-

gabriel-maciejewski : autor książek, właściciel strony

O ludziach poszukujących wielkich tajemnic

Wówczas każdy żył u siebie i dla siebie, nie mieszając się do spraw sąsiadów i jedynie Bóg był dla wszystkich, co nie wykluczało dobrosąsiedzkich stosunków i – gdy zaistniała taka potrzeba – wzajemnych racjonalnych usług

Emanuel Małyński „Nowa Polska”

 

 

Poszukiwanie tajemnic to pewna technika sprzedażowa, którą z większym lub mniejszym powodzeniem próbują stosować wszyscy. Kłopot z tajemnicami jest taki, że aby nadawały one pęd sprzedaży nie mogą być za bardzo tajemnicze. Chodzi bowiem o to, by każdy mógł je rozwiązać zanim doczyta książkę do końca i zasnąć w glorii i chwale wielkiego odkrywcy. Mamy więc wyraźne przełamanie w tej sprzedażowej metodzie, a to oznacza, że aby ona zadziałała potrzebne są jakieś inne czynniki. Inne to znaczy po prostu nachalna promocja medialna, dzięki której właśnie sprzedaje się numerasy w stylu Dana Browna, czyli tajemnice nie będące tajemnicami. Prawdziwe tajemnice są rzecz jasna gdzie indziej, ale nikt ich nie eksploatuje z obawy, że wystraszy czytelnika, który będzie po prostu znudzony i nie zechce czytać książki, zawierającej zbyt dużo zagadek. Stąd mamy pewien kanon tajemnic, które są odkrywane wciąż na nowo, w każdym pokoleniu i tworzą kod kulturowy tych pokoleń. To jest oczywiście manipulacja ułatwiająca zarządzanie dużymi grupami i sprzedaż gadżetów, ale ludzie wolą tego nie wiedzieć. W Polsce za komuny funkcję kodów pokoleniowych pełniły serie wydawnicze, do których wraca się także dziś. Serie, które ciągle budzą w czytelnikach nostalgię za czymś dziwnym, niecodziennym, ciekawym, a jednocześnie łatwo przyswajalnym. I mowy nie ma, by ludzie zrozumieli, że to jest pułapka i trzeba wypłynąć naprawdę na szerokie wody, błądzić po fiordach i zielonych, tropikalnych zatokach, żeby znaleźć coś ciekawego i jednocześnie prawdziwego. Może porównanie to, jest zbyt malownicze, może właściwiej byłoby zajęcia, którym wielu z nas poświęca godziny całe nazwać przedzieraniem się przez kolczasty busz ku nieznanemu jakiemuś celowi. Jakby nie było, mam wrażenie, że przygoda taka jest naszym udziałem. Wierzcie mi, że czytanie książek o krawiectwie i produkcji tkanin w dawnych czasach, to nie jest moje ulubione zajęcie. Ilość szczegółów, trudnych wyrazów i opisów, które zwaliłby z nóg słonia, które są w tekście, przekracza wszelkie dopuszczalne normy. Ja zaś łatwo się nudzę i mam wyraźny deficyt cierpliwości. Mógłbym wymienić z dziesięć innych zajęć, którym poświęciłbym czas chętniej. Pozostanę jednak przy tym, a także innych mało wdzięcznych zatrudnieniach, bo tam jest tajemnica. I ona jest prawdziwa. Czego dowiódł tekst wczorajszy. Nie zawsze uda się tak ładnie napisać, jak wczoraj i nie każdy temat poruszy tyle umysłów, ale zawsze trzeba się starać. Innej drogi nie ma i sądzę, że ta metoda ocali pamięć o nas wszystkich tutaj.

Dziś taka historia, wzięta wprost z archiwów radzieckich miasta Warszawy. Pewna wdowa po malarzu, nieodżałowanym mistrzu Adamie, znalazła się w nielichym kłopocie. Po mężu zostało jej bowiem, prócz kilku niedokończonych zleceń, także dwóch czeladników. Każdy z nich miał jakieś walory, ale jeden wyraźnie przypadł wdowie do gustu bardziej niż drugi. Sytuacja zrobiła się poważna i mocno napięta, albowiem czeladnicy stanęli wobec wyboru – życie albo śmierć. I nie ma w tym krzty przesady, bowiem ten, któremu wypadłoby opuścić warsztat i wdowę musiałby iść na poniewierkę. Z odłożonymi pieniędzmi, zaczynać gdzieś w obcym mieście, gdzie ludzie być może chcieliby mieć malarza, a być może nie, musiałby walczyć z konkurencją, tworzyć sobie rynek i pozyskiwać zlecenia od klientów może wcale nie wyrobionych. Może od jakichś chamów, którzy próbowaliby mu narzucić swoje kryteria i metody. Tak by z pewnością było. Zrobił się więc dramat nielichy, znany z wielu filmów i sztuk teatralnych. Jest dwóch facetów i jedna pani, która w dodatku dysponuje majątkiem i masą spadkową po mężu. Kłopot w tym, że są też zobowiązania. Tych nie można lekceważyć, a więc nie można niechcianego czeladnika przegnać i o nim zapomnieć, bo pójdzie na skargę do rady. Kłopot będzie jeszcze większy, a jak rada opowie się za nim trzeba będzie jeszcze płacić jakieś odszkodowania. Coś trzeba zrobić, ale co? Czeladnik niechciany wcale nie zamierza rezygnować z wdowy i majątku po jej mężu, choć dają mu wyraźnie do zrozumienia, że nie jest mile widziany i wdowa otwarcie okazuje względy jego koledze. On rzecz całą stawia na gruncie prawa stanowionego i zwyczajowego, a być może, o czym nie wiemy, czuje się też lepszym fachowcem niż jego konkurent. Z tego tytułu wysuwa roszczenia do warsztatu, kamienicy i wdowy. Pani ta jest już w pewnym wieku i w zasadzie, biorąc rzecz na rozum, dałaby sobie radę i z jednym i z drugim, a serce jakoś by się uspokoiło. Okoliczności zaczęły ją przerastać jednak, bo niecierpliwy zalotnik, na swoją zresztą zgubę, zabrał się za czynności zwane niekiedy terrorem. W końcu przyszło do rękoczynów i dewastacji, co nie mogło już ujść uwadze sąsiadów. No i tak sprawa trafiła do rady. Pojawili się komisarze-rozjemcy, którzy stanowczo stanęli po stronie wdowy i niecierpliwy czeladnik musi rozejrzeć się za nowym jakimś warsztatem. Odszedł w siną dal, a wdowa rozpoczęła nowe, szczęśliwe życie z młodszym i bardziej dynamicznym mężem, który ku radości wszystkich mieszkańców miasta, zabrał się za malowanie portretów, snycerkę i wykańczanie nagrobków. Bo na tym wszystkim się znał. Był bowiem wychowankiem zmarłego niedawno mistrza Adama, zamieszkałego i prowadzącego warsztat przy przedmieściu Freta.

Pewnie myślicie, że najbardziej w tym wszystkim zainteresował mnie konflikt pomiędzy dwoma zalotnikami, a może też lista dzieł wykonanych w tym warsztacie? Wcale nie. Najciekawsze jest to, skąd pochodził mistrz Adam, który pozostawił po sobie niecierpliwą wdowę i dwóch zwalczających się czeladników. Otóż był on rodem z północnego Mazowsza. Ja na to wskazuję całkiem bezinteresownie, albowiem sam nic wspólnego z północnym Mazowszem nie mam. Pochodzenie mistrza Adama jest domniemane, wskazuje na nie bowiem jedynie dom w Zakroczymiu, który posiadał w chwili śmierci – było się więc o co kłócić – miejsce jego urodzenia bowiem nie jest potwierdzone w żadnym dokumencie. Tak się składa, że w dokumentach rady – dziś już nie istniejących, bo spalonych w czasie powstania – znajdowała się informacja o innym malarzu, działającym w Warszawie w pierwszej ćwierci XVI wieku. Majster nosił nazwisko Hoffmal i pochodził z Pniewa. Mam na myśli wieś Pniewo na północnym Mazowszu, w powiecie Pułtuskim. To mamy już dwóch majstrów z tych samych okolic. Jeśli teraz przypomnimy sobie jeszcze jednego malarza – Sebastiana Majewskiego, rodem z Wyszogrodu, który został wyzwolony na mistrza wiele lat po śmierci Adama z przedmieścia Freta w Warszawie, bo w roku 1605. To znaczy, że mamy już trzech mistrzów, pochodzących z północnego Mazowsza. Być może nie jest to żaden wyróżnik, a ja szukam tu jakichś nieistniejących związków. Tym bardziej, że malarz warszawski kupował materiały i farby we Wrocławiu i to co po nim pozostało w tekstach, każe go kojarzyć raczej z warsztatami śląskimi. Sebastian Majewski zaś kształcił się w Lublinie u mistrza Stanisława Szczerbica. Następnie zaś praktykował w Krakowie, skąd wyjechał na stałe do Włoch i osiadł w miasteczku Teramo, na terenie Abruzji. Jego życie jest tematem książki Krystiana Brodackiego, „Sebastian Polonus. Mistrz z Abruzzo”. https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/sebastian-polonus-mistrz-z-abruzzo/ Przypadek Sebastiana jest odosobniony, jak na razie, bo póki co nikt nie wymienia innych polskich malarzy czynnych we Włoszech, a mogli tacy przecież być. Przywykliśmy myśleć, że to Włosi przyjeżdżali do Polski, by za wielkie pieniądze zmieniać tu gusta, krajobraz i architekturę. Dlaczego więc Sebastianowi udało się zrobić jakąś karierę w Italii? Choć może kariera to za duże słowo. Jak on się tam utrzymał? Wizja bowiem jaką wszyscy mamy przed oczami, to niezliczona ilość warsztatów malarskich, którymi pokryta jest Italia. Mowy nie ma by się tam jeszcze ktoś wcisnął. No, ale...Mamy kłótnię spadkobierców i uczniów mistrza Adama i jeden z nich ma kłopot właśnie z tego powodu, że może sobie nie znaleźć miejsca. I to w Polsce. No i mamy Sebastiana, który – jak pisze Krystian Brodacki – jest jednym z najlepszych malarzy w całym regionie, przyjmuje uczniów, ma zlecenia dla wielu kościołów, maluje wielkie obrazy ołtarzowe i jest zawalony wszelką inną robotą. Czym on się wyróżnia? Jedna z odpowiedzi brzmi – Sebastian miał, pardon, obcykane, schematy ikonograficzne propagowane przez jezuitów. Przywiózł ich znajomość z Polski i okazało się, że regionie Abruzzo jest jedynym, który rozumie o co chodzi w nowej polityce propagandowej Kościoła. To mu dało wielką przewagę i zapewniło dostanie i szczęśliwe życie w Italii. W Polsce – mniemam, bo pewien nie jestem – konkurencja w zakresie malarstwa tablicowego, kupowanego przez parafie i klasztory, musiałaby być siłą rzeczy ostrzejsza zważywszy na politykę Stefana Batorego i Zygmunta III. Tak bym to tłumaczył, być może błędnie. Jeśli ktoś chce poznać dodatkowe szczegóły, zachęcam do sięgnięcia po książkę

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/sebastian-polonus-mistrz-z-abruzzo/

Na koniec mam jeszcze jedną informację handlową. W miarę jak nakłady będą niknąć będę podnosił ceny książek. Nie może być bowiem tak, że na końcówkach nakładów zarabiają tylko pośrednicy z allegro i rynek wtórny, który śrubuje ceny nawigatorów, Czerwca, Górnictwa i Wołów. Ja też chcę mieć w tym swój udział. Tak więc inaczej niż pozostałe wydawnictwa, ja nie będę obniżał cen pod koniec sprzedaży nakładu, ale je podnosił. Na dziś to tyle, dziękuję za uwagę. Po południu wrzucę znów jakąś serię odnalezionych w magazynie resztek.



tagi: książki  sprzedaż  polska  promocja  jezuici  malarze  italia  spadek  kontrreformacja 

gabriel-maciejewski
2 czerwca 2020 10:05
37     2717    9 zaloguj sie by polubić
Postaw kawę autorowi! 10 zł 20 zł 30 zł

Komentarze:

Pioter @gabriel-maciejewski
2 czerwca 2020 10:29

Ciężka praca malarza na trudnym terenie:

Warte uwagi. Z powodu mojego krótkiego pobytu tutaj pozwalam sobie najjaśniejszej szlachcie oraz okolicznej publiczności zwrócić uwagę na to, że jestem gotowy odmalować Wasze pokoje w stylu berlińskim czy wrocławskim, po 4 talary za malowanie farbami olejnymi, oraz lakierowanie drzwi i okien. W początkowym okresie prace modernistyczne będą wyglądać nie najlepiej, ale jeśli tylko obdarzycie mnie zaufaniem to się całe zwróci. Toszek, dnia 23 października 1842, C Wekkert, malarz z Kuczborka

Ogłoszenie prasowe z Oberschlesische Wanderer z Gliwic z 1842 roku

Te 4 talary w dzisiejszym pieniądzu to około 1000 złotych.

