu Grzegorzowi Braunowi, albowiem wiem, że jego film to efekt dobrych, szczerych chęci, wielkiego zapału i nieokiełznanego temperamentu. Ja tylko chcę powiedzieć, że Grzegorz Braun, obym się mylił, wpisał się w dominującą do stuleci, a na pewno od tego nieszczęsnego zjazdu w Wartburgu, tendencję. Czy coś na tym wygra? Oby wygrał. Ja będę ten film promował inicjujący dyskusję na jego temat. Prawdziwą dysksuję, a nie jakieś ekscytacje wariatek gotowych klaskać w tych momentach kiedy Kucharczyk nazywa Lutra furerem. No, ale to będzie później.

Teraz słów kilka o skuteczności propagandy. Bo owe wyrwane z kontekstu wydarzenia, ustawione następnie w innych kontekstach, czy to metafizycznych, jak czyni to ksiądz profesor Guz, czy też antyniemieckich, jak czyni to profesor Kucharczyk, to po prostu propaganda. Otóż propaganda jest skuteczna wtedy kiedy kontrolujemy kanały jej dystrybucji. Czy kontrolujemy? Rzecz jasna nie. Nie znaczy to jednak, że nikt ich nie kontroluje. I to na dziś tyle w temacie Lutra, furera i filmu Grzegorza Brauna.

Idźmy dalej. Jeśli pozycja i rola autorytetów naukowych jest taka właśnie, jak tu nakreśliłem, to my jesteśmy na pozycji gorzej niż mydło zrobione z Żydów w Oświęcimiu. Powiedzmy to sobie wprost, bo trzeba stanąć w prawdzie. Jeśli swoboda uniwerystetu jest fikcją, to ludzie wpatrzeni w ten uniwersytet są w najelpszym razie durniami. W najgorszym zaś owym mydłem.

Lubię sobie czasem powspominać dawne czasy. Ostnio wpisałem w wyszukiwarkę nazwisko profesor Marii Poprzęckiej, osoby wprost wybitnej jeśli idzie o jej specjalizację, osoby, której się trochę bałem, kiedy byłem studentem, osoby z którą nie miałem żadnego kontaktu, ale którą zawsze podziwiałem. Pani profesor jest oczywiście po tamtej stronie, była w komitecie poparcia Bronisława Komorowskiego, a pewnie też chodzi na marsze KOD-u. Nie ma to jednak znaczenia, dla mnie Maria Poprzęcka pozostanie osobą wybitną i piękną, wzorem do naśladowania dla tych, którzy chcieliby się dowiedzieć czym jest prawdziwa dydaktyka. Idźcie na wykład Poprzęckiej o XIX wiecznym malarstwie i tam się wszystkiego dowiecie. To było i pewnie jest nadal absolutne mistrzostwo świata. Zacząłem słuchać tego wywiadu i wyłączyłem go po dwóch może minutach. Pani profesor mówi o swojej książce, którą z uśmiechem reklamuje jako rzecz „nie o sztuce”. Żartuje sobie z tej metody i jest jak zwykle pogodna. Jej książka zaś to po prostu felietony, zebrane w całość, publikowane wcześniej po gazetach, okraszone jakimiś tekstami-usprawiedliwieniami. Ona oczywiście wie, że tak nie wolno, że to jest żenada i zaniżanie poziomu, którego ona – Maria Poprzęcka nie zaniżyła nigdy - uśmiecha się jednak i mówi nam oczami – no, ale taki jest ten świat. Wyznaje też, niejako mimochodem, że to pisanie – nie o sztuce – pisanie na wyraźne polecenie kogoś, to wykupione ciężką pracą dydaktyczą wejście na rynek publicystyki popularnej, jest zwieńczeniem jej kariery. Płakać mi się chce. Nie dość, że cała ta historia sztuku to szwindel i trzeba być naprawdę wielką osobowością, żeby to uwiarygodnić, to jeszcze na koniec okazuje się, że nagrodą za lata użerania się ze studentami-durniami, jest to co każdy funkcyjny bałwan ma za darmo – możliwość publikowania dla tak zwanego zwykłego czytelnika. Oczywiście, ludzie którzy asekurują panią profesor dali jej zapewne gwarancje dotyczące nakładów, honorariów, promocji i temu podobnych spraw. No, ale my wiemy, że to jest oszustwo, badziewie i szfindel. Nie tak zdobywa się czytelnika. Nie korzysta się w tym celu z usług dziwnych pośredników. Nie o pieniądze, nakłady i promocję chodzi, a o obecność żywych ludzi.

Nie może być też tak, że uniwersyteckie autorytety poprzebują czyjegoś pozwolenia na to, by publikować popularne teksty. Na dokładkę jeszcze w sieci można także znaleźć filmy zatytułowane – Seniuk czyta Poprzęcką...ludzie...opamietajcie się, nie oszukujcie tej biednej kobiety.

Połączyłem dziś w jedno osoby i sprawy ideologicznie bardzo odległe, bo nie przypuszczam, by Grzegoch Kucharczyk, nie mówiąc o Grzegorzu Braunie mógł porozumieć się na jakiejkolwiek pałszczyźnie z Marią Poprzęcką. Nie chodzi jednak o to, by dyskutować o rudymentach upozorowanych, ale o rzeczywistych. Profesorowie nie mogą zachowywać się w ten sposób. No chyba, że są członkami brytyjskich stowarzyszeń naukowych. Wtedy ich rola i misja nie wymaga dodatkowych komentarzy i my, mieszkańcy Polski i ludzie analizujący jej historię i tradycję, nie możemy się nawet odwracać w ich stronę.



tagi: propaganda  uniwersytet  luter  grzegorz braun 

gabriel-maciejewski
4 listopada 2017 11:27
9     1977    9 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

betacool @gabriel-maciejewski
4 listopada 2017 12:09

Pytanie w kierunku, których profesorów możemy się odwracać.

Czytam teraz rozprawy profesora Tokarza,  który jako bardzo młody człowiek rozsiekał mit Kołłątaja pisząc o jego późnych latach życia.

W tych późniejszych pracach Tokarza pisze o Kołłątaju w sposób tak zawoalowany, że tylko gdy się zna jego pierwszą pracę, to wie się o czym pisze.

Taka presja.

 

zaloguj się by móc komentować


Kuldahrus @gabriel-maciejewski
4 listopada 2017 18:01

"No chyba, że są członkami brytyjskich stowarzyszeń naukowych."

Może oficjalnie nie, ale skoro nie mogą odejść od narracji rodem z Oxfordu, a jeśli już odchodzą to tylko w "bezpiecznych" zakresach, to odpowiedź sama się nasuwa.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @Kuldahrus 4 listopada 2017 18:01
5 listopada 2017 01:04

Kiedyś mierzyłem brytyjską akademię w odniesieniu do prof. Laughlanda, autora "Zatrutych źródeł unii europejskiej", który to powiedział że lepiej być wrogiem Wlk  Brytanii niż przyjacielem, bo wrogów ona kupuje a przyjaciół sprzedaje. Potem przekonałem się, że był on wyjątkiem. 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @gabriel-maciejewski
5 listopada 2017 01:04

Mój plus. Również dla Stalagmita. 

zaloguj się by móc komentować

betacool @gabriel-maciejewski
5 listopada 2017 01:22

Jeśli to jest popularyzacja czegokolwiek, to ja jestem najciemniejszy róg tabaki.

https://youtu.be/cPhbcILw9Os

 

 

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @betacool 5 listopada 2017 01:22
5 listopada 2017 08:06

To już dawno nie jest popularyzacja, ale jej wykłady były naprawdę świetne

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-laskowski @gabriel-maciejewski 5 listopada 2017 08:06
5 listopada 2017 21:55

Pardon, że będzie nie w temacie, ale warto odnotować, że w południowej Francji Katalończycy wyszli na ulice w celu zamanifestowania solidarności z Katalończykami walczącymi z Królestwem Hiszpanii. A więc Perpignan i Barcelona = wspólna sprawa.

Wypuszczeni z pudełka w uliczkę katarzy szaleją, myśląc, że no, panie dzieju, tym razem to się im uda. Ci katalońscy protestujący powinni też nosić koszulki z podobizną (horribile dictu) księdza Charamsy.

 

zaloguj się by móc komentować

saturn-9 @A-Tem 4 listopada 2017 16:26
6 listopada 2017 11:53

Niemcom tzw Silna Ręka (silna, acz niewidzialna, do jednego razu zgadujemy, kto to jest) podarowała, z ostatnimi tzw. wyborami, dalsze trwanie w jednym państwie.

Za kanclerza Gerharda mowa była o polityce spokojnej ręki.

Ja skłaniam się do wniosków, że Silna Ręka zamierzała spuścić gacie publiczności i zobaczyć jakie cojones odrosły temu kastrowanemu kocurowi. Tak dla ogarnięcia co i gdzie jeszcze do zrobienia. Dane statystyczne nie były przerażające więc pozwolono na ten eksperyment ręcznego sterowania. A wyniki wrześniowych wyborów odzwierciedliły stan faktyczny nastrojów.  

Oczekiwałem większego, w procentach, trzęsienia. :(((

Obecnie sprawdzany jest personel polityczny poszczególnych partii ;). 

Czy nadal Angela Merkel z domu Kasner czytaj Kazmierczak pokazywać będzie dłonie w znaku dwa i osiem ?

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować