O kulturze i sztuce
W niesłusznie zapomnianym filmie pod tytułem „Czarna suknia”, opowiadającym o misjach jezuickich w Kanadzie, jest taka scena: główni bohaterowie, Indianie z plemienia Algonkin i kilku Francuzów, wysiadają z łodzi na kamienistym brzegu jeziora Huron. Jest późna jesień, lasy na wzgórzach wokół jeziora wprost się złocą, uroda krajobrazu zniewala, oni jednak o tym nie myślą. Stanęli na tym brzegu ponieważ postanowili wrócić po misjonarza, który zdecydował się wędrować na północ, w kierunku osiedli Huronów, których miał nawrócić. Z chwilą kiedy bohaterowie postawili stopę na kamienistej plaży od razu wiedzieli, że źle zrobili wracając. Dookoła wspaniała, kanadyjska jesień, gładkie lustro wody, a oni przygotowując się do walki, choć nic, żaden szczegół nie zdradza obecności Mohawków na wzgórzach. Sami Mohawkowie także nie mają pojęcia, że ktoś wylądował na plaży. Penetrują, jak zwykle tereny pomiędzy jeziorem, a osiedlami Huronów, swoich największych wrogów, licząc na to, że uda im się kogoś porwać albo zabić. Nawet nie podeszli do miejsca, z którego widać jezioro, jednak tamci, na brzegu już wiedzą, że trzeba się bać. Mohawkowie są bowiem najgorsi, a swoją dominację nad Wielkimi Jeziorami podkreślają zawsze w ten samo sposób – mordując w okrutny sposób jeńców. Przewyższali w tym okrucieństwie wszystkich i wszystko co żyło wokół nich. Grupka ludzi znajdujących się na kamienistej plaży ma się czego bać, a ponieważ ich instynkt jeszcze się nie stępił i wyczuwają niebezpieczeństwo z daleka, mają wybór. Mogą wsiąść do łodzi i odpłynąć. Francuzi jednak upierają się, żeby iść w górę i odnaleźć misjonarza. Indianie, z niechęcią, w potwornym strachu, idą za nimi. Wynajęli się jako przewodnicy i wzięli zapłatę z góry. Podobnie jak biali uważają więc, że mają zobowiązania, które są ważniejsze niż lęk przed śmiercią. Stali się przez to częścią cywilizacji i kultury białego człowieka. Skończy się to dla nich tragicznie.
I teraz uwaga, zatrzymajmy na chwilę kadr, popatrzmy na łódź i stojących na kamieniach ludzi, niech lont przy muszkiecie trzymanym w rękach francuskiego żołnierza, nie spłonie do końca. Popatrzmy też na wzgórza, które wyglądają tak jakby wylano na nie płynne złoto. Wszystko co przez tysiąclecia narosło pomiędzy bezbronnymi prawie ofiarami stojącymi na plaży, a ukrytymi w jesiennych lasach Mohawkami, nazywamy kulturą. Można też mówić cywilizacja, bo nie ma to znaczenia. Nie interesują nas spory o definicje, ale istota. Kultura jest zawsze tworem silniejszych. Kultura nad wielkimi jeziorami była tworzona przez plemiona osiadłe takie jak lud Mohawk, a celem jej było wywołanie przerażenia i respektu w słabszych i mniej twórczych ludach. Potem przybyli biali, którzy mieli jeszcze lepsze i ciekawsze sposoby na stępianie instynktu Indian. Bo o to w istocie chodziło zawsze – by odwrócić uwagę słabszych, ale mimo to groźnych ludów od kwestii najistotniejszej – walki o przetrwanie. Kultura pozwalała, z czego zdali sobie sprawę nawet Mohawkowie, oszczędzać ludzi i krew, a także podbijać sąsiednie ludy poprzez samą tylko demonstrację siły. Obszar, który nazywamy kulturą ma u samego spodu zawsze ten sam mechanizm. Dlatego najgłupiej postępują ci, którzy oznajmiają głośno, że fascynuje ich kultura innych ludów, a potem usiłują ją naśladować bez zrozumienia czym ona jest w rzeczywistości, jak małpy zupełnie.
Pewnie ciekawi Was jak ja to połączę z filmem „Twój Vincent”, który oglądałem w poniedziałek. Zrobię to, jak zwykle z wdziękiem prestidigitatora. Wszyscy święcie wierzą, że tragedia Vincenta van Gogh, podobnie jak niewesołe losy innych malarzy żyjących na przełomie XIX i XX wieku wynika wprost z ich psychologicznych i emocjonalnych deficytów. Artyści, dążąc do wolności twórczej, nie mogli się pogodzić z zasadami rządzącymi mieszczańskim społeczeństwem. To są głupoty. Na świecie bowiem nie ma czegoś takiego jak mieszczańska mentalność, to jest twór literacki, który ma odwrócić uwagę czytelnika, od spraw istotnych, ma ukryć sens i cel istnienia grupy nazywanej mieszczaństwem. A ten wyrażał się w obsłudze pewnej części rynku produktów luksusowych i w konsumpcji. Artysta zaś funkcjonujący w takim otoczeniu nie był ani samotny, ani odrzucony, no chyba że – jak Vincent – miał zbyt wiele balastu na karku, balastu włożonego mu na grzbiet, przez własną, upiorną rodzinę. Artysta w Holandii, to jest człowiek poważny, ktoś, kto należy do dobrej organizacji, za którą stoją tradycje. Nie można być biednym artystą w Holandii, no chyba, że ktoś ma jakieś uwikłania. Jakie uwikłania były udziałem Vincenta już sobie wyjaśniliśmy. Trzeba jednak rzecz pogłębić. Oto Vincent pracuje jako subiekt w firmie Goupil, zajmującej się handlem sztuką. Nie wiem czy w najnowszej biografii wyjaśniono na czym polegała działalność tej firmy, ale jest to napisane w wiki. Otóż przedsiębiorstwo wykupywało prawa do reprodukcji najlepszych i najgłośniejszych współczesnych obrazów, a następnie reprodukowało te dzieła masowymi, tanimi technikami i rozprowadzało, po domach bogatych i biedniejszych mieszczan. Miało swoje agendy w całym świecie, także w Londynie i Paryżu. Można więc powiedzieć, że Goupil zajmował się dystrybucją informacji i dystrybucją stylu, tak jak dziś robi to telewizja. Mamy koniec XIX wieku, boom przemysłowy, rośnie liczba mieszkańców osiedli robotniczych, ludzie ci są biedni, ale jednak coś zarabiają i mają jakieś grosze. Pomiędzy nimi zjawia się pewnego dnia młody Vincent i zaczyna swoją działalność misyjną, cały czas szkicując jakieś obrazki. W tym czasie dostaje też bardzo ciekawe zlecenie – ma namalować kilka dużych map Palestyny. Zlecenie to przychodzi od ojca, który jest pastorem i może po prostu oznaczać tyle, że ojciec potrzebuję pomocy w pracy misyjnej. No, ale może też oznaczać coś innego. Opis pracy Vincenta w osiedlach górniczych znamy w zasadzie tylko od niego. On zaś, człowiek pozbawiony ironii i przeczulony jeśli idzie o kontakty z bliźnimi, buduje pewną wizję, która wcale nie musi być prawdziwa. Pamiętajmy, że Vincent wychował się w domu dość zamożnym. To co było ubóstwem w tamtych czasach, dziś pewnie uchodziłoby za całkiem przyzwoity standard. Nie możemy więc do końca wierzyć jego opisom, tworzonym przy prawdziwych eksplozjach współczucia.