 

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Pioter 2 czerwca 2020 10:29
2 czerwca 2020 11:01

Cztery talary za pokój, jak rozumiem? To nawet drogawo...

zaloguj się by móc komentować

Pioter @gabriel-maciejewski 2 czerwca 2020 11:01
2 czerwca 2020 11:25

W końcu najnowsza moda z Berlina, choć może się efekt końcowy nie spodobać, o czym uczciwie ostrzegł. Choć może cena jest za cały dom - nie mam pojęcia. To jedyne tego typu ogłoszenie z terenu, który mnie zainteresował. A że się nie powtarza, więc chyba przeprowadził się gdzieś indziej.

W krótkim czasie zresztą modne się na Górnym Śląsku stały tapety jedbawne i bawełniane a dla biedniejszych papierowe (dla jeszcze biedniejszych - malowanie wałkami wzorów, żeby te tapety udawały).

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Pioter 2 czerwca 2020 11:25
2 czerwca 2020 11:27

To jest niezłe - świadczy bowiem o tym, że w czasach kiedy byliśmy dziećmi wszyscy byliśmy biedni. Nie pamiętam nikogo, kto używałby tapet, nawet papierowych. Wszyscy dawali na ścianę rzucik z wałka

zaloguj się by móc komentować

Pioter @gabriel-maciejewski 2 czerwca 2020 11:27
2 czerwca 2020 11:34

Tak. Nadal jesteśmy. Ceny tapet jedwabnych to około 200 zł za wałek ;)

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Pioter 2 czerwca 2020 11:34
2 czerwca 2020 11:36

Dzięki, wolę farbę i gładką ścianę :-)

zaloguj się by móc komentować

Zyszko @gabriel-maciejewski
2 czerwca 2020 12:09

Jeśli nauka u mistrza malarskiego zgodnie ze statutem krakowskim kosztowała 4 grzywny za cztery lata, a dom z działką za murami miasta 8 grzywien to na dzisiejsze będzie, że ktoś za naukę wybulić musiał 300 - 400 tysięcy. Jakie chopki z Mazowsza dysponowały taką forsą? 

Być może faktycznie to jezuici sponsorowali naukę ludzi, którzy mieli  wnieść ich nauki do ówczesnej kultury. Jeśli tak to byłby to bardzo sprytny ruch. 

 

zaloguj się by móc komentować

atelin @gabriel-maciejewski 2 czerwca 2020 11:27
2 czerwca 2020 12:12

Ewentualnie słomianą matę, do której przypinało się coś szpilkami.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @atelin 2 czerwca 2020 12:12
2 czerwca 2020 12:13

Coś? Zespoły albo gołe baby, ewentualnie samochody

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Zyszko 2 czerwca 2020 12:09
2 czerwca 2020 12:15

I to jest dobry trop, który wiedzie nas w kierunku takim - jak wyglądała selekcja zdolnej młodzieży w tamtym czasie, na prowincji oczywiście i kto ją przeprowadzał? No i jak wyglądał system finansowania edukacji takich zdolniachów

zaloguj się by móc komentować

Pioter @gabriel-maciejewski 2 czerwca 2020 12:15
2 czerwca 2020 12:30

Tylko, że Mazowsze ówcześnie to wcale nie była prowincja. To było bogate księstwo wciśnięte między wielkich tego świata (Hanzę - Zakon, i Rzeczpospolitą), którą tylko sposobem (wytruciem miejscowej dynastii) zdołano połączyć z Polską. I było to również księstwo, którego nie zrzekli się Luksemburczycy na tronie czeskim, oddając Łokietkowi i spadkobiercom Kraków i koronę polską.

To były tereny, nad którymi Czesi sprawowali (nominalnie) kontrolę zrzekając się bezwartościowego dla nich Krakowa. To było również miejsce, gdzie trzeba było przenieść stolicę RP, aby utrzymać je w Koronie (wcale nie dlatego, że Zygmunt wolał wiejskie powietrze).

Pytanie więc co tam było - sam czerwiec dawał takie dochody?

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Pioter 2 czerwca 2020 12:30
2 czerwca 2020 12:31

Myślę, że nie chodzi o surowiec, ale o pośrednictwo i porty rzeczne. 

zaloguj się by móc komentować

Brzoza @gabriel-maciejewski
2 czerwca 2020 12:38

>Sebastian miał, pardon, obcykane, schematy ikonograficzne propagowane przez jezuitów. Przywiózł ich znajomość z Polski i okazało się, że regionie Abruzzo jest jedynym, który rozumie o co chodzi w nowej polityce propagandowej Kościoła. To mu dało wielką przewagę i zapewniło dostanie i szczęśliwe życie w Italii. W Polsce – mniemam, bo pewien nie jestem – konkurencja w zakresie malarstwa tablicowego, kupowanego przez parafie i klasztory, musiałaby być siłą rzeczy ostrzejsza zważywszy na politykę Stefana Batorego i Zygmunta III

Świetne. Dziękuję.

 

U nas była/jest chyba wyższa bieda w modzie - na papierowo. Mój Dziadek miał trochę malunków na ścianach, ale On miał zawsze wszystko szybciej niż okolica. A pomyśleć, że w np. pogańskim Wolinie porównywanym do Rzymu, ale też z Katolikami, nasze Kobiety miały najbogatsze ozdoby z okolicy późniejszej Wielkiej Polski i Rzeszowskiej - z Egiptu.

zaloguj się by móc komentować

Brzoza @Zyszko 2 czerwca 2020 12:09
2 czerwca 2020 12:44

> Jakie chopki z Mazowsza dysponowały taką forsą? 

Kolebka Kaszub (V-VI wiek) to północne Mazowsze najpewniej, nie wszyscy przenieśli się do łatwiejszych w zarabianiu terenach nad Bałtyk. Jak widać mieli fundusze i możliwości większe niż dzisiejsza bieda, także Ci którzy zostali.

zaloguj się by móc komentować

Zyszko @Brzoza 2 czerwca 2020 12:44
2 czerwca 2020 13:06

Jakbym miał oszczędności życia wydać na studia dziecka to z pewnością nie wybrałbym malarstwa.  W xvi wieku raczej nie było inaczej. To był mocno specjalistyczny zawód (cech malarzy łaczyłteż rzeźbiarzy i witrażystów) i bez gwarancji zatrudnienia raczej nikt by tam nie szedł.

 

zaloguj się by móc komentować

umami @gabriel-maciejewski 2 czerwca 2020 11:27
2 czerwca 2020 13:28

Ja nie miałem rzucika, miałem tapety, nienawidziłem ich (może trochę przesadzam), bo były brzydkie. A na wsi jak najbardziej wałek, który mnie fascynował, swoją konstrukcją. Takie dziwo, które zostawia ślad. Magia ;)

zaloguj się by móc komentować

umami @gabriel-maciejewski 2 czerwca 2020 12:13
2 czerwca 2020 13:29

Proporczyki i pudełka po fajkach.

zaloguj się by móc komentować

Zyszko @gabriel-maciejewski 2 czerwca 2020 12:15
2 czerwca 2020 13:46

Kurczę, patrzę na ilości materiałów malarskich jakimi operowano (co prawda sto lat potem):

i myślę sobie, o tych czarnych barwnikach hiszpańskich ubrań i o polskim czerwcu i wychodzi ,że ktoś powinien napisać historię świata  pod kątem produkcji kolorów :)

zaloguj się by móc komentować

Brzoza @Zyszko 2 czerwca 2020 13:46
2 czerwca 2020 13:54

To już się zaczęło. Jednym z piszących jest Pan Maciejewski.

zaloguj się by móc komentować

atelin @gabriel-maciejewski
2 czerwca 2020 14:38

"I mowy nie ma, by ludzie zrozumieli, że to jest pułapka i trzeba wypłynąć naprawdę na szerokie wody, błądzić po fiordach i zielonych, tropikalnych zatokach, żeby znaleźć coś ciekawego i jednocześnie..."

Przeczytałem tę notkę trzeci raz. Błądzenie po fiordach jest trafione w punkt. Na końcu każdego fiordu jest coś ciekawego, a po bokach też nie brakuje ciekawostek.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Brzoza 2 czerwca 2020 12:38
2 czerwca 2020 15:05

Ja nie wiem czy to były "nasze kobiety" :-)

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @umami 2 czerwca 2020 13:28
2 czerwca 2020 15:06

Mnie te wałki tylko denerwowały

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Zyszko 2 czerwca 2020 13:46
2 czerwca 2020 15:06

Oczywiście, a zawód malarza był wtedy bardzo przyszłościowy. 

zaloguj się by móc komentować


Brzoza @gabriel-maciejewski 2 czerwca 2020 15:05
2 czerwca 2020 15:33

Byli na Wolinie nasi Ludzie, to nasze Kobiety :-)

zaloguj się by móc komentować

Zyszko @gabriel-maciejewski 2 czerwca 2020 15:06
2 czerwca 2020 15:35

Doczytałem, że  w XVI wieku w Krakowie  na malarza człowiek się kształcił u mistrza 6 lat, na chirurga 3.

zaloguj się by móc komentować


Zyszko @stanislaw-orda 2 czerwca 2020 16:04
2 czerwca 2020 16:10

cena za roczną naukę , rok 1490 4 grzywny: file:///C:/Users/Zych/Desktop/6-Mateusz%20Kr%C3%B3l%20(1).pdf

cena za parcelę 8 grzywien w 1469 https://almanach.historyczny.org/wiki/Ceny_produkt%C3%B3w_w_Krakowie_w_XV_wieku

 

wiem że przelicznikie nie takie proste, ale chodziło mi, że to olbrzymia  suma za 4 lata nauki.

zaloguj się by móc komentować


ArGut @Zyszko 2 czerwca 2020 15:35
2 czerwca 2020 17:48

To mogło oznaczać, że TECHNOLOGIE malarskie były DUŻO BARDZIEJ rozwinięte niż technologie medyczno-farmaceutyczno-lecznicze. W Krakowie na Floriańskiej znajduje się bardzo przyjemne w odbiorze muzeum farmacji, polecam odwiedzić jak tylko zacznie działać.

 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Zyszko 2 czerwca 2020 16:10
2 czerwca 2020 17:52

Chodziło mi o to, skąd wziął się taki a nie iiny o przelicznik-ekwiwalent  w odnosieniu do dzisiejszej siły nabywczej.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @prosiak15 2 czerwca 2020 18:06
2 czerwca 2020 18:19

...chociaż padało i było ślisko.

zaloguj się by móc komentować

Paris @gabriel-maciejewski 2 czerwca 2020 15:06
2 czerwca 2020 21:08

Ja tez nie znosilam tych waleczkow...

... a pamietam z dziecinstwa, ze w kazdej chalupie byl  waleczek,  bo nie bylo tak widac na scianach jak muchy je bzdzily... a pamietam, ze bylo ich wtedy  za-trze-sie-nie  !!!  

 

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @gabriel-maciejewski 2 czerwca 2020 11:27
2 czerwca 2020 21:30

Ale też panowała powszechna opinia, że pod tapetami gnieździ się paskudne robactwo. Zatem ściany malowano w rzucik, a potem na gładko. 

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @gabriel-maciejewski 2 czerwca 2020 12:13
2 czerwca 2020 21:31

Jeszcze pudełka po malboro, danhilach i plejersach, co to były w peweksach. Się przyczepiało do tych słomianych mat. 

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @ArGut 2 czerwca 2020 17:48
2 czerwca 2020 21:52

Z opisów historycznych wynika, że pracownie malarskie to były całkiem spore firmy pod kierownictwem mistrza. Mistrz swoim nazwiskiem zdobywał kontrakty, a potem następował cały proces przygotowawczy do wykonania dzieła. Przygotowanie podobrazia, gruntów, przygotowanie farb z naturalnych barwników, cała praca wstępna - fizyczna - do np. wykonania fresków, jak chociażyby rusztowania. Przenosiny rysunków na płótno, deski, ściany. Malowanie wstępne. Potem mistrz pracował nad dziełem. Często uczniowie mieszkali u mistrza. Nic dziwnego, że nauka w pracowniach była kosztowna. Dzisiaj pracownia malarska to w zasadzie tylko przestrzeń dla twórcy, a całe "osprzętowanie", w tym gotowe, zagruntowane blejtramy, farby w tubach, specyfiki malarskie kupuje się po prostu w sklepie dla plastyków. 

Niezależnie od "opłacalności" zawodu malarza - zawsze znajdują się chętni, by zajmować się sztuką. To się nazywa "palec boży" i nie ma na to rady :)

zaloguj się by móc komentować

Zyszko @stanislaw-orda 2 czerwca 2020 17:52
2 czerwca 2020 23:00

to tak skomplikowany temat, że podszedłem zupełnie intuicyjnie.

To znaczy jeśli 4 lata nauki na malarza  kosztowały tyle co drewniany dom w ówczesnej  Warszawie to teraz wyszłoby 200-300 tysi.

Chodziło mi o rząd wielkości .

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować