-

gabriel-maciejewski : autor książek, właściciel strony

O historii erudycyjnej, rozrywkowej i dla kretynów

W Polsce panuje powszechne przekonanie, że historia jest nauką, która Polacy cenią i znają. To nieprawda. Nie ma bowiem w kraju bardziej pogardzanej i źle traktowanej dyscypliny niż historia, a winę za to ponoszą głównie profesorowie uniwersytetów, którzy nie chcą, bo nie wierzę, że nie potrafią, nakręcić żadnej koniunktury wokół swoich publikacji. Nie chcą bo niby po co? Forsę dostają, na uczelni mają pozycję, władza ich kocha i mają status kapłanów świeckiego kultu. A do tego jeszcze wychowują jakichś takich proroków mniejszych, którzy strzec będą wydzielonych i zarezerwowanych dla wybrańców obszarów, na których nie może postać noga profana. Oto wczoraj napisał do mnie pan Bartosz Bajków, który twierdzi iż kłamię pisząc w swoim wstępie do Nadberezyńców, że Wańkowicz nie znał Czernyszewicza, bo obaj pisarze rozpoznawali się i wymieniali jakieś listy. No i on te listy, czy też ich fragmenty wkrótce opublikuje. Na koniec napisał mi jeszcze, że sprawdzi okładkę mojej książki, czy wszystko z nią w porządku. Nie wiem kim jest ten Pan, ale ponoć wcześniej już wymienialiśmy jakieś listy. Ja tego nie pamiętam, albowiem mam masę spraw na głowie i pamięć mi coraz bardziej szwankuje. Chciałem podkreślić jednak, że oto obcy człowiek, współpracujący jak się zdążyłem zorientować z wydawnictwem Arcana, na niezrozumiałej zasadzie ocenia naszą pracę, tak, jakby była przez niego zlecona. To jest wśród polskich popularyzatorów historii częsta przypadłość. Chodzi mi o to charakterystyczne roszczenie sobie praw do wyłączności. To jest zdumiewające, a im mniej się takim ludziom płaci tym jest zdumiewające bardziej.

Słowo o tej okładce „Nadberezyńców”, widzimy tam obraz Juliana Fałata zatytułowany „Powrót z polowania z Łosiem”, przedstawia dwóch Poleszuków, którzy na niewielkim czółnie wiozą ubitego łosia przez rozlewisko. Być może jest to rozlewisko Piny, ale pewności nie mam. Nie miałem dostępu do żadnej dokumentacji dotyczącej życia nad Berezyną - jedynym prawdziwym, z krwi i urodzenia Nadberezyńcem, jakiego widziałem (a i to tylko na fotografii) był mój ś.p. teść Bronisław Aninowski, urodzony w Rakowie – zdecydowałem się umieścić na okładce ten obraz. Wyszukał go Jarek, oryginał znajduje się w muzeum w Bytomiu, a za wykorzystanie go na okładce zapłaciliśmy gotówką. Piszę to, albowiem człowiek działający w dobrej wierze, jest często posądzany przez piramidalne struktury strzegące tych rzekomych, historycznych tajemnic, o nieuczciwość, brak przygotowania fachowego, albo inne jeszcze podobne głupstwa. O co chodzi w tej dziwnej zabawie? O popularność jak się zdaje i o te groszaki, które można wycisnąć z publikacji i przyczynków. Być może jeszcze o jakieś dotacje. Pamiętam, jak po wydaniu wspomnień Edwarda Woyniłłowicza, jego biografka, pani Gizela Chmielewska, napisała w jakimś artykule, że we wstępie piszę bzdury. Nie jest bowiem możliwe, żeby Woyniłłowicz mieszkał w oficynie, na pięterku i nosił tam własnymi rękami wodę w wiadrach. Był bowiem członkiem kilku rad nadzorczych i mimo zubożenia, człowiekiem wciąż zasobnym. Ja tę informację zaczerpnąłem ze wspomnień Jałowieckiego, o czym pani Gizela Chmielewska nie wiedziała, albowiem ich nie czytała i umieściłem ją w swoim wstępie, bo wydała mi się istotna.

We wstępie do „Nadberezyńców” zestawiłem dwóch autorów – Wańkowicza i Czarnyszewicza – a to z tego względu, że obaj pisali o mniej więcej tych samych obszarach (zaraz przyjdzie ktoś i zacznie wyliczać co do metra, jak bardzo się mylę), a ich twórczość choć miała podobny początek i na podobnej treści wyrastała, została tak różnie potraktowana przez los. Wańkowicz mimo chwilowych nieprzyjemności, był jednak pupilem wszystkich reżimów, a Czarnyszewicz, oficer wywiadu, umarł na wygnaniu. „Naberezyńcy”, powieść rzewna i ukrywająca wszystkie nieprzyjemne dla autora i czytelnika momenty odbudowy niepodległości jest podobna do powieści Wańkowicza „Tworzywo”, dzieła entuzjastycznego w istocie, które pokazuje jak z galicyjskich i wielkopolskich emigrantów tworzył się nowoczesny naród kanadyjski. Powieści te to dwie strony medalu, który niestety, nie jest wykonany z bardzo szlachetnego kruszcu, choć wielu osobom może się tak wydawać.

Jak wiecie nie ulegam przesadnemu entuzjazmowi i nie uprawiam świeckich kultów, co jest nagminne wśród popularyzatorów historii i samych historyków. Wielu z nich to kapłani strzegący niby-tajemnych formuł, od których mają się trzymać z dala różni profani, a jeśli już chcą się zbliżyć, muszą pokazać uwierzytelnienia, albo przynajmniej trochę się przymilić. Książkę Czarnyszewicza wydałem z tego powodu właśnie, że budzi ona różne moje wątpliwości. Szczególnie zaś dotyczą one oceny generała Dowbora, który jawi się na jej kartach niczym zbawca narodu, po czym znika z nich po cichu, po sławnym przecież i dobrze, przez niego samego opisany, zamachu na jego życie. To jest jedna z tych wstydliwych odsłon historii, której komentować nikt nie chce. Przypomnijmy tylko, że korpus Dowborczyków, który rekrutował się po części z nadberezyńskiej młodzieży został przez Józefa Piłsudskiego skazany na zagładę. Ten bowiem, wydał Dowborowi rozkaz walki z Niemcami, którzy nie dość, że liczniejsi byli do tego jeszcze lepiej uzbrojeni. Dowbor, żołnierz prawdziwy, to znaczy taki, co nie wysyła bez sensu ludzi na śmierć i nie dekoruje ich potem nic nie wartymi i źle zaprojektowanymi medalami, poddał swój korpus ocalając życie ludzi. W efekcie tego Pisłudski zlecił swoim najbardziej zaufanym oficerom przejęcie władzy w tym rozbrojonym korpusie i walkę z Niemcami. Było to wprost wysłanie tych durniów na śmierć. Rzecz miała się dokonać w Bobrujsku, w momencie kiedy generał Dowbor-Muśnicki, człowiek, który nigdy nie przegrał żadnej bitwy był ciężko chory. Nie udało się. Część zamachowców uciekła, a część została aresztowana. Wśród nich wymienić należy najważniejszych, albowiem są to wszystko jeden w drugiego bohaterowie naszej niepodległości: Leopold Lis-Kula, Ignacy Matuszewski i Melchior Wańkowicz. Sprawę buntu w korpusie Dowbora, Czarnyszewicz, który przecież musiał zdawać sobie sprawę z tego o co chodzi, załatwia dwoma chyba zdaniami. Wiara w to, że reaktywowane będzie całe królestwo, była przemożna i nie do zwalczenia. Nie wiem jakie były relacje pomiędzy Wańkowiczem, a Czarnyszewiczem, ale wobec faktów podstawowych musiały być naznaczone obłudą i ułudą. Czarnyszewicz, wywiadowca i zdolny autor został wystawiony do wiatru. Nie znane mi są powody jego emigracji i być może wcale nie chodziło o to, że nie znalazł pracy w nowej Polsce, być może musiał po prostu uciekać. Wańkowicz zaś – oficer i propagandysta, nie mający litości dla swojej ziemi rodzinnej, jej kultury i tradycji, stał się – jakże niesłusznie – piewcą Kresów. Przypomnijmy tu całkiem idiotyczną i oszukaną książeczkę pod tytułem „Szczenięce lata”, w której pan Melchior zachwyca się życiem w dworze swojego brata, a kończy ją opisem całkowitej dewastacji tego dworu przez okolicznych chłopów. Pointą zaś tego opisu jest zdanie – a dookoła Polska szumi. Tak właśnie, wszystko rozpieprza się w gruzy, ludność jest eksterminowana, oddani ojczyźnie żołnierze wysyłani są na pewną śmierć przez uzurpatora, ale Polska dookoła szumi. To jest moim zdaniem niezwykłe, ten opis i ocena zjawisk z lat 1916-1919 w twórczości obydwu autorów. Tak jak powiedziałem w czasie dyskusji panelowej w Kalsku – ja się nie domagam korekty granic, ja się domagam korekty ocen. To znaczy chcę, żebyśmy zrezygnowali z kultu świeckiego, którego przedmiotem są różne podejrzane, albo wkręcone w sytuację indywidua, bo w epoce, w której żyjemy pamięć po nich nie ma żadnej funkcji, szczególnie zaś nie pełni funkcji wychowawczej. Jeśli komuś się zdaje, że przez takie kulty, podniesie swoje znaczenie i jeszcze zaszczepi w młodzieży patriotycznego ducha, powinien się leczyć. Im szybciej zacznie tym dla niego lepiej.

Wydałem „Nadberezyńców” także z tego powodu, że występuje w tej powieści rodzina Anichowskich. To jest ewidentny błąd autora, który odczytał nazwisko pisane rosyjskim alfabetem nie tak, jak ono w rzeczywistości brzmiało. Rodzina mojego teścia, przyjechała znad Berezyny, wszyscy nosili nazwisko Aninowscy i byli to jedyni Aninowscy w całej Polsce, jest ich niewielu i wszyscy są ze sobą spokrewnieni. Mieszkają w Trzciance, Uniejowie i gdzieś pod Warszawą. Jedna ciotka mieszka jeszcze w Lubsku, reszta wymarła albo się wyprowadziła. W rodzinie moje żony żywa jest pamięć o dziadku Aninowskim, który ze swoimi małymi dziećmi przyjechał w Lubuskie i tam prowadził samodzielnie gospodarstwo rolne. Pamięć o dziadku obrosła różnymi legendami. Jedna z nich jest taka – wyszło zarządzenie, że trzeba oddać złom do skupu, wszystko co jest z metalu i się wala w obejściu, musi być przekazane państwu za darmo. Dziadek powiedział, że nie odda komunistom niczego, załadował wóz złomem, wyjechał na górkę, w pole, które dzierżawił, wykopał sam jeden wielki dół, poskładał tam ten złom i przykrył grubą warstwą ziemi. Zmarł zanim go poznałem, w tym samym miesiącu co jego syn Bronisław. Obaj raczej nie mieli pojęcia, że istniał ktoś taki, jak Florian Czarnyszewicz, który opisywał życie, jakie było udziałem ich rodziców i dziadów. Dziadek przed śmiercią chciał jeszcze pojechać nad Berezynę, ale już nie zdążył. Pamięć o nim i o tych dawnych czasach ginie, albowiem została skazana na zapomnienie już w roku 1918. Nasze dzisiejsze ekscytacje tamtymi wypadkami mają charakter dziecinny. Nie rozumiemy o co szło i dlaczego Polska, ta szumiąca Polska z książki Wańkowicza, zostawiła tych ludzi na pewną śmierć. Czarnyszewicz ze wszystkich sił próbuje tę Polskę jakoś przed swoimi krajanami wytłumaczyć i usprawiedliwić. No, ale my nie musimy. Naprawdę, my nie musimy tego robić, albowiem łatwo może się okazać, że staniemy się ofiarami podobnych rozgrywek.

 

Na dziś to tyle. Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl



tagi: historia  popularyzacja  nadberezyńcy 

gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 10:03
47     4020    15 zaloguj sie by polubić
Postaw kawę autorowi! 10 zł 20 zł 30 zł

Komentarze:

bolek @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 10:13

"Nie wiem kim jest ten Pan"

"Ekspertem" od Floriana Czarnyszewicza -> http://czarnyszewicz.cba.pl/

zaloguj się by móc komentować

tadman @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 10:27

Jeśli ma się znajomość tych czasów, to można zauważyć co autor mniej lub bardziej świadomie chciał ukryć albo przemilczeć względnie podkoloryzować. Czytałem dawno, więc pamiętam folklor i otwierającą książkę potyczkę. Chyba trzeba będzie ją kupić, by bardziej świadomie wrócić doń.

Dzisiaj chyba trochę rozumiem Czernyszewicza, który na obczyźnie, po wielu latach niewdzięcznej pracy wraca do czasów młodości i wtedy zamglone oko gubi szczegóły i widzi tamten czas nie takim jaki faktycznie był.
Pamiętam ostatnie lata mojego dziadka ze strony ojca, który ustawicznie wspominał czasy młodości i rodzinne strony, i ciągle mówił, że tam pojedzie, mimo iż z powodu choroby nóg ledwo mógł poruszać się po mieszkaniu.

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 10:31

Popatrz...mam książeczkę wojskową mojego czeladzkiego Dziadka. Szkolenie przy 5 Baonie Saperów  w Krakowie. 

W rubryce ,,udział w bitwach,,  :

Pod Berezyną, pod Swisłoczą i za Bugiem miasto Krasne. Taki wpis dosłownie. 

Potem już Bielsko Biała i do rezerwy..

.

 

zaloguj się by móc komentować

gorylisko @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 11:09

no właśnie, Panie Corullus, dzięki, ześ mnie pan nauczył podchodzenia do historii na zasadzie faktów a nie emocji kultowych i innych bo to prowadzi na manowce... rób pan dalej swoje i tyle... jak na razie, moim zdaniem, niema się czego wstydzić... prędzej czy pozniej musiała się pojawić autorów pomniejszego płazu którym pan będzie psuł interes wedle ich mniemania...a raczej braku umiejetności sprzedania faktów... inna sprawa, to też dobry znak, wreszcie zaczęli pana zauważać i ta tendencja będzie rosła... a im bardziej będa pluć tymbardziej sprzedaż panu będzie rosła... Z Panem Bogiem

zaloguj się by móc komentować

bolek @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 11:14

"Nie znane mi są powody jego emigracji i być może wcale nie chodziło o to, że nie znalazł pracy w nowej Polsce, być może musiał po prostu uciekać."

Kurczę, robi sie coraz ciekawiej. Ja myślałem, że to jakaś emigracja powojenna a on wyjechał w 1924, zamieniając etat w policji w Wilnie na rzeźnię w Argentynie. Ech...

zaloguj się by móc komentować

maciej-kazimierz @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 11:21

Ja tam rozumiem, dlaczego Czarnyszewicz napisał sielankę (zresztą świetną)  zamiast dociekać dlaczego piłsudczycy dlaczego działali wobec Polaków na dalszym wschodzie, tak jak działali. Politycznie, zwłaszcza z Pańskiego punktu widzenia, emocjonalnie nośne i artystyczne świetne dzieła mogą być szkodliwe. Nawet jeśli napisane w dobrej intecji. Ostatecznie świat Nadberezyńców zniknął całkowicie, dużo bardziej niż np. Polaków z Wileńszczyzny i Czarnyszewicz mógł chcieć jedynie go odtworzyć w takiej właśnie formie. 

 

Co do monopoli w środowiskach. To jakaś plaga, jest całkiem dużo ludzi, co zajmują się jakimś tematem, a właściwie nie robią, a obrażają się, jak ktoś inny próbuje. Nie musi się Pan jednak tym zupełnie przejmować, prawa autorskie przysługują na ogólnych zasadach autorom i ich spadkobiercom. Jeśli rzeczywiście popełnił Pan błąd, to niech Pański korespondent napisze polemikę, teoretycznie jest to najprostszy sposób, aby zbliżtyć się do prawdy. "Ja opracowuje" nie ma żadnych podstaw prawnych, ani moralnych. Z resztą, po co to piszę, Pan zmaga się z tym na co dzień. 

zaloguj się by móc komentować

Draniu @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 11:31

Psy ogrodnika.. A niech ujadają im głośniej tym lepiej.. 

Obce im jest dążenie do prawdy ...Ciekawość jest zjawiskiem dla nich obcym.. Bez tej cechy nie powinni nazywac się naukowcami, a juz nie ma mowy ,zeby ich tytulowac mianem historyków.. Tempo pogłębiają koleiny oświeceniowej edukacji, niestety tylko do tego są zdolni, drewniaki.. 

zaloguj się by móc komentować

umami @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 12:35

Chodzi o ten fragment Wstępu?:
„Przekonują mnie do tego poglądu losy pisarza Czarnyszewicza, o którym Wańkowicz ani chciał, ani mógł słyszeć, choć obaj przecież pochodzili z okolic nieodległych.”

Nadberezyńcy są z 1942, Wicik Żywica z 1953.
Do tej drugiej Wańkowicz napisał wstęp a pierwszą się zachwycał po opublikowaniu.

Ja zadałbym raczej pytanie — czy Wańkowicz wyspowiadał się Czarnyszewiczowi z tego zamachu.

Wańkowicza uważam za bufona i zdrajcę ojcowizny, że się tak wyrażę. Może przesadzam ale trudno.

Klika fragmentów z Wańkowicz krzepi Kąkolewskiego:

W.: Rozświetlę Panu dwa momenty z takiego odległego czasu i miejsca. Rosja, rok 1917, siedzę na dachu stacji telefonicznej z karabinem. Waham się w myśli między caratem a rewolucją. Nawiązuję kontakt z komitetem bolszewickim. Najpierw podejrzewają mnie, potem tłumaczę im, że nasze oddziały strzegą wyłącznie polskich instytucji. Kończy się na tym, że z patrolem bolszewickim obchodzę nasze posterunki. Drugi moment. Jadę pisać „Opierzoną rewolucję". W pociągu spotykam człowieka z moich stron. Mówi mi, że w Kalużycach jest kołchoz. Podróż zarówno w czasie, jak i w przestrzeni to jest przyjmowanie coraz nowych kryteriów. Każdy nowy czas i każdy nowy kraj przynosi nowe prawidła, które są inne niż poprzednie, wydawałoby się, niezmienne. O tym człowieku, co opowiadał mi o kołchozie w Kalużycach, napisałem ciepło. Cat-Mackiewicz nie uwierzył mi, że przebolałem Kalużyce, i nazwał mnie kabotynem. Kiedy napisałem ciepło o Ameryce, „Kultura", paryska skrytykowała mnie, że pisałem za dobrze.

K.: Zrobiłem spis ludzi, których Pan znał, o których Pan pisał. Najsłynniejsi przestępcy, jak Urke Nachalnik i Sergiusz Piasecki, święci, jak O. Kolbe, bohaterowie, jak Sucharski, Urbanowicz, politycy, jak Dmowski, Piłsudski, Śmigły-Rydz, Beck, Anders, Sikorski, Gomułka.

W.: Zapomniał Pan o Wandzie Wasilewskiej, Radku, Kiereńskim, Pilniaku, Ilfie i Pietrowie, Jasieńskim. Można dodać z Polaków też Sosnkowskiego, Składkowskiego, Eugeniusza Kwiatkowskiego, Arciszewskiego, dwu prezydentów: Raczkiewicza i Wojciechowskiego i zamachowca na prezydenta Wojciechowskiego, Olszańskiego; też ciekawych ludzi jak ambasador Łukasiewicz, „Grzegorz" (Pełczyński). A iluż Panu mogę dodać bohaterów? Iluż pomniejszych z pól bitewnych? Niech Pan pozwoli, choćby bohater z Gdyni, z 39 roku, porucznik rezerwy Kąkolewski. Jest jego kwestia, o ile pamiętam, kiedy niepokoi się, czy jego ludzie pójdą do ataku.

K.: Tłum wyłaniający się z przeszłości. Ten Kąkolewski to stryjeczno-stryjeczny stryj mój. Porównując rozmowy Pana z Rydzem-Śmigłym i Beckiem, odniosłem wrażenie, że Śmigły bardziej poddał sią Panu. Od Becka wyrwał Pan jedno bezcenne zdanie: że jeszcze w lutym 39 roku sądził, że agresja niemiecka może pójść Dunajem, na południowy wschód Europy. W rozmowie z Rydzem dominuje nastrój jego rozpaczy, załamuje mu się głos, a Pan okrutnawo: „Czując, że uchodzą ostatnie chwile, opuściłem wzrok skupiając się na najbardziej celowe pytanie". I analizuje Pan ruchy dłoni marszałka, ściskającej poręcz fotela. Przychodzi mi dziwne skojarzenie: ten sam ruch obserwowałem u Nixona w telewizji amerykańskiej, kiedy udzielał trudnych wywiadów na temat wojny wietnamskiej czy sytuacji wewnętrznej. Jakby był w samolocie, który nurkuje czy spada.

(...)

K.: Chciałbym, żeby Pan opowiedział mi o Radku-Sobelsohnie i Kiereńskim, dwóch aktorach  wielkiego  wydarzenia XX wieku, jakim była Rewolucja Październikowa.

W.: Z Radkiem głębszych spraw nie poruszaliśmy. Opowiadał mi kawały polityczne, z tych, których opowiadacze zbudowali kanał „anegdotczyków". Dzięki temu było możliwe oglądanie „opierzania się" rewolucji. Radek zaprosił mnie na obiad do hotelu Metropol. Byli zebrani czołowi ludzie. Przedstawił mnie tym bolszewikom: „Obywatel Wańkowicz, wielki właściciel ihumeńskiego powiatu". Z Kiereńskim to jest bardziej splątane i to właśnie z późniejszym prezydentem Wojciechowskim, Obu prezydentów późniejszych z dwu epok Polski: międzywojennej i emigracyjnej (Wojciechowskiego i Raczkiewicza) spotkałem właśnie w samym środku rewolucji. Należeliśmy do Komendy Naczelnej Organizacji Niepodległościowej składającej się z sześciu osób. Było akurat wieczorne jej posiedzenie, kiedy zaczął się atak Korniłowa na Piotrogród. Reflektory, pożary, wybuchy rozjaśniały noc. Wojciechowski podszedł do okna. „No, proszę panów, to początek końca" — powiedział, odwracając się od szyby; jeszcze widzę jego sylwetkę na tle jasnego okna. Kiedy w czterdzieści lat potem odwiedziłem Kiereńskiego, Aleksander Fiodorowicz dowodził, że właśnie atak Korniłowa był początkiem końca, ale nie bolszewików; tylko Starej Rosji, że Korniłow odebrał mu poparcie lewicy i ułatwił zwycięstwo bolszewikom. I dalej dokończenie: ma Pan wątek Wojciechowskiego — kiedy na Kubie odnalazłem ukraińskiego nacjonalistę Olszańskiego, który rzucił na niego bombę, dalszy ciąg jest już w „Tędy i owędy".

K.: Nabrał go Pan prezentując się jako litewski dziennikarz Auksztilajtis.

W.: Ale rozmowa z rzeczywistym zamachowcem ostatecznie odwróciła podejrzenie od niewinnego człowieka, którego sądzono — Żyda Steigera.

K.: A teraz dwaj wielcy przeciwnicy: Dmowski i Piłsudski?

W.: Z Dmowskim po raz pierwszy rozmawiałem, kiedy jako jeden z przywódców ruchu uczniowskiego, o którym już Panu opowiadałem, zostałem zaproszony w celu wysondowania, czy upieramy się przy podtrzymywaniu bojkotu szkoły rosyjskiej. Dmowski chcąc podkreślić, że traktuje mnie jako dorosłego (byłem wówczas w siódmej gimnazjalnej) i że jest to rozmowa „między politykami", proponował mi papierosa, a potem powiedział, że „miałbym Watykan w dupie, gdybym miał sto tysięcy rubli".

K.: A z Pilsudskim?

W.: Zabawny bezpośredni kontakt z nim miałem w 1925 roku, kiedy nie był u władzy, w majątku Lechnickich. Podczas obiadu opowiedziałem historię, jak byłem w „Strzelcu" i przyjechał na inspekcję ćwiczeń Śmigły-Rydz. Śmigły patrzył, jak kto kryje się w terenie. Wyrwałem chojak i ukryłem się za nim, trzymając go przed sobą, w miarę jak posuwaliśmy się. Śmigły powiedział do mnie: „Obywatel zawsze dobrze się maskuje", i wtedy spostrzegł fortel. Piłsudski roześmiał się. Potem pozwoliłem sobie jeszcze i na to, że wspomniałem, jak wystąpiłem ze Związku Strzeleckiego. Piłsudski fuknął i od wrócił się ode mnie. Niedługo przed śmiercią Piłsudskiego zadzwonił Miedziński, że komendant zaśmiewał się czytając „Szczenięce lata" i że chciałby mnie widzieć. Ale nie zostałem zaproszony.

K.: Pańskie życie zawiera jeszcze jedną parabolę, dwa bieguny: od XIX-wiecznej Białorusi do współczesnej Ameryki, która była przez pewien czas Pana ojczyzną. Należy Pan do plemienia Polaków, którzy przyszli do środka Polski ze wschodu a potem, jak wielu innych, wybitnych, poszedł jeszcze dalej na zachód.

W.: Psychologia kresowego ziemiaństwa wyprowadziła się z tego, że do I wojny były tam tradycje Wielkiego Księstwa Litewskiego. Hipolit Milewski miał prywatną wyspę na Morzu Śródziemnym, on mówił: „My jesteśmy Księstwo Litewskie". Weźmy Mickiewicza — w nastroju psychicznym był o wiele bliższy Rosjanina niż Polaka z Galicji i Lodomerii. Istniał klasowy związek z tronem. Dawaliśmy szambelanów, kamerjunkrów. Była niechęć do koroniarzy, do Korony. A byliśmy kulturą śródziemnomorską zaszczepioną w areale bizantyjskim u Bramy Smoleńskiej. Wszystkie wojny tędy szły. Dwadzieścia osiem wielkich bitew. Szlak Napoleona. W pięciowłókowym naszym folwarczku nad Berezyną było sto osiemdziesiąt kurhanów. Dlatego tak nie lubię u Żeromskiego sceny rozkopywania grobu ojca. Nieprawdopodobne, sztuczne, czy wyobraża sobie Pan po zziajaniu kopaniem całowanie spróchniałych kości. Erupcja talentu i nieprawdy ten Żeromski, jazda na superlatywach, wywindowanie za wysoko przymiotnikami. Coi Pan zapisał? Przecież mówiłem nie na temat.

K.: Zapisałem o Żeromskim. Znalazł tam jakieś sprzączki metalowe, zaśniedziałe szczątki. Tak było u nas po II wojnie, kiedy ekshumowano ludzi.

W.: Do rzeczy. W skrócie: kiedy pociąg się spóźniał, w owych czasach człowiek zaznajamiał się z naczelnikiem stacji i on zapraszał na herbatkę. Było to życie „au ralenti" [franc. w zwolnionym tempie] i nauka kontaktu z człowiekiem. Była bezpośredniość. Gdybym miał nie wrócić do Polski, w Ameryce czułbym się bardzo źle, chociaż cieszyłem się z ułatwień, jakie daje Ameryka. I śmiałem się w duchu z tego, że tam nikomu nie przychodzi do głowy, że ja mogę marzyć o czym innym niż o zostaniu tam. Byłem cały czas w Polsce. Nie przez tęsknotę, ale przez pracę. Ameryka nie jest narodem, jest kontynentem. Amerykaninem zostaje się przez akt prawny. I od razu jest Pan traktowany jako Amerykanin. W Anglii podobny proces trwa pokolenia. To jest wkorzenianie. W Ameryce potrzebna jest tylko część naziemna, zewnętrzna: prestiż, pieniądze. Nie potrzebna jest autentyczność.

(...)

W.: Temat mnie wybrał. Nie ma od niego ucieczki. Byłem w Ameryce, a pisałem „Ziele" i „Tworzywo", żyłem tematyką polską. To napływały jeszcze soki polskie. Nieorganiczna, wyjałowiona materia jeszcze mnie nie zdusiła. Tam nie ma soków. Przynajmniej dla mnie.

K.: Jak objawiała się Panu Polska w chwilach tęsknoty? Jaki obraz napływal przed oczy?

W.: Jakaś polna droga nad rowem zarośniętym rzęsą.

K.: Tak, ale to są soki, to jest wątek. Gdzie jest osnowa? Dotąd to tylko jajko, nie ma zapłodnienia, zawęźlenia.

W.: Nie wiem, czy to będzie jasne dla czytelników tej książki: moment uświadomienia sobie swoich ograniczeń.

K.: Czyli samookreślenie? Przewrotne przeciwstawienie się formule „wyjścia z siebie" — przekroczenia własnych granic.

W.: Odpowiem Panu nie na Pański sposób, ale na swój. Uświadomienie sobie swoich ograniczeń — ale tych większych, poważniejszych niż własne: ograniczeń warstwy, klasy, która nas wydała. Będę mówić górnolotnie, niech Pan nałoży tłumik. Mieszczanin, a w szczególności drobnomieszczanin, który zaczyna walkę o swoją pozycję, nie ma żadnego zaplecza, o co się wesprzeć. Jest zamknięty przede wszystkim z zewnątrz, nastawiony na samoobronę, wrogo nastawiony do wszystkiego, co nie jest nim. Stąd jest gruntem urodzajnym dla wszelkich „anty".
wszelkich zaciekłości. Przeciwnie było z warstwą, z której się wywodzę. Było to otwarcie na wszystko, wynikające może z poczucia zabezpieczenia materialnego. Ale historia nadchodziła, trzeba było opuścić zasiedziałości. Tak zrobił połowicznie Piłsudski, Żeromski czy skrajnie Aleksy Tołstoj, Dzierżyński, Cziczerin, Skriabin-Mołotow.

K.: Przekwalifikował się?

W.: Niech będzie.

K.: Myślę, że Pańska siła pisarska i biologiczna, wędrówka przez kontynenty i klimaty, wielka podróż nawet bez poważnego kataru — jest tryumfem zasady „trzeciego miejsca". Każdy pisarz, który związał się z jakimś układem, reżymem — albo umierał razem z nim, albo musiał się go wyrzekać — a razem z tym swoich dokonań, samego siebie. Według moich danych co najmniej dziesięć razy wyrzekał się Pan tego, co Pan osiągnął, w imię niezależności, opuszczał Pan przetartą drogę. 1. Wystąpienie z najwyższych władz niepodległościowych organizacji ZET. 2. Wystąpienie ze „Strzelca". 3. Sąd polowy Dowbora-Muśnickiego. 4. Opuszczenie redakcji „Kuriera Porannego". 5. Ustąpienie ze stanowiska kierownika Wydziału Prasowego, kiedy zdjęto bez Pana wiedzy wywiad z Piłsudskim przed przewrotem majowym. 6. Niepowrócenie na to stanowisko, gdy Piłsudski zwyciężył, i odrzucenie ofert sanacji. 8. Nieprzyjęcie linii ideowej i propagandowej korpusu Andersa. 9. Odmowa podpisania uchwały pisarzy emigracyjnych o tym, że nie będą publikować w kraju — i ostateczne sformułowanie zasady „trzeciego miejsca". Był pan w centrum wydarzeń, najbliżej środka ciężkości polskości. Stąd — przy nieustannych zmianach i katastrofach w Pańskim życiu — taka stabilność, trwałość Pańskiej linii życia. Dziś za siłę bierze się brutalność. Ale ci pozujący na silnych, którzy depczą po głowach i tak pragną władzy — są w gruncie rzeczy słabeuszami, szukającymi protekcji, ochrony, rozkazodawców, drżą przed samodziełnością i wolnością. Pan jest człowiekiem prawdziwie silnym, bo taki wybór skazywał Pana na samotność. Pan Stefan Kisiełewski nazwał Pana „człowiekiem wiernym sobie".

Jeszcze mały komentarz:
Siedzą dwaj wielcy polscy reportażyści i gaworzą.
Fragment odnoszący się do Hipolita Milewskiego nikogo nie zainteresował. [Chodzi tu o Ignacego, brata Hipolita i o jego wyspę Santa Catarina na Adriatyku.] Ani Kąkolewskiego, w końcu dociekliwego reportażystę, ani edytorów; później przejdzie to jeszcze przez korektę, i wydawca będzie wznawiał kilka razy.
Jakiś Milewski miał wyspę (zresztą nie on jeden)? A kogo to obchodzi?

zaloguj się by móc komentować

bendix @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 12:35

Zaczyna "strażników" uwierać he he. Rób tak dalej. PLUS.

zaloguj się by móc komentować


gabriel-maciejewski @tadman 14 czerwca 2019 10:27
14 czerwca 2019 12:48

On jedne szczegóły gubi, a innych nie

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Maryla-Sztajer 14 czerwca 2019 10:31
14 czerwca 2019 12:49

Mój dziadek nie był w wojsku, kolejarzy nie brali

zaloguj się by móc komentować


gabriel-maciejewski @bolek 14 czerwca 2019 11:14
14 czerwca 2019 12:49

Ewidentnie musiał zwiewać

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @maciej-kazimierz 14 czerwca 2019 11:21
14 czerwca 2019 12:50

No zniknął, ale taki był plan, więc o tym powiedzmy głośno i wyraźnie

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Draniu 14 czerwca 2019 11:31
14 czerwca 2019 12:50

No właśnie - koleiny oświeceniowej edukacji

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @umami 14 czerwca 2019 12:35
14 czerwca 2019 12:52

No właśnie, czy się wyspowiadał...pewnie nie. I ta opierzona rewolucja. I ten zachwyt nad stylem. Oni się wszyscy zachwycali nad stylem

zaloguj się by móc komentować


gabriel-maciejewski @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 12:53

Przepraszam, że się wyłączę, ale teściowa wylądowała w szpitalu i trzeba jakoś ogarnąć rzeczywistość

zaloguj się by móc komentować

umami @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 13:01

Może jeszcze jedna historyjka.

Podczas robienia przypisów do jednej książki, napisałem maila do jednego z młodych polskich historyków. Odpisał mi, co mnie zaskoczyło i ucieszyło, a nawet przesłał mi swoją książkę w pdfie. Dodatkowo książkę tę sam opracował i złożył, jak zawodowy składacz, do druku. Znam się na tym i oceniłem jego pracę wysoko. I w tej sprawie do niego napisałem — dlaczego, skoro jest samowystarczalny (jest w końcu autorem, nie musi zatrudniać ludzi do łamania i opracowania książki i ewidentnie cieszy go to wszystko), nie założy swojego wydawnictwa?
Odpisał mi, że nie wierzy w to, że można zarobić na monografiach.
Ja mu na to, że znam takie wydawnictwo, które to robi (miałem na myśli naszego Gospodarza) i że jak to zrobi, to będzie mógł wydawać książki także swoich kolegów z branży.
Czy to coś dało to nie wiem, będę musiał zerknąć, czy pojawiły sie jakieś jego nowe książki i kto je wydał, ale obawiam się, że nie.
Tu problemem jest chyba uwiązanie do uczelni. Ja nie wiem czy kariera naukowa i niezależne wydawnictwo kolidują ze sobą. No i jeszcze przyziemne sprawy — pewna, ugruntowana pozycja, stałe zarobki a z drugiej strony — ryzyko i żadnych gwarancji.
Jak toś ma rodzinę, przysłowiowy kredyt, to ja sie nie ośmielam krytykować. Rodzina ważniejsza!

zaloguj się by móc komentować

bolek @umami 14 czerwca 2019 12:35
14 czerwca 2019 13:07

"Wańkowicza uważam za bufona i zdrajcę ojcowizny"

Bufonem pewnie był. Zdrajcą ojcowizny maybe. Poza tym bardzo zgrabnie władał piórem. Nic nie poradzę, że jego "Od Stołpców po Kair" czyta się bardzo dobrze za każdym razem.

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 13:14

Pan Bajków z grubej rury wystrzelił jako ten "jedyny ekspert od Czarnyszewicza".  Ale jak go tak słucham w audycji z serii "Sądy i przesądy w powiększeniu - Florian Czarnyszewicz", to nabieram przekonania, że albo ten ekspert wie "trochę ale nie wszystko", albo wie, ale woli przemilczeć sprawy niewygodne dla uwielbianej w tutejszych stronach "emigracji paryskiej" czyli "księcia Giedroycia i Czapskich" i "emigracji amerykańskiej" czyli Miłosza i Wańkowicza. Nie wiem, jak jest, ale nie podoba mi się  np. tekst w stylu, że "Czapscy, Miłosz  i  Stempowski zachwycali  się prozą Czarnyszewicza ale on nie wie, dlaczego ostatecznie Giedroyć NIE wydał żadnej jego książki". Mimo, że Czarnyszewicz w listach dawał do zrozumienia, że zgodziłby się na wydanie . Albo , że "żona Czarnyszewicza to była prosta raczej kobieta i nie wiedziała, co zrobić ze spuścizną".

Ja mogę odpowiedzieć, że wiem, bo nie przypadkiem Miłosz po 1945 r. był w MSZ PRL a Wańkowicz jako wpółwłaściciel wydawnictwa "Rój" wydawał przed wojną główych sowieckich pisarzy czyli Ilię Erenburga,  Maksyma Gorkiego i Aleksego  Tołstoja a w 1933 r. napisał książkę "Opierzona rewolucja' po podróży do Sowieckiego Sojuza. 

Wańkowicz, tak jak "książę Giedroyć" w 1939 r. był ewakuowany przez Brytyjczyków z Rumunii do Palestyny w 1941 r w grupie "najbardziej zagrożonych".

Ja nie mam serca do Wańkowicza od czasu, gdy w programie "Errata do biografii" - Sergiusz Piasecki, Wnuczka Pisarza wspomniała coś o bardzo nieprzyjemnym rozstaniu Sergiusza Piaseckiego z Wańkowiczem, ktory wydał pierwszą książkę czyli "Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy", napisaną w więzieniu, gdziePiasecki odbywal bardzo ciężki wyrok za 'grzechy  młodości", które mu się przytrafiły, kiedy nie miał z czego żyć po "ograniczeniach kadrowych" w wywiadzie RP na kierunku sowieckim.
Sergiusz  Piasecki , identycznie jak Florian Czarnyszewicz , urodził się na terenach oddanych Sowietom w traktacie  ryskim, pochodził z drobnej polskiej szlachty i późno zaczął mówić po polsku. Mówił po białorusku.

Sergiusz Piasecki siedział w wysokim wyrokiem w ciężkim   więzieniu a Czarnyszewicz wyjechał do Argentyny. Jako świadkowie tego , co się działo na tych terenach przed i po Traktacie Ryskim i obaj z wywiadu antysowieckiego byli bardzo niewygodni dla ówczesnej i obecnej "narracji". Piasecki miał umrzeć na gruźlicę w ciężkim więzieniu a Czarnyszewicz ukrył się w jakiejś argentyńskiej rzeźni na końcu świata.

Zrezygował nawet zobywatelstwa polskiego, co może być bardzo dramatycznym gestem. Pan Bojków też odnosi się do tej kwestii w sposób dwuznaczny, żeby nie powiedzieć - mętny. 

Czy Wańkowicz znał się Czarnyszewiczem? Czarnyszewicz wydał pierwszą i  najważniejszą   ksiażkę w roku 1942 za pieniądze   argentyńskiej Polonii, kiedy  Wankowicz   siedział albo na Cyprze (9 miesięcy),albo  już  w  Palestynie,gdzie  "żywo zajmowal się  kwestią żydowską".

Powiem  złośliwie: on zawsze wiedział "czym  się zajmować".  W  1947 r. napisał książkę"Kudlizm", w ktorej "ganił narodowe wady Polaków". Po największej   hekatombie  w  historii  i w trakcie dobijania ostatnich elit  polskich przez okupacyjne  rzady komunistow z nadania ZSRR.  W 1949 r. pisał do  koncesjonowaej prasy podrządami stalinistow: Tygodnika Powszechego i  Słowa Powszechego.Na  wszelki wypadek,bo miał juz swoje  lata  a wydawnictwo "Rój" rozpadło się za okupacji.

Dobre slowo o Czarnyszewiczu  napisał dopiero w 1953 r. kiedy wszyscy pisali,  bo był to ówczesny przebój wśród Polonii, zwłaszcza tej, co przeszła przez Syberię.  A w 1958r. już "wracał do kraju" ,witany "chlebem i solą" przez władze, ktore w 1957 r. zezwoliły na wydanie "Ziela na kraterze" ( w znienawidzonym wydawnictwie PAX). W tym czasie Czarnyszewicz harował w rzeźni w Berisso ( 67 km od Buenos Aires) i budował dla rodziny domek w pięknej miejscowości Villa Carlos Paz.  Czarnyszewicz nie ruszał się dalej niż do Buenos Aires a Wańkowicz był co prawda w Ameryce ale Północnej. Miał nawet obywatelstwo USA.  Mogli wymienić kilka listów, ale nic ponadto.

Czy to oznacza, że się znali? NIE. Nie mieli ze soba nic wspólnego. Wańkowicz co prawda próbował odbudować swoje wydawnictwo w USA, ale wydawał w nim swoje książki.  Wańkowicz był przed wojną, w czasie wojny i po wojnie - klasycznym propagandystą na usługach  aktualnych władz a afera Traktatu Ryskiego i los miliona Polaków porzuconych na łaskę i niełaskę bolszewików przez "naszych bohaterów" nie był mile widziany   również po II WW. Wańkowicz w końcu chyba miał jakis powód, żeby w 1947 r. pisać o "polskich wadach narodowych" i o "konieczności realizmu". 

Wańkowicz to była cwana gapa a Czarnyszewicz to był przedstawiciel tych Polaków - zdradzonych przez "swoich", który na obczyźnie napisał dla współbraci wspomnienie o nieistniejącej Krainie ich dzieciństwa i młodości, w sposób naturalny poddane złagodzeniu i idealizacji (do pewnego stopnia), bo ileż można się katować. Pisał do ludzi, którzy WIEDZIELI JAK BYŁO. Ale już nie mieli siły aby rozrywać kolejny raz - blizny.

Wymiana kilku listów między dwoma pisarzami żyjącymi na różnych kontynentach, z której nie wynikło wydanie żadnej książki (II wydanie "Nadberezynców" - 1976 Toronto Alliance Library, 1991- Lublin i 2010 Arcana Polska  - nie kwalifikuje się na uznanie tej relacji jako "znajomość".   W sensie ideowym i towarzyskim ci ludzie żyli na antypodach i nie jest to komplement dla Wańkowicza. 

zaloguj się by móc komentować

bolek @pink-panther 14 czerwca 2019 13:14
14 czerwca 2019 13:36

Jeśli chodzi o tą "znajomość" to IMHO kluczową informacją jest do jakiego okresu odnosi się to zdanie: 

„Przekonują mnie do tego poglądu losy pisarza Czarnyszewicza, o którym Wańkowicz ani chciał, ani mógł słyszeć, choć obaj przecież pochodzili z okolic nieodległych.”

Ja gdybam, że dotyczy to czasu przed 1924, ale to Gabriel musiałby potwierdzić. Stawiam orzechy coś tam coś tam, że ta korespondencja, którą "straszy" p. Bajkow datuje się na l. 50-te.

zaloguj się by móc komentować

bendix @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 13:42

Szkoda że Gabriel ujawnił sprawę tej okładki. Miło by było oglądać jak p. Bajkow się pięknie kompromituje.

zaloguj się by móc komentować

bendix @bendix 14 czerwca 2019 13:42
14 czerwca 2019 13:44

ps. Czy za umieszczenie gdzieś reprodukcji np. Bitwy pod Grunwaldem trzeba płacić myto Muzeum Narodowemu?

zaloguj się by móc komentować

umami @pink-panther 14 czerwca 2019 13:14
14 czerwca 2019 13:47

Pamiętam tę wnuczkę z tego odcinka Erraty. Piasecki wyszedł z więzienia dzięki Wańkowiczowi, jeśli dobrze pamiętam, ale ceną były zyski ze sprzedaży jego książki dla żydowsko–polskiego Wydawnictwa Rój (Melchior Wańkowicz i Marian Kister).

Potwierdzam — on zawsze wiedział czym  się zajmować — jak to na propagandystę przystało.

Mimo to kupiłem, ostatnio wydaną, jego książkę właśnie o Żydach — De profundis. Ziemia za wiele obiecana. Wojna i pióro  (edycja stypendystki Fulbrighta – Ziółkowskiej-Boehm) bo zawiera wcześniej nie wydane jego teksty na ten temat (Ziemia za wiele obiecana). Ale czeka na swoją kolej.

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @bolek 14 czerwca 2019 13:36
14 czerwca 2019 13:55

Tez mam  takie przeczucie. Że z jakichś powodów nagle w 1953 "wszyscy" zaczęli pisać recenzje- w 11 lat po wydaniu, ale drugie wydanie było dopiero w 1967 r. i to w Kanadzie a nie  w Paryżu czy Londynie.

Dzięki za tego linka. Trudno mi sie pisze i zapominam.

zaloguj się by móc komentować

umami @bolek 14 czerwca 2019 13:36
14 czerwca 2019 14:01

Ja nie mam co do tego wątpliwości, że ta korespondencja jest z lat 50.
I jestem na 100% przekonany, że Wańkowicz nie ujawnił Czarnyszewiczowi swojego udziału w zamachu na Dowbora-Muśnickiego a za to pięknie legendował z Kąkolewskim swoją niezależność w Wańkowicz krzepi — choćby w tym fragmencie o spotkaniu z Piłsudskim („Potem pozwoliłem sobie jeszcze i na to, że wspomniałem, jak wystąpiłem ze Związku Strzeleckiego. Piłsudski fuknął i od wrócił się ode mnie. ”) i w tym: „Każdy pisarz, który związał się z jakimś układem, reżymem — albo umierał razem z nim, albo musiał się go wyrzekać — a razem z tym swoich dokonań, samego siebie. Według moich danych co najmniej dziesięć razy wyrzekał się Pan tego, co Pan osiągnął, w imię niezależności, opuszczał Pan przetartą drogę. 1. Wystąpienie z najwyższych władz niepodległościowych organizacji ZET. 2. Wystąpienie ze „Strzelca". 3. Sąd polowy Dowbora-Muśnickiego (...).”  — wyżej zamieściłem całe fragmenty.

Wiki podaje:
„Wspomniany „zamach na generała Dowbora” miał miejsce już po rewolucji bolszewickiej, w roku 1918. W latach 1917–1918 Wańkowicz był żołnierzem I Korpusu Polskiego w Rosji gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego. Kiedy w maju 1918 dowództwo Korpusu zawarło porozumienie z Niemcami o zaprzestaniu walk, Wańkowicz wziął udział w buncie grupy młodszych oficerów przeciwko tej decyzji. 23 maja został aresztowany i osadzony w areszcie. Postawiony przed sądem polowym, został uniewinniony. Wygłosił wtedy przemówienie oskarżające Dowbora, opublikowane później w 1923 w książce Strzępy epopei, w której opisał wspomniane wydarzenia, i zbiorze Przez cztery klimaty[5].”

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @umami 14 czerwca 2019 13:47
14 czerwca 2019 14:09

Daję linka. To jest coś naprawdę niesamowitego. Wańkowicz w 1957 r. ma wydane w PAX-ie "Ziele na kraterze" a Sergiusz Piasecki wydaje w Gryf Publications LTd w Londynie "Zapiski oficera Armii Czerwonej". I umiera w skrajnie skromnych warunkach w 1964 r. w jakimś szpitalu. Wańkowicz zaś cierpi w PRL ładnie urządzony na Mokotowie  w latach 1958-1974. Kawał życia. 

Z tym Kisterem to oni się bardzo źle rozstali. A w zasadzie pani Wańkowiczowa z panią Kisterową w okupowanej Warszawie. Nie znam szczegółów. Ale Sergiusz Piasecki nie chciał o nim gadać po wojnie. Tymczasem wydawnictwo "Rój" bardzo ładnie na Piaseckim musiało zarabiać, skoro po "Kochanku Wielkiej Niedźwiedzicy" ("groziła" Nagroda Nobla literacka) w 1938 r. wydane zostały natychmiast : "Piąty etap" - powiesć autobiograficzna oficera wywiadu i ciąg dalszy czyli " Bogom nocy równi" również w 1938 r. Trzy ksiązki w jednym roku. Czyli musiały "iść z ręki".

Dobrze, że Gospodarz wydał "Nadberezyńców". :))

https://www.youtube.com/watch?v=6JSF7rEEtnc

zaloguj się by móc komentować

bolek @umami 14 czerwca 2019 14:01
14 czerwca 2019 14:12

"Wańkowicz nie ujawnił Czarnyszewiczowi swojego udziału w zamachu na Dowbora-Muśnickiego"

Ten cały "zamach" to jest IMHO temat na osobny, poszerzony wpis. Dowbor-Musnicki to był, jak to Gabriel zgrabnie ujął, "prawdziwy żołnierz", otoczony w większości przez "niby żołnierzy", ponieważ "absolwentów" Sokoła, Strzelca, itp trudno nazywać żołnierzami. Jedną z kluczowych postaci jest również Przemysław Barthel de Weydenthal.

zaloguj się by móc komentować

maciej-kazimierz @bendix 14 czerwca 2019 13:44
14 czerwca 2019 14:17

Za Matejkę i Fałata nie trzeba, zmarli przed 70 i więcej laty. Płacić trzeba, kiedy zamawia się zdjęcie w odpowiedniej jakości, wtedy muzea liczą sobie za usługę. Za samo wykorzystanie nie powinny.

Dość radykalnie sprawę rozwiązuje Biblioteka Narodowa. W Polonie bywają często wysokiej rozdzielczości obrazy i jeśli autorzy zmarli odpowiednio wcześnie można wykorzystywać do dowolnych celów (domena publiczna). Należy szanować tzw. osobiste prawa utorskie, ale tego BN nie weryfikuje i prosi, żeby im nie zawracać głowy. 

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @umami 14 czerwca 2019 14:01
14 czerwca 2019 14:26

Te różne "zamachy" to było takie "modus operandi" Piłsudskiego.  Na Wojciecha Korfantego, kiedy był dyktatorem III Powstania Śląskiego i się ładnie układał po cichu z szefem Komisji Międzysojuszniczej generałem Henri Le Rondem, też usiłowali "zrobić zamach" w sztabie grupy "Wschód". Kpt. Michał Grażyński (ur. Kurzydło)zaczął  czynić starania aby obalić Wojciecha Korfantego, na jego miejsce obsadzić kpt.  Karola Grzesika i "walczyć do zwycięskiego końca". Ale nie było wśród Ślązaków poparcia dla tej "idei' i  pucz się nie udał. Za to "odplacono sie Korfantemu" w ten sposób, że najpierw nie dopuszczono do tego, aby po wygranych dla jego ugrupowania wyborach do Sejmu - utworzył rząd większościowy chrześcijański (socjaliści zapowiedzieli strajk generalny) a po 1926 r. kiedy Grażyński , człowiek z Małopolski, został mianowany wojewodą śląskim, rozpoczęła się wojna totalna przeciwko Korfantemu. Udał się na emigrację i nie pozwolono mu nawet dać listu żelaznego, żeby mógł przyjechać na pogrzeb syna.  Za te zbytki niektórzy piłsudczycy, w tym Grażyński, wylądowali na Wyspie Węży.

zaloguj się by móc komentować


umami @bolek 14 czerwca 2019 14:12
14 czerwca 2019 14:48

Melchior Wańkowicz — Przez cztery klimaty 1912—1972 (PIW, 1972)

Ostatnie słowo Melchiora Wańkowicza stawionego przed sądem polowym i korpusu pod zarzutem przygotowania i dokonania buntu wojskowego 38)

Jeślim skorzystał z ostatniego słowa, to bynajmniej nie dla swojej obrony. Uważam przede wszystkim, że byłoby to ujmą bronić się przed tego rodzaju zarzutami, jakie mi sąd wytacza. Poza tym długi szereg świadków wykazał mój udział nad wyraz skromny w wybuchu, wiele mniej wydatny niż udział wielu z pp. pułkowników i kapitanów, świadków nawet w procesie niniejszym. Toteż, gdybym stał przed sądem polowym rosyjskim lub niemieckim, wyrzekłbym się ostatniego słowa w przeświadczeniu, że nie mam potrzeby mówić w swojej obronie.
Ale ja stoję przed sądem polowym polskim. I od sądu tego należy mi się zadośćuczynienie za moją pracę z zupełnym zaparciem się siebie prowadzoną od pierwszych chwil powstania Korpusu. Obawiam się, że za tę pracę nagrodą będzie część hańby, jaka i na Korpus spadła. Boję się też, czy niezbyt mało wyraźnie podkreśliłem, jak dotąd, swoją zupełną solidarność z wybuchem.
Odnosi się to zwłaszcza do mej odpowiedzi negatywnej na zapytanie wstępne, czy czuję się winnym buntu wojskowego.
Nie mając do chwili stanięcia w sądzie sformułowanego aktu oskarżenia, będąc zmuszony odpowiadać natychmiast po wysłuchaniu go „tak” lub „nie”, zawahałem się chwilę i gotów już byłem powiedzieć, że czuję się winnym buntu, gdy przyszło mi do głowy, że skoro nie pociągnięto do odpowiedzialności tylu znaczniejszych wojskowo osób, które w pamiętną noc objęły nad oddziałami komendę, stały pod rozkazami pułkownika Barthy, widać więc pojęcie buntu sąd precyzuje inaczej.
I teraz, po namyśle, odpowiadam: „Nie, nie jestem winien buntu wojskowego.”
Jestem żołnierzem-ochotnikiem, który z dobrej i nieprzymuszonej woli zaciągnął się do szeregów, formowanych w imię pewnej idei, aby tej idei służyć. Trafiłem pod dowództwo generała Dowbora, który zależny był od Komitetu Naczelnego, a ten ostatni... — od masy wyborców. Gdy Komitet Naczelny przez Radę Naczelną przelał swe atrybucje na Radę Regencyjną, za dowódcą Korpusu stała ta ostatnia. Mniejsza o to, że Rada Regencyjna była niepowołana do rządzenia wojskiem. Bądź co bądź był to miraż jakiegoś rządu, który stoi ponad dowódcą Korpusu. Najmylniej w świecie nawoływano do ślepej karności. Komu i w imię czego? Byliśmy żołnierzami-ochotnikami, a nie żołdactwem.

W praworządnym państwie żołnierz może i musi ślepo słuchać dowódcy. Ponad tym dowódcą jest rząd zależny od parlamentarnej większości, jest parlament zależny od wypadkowej sił ścierających się w narodzie, jest niepodległa prasa wytykająca błędy.
W wojsku, które rządu nie ma, nakazy ślepej dyscypliny zamieniać musi idea mocna, której żołnierz po równo z dowództwem hołduje.
Inaczej — nawoływanie do ślepego posłuchu przyprowadza do tak tragikomicznej sytuacji, jak sąd dzisiejszy. Z czyjego, panowie, sądzicie mię ramienia? Czy z ramienia dowódcy Korpusu? Ale któż go do tego upoważnił? Rada Regencyjna przecież nas od przysięgi zwolniła. Gdzież jest więc władza zwierzchnia? Przecież i nie z idei wspólnej sobie i żołnierzom czerpie ją generał, skoro zdał broń.
Z jakiego więc tytułu sądzicie mię, panowie? I jak się stało, że ja, ochotnik, który wstąpił do szeregów w imię pewnej idei, staje się prywatną własnością dowódcy Korpusu, członkiem, wbrew mej woli, 10 armii niemieckiej i jestem pomawiany o bunt dlatego, że przy idei swej konsekwentnie stałem?
Nie może mię więc sądzić sąd z ramienia dowódcy Korpusu, bo za ostatnim nie stoi ani rząd, ani idea powstańczej walki.
Nie może mię sądzić sąd z ramienia 10 armii niemieckiej, nie jestem bowiem niemieckim poddanym, a dobrowolnie do tej armii nigdy nie wszedłem.
Nie jestem też winien buntu wojskowego, w noc bowiem z 21 na 22 maja, po umyciu rąk przez Radę Regencyjną i kapitulacji dowództwa, przestaliśmy być wojskiem i staliśmy się luźnym zbiorowiskiem, które nie opiera się więcej ani o rząd, ani o ideę.
Nie widzę więc potrzeby żadnej bronić siebie. Ale skoro już raz zebrał się sąd dzisiejszy, którego zwołanie uważam za taki sam niewytłumaczony odruch, jakich tylekroć widownią był Korpus, tedy wytknąć w nim muszę tę ciężką krzywdę, jaką przyniósł Korpus całej sprawie polskiej.
Nie będę mówił o rzeczy najważniejszej: o szkodzie politycznej, jaką sprawiliśmy, o atucie politycznym, jaki Niemcom daliśmy. Nie będę poruszał hańby Korpusu w płaszczyźnie historycznej i współcześnie — międzynarodowej, bo żeby ją zrozumieć, trzeba albo pilnie studiować bieg spraw polskich, albo... po prostu czuć po polsku. Na brak jednego lub drugiego jednorazowe przemówienie nie poradzi.
Toteż wyjdę tylko z przeciętnego „bobrujskiego” światopoglądu zwykłego oficera i żołnierza i z tego tylko punktu widzenia ocenię fakt poddania się Korpusu.
Jak tylko zawisła groźba przyjścia Niemców, widocznym stał się fakt, że współżycie z nimi polskiego Korpusu musi się sończyć rozbrojeniem tego ostatniego. Fakt ten aż nadto widoczny był nie dzięki spekulacjom myślowym lub zawodnej intuicji, a dzięki nauce, którą przyniosły dwuletnie rządy Niemców w Polsce, dzięki doświadczeniu Szczypiorna i Beniaminowa 39) w roku zeszłym i Hust 40) w roku obecnym, jak raz w chwili, kiedyśmy przechodzili pod rękę niemiecką.

Ale ludzie nie lubią patrzeć prawdzie w oczy. Pierwszy czas po przyjściu Niemców był okresem żadną chmurką nie osnutej radości i zaiste dziecinnych marzeń o... kadrach przyszłej armii polskiej.
Nie pomagały słowa upomnień - przyjemnie było bawić się w wojsko.
Nie traciliśmy jednak, ja ani ludzie tak jak ja myślący wiary w otrzeźwienie. Wiedzieliśmy, że życie nam idzie z pomocą.
I kiedy, dzięki urlopom z kraju, zaczął pryskać czar wiary w Najdostojniejszą Radę Regencyjną i przemożny płaszcz jej opieki, kiedy aż do ostatniego żołnierza wszystkim stała się widoma twarda, zachłanna polityka niemiecka, kiedy przestano majaczyć o kadrach armii, zdało się nam, że można mówić z dowództwem, z rangami starszymi, mającymi wpływ na życie Korpusu.
Żebyśmy tam spotkali jasno powiedziane: „Nie”, żeby nam oświadczono: „Nie będziemy, nie możemy bić się z Niemcami, będziemy trwać póty, póki oni pozwolą”, staralibyśmy się przekonać dowództwo, że nie czując gotowości walki, zniszczyć raczej własnymi rękami ten Korpus należy i zdemobilizować, bo traci wszelką rację istnienia.
I albo byśmy dopięli tego, albo opuścili Korpus.
Ale nie. Dowództwo, wszyscy oficerowie rang wyższych, ci wpływ mający, od dowódcy Korpusu począwszy, zapewniali zawsze, że broni z ręki nie wypuszczą, że rozbroić się nie dadzą. Zawieszeni nadzieją na tych obłudnych obietnicach „na odczepnego” własnemu sumieniu dawanych, zostaliśmy — ja i wielu takich jak ja, by być z Korpusem razem w ciężkich chwilach, które nań przyjdą. Dziesiątkami całymi, setkami wstrzymywało się ludzi, którzy nie chcieli brać na siebie hańby przejścia pod okupację niemiecką. Z tych, których ja spotykałem, jednego tylko rotmistrza Żółkiewskiego nie udało się zatrzymać.
Wiedzieliśmy, że nas rozbroją. Uprzedzaliśmy. Dowództwo zaś w rzeczy tak wielkiej dla narodu wagi jako wojsko i jego linia wytyczna opędzało się frazesem oszukańczym i w chwili stanowczej zdradziło swoje obietnice.
Na cztery dni jeszcze przed przyjęciem ultimatum rozmawiałem z naczelnikiem cywilnym kraju, p. Porębskim 41). Niemcy już ciasnym pierścieniem otoczyli Korpus, na Żłobin, na Mohylów skierowane były armaty, na sztab I Dywizji skierowane bombomioty ze zbudowanych tuż pod nosem sztabu na naszym terytorium niemieckich okopów, Haller właśnie został rozbity, a p. Porębski pławił się w optymizmie. „Nas rozbroić nie zechcą — mówił — bo zachowujemy się lojalnie. Haller ich prowokował. Przenigdy nas nie rozbroją.” A przyciśnięty do muru, co by należało robić, gdyby jednak stała się ta niemożliwość, że zażądają Niemcy rozbrojenia, odparł: „No, wtedy się będziemy bić; ale co o tyra gadać przed czasem; my zawsze potrafimy umrzeć; Polakom to zawsze było łatwo.”
W ten sposób bufonadą i tromtadracją wymigiwaliśmy się od dania własnemu sumieniu odpowiedzi na pytania najbardziej zasadnicze.
Tegoż samego wieczoru inspektor artylerii z wielkim przejęciem mówił o „niepożytej zasłudze”, którą „Korpus nasz przyniósł narodowi”, o tym, „z czym pójdziemy do kraju” i „co przekażemy pokoleniom następnym” — mianowicie „o rocie przysięgi na wierność Radzie Regencyjnej, którąśmy zdobyli na Niemcach”.
A w cztery dni taż sama Rada Regencyjna od przysięgi owej i od nas wszystkich ręce umyła. W ten sposób naiwne zachwyty nad wartościami nieistotnymi i pozornymi przesłaniały nam twardą rzeczywistość.
I niech nie mówią ci, co losami kierowali Korpusu, że ich nie uprzedzano albo że fatalnie się wypadki złożyły, że taka Boża wola. Oni wiedzieli, że krach, który nastąpił, nastąpić musi, a dobrowolnie zamykali oczy, pociągani piękną zabawką, od której oderwać się nie dawała im próżność własna lub względy własnej wygody.
I cóż w darze narodowi Korpus I przyniósł? Przejściem pod okupację niemiecką dał silny atut polityczny Niemcom w ręce. Tym Niemcom, dla których rzeczą najistotniejszej wagi jest, by nie wypuścić z rąk swych spraw Europy wschodniej, a więc przede wszystkim sprawy polskiej, która we wschodniej Europie jest czynnikiem najbardziej ważkim. I w sprawie naszej wciąż oni dzierżą twórczą inicjatywę w ręce wbrew naszej woli, a czynnik w ten monopol niemiecki bijący, jakim miał być nasz Korpus, dobrowolnie w orbitę centralnych państw 42) wszedł jako element niemal współdziałający, bo jakaż była nasza neutralność? I Niemcy nie omieszkali wygrać tego politycznego atutu na swą korzyść przez swoją światową agencję i prasę.
Prowadziliśmy na terenie okupacji politykę rabunku, gwałtu i bezeceństwa, zmuszeni tylko częściowo do tego twardą koniecznością. To podkopało powagę naszego imienia na Wschodzie, utrudniło na szereg lat pokojową ekspansję Państwa Polskiego na kresy, dało możność Niemcom ingerowania pomiędzy nas i Białorusinów jako obrońców tych ostatnich. I to jest drugi dar, jaki Korpus nasz Polsce przyniósł.
Pilną pracą i staraniem zmontowaliśmy, zebrali, odczyścili, uporządkowali ogromne zapasy materiału wojennego; ofiarnością prywatną, przemyślnością osobistą zebraliśmy duży zapas koni. Jest to zaiste królewski dar dla Niemców, a dla narodu dar trzeci Korpusu.
I wreszcie przełamaliśmy, zgnietli, w bagno wtłoczyli psychikę 25 tysięcy żołnierza, który po bitwie wracałby przeczyszczony psychicznie i umocniony moralnie do kraju, teraz zaś rzuca się na rozgrabienie korpusowego majątku, demoralizuje się, klnie dowództwo i wróci do kraju jako banda negatywnie nastrojona, złodziejska, dla której nie będzie autorytetu w narodzie ani świętości. I te 25 tysięcy zdemoralizowane w ostatnich chwilach istnienia Korpusu jego kapitulacją oto czwarty dar, jakiśmy w pracy swej na emigracji ojczyźnie przygotowali.
I można było chcieć bić się lub nie. Ale niech powiedzą ci, co się od walki cofnęli, jakim prawem nosili orły i amaranty, jakim prawem Korpus tworzyli i w nim tkwili, skoro finis był od dawna widoczny, a z nim i jego rezultaty, i nie widzieć ich można było tylko dobrowolnie zamykając oczy.
Nikt uczciwy nie mógł pozostawać w Korpusie bez zdecydowania na walkę, gdy zechcą nam broń wziąć. Broń tę oddaliśmy i narodowi wyrządziliśmy krzywdę ciężką. Nic nie ma na usprawiedliwienie Korpusu.



38) Źródło tekstu: M. Wańkowicz, Strzępy epopei, Wyd. III powiększone, Warszawa 1936, s. 194-203.
39) Szczypiorno, Beniaminowo — obozy jenieckie w Szczypiornie k. Kalisza i Beniaminowie k. Zegrza, w których Niemcy osadzili w lipcu 1917 żołnierzy i oficerów Legionów Polskich (I i częściowo III Brygady) odmawiających złożenia przysięgi ma wierność cesarzowi niemieckiemu.
40) Hust — miasto na Ukrainie Zakarpackiej (obecnie ZSRR), w którym w listopadzie 1918 Austriacy utworzyli obóz jeniecki, gdzie osadzili żołnierzy i oficerów Polskiego Korpusu Posiłkowego gen. Hallera wziętych do niewoli podczas przebijania się Korpusu przez front do Rosji w lutym 1918.
41) Kazimierz Porębski (1872—1933), do 1917 oficer armii rosyjskiej; w 1918 był naczelnikiem cywilnej administracji obszaru rozlokowania I Korpusu Polskiego w Rosji (pow. słucki, bobrujski i rohaczewski na Białorusi). Od listopada 1918 w WP. Wiceadmirał Marynarki Wojennej RP, od 1919 szef Departamentu Spraw Morskich Min. Spraw Wojskowych, od 1925 szef Kierownictwa Marynarki Wojennej.
42) Państwa centralne — nazwa pokonanego w I wojnie światowej ugrupowania 4 państw: Niemiec, Austro-Węgier, Turcji i Bułgarii, występujących przeciw mocarstwom zachodnioeuropejskim, Rosji, USA i Japonii; nazwa pochodzi od centralnego położenia w Europie państw bloku. Początki bloku państw centralnych sięgają 1879, kiedy zostało zawarte przymierze niemiecko-austriackie, do którego w 1882 przystąpiły Włochy; przymierze to było wyrazem narastających konfliktów między mocarstwami europejskimi (głównie Anglią i Niemcami). W okresie wojny w 1914 do bloku przystąpiła Turcja, a w 1915 (po wystąpieniu Włoch) — Bułgaria.

zaloguj się by móc komentować

bolek @pink-panther 14 czerwca 2019 14:09
14 czerwca 2019 14:55

"wydawnictwo "Rój" bardzo ładnie na Piaseckim musiało zarabiać"

Generalnie to chyba wszyscy zarabiali oprócz Autora.
Włosi nakręcili nawet film na podstawie "Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy" :)

L'Amante dell'orsa maggiore

L'amante dell'orsa maggiore

Film musiał się tak spodobać, że "poprawili" serialem TV :)

https://www.youtube.com/results?search_query=L%27amante+dell%27orsa+maggiore

Dziwny jest ten świat :)

 

zaloguj się by móc komentować

umami @bolek 14 czerwca 2019 14:12
14 czerwca 2019 15:00

Melchior Wańkowicz — Przez cztery klimaty 1912—1972 (PIW, 1972)

Rozkoszna pała 43), 44) 45)

Zagadnienie mentalności

Gen. Dowbór, podając do wiadomości Korpusu wyrok sądu polowego w mojej sprawie, powiedział, że nie zwalnia od odpowiedzialności Barthy (Barthla de Weydenthal), Kortyny (Lisa-Kuli) i Matuszewskiego, wzywa do doniesienia o ich miejscu pobytu i twierdzi, że „byli to nie Polacy, a łotry działający za cudze pieniądze”.
Od tego czasu poczyna się długa historia usiłowań załatwienia tego niesłychanego oszczerstwa.
Przede wszystkim posłałem po wyjściu z więzienia do gen. Dowbora dwóch ludzi — dr Orgelbranda i chorążego Sołtyka, którzy zażądali wyjaśnień co do sławetnego rozkazu. Gen. uchylił się od traktowania sprawy jako z mymi przedstawicielami, uważając się za mego zwierzchnika, ale tym niemniej wyjaśnił powody, dla których pisał o łotrach działających za pieniądze. Mianowicie: że Bartha ma niemieckie nazwisko, że gdy prosił Niemców, aby aresztowali Barthę, ci się od tego uchylili, i że kiedy doniósł Niemcom (!), iż ukrywa się u niego Bartha, ci nie reagowali.
Kiedy wszyscy znaleźliśmy się w Polsce, w imieniu spotwarzonych udali się do generała z żądaniem zadośćuczynienia dr Loria i por. Lechnicki. Ale gen. Dowbór odmówił, motywując: „liczę (sczitaju) klientów panów za tchórzy”, bo rzekomo uciekli, nie zameldowawszy się generałowi.
Wobec tego pp. Loria i Lechnicki spisali protokół jednostronny.
Niebawem Lis poległ, Barthel de Weydenthal poległ, mimo to generał nie pośpieszył ze sprostowaniem ciężkiego oszczerstwa. Opublikowałem w „Głosie Prawdy” fotografię z meldunku, z jakim zgłosił się po nieudanym zamachu do rozporządzenia generała Bartha i Lis. Kłamstwo generała było jasne. Generał ograniczył się publikowaniem felietoniku pełnego wątpliwych dowcipów wymierzonych we mnie, ale w tej zasadniczej sprawie nie reagował. 46)
Przeszły lata. Najgorzej zakuty łeb zrozumiałby wreszcie, kim byli spotwarzeni ludzie. W Rzeszowie stanął pomnik Lisa-Kuli i z tej okazji wydał książkę mjr Lipiński 47), którą poprzedziła wstępem pani marszałkowa 48). To dało asumpt gen. Dowborowi do rozsyłania głupawego memoriału pełnego inwektyw 49), w których pomawia, że chciano się zasłonić panią marszałkową, bo wiadomo, że on jest rycerski dla płci pięknej, że ataki na niego, Dowbora, chybiły, bo lis został, a kula chybiła itp. niewiarogodne bzdury.
Było to w dwadzieścia lat po śmierci spotwarzonych i ogół posłów, dziennikarzy i działaczy społecznych, którzy otrzymali memoriał (jest do obejrzenia choćby w Bibliotece Uniwersyteckiej), zachodził w głowę, jakiego to typu mentalność może być sprawczynią tak niewiarogodnych popisów.

43) Źródło tekstu: M. Wańkowicz, Strzępy epopei, Wyd. III powiększone, Warszawa 1936, s. 204-222.
44) Ponieważ książka gen. Dowbora była szeroko czytana, należało na nią zareagować. Jej poziom jednak uniemożliwiał polemikę. Uważając, że wystarczy wskazać na ten poziom, drukowałem powyższy artykuł.
45) Zob. J. Dowbór-Muśnicki, Moje wspomnienia, Warszawa 1935 (wydanie rozszerzone; autor mówi tu o wydaniu wcześniejszym).
46) Na atak J. Dowbora-Muśnickiego odpowiadał M. Wańkowicz artykułem: Generał Dowbór jako felietonista, „Głos Prawdy” 1927, nr 331.
47) Wacław Lipiński (1896—1949) — mjr WP, historyk, publicysta, działacz piłsudczykowski. W l. 1914—1917 w Legionach Polskich. Od 1918 oficer WP, dyrektor Instytutu im. J. Piłsudskiego. W okresie okupacji hitlerowskiej przywódca konspiracji piłsudczykowskiej tzw. Konwentu Organizacji Niepodległościowych, po 1945 sądzony za działalność przeciw Polsce Ludowej.
48) Była to książka Franciszka Demla i Wacława Lipińskiego Pułkownik Lis-Kula. Z przedmową Aleksandry Piłsudskiej, Warszawa 1932, Komitet Budowy Pomnika Lisa-Kuli.
49) J. Dowbór-Muśnicki, Na marginesie książki o pułkowniku Lisie-Kuli Fr. Demla i Wacława Lipińskiego, Batorowo, luty 1933.

zaloguj się by móc komentować

bolek @umami 14 czerwca 2019 14:48
14 czerwca 2019 15:06

Winny się tłumaczy...

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @bolek 14 czerwca 2019 14:55
14 czerwca 2019 15:37

Dzięki za linka. Kiedyś dotarłam do tej informacji i zupełnie mnie to zaszokowało: w 1971 r i w  1987 r. Włosi wydają dwukrotnie spore pieniadze na film fabularny i na serial. W filmie obsada z pierwszej ligi: Giuliamo Gemma, Senta  Berger i Bruno Cremer.

Ciekawi mnie kontekst i cel. To jest rzecz o przemytnikach i bandyterce "gdzieś na dzikim wschodzie". Nie wiem, czy chodziło o pokazanie "dzikich Polaków" czy "fantastycznych Białorusinów".  W PRL ani słowa. Ale w III RP też NIE KUPILI I NIE POKAZALI. Bardzo ciekawe.

zaloguj się by móc komentować

bolek @pink-panther 14 czerwca 2019 15:37
14 czerwca 2019 15:45

"Ciekawi mnie kontekst i cel."

Podejrzewam, że p.Henryk Chroscicki (producent) znał odpowiedź ;-)

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @bolek 14 czerwca 2019 15:45
14 czerwca 2019 16:06

Pan Henryk Chroscicki, na ile rozgryzłam kilka linijek docenta wiki po włosku, urodził się w Polsce  w 1919 r. w rodzinie "ebraica"  jako Henry Ross  a jego ojciec wyjechał z rodziną do Australii. A potem otworzyło mi się tłumaczenie i okazuje się, że zaciągnał się chłopak do wojska i dostał po wojnie stypendium na filmowej uczelni we Włoszech i tam zaczął produkcje filmowe, głównie z braćmi Taviani i Marco Ferrerem. A firmę producencką stworzył z panem Alfonso Sansone z Palermo. :)))

zaloguj się by móc komentować

gorylisko @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 16:28

co do stylu... styl jest jak opakowanie... wszystko można ładnie opakować nawet gw***o... ileś lat temu słyszałem taki tekst że rzeczona wyzej gaaaazeeta gw*** jest tak ładnie, profesjonalnie wydawana, czasem nawet, że personel jest kulturnyj i jewropejskij (jak cholera) a tutaj taka  inna Gazeta Polska na ten przykład... a że w gw*** łżą to... oj tam, oj tam... podobnie rzecz się miała z tzw. telewizjami prywatnymi czyli tvn, polsat etc. a wcześniej z tvp z lisem... tacy kulturni, ładni, jewropejścy...  prawda, fakty ? nikogo to nie obchodziło... póki co nadal towarzycho spod znaku kuciapy (przepraszam) nadal nie zamierza przyjmować faktów do wiadomości... zważywszy na kurskiego z jednej i drugiej strony...  prawda będzie rozciągliwa jak guma z majtek noszonych przez prezes gersdorf...

innas sprawa, po spotkaniu Duda Trump chyba przyleci złożyć hołd Dudzie... bo gdyby miała skłonić się przed kaczorem przebrzydłym to by jej gumka z majteczek mogła nie wytrzymać... kaczor chyba jej daruje ale będzie trzymał krótko...

zaloguj się by móc komentować

umami @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 17:06

jeśli chodzi o ten styl to to jest osłona propagandowa
później można piać na ten temat:

http://pbc.biaman.pl/Content/26552/Leksykalno-stylistyczne cechy prozy M.Wańkowicza.pdf

zaloguj się by móc komentować

cbrengland @tadman 14 czerwca 2019 10:27
14 czerwca 2019 18:52

Przecież ja mam tak samo na tej emigracji ☺ Staram sie mieć zdrowy dystans do tego PRL-u ale Polska to nie PRL, czy to, co z niego teraz wyrosło, co jest straszne.

Polska, to jest to, co robi Gabriel Maciejewski Coryllus. Ci wszyscy jego krytycy od miejsca przecinka w jego tekstach, czy długości metra w metrze, o czym Coryllus dzisiaj wspomina w notce, to durnie świadomi lub zaczadzeni tym, co widzą właśnie metr od siebie. A czasem i nawet tego nie widzą lub nie chcą widzieć, jak ten profesor w rozmowie w Radio Gdańsk, gdzie nie potrafił z siebie wykrztusic, że książka Handel Wołami w Polsce, którą rekomendowal, jako jedną z najważniejszych po wojnie, ,  została wydana właśnie przez Gabriela Maciejewskiego i jego wydawnictwo Klinika Jezyka.

zaloguj się by móc komentować


DrzewoPitagorasa @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 20:22

Świetny tekst.  Duży plus. 

zaloguj się by móc komentować

umami @gabriel-maciejewski
14 czerwca 2019 20:35

C. D. 
Melchior Wańkowicz — Przez cztery klimaty 1912—1972 (PIW, 1972)

Generalska autobiografia

Odpowiedź na to daje książka, jaką właśnie wydał gen. Dowbór, pt. Moje wspomnienia. Książka, licząca wraz z przypisami 172 strony, nie szczędzi narodowi uwag moralnych, cennych aforyzmów i zbawiennych rad:
„Niewola, wpływy zaborców, szczególnie robota pp. od Międzynarodówki, zaszczepiły nam pierwiastek materializmu; patriotyzm znika.” — „Czym się różni demokrata od chama, nikt mi tego nie potrafił wyjaśnić.” Generał nie jest zadowolony z Polaków: „Pewien wybitny Rosjanin tak scharakteryzował Polaków: — Nie znosicie wędzideł i stale jesteście gotowi do buntów. — Definicja ta wydaje mi się słuszną. Opinia o wiecznej gotowości naszej do awantur utrwaliła się dość mocno z naszej historii oraz z literatury cudzoziemskiej. Nie było rewolucji w świecie, w której by Polacy nie brali udziału.” W książce jest pełno rozważań zbawiennych, na jakie kto zapragnie tematy — sprawa żydowska, ukraińska, socjalna, sprawy ustrojowe są rozstrzygane z iście Cyceronową prostotą (jak miał określić styl Dowbora Paderewski). „Chcąc zrobić coś dla ludzkości lub dla państwa, dość posiadać zdrowy rozsądek. Mogę się nim pochwalić” — rekomenduje się generał. Wobec tak zachęcającej autoreklamy warto się wczytać w żywot tego męża stanu.

Dzieciństwo patrioty

Zaiste, żywot to spartański. Urodzony w Sandomierskiem, wykarmiony był przez prostą wieśniaczkę, Marię Kwapiszównę (Słownik biograficzny — uwaga!). „Posiadane zalety i wady oczywiście przyjąłem w znacznej mierze także od niej; ponieważ pochodziła z ludu, nabyłem też wiele jego cech.” Matka miała zbawienne zasady pedagogiczne: „Zabijajcie się nawet, ale nie przysparzajcie rodzicom kłopotu.” Wnosić z tego można, że nie byłaby specjalnie zakłopotana, gdyby przyszły statysta łeb skręcił.
Rżniątkę mały Dowborek obrywał, jak się patrzy. Zalokowany został na stancji szkolnej u Moskala (!), który „wymusił na ojcu przywilej dawania mi w skórę, z którego, niestety, nieraz korzystał”.
Po roku umieszczono go na Stancji u „urzędniczyny gubiernskawo prawlenja”. Widać ojciec był konsekwentny w dobieraniu atmosfery. Czy urzędniczyna bił w skórę, nie dowiadujemy się, ale wśród pewnej części biografów powstanie niewątpliwie hipoteza, że bił po głowie, gdyż z powodu złych postępów trzeba było odebrać Dowbora z gimnazjum w Radomiu i wieźć do Petersburga, bo tam wynaleziono taką szkołę wojskową, w której, jak z rozczulającą prostotą wyznaje pamiętnikarz, „zamiast greki była dyscyplina”.
Nie bardzo to się podobało sąsiadom w Sandomierskiem: „Ja byłem już drugim dzieckiem z tej samej rodziny, oddanym do służby w wojsku rosyjskim, więc zakrawało to jakby na manię rusofilstwa. Oddanie mnie do rosyjskiej szkoły wojskowej uważano niemal za zdradę narodową; potępiano nie tylko rodziców, ale i nas samych. Dlatego też stosunki sąsiedzkie z nami podtrzymywano wprawdzie, ale w sposób oziębły. Co prawda, mało nas to wzruszało. Ponieważ zaś niektórzy sąsiedzi nie powstrzymywali się od głośnego wypowiadania swoich poglądów, na tym tle wynikały nieporozumienia.”

