O empatii
Jak wiecie potrafię bardzo sugestywnie opowiadać. Tak sugestywnie, że emocje, które wzbudzam przerastają czasami mnie samego. Wielokrotnie to ćwiczyłem. Oszustem matrymonialnym nie zostałem tylko dlatego, że mam bardzo słabe nerwy i przeciąganie sytuacji fikcyjnej i nieautentycznej kosztuje mnie za dużo. Poza tym sama gawęda zawsze interesuje mnie bardziej niż to, co za jej pomocą mógłbym osiągnąć, bo – co chyba dobrze o mnie świadczy – nigdy niczego osiągnąć nie chciałem. Wydawało mi się, że jak się będę starzał i wchodził w lata, niebezpieczeństwa związane z tą przypadłością będą maleć. Ale gdzie tam...one tylko zmieniają charakter. Oto wczoraj omawiałem z moją teściową bardzo poważny problem. Siedzieliśmy sami, paliła się choinka, babcia z książka na kolanach wpatrywała się w przestrzeń smutnym wzrokiem, a ja mówiłem. Tak jak to czynię zwykle. Poza nami w domu były tylko dzieci. Kiedy skończyłem wyszedłem na chwilę, a jak pojawiłem się z powrotem, babcia leżała już na sofie, kąciki ust opadły jej tak, jak to kilkakrotnie widziałem u osób umierających, oddychała ciężko i miała półprzymknięte oczy. Kiedy próbowała je otworzyć, one uciekały do tyłu.
Jak pewnie też zauważyliście jestem człowiekiem prawie całkowicie pozbawionym empatii. Kiedyś było inaczej, ale teraz kiedy mam już prawie pięćdziesiąt lat, niewiele z tego pozostało. Kiedy więc widzę, że ktoś zasłabł zadaję mu serię niepotrzebnych pytań, staram się nie wywołać zamieszania i nie powiadamiam nikogo wokół o zdarzeniu wychodząc z założenia, że jakoś to będzie. I wczoraj zrobiłem tak samo. Mając w pamięci to jeszcze, że babcia ma bardzo twardy charakter i nigdy nie wzywa pomocy, a także ani razu mimo różnych przygód nie zdarzyło się, żeby poprosiła o wezwanie karetki, nie robiłem nic ponadto to, co napisałem wyżej. Stałem i zadawałem jej różne, całkowicie niepotrzebne pytania. Ona zaś wyglądała coraz gorzej. Nie wytrzymałem więc w końcu i zapytałem – wezwać karetkę? Ku mojemu zaskoczeniu babcia powiedziała – tak. Natychmiast zadzwoniłem pod numer 999, a potem po żonę. Pani po drugiej stronie słuchawki zadała mi jedno tylko pytanie – czy przy głębokim oddechu ból w klatce piersiowej się nasila? - Czy się nasila- zawołałem do babci. - Tak – usłyszałem w odpowiedzi. - Dobra już jadą – powiedziała pani z pogotowia. Lucyna przyjechała pierwsza, nie wiedzieliśmy co zrobić, bo nie można było naszej biednej babci ruszyć z miejsca. Czekaliśmy. Karetka przyjechała nadzwyczaj szybko. Wiecie jak to jest z ratownikami medycznymi i lekarzami z pogotowia. Oni wiedzą lepiej. A jeśli idzie o empatię, to są jeszcze mocniejsi niż ja. No, myślę, że wczoraj ich jednak pokonałem w tej dziwnej konkurencji. Kiedy tylko weszli roześmiałem się szczerze, albowiem tak właśnie reaguję na stres, śmieję się głupkowato i usiłuję jakoś zbagatelizować sytuację. Oni zaś popatrzyli ponuro i od razu wyczytałem w ich oczach, że domyślają się iż jestem tylko zięciem, a nie synem. Syn nigdy by się nie zaśmiał w takie sytuacji. - Szkoda, że mnie nie widzieliście przy łóżku chorej matki – pomyślałem. Potem zaczęli badania. Dodam tylko, że w załodze było dwóch panów i jedna pani. Badania były dość drastyczne, bo babcia wyglądała naprawdę źle. Okazało się, że ledwo się podnosi, ledwo mówi i w ogóle jest bardzo słaba. EKG jednak nie wykazało nic, serce było w porządku. Ból jednak, w klatce piersiowej był faktem. Podali naszej babci pod język jakąś pigułkę i kazali ją ssać. Zrobiło się trochę lepiej. Potem stwierdzili, że jednak zabiorą ją do szpitala. Był to celowy wybieg, bardzo moim zdaniem rozsądny, by sprawdzić jaka jest natura przypadku. Babcia bardzo się zdenerwowała, kiedy usłyszała o szpitalu, ale zgodziła się jechać. W trakcie przygotowań do wyjazdu objawy jednak ustąpiły i wkłuty wcześniej wenflon można było wyjąć. Mogliśmy zostać w domu. Pan ratownik powiedział bardzo kategorycznie, by babcia nie oddychała zbyt głęboko, bo może dostać hiperwentylacji. Powtórzył to kilkakrotnie. Potem obaj panowie wyszli do samochodu, żeby wypisać różne papiery. Lucyna także gdzieś wyszła i zostałem sam na sam z panią ratownik. Ona zaś jeszcze raz pouczyła mnie na okoliczność tej hiperwentylacji. Powiedziała, że jeśli chora zacznie zbyt głęboko i szybko oddychać mam jej nałożyć na głowę torbę foliową, żeby zaczęła oddychać wolniej. W tym momencie popatrzyła na mnie uważnie i ja na nią także popatrzyłem w ten sam sposób. A potrafię patrzeć naprawdę uważnie, uważniej niż cocker spaniel proszący o chrupka z kurczakiem. Nasze spojrzenia zatrzymały się na pół sekundy, a pani powiedziała – tylko niech jej pan tej torby nie trzyma na głowie przez dziesięć minut, bo się udusi. - No oczywiście – powiedziałem – to się chyba rozumie samo przez się. Nie uwierzyła mi. Myślę, że miała powody. Facet siedzi sam z teściową, która dostaje nerwowego ataku wyglądającego jak zawał. Wzywa karetkę, a kiedy przyjeżdżają ratownicy wybucha szczerym śmiechem. Potem ani razu nie okazuje współczucia cierpiącej, a kiedy okazuje się, że cała sprawa na podłoże nerwowe i histeryczne kiwa ze zrozumieniem głową. Co oni mogli pomyśleć?
Kiedy wyszli, żona zapytała mnie – co jej opowiadałeś? Z grubsza powiedziałem co. - Czyś ty głupi? Nigdy nie mów takich rzeczy.
Babcia dostała coś na uspokojenie w zastrzyku, więc noc mięła bez niespodzianek, a dziś już czuje się dobrze, dzięki Bogu.
Ja zaś przypomniałem sobie inne historie związane ze szpitalem oraz ratownictwem medycznym i zacząłem zastanawiać się jak to się stało, że zostałem człowiekiem bez empatii. A było to tak. Wylądowałem kiedyś w szpitalu biłgorajskim w okolicznościach dantejskich raczej. Tak się bowiem składało, że na opiekę medyczną w naszej szkole liczyć mogli tylko bardzo zdecydowani oszuści, symulujący w sposób podręcznikowy różne dolegliwości, albo tacy osobnicy, którzy sprawiali wrażenie umierających. Żeby w ogóle zacząć swoją przygodę z medycyną trzeba było – jeśli człowiek czuł się chory – pójść z rana do pielęgniarki i zmierzyć tam gorączkę. Pani owa, kobieta potężna i surowa, decydowała czy jeden z drugim nadaje się do leczenia czy ma iść do szkoły. Pamiętam jak dziś, że kiedyś wysłała do oddalonej od 3 kilometry przychodni chłopaka, który miał prawie 40 stopni gorączki. Miał tam iść na piechotę. Zrobiła się z tego niezła afera, chyba nawet ojciec tego dzieciaka przyjeżdżał.
Ja miałem tyle szczęście, że nie można mnie było nigdzie wysłać tamtego feralnego dnia, albowiem nie mogłem się podnieść z łóżka. Zasnąłem normalnie, a kiedy się obudziłem ręce miałem powykręcane i całkowicie sztywne, język jak kołek, a przy próbie uniesienia głowy z poduszki oczy uciekały mi do tyłu, jak wczoraj babci. Koledzy z pokoju uznali oczywiście, że symuluję, a ja nie mogłem ich w żaden sposób przekonać, że jest inaczej, albowiem nie mogłem mówić. Byli jednak na tyle empatyczni, że powiadomili o mojej sytuacji służbowego, który siedział na dyżurce. Akurat służbowym był Szymon (cześć Szymon). Przyszedł zobaczyć o co chodzi, bo choć nie był chłopcem przesadnie obowiązkowym, ciekawiło go, kto tam na górze udaje umierającego. Kiedy mnie zobaczył, coś drgnęło w jego sercu i postanowił zrobić mi kanapki, a następnie mnie nimi nakarmić. W szafce stał dżem i Szymon zrobił mi kanapki z dżemem. Potem wcisnął mi jedną w usta licząc na to, że jakoś ją przeżuję. Nic takiego się nie stało, ale przez ten dżem wokół ust, wyglądałem jak klown z cyrku Astleya, tyle tylko, że leżący. Po dłuższej chwili Szymon doszedł do wniosku, że sprawa ma jednak jakiś wymiar i poleciał po pielęgniarkę. Pani pielęgniarka pojawiła się dość szybko i widząc mnie od razu postanowiła wezwać karetkę. Odetchnąłem – zniosą mnie na noszach, nie będę musiał się ruszać i jakoś to będzie – pomyślałem. Nie rozumiałem, że nikt nie będzie się ładował z noszami na drugie piętro, po to, by targać na nich siedemnastolatka, któremu przytrafiło się coś tak dziwnego. Leżałem więc spokojnie, aż do chwili kiedy do pokoju wpadło dwóch sanitariuszy, którzy chwycili mnie mocno pod ramiona i ustawili w pionie. Myślałem, że to koniec. Nie wiedziałem gdzie mam oczy, poleciały gdzieś w potylicę, nie mogłem złapać oddechu, a ci dwaj zaczęli mnie sprowadzać na dół. Trwało to, według mnie jakieś 250 lat i były to lata pełne klęsk i nieurodzaju. Na dole, w holu, oczy miałem już na właściwym miejscu i kątem jednego z nich zobaczyłem pana kierownika internatu, który stał i dziwnie się uśmiechał. Zupełnie jak ja wczoraj na widok ratowników. W karetce zwinięto mnie w kłębek i ruszyliśmy. Szpital był oddalony o jakieś trzy kilometry od szkoły. Nie pamiętam już jak się znalazłem na górze, w sali pełnej chorych na raka, którzy wrzeszczeli jeden przez drugiego i nie mogli się uspokoić. Doskonale zaś pamiętam nazwiska niektórych z nich. Byli tam na przykład panowie Przytuła, Ziajko i Droździel. Pan Droździel krzyczał najgłośniej, był bowiem umierający i w dodatku nic nie widział. Leżał więc tylko na łóżku, potwornie chudy i całkiem łysy i wołał bez przerwy – ojojojoj, ojojojoj. Denerwowało to innych chorych, szczególnie pana Ziajko, który cierpiał w milczeniu i nie mógł zrozumieć dlaczego pan Droździel tak wrzeszczy. Do naszej sali zaglądała czasem mała, zezowata i krzykliwa salowa, która próbowała jakoś uspokoić pana Droździela, ale ponieważ jego drastyczny wygląd wzbudzał w niej szczerą wesołość, nie mogła się powstrzymać od chichotu. Bardzo to wkurzało pana Ziajko, który w pewnym momencie nie wytrzymał i tak jak leżał, chwycił stojącą obok swojego łóżka kaczkę – dobrze już napełnioną – i cisnął nią z całej siły w pana Droździela. Pewnie Wam się zdaje, że powinien rzucić w salową, a nie w chorego. Mnie też się tak z początku wydawało, ale każdy chory wie przecież, że z personelem szpitala lepiej nie zadzierać. Kaczka się nie rozbiła, o dziwo, ale jej zawartość zalała ścianę oraz pościel na łóżku krzyczącego pana Droździela. Pan Ziajko został upomniany, a salowa przestała chichotać. Leżałem i patrzyłem na to spod półprzymkniętych powiek, nie mogąc się ruszyć. Gdzieś około drugiej po południu pomyślałem, że muszę iść do toalety. Nie mogłem poprosić o kaczkę, albowiem w szpitalu odbywały praktyki koleżanki z liceum medycznego, dziewczyny w tym samym wieku co ja lub trochę starsze. Gdybym zawołał – siostro kaczkę, albo siostro basen – na drugi dzień cały internat naszej szkoły wiedział by o tym, a ja po wyjściu ze szpitala i przekroczeniu progu naszej szkoły zostałbym przywitany takim właśnie okrzykiem. Nie mogłem na to pozwolić. Wstałem więc powolutku i trzymając się ściany, ruszyłem w kierunku toalet. Zastałem tam jakiegoś, całkiem pożółkłego na twarzy faceta, który palił nerwowo papierosa siedząc w kucki. Uśmiechnął się do mnie tajemniczo i zapytał czy zapalę. Nie paliłem jeszcze wtedy i grzecznie odmówiłem. On zaś zaciekawił się moim przypadkiem, ale miał na tyle taktu, że następne pytanie zadał mi już jak opuściłem kabinę. Próbowałem mu wyjaśnić co mi jest, ale on kiwał tylko głową nie słuchając mnie wcale. Na koniec zaś powiedział – pamiętaj synu, że nóż to jest ostateczność. Zaciągnął się głęboko dymem i popatrzył w okno na ten piękny wiosenny dzień, a ja wróciłem do łóżka. Pan Droździel ciągle krzyczał – ojojojoj, ojojojoj. Poleżałem chwilę i postanowiłem coś z tym zrobić, bo nie mogłem dłużej wytrzymać tych krzyków. Podszedłem powoli do pana Droździela i zacząłem go głaskać po łysej głowie, a potem kiedy uniósł się na łokciach, przytuliłem mocno do siebie. Uspokoił się, a chwilę później zasnął. Ja też się położyłem i zasnąłem. Kiedy się obudziłem przyszła do mnie koleżanka z liceum medycznego, na którą wołano Niuta i powiedziała, że przenoszą mnie do innej sali, nie będę leżał z tymi umierającymi, ale w lepszym miejscu. Nie wiedziałem co powiedzieć.
Na tym samym piętrze leżał młodszy dużo chłopczyk z podstawówki mieszczącej się w tym samym budynku co nasza szkoła. Chodził on smutny po korytarzu, z takim specjalnym balkonikiem ułatwiającym poruszanie się. Znalazł się w szpitalu, bo jeden z uczniów naszej szkoły postrzelił go w nogę z wiatrówki. Była to bardzo solidna enerdowska wiatrówka z bocznym naciągiem. Kolega zaś pożyczył ją od pana od PO, nie mówić mu nic o tym, że chce polować za jej pomocą na ptaki a naszym arboretum. Miał on opinię ucznia wyjątkowo odpowiedzialnego i poważnego, przez co pan od PO dał mu broń nie podejrzewając niczego. W czasie kiedy ten super poważny i jeszcze jeden usiłowali ustrzelić sójkę w arboretum, ten biedny dzieciak podglądał ich tam i chciał koniecznie zobaczyć jak to się będzie odbywało. Kolegę naszego bardzo to rozeźliło, zdenerwowany złożył się do strzału i trafił małego w udo. Był naprawdę dobrym strzelcem i z PO miał same piątki.
Spędziłem w tym szpitalu ponad tydzień...kiedy wyszedłem nie byłem już jednak tym samym człowiekiem co wcześniej i choć miałem w sobie jeszcze dużo serdecznych i ciepłych uczuć wobec bliźnich powoli zaczęły one ze mnie odparowywać.
Kiedy leżałem w tym szpitalu kierownik internatu zawiadomił telegramem moich rodziców. Mógł oczywiście zadzwonić do pracy i wyjaśnić o co chodzi, ale wolał wysłać telegram. Napisał w nim – syn w szpitalu proszę natychmiast przyjechać. Rodzice nie mieli samochodu, jechali więc najpierw pociągiem, a potem autobusem, trwało to pół dnia. Matka oczywiście myślała, że przywaliło mnie drzewo w lesie, więc kiedy się okazało, że to jednak coś innego, bardzo się ucieszyła i nie mogła się powstrzymać od śmiechu na mój widok. Ja też się ucieszyłem, że są w końcu ze mną. Do dziś jednak nie wiem co mnie wtedy trafiło.
Zbliża się koniec roku, a ja muszę opróżnić magazyn. Postanowiłem więc, że zrobimy późną, grudniową promocję i przecenimy stare numery nawigatorów do 10 zł za egzemplarz. Do tego poziomu obniżmy też cenę „Straży przedniej” księdza Mariana Tokarzewskiego. Uwaga, numer 3 nawigatora nie jest już dostępny. Trzeba było się spieszyć.
tagi: empatia choroby medycyna pogotowie
![]() |
gabriel-maciejewski |
30 grudnia 2017 10:14 |
Komentarze:
![]() |
Maryla-Sztajer @valser 30 grudnia 2017 10:54 |
30 grudnia 2017 11:01 |
Też jestem tego ciekawa :).
.
![]() |
krzysztof-osiejuk @gabriel-maciejewski |
30 grudnia 2017 11:02 |
Kusi mnie by dać sobie spokój z tym pisarstwem. No ale jakoś głupio przyznać się przed sobą, że to była strata czasu.
![]() |
jestnadzieja @valser 30 grudnia 2017 10:54 |
30 grudnia 2017 11:09 |
Skoro Cie tu widze, to tylko mimochodem wspomne, zebys czasami zagladal na poczte tutejsza. Sprawa juz nieaktualna wprawdzie (moze do parasola sie zwroce, zeby jakas funkcje uzdatnil, typu zaznaczenie na czerwono, kiedy jest nowa poczta).
![]() |
jestnadzieja @valser 30 grudnia 2017 11:16 |
30 grudnia 2017 11:18 |
No tego wlasnie nie widac (trzeba chyba jakos to udoskonalic) ale w zakladce panel jest poczta po prawej.
![]() |
Rozalia @gabriel-maciejewski |
30 grudnia 2017 12:05 |
Normalnie przygody Mikołajka.
Jednych takie przygody uwrażliwiaja, a innych jak widać pozbawiają empatii.
![]() |
Grzeralts @gabriel-maciejewski |
30 grudnia 2017 12:55 |
Miałeś zapewne zespół Guillaina-Barrego. W sumie to powinieneś się cieszyć, że żyjesz, widać ta niska empatia cie uratowała. Babcia nie jest taka silna, jak widać.
Niemniej jednak faceci empatyczny podejrzani są z definicji. Zdrowy psychicznie facet empatię może mieć jedynie wyuczoną, wiem coś o tym, bo nie jestem zdrowy psychicznie.
![]() |
jacekjack @valser 30 grudnia 2017 10:54 |
30 grudnia 2017 13:08 |
Pan Gabriel powiedział babci
że jedzie do Zakopanego na koncert posłuchać Despacito Luisa Fonsiego
![]() |
Kuldahrus @Maryla-Sztajer 30 grudnia 2017 11:01 |
30 grudnia 2017 13:39 |
Ja również.
![]() |
Rozalia @valser 30 grudnia 2017 12:19 |
30 grudnia 2017 13:42 |
Może za bardzo zasugerowałam się tytułem i powszechnym zastąpieniem określeń zrozumienie, współczucie, poświęcenie, jednym słowem empatia.
Na szczęście oprócz Zygmunta Baumana, który był po prostu hipokrytą, na świecie są jeszcze matki, siostry, dobre żony. Czasem nawet zdarzy się jakiś facet. Ale przeważnie rzadko i na krótko. Deficyt św. Józefów. Niestety jest coraz więcej kobiet również pozbawionych empatii. I to jest groźne.
![]() |
Kuldahrus @krzysztof-osiejuk 30 grudnia 2017 11:02 |
30 grudnia 2017 13:45 |
No wie Pan.
To nie jest strata czasu, nawet jak by pominąć całą resztę(choć wcale nie ma powodu by to robić) to dla takich tekstów jak w "Palimy licho..." jest warto.
![]() |
jacekjack @krzysztof-osiejuk 30 grudnia 2017 11:02 |
30 grudnia 2017 13:46 |
Tylko nie to. Pan i Pan Gabriel musicie pisać bo kto nam zostanie !? .... Mraczewski i Szlangbaum.
![]() |
Kuldahrus @jestnadzieja 30 grudnia 2017 11:09 |
30 grudnia 2017 13:47 |
Już tyle razy Parasol był ponaglany do zrobienia tego komunikatu, że chyba nie długo będzie mu się to śniło. :)
![]() |
stanislaw-orda @Kuldahrus 30 grudnia 2017 13:45 |
30 grudnia 2017 13:54 |
Ja np. swoją, coraz wyraźniej słabnącą, aktywność blogerską traktuję jako rodzaj obrony przed alzheimerem, czyli w tym celu zaczynam np. pewne cykle tematyczne, albo notki rozpisane na kilka części, po to aby wymusić (na sobie) ciąg dalszy. Różnie to wychodzi, alestanowi to w miarę skuteczny knut mobilizujący do zrobienia czegoś, co wcale nie jest konieczne (dla mnie).
![]() |
jestnadzieja @valser 30 grudnia 2017 13:46 |
30 grudnia 2017 14:00 |
No, dobra, moze juz nie teoretyzujmy. Z tekstu wynika, ze chodzi o "wspol-czucie" czyli umiejetnosc wczuwania sie w cudzy stan. Czasem dobrze sie uodpornic, bo "bioracych na litosc" nie brakuje. Ale czujnosc zachowac trzeba, gdyz nigdy nic nie wiadomo...
Jak napisala wyzej Rozalia, wystepuje bolesny deficyt sw. Jozefow (im dluzej zyje, tym bardziej do mnie dociera co to byl za mezczyzna).
![]() |
jestnadzieja @Kuldahrus 30 grudnia 2017 13:47 |
30 grudnia 2017 14:01 |
Oj, to mnie chyba nie bylo wtedy przy tych ponaglaniach, mam usprawiedliwienie.
![]() |
Kuldahrus @stanislaw-orda 30 grudnia 2017 13:54 |
30 grudnia 2017 14:02 |
Dopiero teraz odczytałem odpowiedź na mój komentarz z czwartku. Cieszę się, że będą kolejne części.
![]() |
Kuldahrus @jestnadzieja 30 grudnia 2017 14:01 |
30 grudnia 2017 14:02 |
:)
![]() |
jestnadzieja @valser 30 grudnia 2017 14:09 |
30 grudnia 2017 14:22 |
A po nic:) Ale jesli juz chodzi np. o zone i dziecko, to czemu nie? Pod warunkiem, ze nie manipuluja:)
![]() |
Maryla-Sztajer @stanislaw-orda 30 grudnia 2017 13:54 |
30 grudnia 2017 14:27 |
:).
Po przygodach z początku tego roku z oczami, chcieli mi zabronić patrzenia w komputer... Obietnica pewnych samoograniczeń z jednej a groźba że bez tej aktywności dostanę alzheimera lub demencji z drugiej strony, spowodowały że mogę jednak trochę się tu pokazywać :))
A nawet mam motywację:)) do komentowania:))
.
![]() |
Maryla-Sztajer @Kuldahrus 30 grudnia 2017 13:39 |
30 grudnia 2017 14:29 |
Może zdradzi?:).
.
![]() |
jestnadzieja @valser 30 grudnia 2017 14:44 |
30 grudnia 2017 15:08 |
Czasami to pomaga w podjeciu decyzji, zeby cos zrobic.
![]() |
Augustynka @jestnadzieja 30 grudnia 2017 14:00 |
30 grudnia 2017 15:29 |
Czasem może warto okazać tę empatię,współczucie czy jak tam to zwać.Przynajmniej nie usłyszymy od Boga na swoim sądzie :"Dlaczego byłeś zbyt dobry" ?
![]() |
Maryla-Sztajer @gabriel-maciejewski |
30 grudnia 2017 15:37 |
Słuchajcie. Coryllus napisał cudną notkę....
Przeczytajcie jeszcze raz Panie i Panowie:))
.
![]() |
jestnadzieja @Maryla-Sztajer 30 grudnia 2017 15:37 |
30 grudnia 2017 15:47 |
;)
![]() |
eska @gabriel-maciejewski |
30 grudnia 2017 15:53 |
Empatia to jest głupie słowo na określenie czegoś, czego (moim zdaniem) nauczyć się nie można. Ani stracić. Bo na przykład współczucia można się nauczyć (i stracić). A ta cholerna "empatia" powoduje, że wiesz, co ktoś czuje, nawet jak nie chcesz nic wiedzieć. Po prostu taka antenka we łbie wyłapuje jakieś drgania, a co gorsza czasem kompletnie nie masz pojecia, skąd to się bierze w tym drugim.
Np czujesz cudzy strach, ale nie wiesz, czego się delikwent boi. Do tego gostek udaje bohatera, a ty wiesz, ze zaraz się coś rozwali, ale nie wiesz co.
Ja np wyczuwałam strach mojej córki z dowolnej odległości. Kiedyś mało się nie pochorowałam od tej "empatii", kiedy ona 300 km dalej zacięła się dość mocno w palec, a tu ani telefonu ani nic. Oczywiście o fakcie dowiedziałam się mocno po fakcie, czas się zgadzał co do minuty.
Dlatego nikomu nie życzę takiej antenki w głowie, zwłaszcza jeśli wyłapuje wszystkie impulsy z otoczenia, a nie tylko te dotyczące najbliższych.
![]() |
Maryla-Sztajer @jestnadzieja 30 grudnia 2017 15:47 |
30 grudnia 2017 15:57 |
Nie ma rady....zaraz mnie trafi! a taka fajna notka. Cud po prostu
.
![]() |
Maryla-Sztajer @empatka 30 grudnia 2017 16:36 |
30 grudnia 2017 16:39 |
Lubię opowieści Coryllusa....nie zareagowałabym tak...
Poza tym.... co pan/pani wie....ehhh...o Coryllusie? Chętnie bym była Jego teściowa.
żal nad empatką.....>>>>
.
![]() |
Rozalia @Maryla-Sztajer 30 grudnia 2017 15:57 |
30 grudnia 2017 16:40 |
To przez twardziela prowokatora.
![]() |
Maryla-Sztajer @gabriel-maciejewski |
30 grudnia 2017 16:41 |
Przyjdzie parasolnikow i posprząta:))))
.
![]() |
Maryla-Sztajer @empatka 30 grudnia 2017 16:45 |
30 grudnia 2017 16:47 |
Pogadamy przy okazji. OK?
;).
.
![]() |
Maryla-Sztajer @empatka 30 grudnia 2017 16:45 |
30 grudnia 2017 16:48 |
...na żywo.
.
![]() |
chlor @gabriel-maciejewski |
30 grudnia 2017 21:40 |
Moja ciocia, która dostała order od samego Lecha Kaczyńskiego za Solidarność, dostaje palpitacji gdy jej objaśniać meandry polityki niweczące jej prounijne poglądy.