Powtórzę jeszcze raz, życie i twórczość Vincenta van Gogh to pewna wizja tworzona przez kolejnych biografów na podstawie jego i wyłącznie jego relacji. Nie wiem dlaczego, tak jak wczoraj czytelnicy tego bloga, nikt nie zauważa, że Theo napisał do brata tylko 40 listów przez osiem lat. Vincent zaś napisał tych listów aż 600. Nie wiem dlaczego nikt nie zwrócił uwagi, że Theo i jego żona nie odpowiadają na zaproszenia słane przez Vincenta z Auvres. Przyjeżdżają dopiero wtedy kiedy zaproszenie wysyła im doktor Paul Gachet. Kto to jest? Otóż jest to artysta niespełniony. Trzeba by teraz wyjaśnić dokładnie co to znaczy. To jest ktoś, kto pogrzebał szansę na wielkie pieniądze i sławę, bo te były zbyt ryzykowne. To jest ktoś, kto zrezygnowałby z wędrówki ku zalesionym wzgórzom wokół jeziora Huron, ten ktoś wsiadłby do łodzi i odpłynął na bezpieczną odległość, tak by nie spotkać Mohawków. On co prawda zna wszystkich ważnych artystów jacy zrobili karierę pomiędzy rokiem 1867 a 1890, sam maluje, ale zachował tyle instynktu samozachowawczego, by nie wierzyć w to co opowiadają malarze. Vincent zaś nie ma tego instynktu wcale. Jemu się wydaje, że sztuka to poszukiwania artystyczne, kolor, i temu podobne głupstwa, że to poszukiwanie głębi i epatowanie nią, a także wrażliwość, że sztuka to wrażliwość. Theo zaś i Gachet doskonale wiedzą, jak jest. Sztuka to nakręcanie koniunktur handlowych, sztuka to wyciskanie z malarzy ostatnich potów, po to by magazyny marszandów wypełniły się płótnami czekającymi na swoja kolej wejścia na rynek. Vincent być może coś z tego rozumie, ale nad całością czuwa Theo. On pierwszy zaczął organizować w witrynach firmy wystawy monograficzne zamiast chaotycznego bazaru, na który składały się dzieła różnych malarzy. On sam wysłał brata na południe, gdzie jest lepsze światło, gdzie jest taniej i gdzie mógł go utrzymywać, po to, by Vincent, traktujący to wszystko bardzo serio, mógł bez przerwy pracować.
Nie wiem jakie ceny osiągały w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku obrazy impresjonistów, ale jest to do sprawdzenia. Nie sądzę, by były to sumy małe. Wszyscy te obrazy sprzedawali i wystawiali. Był na to rynek i była koniunktura. Na rynku sztuki, jak sądzę, bo nie mam o tym pojęcia przecież, rządzą jakieś zasady. Nie ma tam miejsca na krótkoterminowe plany i zyski liczone w skali jednego roku. Rynek sztuki to mozolne przygotowywanie się do sukcesu poprzez działania propagandowe, poprzez publikacje, poprzez wystawy, skandale wreszcie. Cała ta machina zaś puszczona jest w ruch w celu osłabienia instynktu samozachowawczego słabszych, ale jednak posiadających pieniądze ludów. Czy Vincent zdawał sobie z tego sprawę? Nie wiem, trzeba by przeczytać wszystkie jego listy w oryginale. Na pewno sprawy te ukryte są przed nami, bo cała propaganda dotycząca sztuki XIX i XX wieku służy temu, by ani przez moment nie osłabić koniunktury, by ludzie cały czas wierzyli w zwariowanego malarza Vincenta, który marzył o twórczej wolności.
Van Gogh namalował przez osiem lat aż 800 obrazów. Wychodzi, po sto obrazów na rok. Myślę, że Gachet i Theo doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jaki potencjał tkwi w tych płótnach. Nie można więc spokojnie czytać wynurzeń różnych mędrców, którzy piszą, że obrazów Vincenta nikt nie chciał kupować. To są idiotyzmy. One po prostu nie były do sprzedania. Theo płacił mu pensję po to, by Vincent malował, po to, by wtoczenie na rynek tej olbrzymiej machiny, jaką obaj stworzyli przyniosło im maksymalne zyski. Jeszcze raz powtórzę – rynki rządzą się prawami, o których nie mamy pojęcia, a szczególnie intensywnie brak tego pojęcia widać u historyków sztuki. Oni bowiem wierzą, że kultura, czyli to wszystko co powstało przez wieki pomiędzy ukrytymi w lesie Mohawkami a stojącymi na plaży Algonkinami zainicjowane zostało w dobrej wierze.
Pora na sugestię dlaczego obaj przegrali. Oczywiście, trochę winien był Vincent, któremu ani Theo, ani Gachet nie mówili prawdy. Ciekawe jest, że ten ostatni, lekarz pułkowy w końcu, który nie jedno musiał widzieć, nie wyciągnął Vincentowi kuli z brzucha. Być może on także nie mówił braciom całej prawdy. W filmie pojawia się wprost oskarżenie o to, że Vincent został zamordowany. Przez kogo? Przez dwóch przebywających w Auvres nastolatków, którzy łazili za nim wszędzie, stawiali mu drinki i drwili zeń ile się dało, bo sprawiało im to frajdę. Strzelał ponoć Rene a Gaston tylko patrzył. Vincent zaś, z raną w brzuchu wrócił do gospody i opowiedział o próbie samobójczej, żeby chronić obydwu wyrostków. Ci, którzy obejrzeli film do końca, zauważyli zapewne informację pojawiającą się w napisach stanowiących aneks do filmu. Oto Rene Secretan, domniemany zabójca Vincenta van Gogh został bankierem i do końca życia opowiadał o tym, jak to zwariowany malarz odebrał mu pistolet i strzelił do siebie z bliskiej odległości. Nie mogłem uwierzyć w to co przeczytałem. Zrobili film, w którym sugerują, że Vincenta zabiła jakaś zdeprawowana łachudra, a na koniec piszą, że owa łachudra została bankierem. Nie można tak po prostu zostać bankierem, to jest niemożliwe. Nikt, kto nie pochodzi z rodziny bankierów bankierem nie zostanie. Poprosiłem wczoraj Georgiusa, by znalazł coś o braciach Secretan. Niestety nie udało się, nie wiemy, ponadto co wiadomo z filmu, nic bliższego o pochodzeniu tych ludzi. Żeby nie przedłużać umieszczę tu in extenso to, co nasz nieoceniony Georgius odnalazł.
Nazwisko Secrétan spotyka się (bez imienia) w powiązaniu z tzw. kolekcją Sekretana i transakcjami na obrazach. Na przykład Milleta l'Angelus za 160 tys. franków [mam ilustrację] czy Memlinga za 80 tys. franków.
To może być ten biznesmen z książki o Rotszyldach:
Hyacinth Secretan był dyrektorem Société Industrielle et Commercielle des Métaux, wielkiej francuskiej grupy przemysłowej założonej w 1881 roku przez połączenie Leveisseire et fils i Secretan’s Société Métallurgique du Cuivre. 11 fabryk brązu.
Pod koniec lat 80-tych Secrétan miał monopol miedziowy. Miał biznes z Rotszyldami (Alphonse Rothschild) związany z Rio Tinto.
Rio Tinto 1887 obniżyło produkcję i sprzedało mu 80% trzyletniej produkcji miedzi. Denfert-Rochereau dyrektor drugiego banku Francji Comptoir d’Escompte wsparł ten projekt finansowo. Jednocześnie Secretan kupował akcje w kompaniach miedziowych. Brał w tym udział francuski syndykat miedziowy. Spekulacja na miedzi dawała wielkie zyski. Gazeta Clemeceau oskarżała Secretana, że spekulacje zagrażają przemysłowi wojennemu.
W 1889 nastąpił kryzys. Na londyńskiej giełdzie metali miedź przestała się sprzedawać. 5 marca Denfert-Rochereau popełnił samobójstwo (gdy Rosja zażądała zwrotu swych kapitałów). Bank of France próbował ratować Comptoir d’Escompte, ale w ciągu trzech dni wycofano 115 milionów franków i bank ten przestał istnieć ze stratą 78 milionów franków.
Myślę, że to wystarczy do zainspirowania poszukiwaczy dalszych szczegółów. Jeśli bracia Secretan byli bez przerwy przy Vincencie, to dlatego, że dostali takie polecenie. Jeśli zaś rzeczywiście go zabili, to nie przez przypadek, ale celowo, dlatego, żeby unieważnić plan Holendrów, którzy chcieli wprowadzić swoje obrazy na francuski rynek. Ten zaś, jak każdy rynek, z całą pewnością był kontrolowany. Nie wiemy tylko przez kogo. Myślę, że Gachet wystawił Vincenta i Theo miejscowym gangsterom. Vincent van Gogh nie był biednym, nieszczęśliwym idiotą, który nie rozumiał co się wokół niego dzieje. On co prawda wierzył w sztukę i przez to właśnie wyruszył w las, nie biorąc pod uwagę tego, że kryją się w nim Mohawkowie, ale z całą pewnością wiedział ile są warte jego obrazy. Był kurą znoszącą złote, a być może diamentowe nawet jajka, jeśli wziąć pod uwagę losy jego dzieł i historię innych koniunktur na rynku sztuki. Jeśli sugestia amerykańskich biografów i twórców filmu jest prawdziwa, to znaczy, że zamordowano go na zlecenie. Wykorzystując przy tym jego wiarę w człowieka, kulturę, sztukę i piękno.
Bardzo dziękuję wszystkim, którzy przez ostatnie miesiące wspierali ten blog dobrym słowem i nie tylko dobrym słowem. Nie będę wymieniał nikogo z imienia, musicie mi to wybaczyć. Składam po prostu ogólne podziękowania wszystkim. Nie mogę zatrzymać tej zbiórki niestety, bo sytuacja jest trudna, a w przyszłym roku będzie jeszcze trudniejsza. Nie mam też specjalnych oporów, wybaczcie mi to, widząc jak dziennikarskie i publicystyczne sławy, ratują się prosząc o wsparcie czytelników. Jeśli więc ktoś uważa, że można i trzeba wesprzeć moją działalność publicystyczną, będę mu nieskończenie wdzięczny.
Bank Polska Kasa Opieki S.A. O. w Grodzisku Mazowieckim,
ul.Armii Krajowej 16 05-825 Grodzisk Mazowiecki
PL47 1240 6348 1111 0010 5853 0024
PKOPPLPWXXX
Podaję też konto na pay palu:
Przypominam też, że pieniądze pochodzące ze sprzedaży wspomnień księdza Wacława Blizińskiego przeznaczamy na remont kościoła i plebanii w Liskowie, gdzie ksiądz prałat dokonał swojego dzieła, a gdzie obecnie pełni posługę nasz dobry znajomy ksiądz Andrzej Klimek.
Zapraszam też do sklepu FOTO MAG, do księgarni Przy Agorze, do Tarabuka, do antykwariatu Tradovium w Krakowie, do sklepu GUFUŚ w Bielsku Białej i do sklepu HYDRO GAZ w Słupsku i do księgarni Konkret w Grodzisku Mazowieckim.
tagi: kultura sztuka vincent van gogh
![]() |
gabriel-maciejewski |
9 listopada 2017 10:00 |
Komentarze:
![]() |
Maryla-Sztajer @gabriel-maciejewski |
9 listopada 2017 10:27 |
Złudzenia ...
Córka w dzieciństwie przeczytała kilka biografii artystów. Uderzyło ją wtedy, że oni byli ubodzy. Widząc efekty ich pracy, np obrazy...nie mogła uwierzyć.
Ilu młodych dziś myśli, że to droga do jakichś pieniędzy. Nie rozumieją mechanizmu ekonomicznego. Przechwytywania zysków przez kogo innego.
Myślę, że te różne szkoły 'planowania karier' mają głównie zamącić w głowie takim, co podejrzewają, ze nie jest tak prosto osiągnać sukces. Że potrzeba jeszcze czegoś, poza talentem. Tworzy się kolejne piętro złudzeń.
I tylko pytanie - czemu takie beztalencia są na topie - mąci niektórym dobre samopoczucie
.
![]() |
Maryla-Sztajer @gabriel-maciejewski |
9 listopada 2017 10:46 |
Taka mi się przypomina wypowiedź Zoli: artysta by tworzyć, musi być biedny/głodny. Sam Zola miał się finansowo dobrze. Czyli znał mechanizmy zewnętrzne
.
![]() |
jolanta-gancarz @Maryla-Sztajer 9 listopada 2017 10:27 |
9 listopada 2017 10:46 |
Beztalencia na topie, czyli najdrożej sprzedane dzieła w historii rynku sztuki:
Ponad połowa to upiorne bohomazy, ale ileż potem biorą ubezpieczyciele wystaw...
No i ktoś pracuje nad gustem bajecznie bogatych katarskich księżniczek.
![]() |
gabriel-maciejewski @Maryla-Sztajer 9 listopada 2017 10:46 |
9 listopada 2017 10:48 |
Oni wszyscy mieli się nieźle
![]() |
betacool @gabriel-maciejewski |
9 listopada 2017 10:50 |
Wczoraj czytałem we wspomnieniach Villarda, że niektórzy artyści żyli dość przyzwoicie sprzedając dużą ilość szkiców po 7.5 franka. On otwarcie pisze, że taka działalność (duża ilość dzieł jednego artysty na rynku) psuła mu rynek.
Koniunktury nakręcały się dość szybko, bo Villard pisze, że gdy Gaugin stał się dość modny, wyruszył śladami jego dawnej podróży do jakis nadmorskich wiosek, gdzie na ścianach wisiały jego obrazki. Wieśniacy (o dziwo) byli bardzo dobrze zorientowani w cenach z Paryża i chcieli muj je odsprzedać po 500 franków. Obruszony wrócił do Paryża, gdzie w niektórych galeryjkach można było jeszcze trafić okazy za 300.
![]() |
Maryla-Sztajer @jolanta-gancarz 9 listopada 2017 10:46 |
9 listopada 2017 10:51 |
U nas MOCAK. Pracują wielopoziomowo, by tak rzec.
Tylko się naiwnie:( dziwią, że ludność Podgórza się do nich nie garnie; a takie! centrum dostali - ciemniaki - jak to Polacy.
Słyszałam takie rozmówki..
.
![]() |
gabriel-maciejewski @betacool 9 listopada 2017 10:50 |
9 listopada 2017 10:52 |
Wszyscy byli we wszystkim zorientowani, tylko my nie jesteśmy. Każdy dobrze wiedział, że jak jest globalna koniunktura zaczepiona o amerykańskie domy aukcyjne i żydów, to można zarobić.
![]() |
Maryla-Sztajer @gabriel-maciejewski |
9 listopada 2017 11:06 |
Podstawą jest zdrowy rozsądek. To przeciwko niemu jest toczona bezwzględna walka. W poprzednich pokoleniach ludzie jeszcze się na nim opierali. nawet najniższe warstwy społeczne, bo do tego nie potrzeba szkół. Można być niepiśmiennym i robić fantastyczne interesy, jeśli się ma dobre informacje i doświadczenie - choćby poprzedniego pokolenia.
Od kiedy powstaje coraz więcej dróg 'dotarcia do ludzi' , walka o otumanienie daje świetne wyniki.
Jednak nie da się prawie nikomu powiedzieć, ze jesteśmy głupsi od przodków co mieli 4 klasy szkoły powszechnej.
.
![]() |
betacool @gabriel-maciejewski 9 listopada 2017 10:52 |
9 listopada 2017 11:11 |
Przykra konstatacja, że wieśniacy z XIX w. Francji orientowali się lepiej niż my teraz.
![]() |
Maryla-Sztajer @betacool 9 listopada 2017 11:11 |
9 listopada 2017 11:13 |
.....moi i pańscy dziadkowie orientowali się lepiej...
.
![]() |
gabriel-maciejewski @betacool 9 listopada 2017 11:11 |
9 listopada 2017 11:24 |
Zawdzięczamy to historykom sztuki
![]() |
Maryla-Sztajer @gabriel-maciejewski 9 listopada 2017 10:48 |
9 listopada 2017 12:16 |
Przypominam sobie rózne czytane biografie artystów. Ciekawe, wszędzie było podkreślane - kreacja taka - że byli biedni. Wręcz nędza.
Czemu ten typ biografii miał służyć. Że nie można napisać iż człowiek pracował, no owszem, na dorobku, ale nie nędzarz. Liczył na większe zyski w przyszłości.
I wszyscy chorzy, pewnie z tej nędzy, to i umierali młodo
.
Zwykli malarze oleodruków sprzedawanych na jarmarkach, a i dziś na Bramie Floriańskiej, nie mają źle
.
![]() |
gabriel-maciejewski @gabriel-maciejewski |
9 listopada 2017 12:19 |
Na stronie basnjakniedzwiedz.pl umieściłem już nowy numer kwartalnika i dwie książki z wydawnictwa Franciszkanów w Niepokalanowie. Do tego jeszcze powróciły Dzieci peerelu, bo okazało się, że są jeszcze trzy paczki w magazynie
![]() |
ewa-rembikowska @gabriel-maciejewski |
9 listopada 2017 13:09 |
https://fr.wikipedia.org/wiki/Famille_Secretan
Może to co nieco wyjaśni. Była to rodzina Waldensów.
|
Zyszko @gabriel-maciejewski |
9 listopada 2017 13:41 |
Biografie artystów nie są wyjątkiem, w zasadzie praktycznie nigdy w książkach tego typu nie pisze się poważnie o pieniądzach. Bohaterowie jesli coś zarabiają to raczej mimochodem, nigdy jakoś specjalnie o forsę nie zabiegają. Mają ciekawsze rzeczy do roboty malarze żyli sztuką, lekarze chcieli tylko leczyć biednych pacjentów choćby za darmochę, pisarze chcieli przekazać coś światu, a rewolucjoniści poprawić los prostego człowieka. No nikt kurde nie chciał nigdy zarobić. Nawet ci źli obszarnicy bardziej kombinowali jak tu bezsensownie roztrwonić majątek, niż go powiększyć. No kiedyś to byli ludzie panie, nie to co teraz.
![]() |
betacool @Zyszko 9 listopada 2017 13:41 |
9 listopada 2017 14:27 |
Może zarabiali tyle, że im ino głupoty do głów przychodziły.
![]() |
gabriel-maciejewski @ewa-rembikowska 9 listopada 2017 13:09 |
9 listopada 2017 14:32 |
Nieźle....
![]() |
ewa-rembikowska @gabriel-maciejewski 9 listopada 2017 14:32 |
9 listopada 2017 15:37 |
A to byli synowie zamożnego aptekarza. Ciekawe, czy mieli dostęp do różnych ingrediencji tam przechowywanych.
![]() |
Kuldahrus @gabriel-maciejewski |
9 listopada 2017 16:23 |
Głupi byłem. Uwierzyłem w to, że Vincent w momencie kiedy ojciec próbował go przyuczać do pastorowania, przejął się Ewangelią naprawdę i chciał pomagać robotniką i z tego powodu go stamtąd zabrali. Nie wiedziałem, że opis jego kontaktów z górnikami pochodzi wyłącznie z jego opowieści i nie wziąłem pod uwagę tego, że Vincent mógł troche ubarwiać.
Tak patrząc na życiorys van Gogha, można dojść do wniosku, że obecnie ci co "opiekują się" artystami działają bardzo podobnie. Jak twórca sam nie popełni samobójstwa lub się nie zapije/zaćpa na śmierć i ma chęci na coś co wykracza poza "określone ramy" to "pomaga" mu się w opuszczeniu tego świata, a potem można lecieć na tzw. legendzie bardzo długo.
![]() |
tadman @Maryla-Sztajer 9 listopada 2017 11:13 |
9 listopada 2017 19:40 |
To się nazywało "mądrość życiowa" i w niej liczył się konkret, więc takiego człowieka nie dało się wziąć na tzw. lep.
![]() |
ainolatak @Kuldahrus 9 listopada 2017 16:23 |
9 listopada 2017 19:55 |
sądzę, że Vincent przejął się Ewangelią
![]() |
Kuldahrus @ainolatak 9 listopada 2017 19:55 |
10 listopada 2017 17:36 |
To nie wykluczone, ale pewni być nie możemy, skoro jedyny opis tych zdarzeń spisał Vincent.
![]() |
Kuldahrus @Kuldahrus 9 listopada 2017 16:23 |
10 listopada 2017 17:37 |
Ale byk...
nie robotniką, a ROBOTNIKOM miało być.