Młodość dobrze odkarmiona

Istotnie mogło to mało obchodzić Dowbora, bo po skończeniu szkoły, wówczas kiedy młody chłopak najgoręcej czuje, już nie widzi potrzeby zaglądania do Polski. Do 1886 r. jeszcze czytuje nadsyłaną przez ciotkę „Biesiadę Literacką”. Potem przez trzydzieści lat nie mówi po polsku, urlopów nie spędza w kraju (ta obojętność chłopaka, który wyjechał z Polski już w zaawansowanym wieku, jest fenomenalna) i zapomina zupełnie mówić po polsku. Pociesza nas jednak, że ks. Józefa zwano „niemieckim książątkiem”, oraz wskazuje na Henryka Dąbrowskiego „ożenionego z Niemką i mówiącego fatalnie po polsku”.
Przyszłemu ks. Józefowi lepiej się podoba w kadeckim korpusie niż w gimnazjum w Polsce, bo wprawdzie trzeba było „brać udział w nużących cerkiewnych ceremoniach”, ale „karmiono obficie, nawet wykwintnie”.

Kalwin wiernopoddany

Kiedy Dowbór chce się dostać do Akademii Sztabu Jeneralskiego: „w roku 1890 złożyłem raport, by mnie od tej daty uważano za kalwina”. W tym miejscu „Cyceronowy styl” posiłkuje się mówieniem „sub rosa”.
Widać zwierzchność umie ocenić to samozaparcie, bo już w 1903 r. młody renegat otrzymuje funkcję policyjną, mało dla wojskowego zaszczytną, ale świadczącą o wielkiej dozie zaufania ochrany. Zostaje mianowicie odkomenderowany „w celu uzgadniania rozporządzeń władz cywilnych, duchownych i wojskowych” na uroczystości kanonizacji jakowegoś Serafina w Sarowskiej „Pustyni”, na którą przyjechał car.
W 1905 r. — hocus pocus — już jest dziecko, ale z kim się zdążył ożenić, dzielny kalwin nie mówi nawet „sub rosa”, mimo że w narracji ma czas na opisywanie nawet mamki.
Przed wojną przenoszą gen. Dowbora do Łucka, a więc na nasze kresy, gęsto zasiedlone przez dwory polskie. Ale żadnego śladu stosunków z Polakami nie ma. „Rzadko miałem sposobność mówić po polsku. Stan ten trwał z górą 30 lat aż do powrotu do Polski.” Natomiast są ślady rozmów z „chochłami”, którym tłumaczy, że „teraz Ukraińcy muszą się czuć dobrze, ponieważ nie gnębią ich Lachy, a cesarz dał ziemię, więc w razie wojny z Austrią powinni się chętnie bić”.
W czasie wojny gen. Dowbór posuwa się dosyć prędko w karierze służbowej. Władze nawet zastanawiają się, czy mu nie powierzyć dowództwa nad jedną z formowanych dywizji doborowych, które via Archangielsk miały być przetransportowane do Francji. „Szkoda, że nie pojechałem, bo dywizje wysłane do Francji po wybuchu rewolucji w Rosji nie zbuntowałyby się. Zbuntowali żołnierzy pp. socjaliści. Dziwię się, że nie wstyd było im robić coś podobnego.”
Zamiast do Francji zostaje wysłany na turecki front. „Nie posiadałem odpowiednich jucznych transportów. Poradziłem sobie w ten sposób, że stworzyłem je z tureckich kobiet, które się dostawały do naszej niewoli po każdym ataku.”
Rządy kamaryli dworskiej z Rasputinem i Suchomlinowem na czele 50) doprowadzają szlachetnych Rosjan do rozpaczy. Ale gen. Dowbór jest innego zdania. Suchomlinowowi nie szczędzi zachwytów w różnych miejscach książki, tak jak i słynnemu „uśmiritielowi” gen. Mellerowi 51). („Pozostawił po sobie dużą niechęć do strajków — strajkujących bez pardonu rozstrzeliwał” — pisze z zachwytem gen. Dowbór.) Jaki ma stosunek do Rasputina, nie pisze. Sądząc jednak z czynnej współpracy przy kanonizacji „błażennawo Serafina” — zapewne nie ujemny.
Toteż kiedy książę Wiaziemski, członek starej, jednej z najbardziej historycznych rodzin rosyjskich, „zwrócił się do mnie z poufnym zapytaniem, jak bym ja, jako dowódca dywizji, zareagował, gdyby usunięto Cesarza” (cesarz wszędzie w pamiętnikach pisany jest z dużej litery) — wzorowy janczar, Dowbór, odpowiada: „Stanowczo wystąpię w jego obronie, nie oglądając się na nic i nie czekając rozkazu.”

Dowódca Polskiego Korpusu

Kiedy jednak to się stało, gen. Dowbór, jak i inni „katolicy”, chroni się do formujących się oddziałów polskich i otrzymuje dowództwo Korpusu. Chwila jest ciężka, umysły ludzkie zdezorientowane i nawet człowiekowi dobrze zorientowanemu w stosunkach niełatwo by było dać z tym wszystkim radę. Zastanawia jednak kontenans, z jakim gen. Dowbór rozprawia się z okolicznościami, z ludźmi otaczającymi. Ci ludzie domagali się, aby formował wojsko dla walki z Niemcami, nie bawił się zaś w etaty, mustry, tabele rang itp., bo na to czasu nie ma. Te ich dążenia są w pamiętnikach określone „stylem Cyceronowym” tak oto: „Kwitła w szeregach agitacja przeciwko mnie, bo nie chciałem uznać «ideologii Piłsudskiego», a później konieczności walk z Niemcami” (rzekomo w obronie honoru narodowego). „W tymże kierunku działali miejscowi Żydzi.” Patriotyczne środowisko Związku Broni przemianowane następnie na POW określa jako środowisko „łazików, socjal-patriotów”, a z zarzutami tego środowiska, że w Korpusie działy się nadużycia finansowe, rozprawia się krótko: „Kradli rzeczywiście, ale nie Korpus, który był jednostką zdyscyplinowaną, a właśnie ci panowie.”

Sędzia surowy

Nikt nie znajduje w oczach gen. Dowbora uznania. „Płk. Żeligowski 52) wykazał swą nieudolność... Talentów żadnych nie wykazał...” Poległy płk. Mościcki 53) „chciał być mądrzejszy od swego zwierzchnika”, Raczkiewicz 54) „chorował na manię wielkości, trzymał przy sobie świtę do reprezentacji”, Matuszewski „udawał skruchę” i „postępował nie po rycersku”, Wańkowicz „za rosyjskich rządów zadzierał z władzą, ale na tyle ostrożnie, żeby nie trafić do katorgi” (zarzut zabawny w ustach rosyjskiego generała, który, nawiasem mówiąc, w innym miejscu książki staje w obronie katorgi, która „polegała tylko na pozbawieniu wolności słowa i czynu; podobnie postępuje się gdzie indziej na kuli ziemskiej”). Inni też byli o „niewyraźnych dążeniach. To chcieli objąć przy mnie role politycznych mentorów, to powoływali się na Piłsudskiego i żądali uznania jego autorytetu. Wszyscy oni zarozumiali, nieszczerzy, bez wykształcenia. Do liczby tych zaliczam p. Bagińskiego Henryka 55), pragnącego objąć wydawnictwo regulaminów (na czym się nie zna)... małżonków Hubickich, Lisa, Barthę i wielu, wielu innych.” Bartha był to „młodzieniec okazały, z twarzą blagiera... Sprawił na mnie wrażenie źle wyszkolonego rekruta. Stukał piętami, wykręcał się i rzucał głową, niczym narowisty koń.” Lis, „będąc piłsudczykiem, mógł nabyć eksperiencji tylko w szeregach Legionów lub austriackiej armii, stale bitej. Nie była to zachęcająca rekomendacja.” A w ogóle „przewrót w umysłach robili ci, którzy najstaranniej dążyli do tego, aby nie trafić pod kule”.

W słowach mocny

Sam zamach opisuje gen. Dowbór, popełniając kłamstwo po kłamstwie. Przedstawia sprawę tak, jakbyśmy aresztowali go na przelotną chwilę, podczas gdy był uwięziony przez całą noc, że Bartha wpadł blady do gabinetu, wołając „ratuj, generale” (a przecież sam mówi, że mu się nie zameldował po zamachu?), że Gielniewski, mój zastępca w wydziale propagandowym, zastrzelił się, oświadczając, iż „jako prawnik i oficer nie mogę przeżyć tego, że dałem się wciągnąć do buntu przeciwko dyscyplinie i swemu dowódcy”, podczas gdy Gielniewski, na którego śmierć patrzyłem, kazał oświadczyć generałowi, że się zastrzelił, bo jako żołnierz, ślubujący z Niemcami walkę, ma jedno słowo, nie dwa, jak generał (ciekawe, że ciało Gielniewskiego pochowano w najgłębszej tajemnicy; dlaczegóż generał odmówił honorów wojskowych swemu wiernemu podwładnemu?). Wreszcie, że Wańkowicz „miał płomienną mowę do junkrów, namawiając ich do wystąpienia przeciw karności. Pociągnął za sobą tylko kilku...” (jakże więc kilku ludzi mogłoby w szachu trzymać przez całą noc cały Korpus z panem generałem pod kluczem łącznie).
Ale wszak nie zależy na prostowaniu kłamstw generała Dowbora. Chodzi o przyjrzenie się na podstawie książki tej rozkosznej naiwności, ogłupiającemu sołdackiemu chamstwu, które w osiemnastym roku Niepodległego Państwa — gdy ustaliły się pewne, zdawałoby się niewątpliwe wartości — nic nie cofa, nic nie koryguje i w dalszym ciągu rozumuje takimi kategoriami, jakby siedział u siebie w koszarach w Tambowie.

Filozof i statysta

Zabawnie ta filozofia z koszar rosyjskich odnosi się do powstającej Polski. Wszystko mu się w tej Polsce nie podoba. Ubrany w cywilne ubranie, czuje się w nim nieswojo, bo „wiatr przez spodnie podwiewał pod szyję”. Czuje się równie nieswojo w tej nowej polskiej skórze. W Galicji „wszyscy są gotowi do padania do nóżek i całowania rączek”, wszyscy w niej „politykują, pięknie gadają, doktoryzują”. W Warszawie niepotrzebnie wypuszczono Beselera 56), bo... powinien był wprzód wytłumaczyć się, dlaczego rozbrojono Korpus niefortunnego generała. Niemców rozbroili dowborczycy i „peowiacy nie mają co sięgać po pierwszeństwo: choć byli jako tako zorganizowani, ale byli nieliczni, składali się z elementów jednostronnie nastrojonych, nie wyćwiczonych, niezdyscyplinowanych, nie przywykli walczyć z Niemcami” (a kiedyż to dowborczycy walczyli?). Zresztą „grawitowali ku socjalizmowi”. „Członkowie POW więcej mieli do czynienia z polityką [czytaj obsadzanie posad — M. W.] niż z wojskowością; dlaczego nazywali się organizacją wojskową, to jest już ich sekretem.” Geneza naszych walk wolnościowych przedstawia mu się mniej więcej tak, że np. demonstracja na pl. Grzybowskim 57) „odbyła się za poduszczeniem Żydów; Rosjanie drwili z tego powodu, że Polakami mogą kierować tylko Żydzi”. Dochodzi do przekonania, że „przyczyną buntów 1905 r. byli tchórze, którzy pragnęli uniknąć frontu, i aferzyści, płonący żądzą robienia dobrych interesów w czasie rozruchów”. Nie martwi się ostatecznie tą rewolucją, gdyż jej wynik „zbliżył szersze masy do caratu i wzmocnił dyscyplinę w armii”, ale ubolewa, że „za eksperyment międzynarodowych oszustów zapłaciło życiem tysiące ludzi”. Jeszcze w Radomiu zauważył, że „grawitujący do socjalizmu należeli do młodzieży o powierzchownych poglądach (do nieuków)” (ależ w takim razie gen., sądząc z własnej autobiografii, powinien by być leaderem radomskim). Obecnie w kraju stara się z mozołem pogłębić swoje studia socjologiczne: „Co to jest Międzynarodówka, w szczególności druga lub trzecia Międzynarodówka? Dlaczego nie mówi się nigdy o pierwszej? Czy trzecia Międzynarodówka jest ostatnim etapem i osiągnęła najdoskonalszą treść? Jeśli nie, co jest pewnikiem, czy nie nastąpią: czwarta, piąta i... dalsze Międzynarodówki? Nikt mi, niestety, nie dał wyczerpujących odpowiedzi.”
Nie otrzymawszy odpowiedzi, dzielny generał sam rozwiązuje sprawę: „sprawa podziału społeczeństwa na klasy jest absurdem”, bo wówczas „ludność kuli ziemskiej musiałaby się podzielić na klasy: inżynierów, nauczycieli, astronomów, aktorów, robotników itd.”
W ten sposób uporawszy się z ogólną doktryną „muszę z kolei rozpatrzyć kwestię socjalizmu tzw. polskiego”. Tu już następuje takie „brekekeks” („partia ta nie tylko współdziała z socjalistami innych krajów w nie znanym mi bliżej celu, ale pobiera od bogatych zagranicznych współwyznawców pieniądze. Wątpić należy, czy je dawali i dają dla pięknych oczu biedniejszego odłamu wielbicieli Marksa?” itd., i:td.), że nie czuję się go na siłach streszczać. Utrudzony, ale tym niemniej rad z siebie socjolog łaskawie przypuszcza, że „może taki koryfeusz socjalizmu, jakim jest, jak wiadomo, w Polsce Daszyński 58), potrafiłby lepiej wyłożyć swoje zasady i dążenia”.
Panie generale! — to już tylko zbytek skromności. Lepiej nikt by nie wyłożył.

Obywatel wolnej Polski

Jak w Korpusie dolegali mu wszyscy, tak dolegają mu w Polsce. Posłowie sejmowi kradną łyżki, prezydent tego państwa, w którym się znalazł, „sprawiał wrażenie Zołzikiewicza i nie mówił, lecz beznadziejnie ględził” (nic podobnego nie ma np. o Mikołaju II). Witos „czcigodny chłopek przekonał się, że odpowiedniejszym dla niego zajęciem siać rzepę aniżeli kierować państwem”, Julian Stachiewicz 59) skupuje nielegalnie jakieś skóry, gen. Haller, podejrzewany przez Dowbora jakiś czas o bolszewizm, wraz z Piłsudskim „w dziedzinie wojskowości mogliby się wiele u mnie nauczyć, gdy ja nie mam nic do zapożyczania od nich”.

Kandydat do wielkości

Stosunek do marszałka Piłsudskiego jest stuszowany jakąś wewnętrzną cenzurą, zapewne przyjaciół politycznych Dowbora. Zapewne mieli krwawą pracę z doprowadzeniem tej abrakadabry do porządku. Istotnie osiągnęli, że książka nie ma zbyt wielu rusycyzmów, aczkolwiek skład zdań nieraz jest czysto rosyjski. Gorzej było z treścią. Kto wie, przez ile filtrów musi przechodzić korekta książki (rękopis, maszynopis, odbitka szpaltowa, pierwsza korekta, druga korekta, odbitka kolumnowa, rewizja), zdumieje się zapewne, widząc w książce liczne białe miejsca. To już wówczas, kiedy szła maszyna, zrozpaczony cenzor-przyjaciel przylatywał zapewne i wydłubywał szydłem jeszcze jakieś, przepuszczone przez te wszystkie filtry, ekstrawagancje.
Ale mimo to pamiętniki dają soczysty obraz stosunku do pierwszego marszałka Polski. W czasie wojny rosyjsko-japońskiej Japończycy rozrzucali odezwy z rysunkiem, na którym do „pająka rosyjskiego” (pewno polipa, panie generale) strzelał „wcale udatnie oddany Polak w konfederatce, przy czym mógłbym twierdzić, że sylwetka jego przypominała głośnego działacza doby obecnej” 60) (zabawna jest w tym miejscu delikatność — Dowbór uważa, że podanie przy tym miejscu nazwiska Piłsudskiego zbyt by już może go zhańbiło).
Zapytany przez władze rosyjskie o możliwości powstania polskiego (cóż za rozczulające zaufanie do fachowca, wszak pono tylko wojskowego — to ochrania kanonizację Serafina, to informuje o polskich nastrojach) gen. Dowbór uspokajał je, że „w masie narodu może znajdzie się kilkudziesięciu ludzi, którzy zechcą spróbować wzniecić powstanie, ale realnego wyniku nie osiągną. Opierając się na danych, które obecnie, gdy piszę ten pamiętnik, posiadam, nie myliłem się. — Ruch strzelecki w Galicji 61) przetworzył się w Legiony, te zaś mogły zorganizować po długich zabiegach ledwo trzy chude brygadki.” Generał z powodu kryzysu przysięgowego uważa, że „na takie esy-floresy może sobie pozwolić polityk, ale nie wojskowy.
„O Piłsudskim wiedziałem tyle, co dowiedziałem się z kontrwywiadu rosyjskiego. Wiadomości te nie bardzo zachęcały do uznania go za człowieka, któremu można by powierzyć losy Polski.”
„W talenty strategiczne Piłsudskiego uwierzyć nie mogłem. Rozumiem, że mógł mieć do mnie niechęć, bo przyznać mu na kredyt talentów i doświadczenia wojskowego nie mogłem...” Toteż marszałek, wstydząc się fachowego kolegi, „niestety, nie patrzył mi w oczy. Ja przyzwyczaiłem się w wojsku postępować odwrotnie.”
Dowbór czuje się zupełnie nie w mniejszej mierze niż marszałek powołanym do objęcia rządów w Polsce. Delegacji z ks. Oraczewskim wtajemniczającej go w przygotowany zamach 62) odpowiada, że „jeżeli zamach się uda, a mnie powołają, to stanowisko [ministra wojny — M. W.] obejmę”. Kiedy mu Poznaniacy przy formowaniu się państwa proponowali objęcie dyktatury 63) (szkoda, że nie pisze kto — może znowu ktoś tak poważny jak ks. Oraczewski), oznajmia: „Byłbym może zgodził się na proklamowanie dyktatury, ale był już ogłoszony dyktator w Warszawie w osobie Piłsudskiego.”
A szkoda. Są pewne dane, że ten dyktator miałby posunięcia w dziedzinie międzynarodowej pełne świeżości: „W czasie pertraktacji z Niemcami podsunąłem taką myśl: niech Wilhelm II proklamuje złączenie wszystkich trzech dzielnic Polski i ogłosi się królem polskim, pozostając królem pruskim i cesarzem niemieckim. Będzie mógł wówczas dyktować swoją wolę całemu światu.”

Zakończenie i wniosek generalny

Najlepsze jest zakończenie książki: autor prosi o wybaczenie mu przez swych współtowarzyszy „tego wielkiego błędu, że nie narzuciłem Polsce ustroju, który odpowiadałby naszym ideałom. — Realne do tego możliwości posiadałem; wtedy miałbym i ja możność nagrodzenia was. Stało się inaczej...”
W pewnym miejscu książki autor żali się, że gdy wrócił do Polski, „starano się mnie ogłupić”. Myślę, że się niewiele sfatygowano.


50) Rządy kamaryli dworskiej z Rasputinem i Suchomlinowem — mowa tu o najbardziej wpływowej grupie z otoczenia ostatniego cara Rosji, Mikołaja II; na czele jej stali mnich Gieorgij Rasputin (1872—1916), właściwe nazwisko Nowych) i minister wojny Władimir Suchomlinow (1848—1926). Rasputin od 1907 za pomocą intryg doszedł do dużego znaczenia na dworze carskim (m. in. za jego zgodą mianowano ministrów i wyższych dowódców), Suchomlinow w l. 1909—1915 sprawował stanowisko ministra wojny. Podczas I wojny światowej podejrzewano ich o współpracę z Niemcami i uważano za winnych kląsk Rosji na froncie. W 1916 Rasputina zamordowali zamachowcy monarchistyczni z ks. Fiodorem Jusupowem na czele, a Suchomlinow został aresztowany.
51) Aleksander Nikołajewicz Meller–Zakomielski (1844—?) — generał carski. Uczestniczył jako młody oficer w dławieniu powstania 1863 w Polsce, w 1905 stłumił rewolucję w Sewastopolu, w 1906 dowodził ekspedycją karną przeciw rozruchom na Sybirskiej Kolei Żelaznej, okrutnie rozprawiając się z robotnikami, w l. 1906—1909 tłumił ruchy rewolucyjne robotników estońskich i łotewskich, zyskując sobie przydomek „usmieritiela”.
52) Lucjan Żeligowski (1865—1946) — generał WP. Od 1885 oficer armii rosyjskiej. Podczas I wojny światowej w l. 1917—1918 dowódca pułku, następnie dywizji w I Korpusie Polskim w Rosji, w l. 1918—1919 dowódca sformowanej przez siebie na Kubaniu 4 Dywizji Strzelców (tzw. Dywizji Żeligowskiego) utworzonej z resztek Korpusów Polskich, walczącej przeciw Armii Czerwonej, w październiku—listopadzie 1918 naczelny dowódca Oddziałów Polskich na Wschodzie; w 1919 powrócił wraz ze swymi wojskami do kraju. W 1920 na rozkaz Piłsudskiego zajął Wilno i utworzył tzw. Litwę Środkową, przyłączoną następnie do Polski; w l. 1925—1926 minister spraw wojskowych, uczestniczył w przygotowywaniu zamachu majowego Piłsudskiego w 1926, w l. 1926—1927 inspektor armii, 1927—1939 poseł na Sejm. Podczas II wojny światowej na emigracji, zwolennik współpracy wszystkich narodów słowiańskich; po wojnie w 1946 wydał wraz z generałem Gustawem Paszkiewiczem odezwę wzywającą żołnierzy polskich na Zachodzie do powrotu do kraju.
53) Bolesław Mościcki (1877—1918) — pułkownik, oficer rosyjski, od 1917 dowódca pułku w I Korpusie Polskim w Rosji, w 1918 stał na czele misji I Korpusu przedzierającej się do kraju dla nawiązania łączności z Radą Regencyjną w sprawie przejścia I Korpusu do Polski. Poległ pod Łopatyczami na Polesiu.
54) Władysław Raczkiewicz (1885—1947) — polityk, prawnik. Podczas I wojny od 1914 w armii rosyjskiej, w 1917 twórca i prezes Naczelnego Polskiego Komitetu Wojskowego w Rosji. W Polsce niepodległej minister spraw wewnętrznych (1921, 1925—1926, 1936), wojewoda nowogródzki (1921—1924), wileński (1926—1930), krakowski (1935) i pomorski (1936—1939), w l. 1930—1935 marszałek Senatu, 1934—1936 prezes Światowego Związku Polaków z Zagranicy. Po wybuchu II wojny światowej, od 1939, sprawował urząd prezydenta Polski na emigracji.
55) Henryk Bagiński (ur. 1888) — pułkownik WP, historyk wojskowości. W l. 1911—1912 komendant naczelny organizacji niepodległościowych w Galicji — Armii Polskiej i Polskich Drużyn Strzeleckich. Podczas I wojny światowej w l. 1915—1917 w polskich formacjach wojskowych w Rosji. Autor licznych prac, m. in. Wojsko Polskie na Wschodzie 1914—1920 (1921).
56) W Warszawie niepotrzebnie wypuszczono Beselera — Hans Hartwig von Beseler (1850—1921), generał niemiecki, był podczas okupacji niemieckiej 1915—1918 gubernatorem Warszawy. Podczas akcji rozbrajania Niemców w Warszawie w 1918 Beselerowi udało się potajemnie uciec statkiem z Warszawy Wisłą do Torunia w nocy 9 listopada 1918.
57) Demonstracja na pl. Grzybowskim — zbrojna demonstracja przeciw poborowi Polaków do armii carskiej walczącej w wojnie rosyjsko-japońskiej, zorganizowana 13 listopada 1904 na placu Grzybowskim w Warszawie przez Polską Partię Socjalistyczną; w demonstracji wzięła udział warszawska grupa bojowa PPS; w czasie manifestacji doszło do starcia bojówki z policją carską; było to pierwsze wystąpienie zbrojne Polaków w zaborze rosyjskim od upadku powstania styczniowego w 1864.
58) Ignacy Daszyński (1886—1936) był faktycznie „koryfeuszem”, tj. przywódcą umiarkowanego nurtu socjalizmu PPS-owskiego w latach międzywojennych, premier pierwszego rządu niepodległej Polski w Lublinie w listopadzie 1918, w 1920 wicepremier, w l. 1919—1928 przewodniczący Rady Naczelnej PPS, poseł na Sejm w l. 1919—1935, wicemarszałek Sejmu 1922—1928, marszałek 1928—1930. Na forum Sejmu występował przeciw łamaniu swobód demokratycznych w okresie rządów Piłsudskiego.
59) Julian Stachiewicz (1890—1934) — generał WP. Przed I wojną światową członek organizacji wojskowo-niepodległościowych, podczas wojny od 1914 oficer Legionów Polskich; od 1916 działacz POW, współpracownik Piłsudskiego. W Polsce niepodległej w l. 1923—1924 i od 1926 szef Wojskowego Biura Historycznego, od 1928 sekretarz generalny Instytutu Badania Najnowszej Historii Polski, od 1926 konspiracyjnie kierował polską akcją organizacyjną nierosyjskich emigrantów z ZSRR w krajach europejskich.
60) Dowbór-Muśnicki robi tu aluzję do podróży Piłsudskiego do Japonii w 1904 (po wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej) mającej na celu uzyskanie poparcia japońskich kół wojskowych dla akcji antyrosyjskiej w Polsce.
61) Ruch strzelecki w Galicji — chodzi tu o działalność niepodległościowej organizacji Związek Strzelecki utworzonej w 1910 i kierowanej przez tajny Związek Walki Czynnej. Związek jawnie działał w zaborze austriackim, nielegalnie w pruskim i rosyjskim. Był ściśle powiązany z PPS-Frakcją Rewolucyjną. Po wybuchu I wojny światowej w 1914 galicyjscy członkowie Związku weszli w skład Legionów Polskich, zaś członkowie z zaboru rosyjskiego założyli tajną POW. W marcu 1914 Związek liczył ok. 6500 członków. Przywódcy: Józef Piłsudski (komendant), Kazimierz Sosnkowski (szef sztabu), Edward Rydz-Śmigły, Walery Sławek, Aleksander Prystor, Adam Skwarczyński.
62) Delegacja ks. Czesława Oraczewskiego wtajemniczająca gen. Dowbór-Muśnickiego w zamach — chodzi tu o przygotowanie do zamachu stanu mającego na celu obalenie Piłsudskiego jako Naczelnika Państwa i rządu Jędrzeja Moraczewskiego (złożonego z socjalistów i ludowców) czynione pod koniec 1918 przez grupę prawicowych spiskowców (głównie z Narodowej Demokracji), skupionych wokół Wojciecha Korfantego, działacza endeckiego ze Śląska. Agitacją antyrządową kierowali: publicysta Andrzej Niemojewski i ks. Czesław Oraczewski. Wskutek tarć wśród spiskowców przygotowania do zamachu wyznaczonego na 30 listopada 1918 zakończyły się jedynie zdemolowaniem budynku, w którym obradowała Rada Ministrów.
63) Propozycje Poznaniaków objęcia dyktatury przez Dowbora — generał Dowbór-Muśnicki w styczniu 1919 objął w Wielkopolsce dowództwo wojsk powstańczych walczących z Niemcami. Kierujący powstaniem prawicowi poznańscy politycy narodowo-demokratyczni proponowali mu wówczas objęcie dyktatury, na co jednak nie zdecydował się.

[wszystkie przypisy z wydania PIW]

zaloguj się by móc komentować

bolek @umami 14 czerwca 2019 20:35
14 czerwca 2019 22:04

Nie był Melchior "fanem" Generała...

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować