O degradacji treści
Opiszę dziś i zilustruję przykładem dwa procesy – podnoszenia znaczenia treści i jej degradacji. Wszystko oczywiście po to, byśmy dokładnie zrozumieli czym jest sprzedaż i jak wielkie ma znaczenie, a także byśmy zrozumieli jak podstępnym i naznaczonym hipokryzją działaniem jest udostępnianie treści za darmo.
Zacznę od techniki czytania książek. W zasadzie ludzie nie czytają. Kupują książki, ale ich nie czytają, albowiem chodzi o to, by poprzez zakup znaleźć się po właściwej stronie. Kłopot w tym, by określić, co to jest właściwa strona i stworzyć zestaw formatów, które te „właściwą stronę” określają. To jest tylko pozornie proste i zawsze jest wykorzystywane przez gromadę mniejszych i większych cwaniaków, którzy wiedzą, że ludzie nie czytają książek. W najlepszym razie oni się tym książkami narkotyzują. Na czym więc polega czytanie książek? Ja mogę śmiało o sobie rzec, że przeczytałem w życiu ledwie kilka książek, a cała reszta służyła mi do jakiejś tam dewocji fałszywej, którą później porzucałem na rzecz innych książkowych bożków. Jako dorosły człowiek wracałem do tych narkotycznych uzależnień, jak seryjny morderca na miejsce zbrodni i czytałem te swoje uzależnienia raz jeszcze, wtedy już naprawdę. Tak było, na przykład, z serią powieści historycznych napisaną przez Pierre’a Barreta „Turnieje boże”. To jest często dziś wznawiana ramota o historii herezji katarskiej. Kiedy tę serię przeczytałem naprawdę, to znaczy zorientowałem się kim był Barret, odnalazłem różne inne ciekawe wątki, postanowiłem napisać swoją serię i nadałem jej tytuł „Kredyt i wojna”. Dziś powoli się przygotowuję do napisania drugiego tomu, który nie będzie przypominał niczego, co jest dostępne na rynku i na pewno nie zadowoli ludzi przyzwyczajonych do tego, że książka jest produktem uzależniającym i tylko przez to jest ciekawa.
Teraz słowo o kryzysie. Jeśli człowiek rozpocznie za dużo projektów naraz, a ja tak robię przeważnie, przychodzi kryzys. On w zasadzie przychodzi zawsze i trzeba być na to gotowym, bo kryzys w pracy autora jest gorszy niż depresja poporodowa, albo covid. Zjawia się i w zasadzie nie można nic zrobić. Trzeba sobie wtedy powolutku wytłumaczyć, że należy napisać dziennie choć jeden akapit. I w żadnym wypadku nie należy zasypiać w ciągu dnia. Jeden akapit, powolutku, to powinno wystarczyć, a po tygodniu kryzys zniknie. W żadnym wypadku nie należy przerywać pisania i odkładać go na później, bo może się okazać, że żadnego później nie będzie. No i nie wolno ulegać presji wewnętrznej, która każe porzucić dyscyplinę i oddać się swobodnej jakiejś twórczości, na zasadzie – jakoś to będzie. Nie będzie. Jedynym efektem takiego postępowania będzie degradacja treści.
To jest sprawa poważna, a ja opisałem wyżej jej wymiar indywidualny. On jest mniej groźny niż społeczny wymiar tego zjawiska, które w skali kraju, bo o tym trzeba mówić, przybiera formy potworne. Mamy taką oto sytuację; wydawnictwa państwowe i akademickie mają za zadanie promować treści istotne dla tradycji państwa i jego funkcjonowania dzisiaj. Jak to czynią wydawnictwa akademickie, wszyscy wiemy, uniwersytety, jak w XVI wieku, stają się jeden po drugim siedliskami agentów międzynarodowej, antyludzkiej propagandy, którzy przedstawiają się na wizji, w programach promocyjnych, jako biedne misie, co chciałby wszystkim przychylić nieba. Oznacza to, w wymiarze realnym, że poszukują ci ludzie istot ograniczonych, tępych i zadufanych, a poszukują ich po to, by udzielić im z wyżyn swojego autorytetu pozwolenia na całkowitą bezkarność. Tak działa uniwersytet i my to rozpoznajemy po aktywności publicznej absolwentów tej instytucji. To jest jeden wymiar społeczny zjawiska nazwanego tu degradacją treści.
Kolejny wygląda tak. Wydawnictwa podpisują umowy z autorami, produkującymi ważne treści i czynią to tak, by treści te stały się ich własnością lub teoretyczną własnością. Prawa autorskie są niezbywalne, jak pamiętamy, ale można różne rzeczy ustawić tak, że autor nie ma nic do powiedzenia jeśli idzie o dystrybucję wyprodukowanej przez siebie treści. Zostało to pomyślane tak, by treści na której pieczęć postawi instytucja państwa, nie mogła być zdegradowana. Ponieważ jednak państwo nasze jest żerowiskiem dla niejawnych i półjawnych gangów, a wydawnictwa państwowe nie mają wpływu na sprzedaż, albowiem w ocenie zespołów, które ten system projektowały sprzedaż przeszkadza w dotarciu słowa pisanego pod strzechy, treść istotna zostaje zdegradowana natychmiast. Jest unieważniona, a nawet gorzej – zapomniana. Czy można jej przywrócić znaczenie? Oczywiście, że można. Ja to czynię. Zgłosiłem się do Wydawnictwa Sejmowego i poprosiłem o pozwolenie na wydanie książki prof. Anny Filipczak Kocur „Skarbowość Rzeczpospolitej w latach 1587 – 1648”. Uczyniłem to, albowiem nie sądzę, by istniały w historii naszej zagadnienia większej wagi. Jeśli Zychowicz, Braun, Cenckiewicz i cały IPN myślą inaczej, to niestety się mylą. Nie ma dla zrozumienia dziejów Polski ważniejszych kwestii niż kwestie skarbowe z lat 1587 – 1648. Oczywiście system, który opisuje, i nie jest to wina Wydawnictwa Sejmowego, treść tę całkowicie unieważnił, albowiem działa on tak, by promować tak zwaną popularyzację, w najgorszych, najnędzniejszych i najgłupszych formułach. To znaczy, w krańcowej najbardziej zdegenerowanej formie, polega na tym, że nie promuje się treści, ani nawet autora, ale pośrednika, który o tej treści – nie mając z nią nic wspólnego poza jakąś powierzchowną fascynacją – opowiada. To jest groza w mojej ocenie. Wydaję książki za własne pieniądze, promuję je, promuję autorów akademickich zapraszając ich na konferencje i uważam, że tworzę pewien dobry i inspirujący model działania. Niestety przemożna chęć, pardon, pokazywania dupy w mediach, rozwala i unieważnia wszystkie moje pomysły. Drażni mnie to trochę, ale nie zaprzestanę na razie swojej działalności.
Wracajmy do pracy prof. Anny Kocur. Udało mi się podnieść jej znaczenie, bo teraz Wydawnictwo Sejmowe wystąpiło do prawników o sporządzenie ekspertyzy określającej zasady, na których mógłbym tę pracę wydać i udostępniać. Przypomnę, że chcę to uczynić na własne ryzyko, za własne pieniądze, nie biorąc od nikogo ani grosza, a pewnie będę musiał dopłacić Wydawnictwu Sejmowemu za możliwość wydania tej pracy. Uważam, że ta ekspertyza to ważny krok na drodze przywracania znaczenia treściom naprawdę istotnym. Treściom, na których może się wylansować ich rzeczywisty autor, a nie jakiś Zychowicz co miele w zębach tematy przewleczone już przez wszystkie magle świata. Jeśli książka ta się ukaże, będziemy ją tu wszyscy czytać wspólnie i nad nią dyskutować.
Wystąpiłem też z jeszcze jedną prośbą o wydanie jeszcze jednej książki, do wydawnictwa Uniwersytetu Wrocławskiego. Niestety do dziś nie dostałem odpowiedzi. To jest dla tych ludzi problem – zgłasza się facet, który jest zainteresowany treścią zdegradowaną przez ich system. I co zrobić? Najlepiej go zlekceważyć, bo przecież nic innego nie wchodzi w grę. Nie można być właścicielem niezbywalnych praw autorskich, a jednak jaką taką umowę z autorem się podpisało. Po co? Przecież nikt nie zamierza ponawiać wydań książek naukowych, bo system je degraduje przez sam fakt ich wydania. Po co więc zabierać autorowi prawo do i tak zdegradowanej treści? Po to, by zabić hufnalami wieko tej trumny i żeby nikt się o różnych, uznanych przeze mnie za istotne, kwestiach nie dowiedział.
Teraz słów kilka o ludziach pokazujących dupę na wizji. Dostałem wczoraj w mailu taki oto link https://www.youtube.com/watch?v=5QqPJelFdaU
Ten pan to znany nam Sebastian Pitoń, architekt. Ja się z panem Pitoniem spiąłem raz czy dwa w dawnych czasach, a potem on przyjechał na targi do Bytomia i pogadaliśmy jak koledzy, bo jak wiecie przyjmuję taką zasadę, że można być agresywnym w sieci, ale w realu lepiej być uprzejmym. Poza tym nie przenoszę emocji z pracy do realnego życia. Sebastian Pitoń ma, w mojej ocenie, taki problem, że nudzi go już jego zawód. Osiągnął jako architekt wszystko lub prawie wszystko, zleceniodawcy go rozpoznają i składają mu zamówienia, on je realizuje i wszystko przebiega bez zakłóceń. No i to jest najgorsze właśnie i powoduje, że Sebastian Pitoń usiłuje się realizować także na innych niwach, które traktuje jak hobby. Jest to publicystyka polityczna i historyczna. Ja nie będę jej tu oceniał, powiem tylko, że od jakości tej publicystyki nie zależy życie rodziny Sebastiana Pitonia. Gdyby tak było, może by się on trochę mitygował. No, ale tego nie czyni. Jest za to człowiekiem używającym różnych rozpoznawalnych łatwo atrybutów, które budują jego pozycję w sieci. W sieci, ale nie w realu. I to, o czym nam opowiada Sebastian Pitoń w tym nagraniu jest właśnie jego pierwszym zetknięciem się z realnością. Cóż on zrobił? Zaprosił do domu Marcina Masnego. To tak, jakby wpuścił dziecku do łóżka księdza pedofila, albo czarną mambę. Pitoń Sebastian uważał najwyraźniej, że skoro powiela schematy lansowane przez ludzi takich jak Masny, jakoś je tam modyfikując, to w rozmowie z Masnym okaże się iż są oni duchowymi braćmi, albo czymś, jak mawiają na Mazowszu, „w podobie”. Nie wiem czy można wymyślić większą głupotę, ale ja Pitonia usprawiedliwiam, albowiem nie rozumie on relacji jakie panują w Warszawie pomiędzy ludźmi tak zwanego systemu i warsiawki, a całą resztą. Pitoń jest przyzwyczajony do innych relacji – architekt – inwestor. I uważał najwyraźniej, że jeśli coś tam napisał, coś powiedział, to może się ta produkcja spotkać z zainteresowaniem kogoś takiego jak Masny. Tymczasem tamten zachował się wręcz modelowo, tak jak zawsze, od roku 1945 zachowuje się środowisko tak zwanej inteligencji warszawskiej. Przyjechał, żeby powiedzieć Pitoniowi, że jest on gnojkiem i użył do tego wszystkich narzędzi w jakie wyposażyło go środowisko. Pitoń może się z nich śmiać, może uważać zachowanie Masnego za idiotyczne, kompromitujące i chamskie, ale nie ma to znaczenia, bo Masny zrobił demonstracje dla swojego środowiska, całkowicie świadom, że Pitoń ją rozkolportuje. Sam to zresztą sprowokował.
Do konkluzji ostatecznej jeszcze trochę brakuje, ale naprawdę niewiele. Nie można niczym zaimponować ludziom ze środowiska, z którego wywodzi się Masny. Nie można z nimi nawet rozmawiać, w ostateczności, jak będą bardzo nachalni, można ich kopnąć w dupę, a potem wezwać policję i powiedzieć, że ten o to, kopnięty w tyłek osobnik, właśnie obnażał się publicznie, a następnie złożyć na tę okoliczność uroczystą przysięgę w sądzie. To jest jedyny język, który ci ludzie rozumieją. I nie ma znaczenia przy tym, czy władają biegle wszystkim językami Europy i narzeczem Bantu. Jedynym językiem, który naprawdę znają, jest ten wyżej przeze mnie opisany. I Pitoń powinien to wreszcie zrozumieć. Nikt nie będzie kolportował jego treści, albowiem cała ta wielka bitwa toczy się o to, kto zajmie internetowe kanały dystrybucji treści dostępnych za darmo. Wstępem do tej bitwy było unieważnienie sprzedaży, potem książki jako nośnika, a następnie autorów, którzy traktowali serio swoją pracę. Teraz jest już tylko festiwal Pitonia i Masnego. Buster Keaton vs Harol Lloyd, jeden płacze jak Stan Lorel, a drugi pierdzi jak Olivier Hardy. I na nic więcej nie możemy liczyć. I jeszcze jedno, najgorsze – spróbujecie wyjaśnić wielbicielom jednego i drugiego, że uprawiane przez nich zbiorowe ekscytacje to degradacja, nędza i tak zwany kanał. Tylko weźcie sobie wcześniej mocną, okutą pałkę do ręki i wynajmijcie dobrego prawnika.
Tak właśnie wygląda ostatni etap degradacji treści. Dziękuję za uwagę.
tagi: książki propaganda państwo uniwersytet warszawa kraków rynek treści wydawnictwa marcin masny sebastian pitoń skarbowość
![]() |
gabriel-maciejewski |
18 września 2020 09:07 |
Komentarze:
![]() |
Andrzej-z-Gdanska @gabriel-maciejewski |
18 września 2020 10:17 |
Książka prof. Anny Filipczak Kocur „Skarbowość Rzeczpospolitej w latach 1587 – 1648” na pewno jest bardzo ważna, a nawet można by ją "od dołu" przesunąć do czasów Stefana Batorego Wielkiego.
Takie ciekawostki znalazłem w Wiki:
Kiedy Stefan Batory został wybrany królem musiał zgodzić się na płacenie wyższego haraczu Turkom (łącznie 25 tys. florenów) w zamian za co uzyskał ich zgodę na personalną unię polsko-siedmiogrodzką.
Stefan poświęcił 53-letniej i starszej o 10 lat Annie trzy noce poślubne (Jan Tarnowski napisał w liście do magnata z Litwy ...Anna chłopa dopadła i gębę wysoko nosi...). Później nie zaglądał do jej sypialni, ale pozwolił jej przychodzić, kiedy tylko zechce. Pewnej nocy Anna zapragnęła odwiedzić Batorego, ale ten uciekł. Wiele osób było świadkiem tego wydarzenia, królowa dostała gorączki i trzeba było jej krew upuszczać.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Stefan_Batory
Cytat:
To jest dla tych ludzi problem – zgłasza się facet, który jest zainteresowany treścią zdegradowaną przez ich system. I co zrobić?
"Firma" może wpaść w tzw. "dysonas poznawczy" i nie wyjść z tego jak samolot z korkociągu. :))
Czy jest takie obce-s(ł)owo jak "od-degradować"?
Cytuję:
Teraz słowo o kryzysie.
No i nie wolno ulegać presji wewnętrznej, która każe porzucić dyscyplinę i oddać się swobodnej jakiejś twórczości, na zasadzie – jakoś to będzie. Nie będzie.
Porzucić nie, ale "wziąść oddech", lekko zwolnić i napisać inny artykuł, np:
Potem znów można wrócić do świetnej formy i napisać to co dziś.
Pozdrawiam i dziękuję
![]() |
gabriel-maciejewski @gabriel-maciejewski |
18 września 2020 10:21 |
Nie ma za co
|
Zyszko @gabriel-maciejewski |
18 września 2020 10:34 |
Jakbym poszedł do inwestora w takim kapelutku, nie zlecił by mi kontraktu nawet na rozbudowę garażu.
![]() |
gabriel-maciejewski @Zyszko 18 września 2020 10:34 |
18 września 2020 10:35 |
Do inwestorów on nie chodzi, oni przychodzą do niego.
![]() |
gabriel-maciejewski @Sienkiewicz 18 września 2020 10:38 |
18 września 2020 10:41 |
Wiadomości z waszej Polski mnie nie interesują, a i nie przypominam sobie, byśmy przechodzili na ty
|
Zyszko @gabriel-maciejewski 18 września 2020 10:35 |
18 września 2020 10:46 |
Wiadomo, z tej i z tamtej strony Tater.
![]() |
Maginiu @Zyszko 18 września 2020 10:34 |
18 września 2020 11:06 |
"Jakbym poszedł do inwestora w takim kapelutku, nie zlecił by mi kontraktu nawet na rozbudowę garażu."
"Jest za to człowiekiem używającym różnych rozpoznawalnych łatwo atrybutów, które budują jego pozycję w sieci. W sieci, ale nie w realu."
![]() |
shoot @gabriel-maciejewski |
18 września 2020 17:24 |
"Kupują książki, ale ich nie czytają, albowiem chodzi o to, by poprzez zakup znaleźć się po właściwej stronie."
Kupiłem w swoim życiu kilka setek książek/różnistych/, które oczywiście przeczytałem.
Na jakiej podstawie/może jakieś badania pan przestawi/, stawia pan taką tezę?
ps:
Co jest powodem, że obraża pan ludzi którzy kupują i czytają książki?
Zakup ksiązki, to nie zakup warzyw, mięsa itp!!! Ludzie wiedzą co czynią proszę pana...eh :(
![]() |
gabriel-maciejewski @shoot 18 września 2020 17:24 |
18 września 2020 17:40 |
Wyjdź stąd
![]() |
shoot @gabriel-maciejewski 18 września 2020 17:40 |
18 września 2020 17:44 |
Pan wybaczy ale mówca chcąc być słuchanym, musi mówić tak, aby być słyszanym...
![]() |
cbrengland @gabriel-maciejewski |
18 września 2020 17:51 |
Piękna jest tegoroczna wczesna jesień, przynajmniej w Kencie w Anglii, myślę, że w Polsce jest tak samo. I naprawdę piszę na temat ☺
![]() |
Andrzej-z-Gdanska @gabriel-maciejewski |
18 września 2020 18:20 |
Odsłuchałem wypowiedź Pana Sebastiana z filmiku pt. "Masny Horror Show". Faktycznie horror! Nie wiem co na to druga strona - może lepiej nie wiedzieć.
Przeczytałem też poniższe info o Panie Sebastanie:
Sebastian Pitoń, architekt z Kościeliska słynie z niezwykłych projektów: dachy falują, schody wiją, okna wyginają. Wszystko precyzyjnie wykonane z drewna.
Podczas studiów zainspirowałem się dziełami katalońskiego architekta Antonio Gaudiego. Podziwiam jego miękkie linie dachów, balkonów, bajkowe kominy.
Komentarz mmmk:
Budynki zaprojektowane przez Pana Sebastiana Pitonia nie mają nic wspólnego ani z budownictwem regionalnym, zakopiańskim czy witkiewiczowskim! Budynki góralskie to szałasy i od nich wywodzi się cały styl zakopiański który później "podkręcił" Witkiewicz. Na przestrzeni setek lat nie ma mowy o dachach w kształtach ameby czy innego wytworu. Są to straszydła na które przypalają się ludzie chcący zwrócić na siebie uwagę ale brakuje im argumentów. Kolejna sprawą jest fakt że Pan Pitoń nie jest architektem! Oczywiście możliwe że skończył studia architektoniczne ale nie posiada uprawnień budowlanych oraz nie podlega również jurysdykcji Izby Architektów.
http://fachowydekarz.pl/sebastian-piton-goralski-gaudi/
Nie wiem też kim jest "mmmk".
![]() |
stanislaw-orda @shoot 18 września 2020 17:24 |
18 września 2020 18:30 |
Drastycznie się mylisz.
![]() |
umami @Andrzej-z-Gdanska 18 września 2020 18:20 |
18 września 2020 18:41 |
O w mordę, ale gargamele, ale o gustach się nie dyskutuje, ponoć.
![]() |
Perseidy @Sienkiewicz 18 września 2020 10:38 |
18 września 2020 20:03 |
Z czym do ludzi? Z tą sieczką?
![]() |
shoot @stanislaw-orda 18 września 2020 18:30 |
18 września 2020 20:13 |
Drastyczność dotyczy:
moich zakupów książek
przeczytania ich
odezwania się w temacie... :) ?
![]() |
gabriel-maciejewski @Andrzej-z-Gdanska 18 września 2020 18:20 |
18 września 2020 20:16 |
Ja uważam, że projekty Pitonia są w dechę.
![]() |
gabriel-maciejewski @umami 18 września 2020 18:41 |
18 września 2020 20:17 |
Daj spokój, są w porządku. Gadasz jak historyk sztuki
![]() |
gabriel-maciejewski @shoot 18 września 2020 20:13 |
18 września 2020 20:18 |
Myślę, że wszystkiego...próbujesz z marnym bardzo skutkiem zwrócić na siebie uwagę.
![]() |
stanislaw-orda @shoot 18 września 2020 20:13 |
18 września 2020 20:18 |
Żadnego z wymienionych powodów
![]() |
shoot @gabriel-maciejewski 18 września 2020 20:18 |
18 września 2020 20:24 |
Jeżeli dwóch czołowych nawigatorów zwróciło uwagę na mój komentarz, to skutek nie jest aż taki mizerny... :)
![]() |
gabriel-maciejewski @shoot 18 września 2020 20:24 |
18 września 2020 20:25 |
My tutaj nie staramy się zwrócić na siebie uwagi kretyńskimi komentarzami. Postaraj się to zrozumieć
![]() |
olekfara @umami 18 września 2020 18:41 |
18 września 2020 20:26 |
O gustach może i nie, ale czy się podobają, to i owszem. Mnie nie. Dachy wydają się cięzkie, przytłaczają. Coś, jak stary kapelusz grzyba na oklapniętym trzonie.
![]() |
shoot @stanislaw-orda 18 września 2020 20:18 |
18 września 2020 20:27 |
Projekcja twoja ... :)
![]() |
shoot @gabriel-maciejewski 18 września 2020 20:25 |
18 września 2020 20:28 |
OK... będę musiał to przemyśleć!
![]() |
umami @gabriel-maciejewski 18 września 2020 20:17 |
19 września 2020 02:37 |
Klient nasz pan, ale kompletnie mi się nie podobają. Historia sztuki nie ma tu nic do rzeczy. Nic mi tu nie leży. Ten beton i te wywijasy drewniane to dwie różne bajki i one mi się nie sklejają. Przypominają mi którąś z bajek Disneya, gdzie naczynia miały oczy, gęby i gadały. Te domy, mam wrażenie, zaraz się poruszą i zaczną przekrzykiwać.
![]() |
bendix @shoot 18 września 2020 17:24 |
19 września 2020 04:41 |
To ze Panocek przeczytoł ło niczym nie świodcy.
![]() |
Magazynier @gabriel-maciejewski |
19 września 2020 09:45 |
"Jeśli człowiek rozpocznie za dużo projektów naraz, a ja tak robię przeważnie, przychodzi kryzys. On w zasadzie przychodzi zawsze i trzeba być na to gotowym, bo kryzys w pracy autora jest gorszy niż depresja poporodowa, albo covid. Zjawia się i w zasadzie nie można nic zrobić. Trzeba sobie wtedy powolutku wytłumaczyć, że należy napisać dziennie choć jeden akapit."
Zagadzam się.
"I w żadnym wypadku nie należy zasypiać w ciągu dnia."
Nie zgadzam się. Indywidualne predyspozycje, cechy mikroklimatu i geologia potrafią narzucić inny reżim. Jeśli twoje okna wychodzą na nieckę Odry i na Bramę Morawską, zaś podłoże to śląskie margle, nie da się bez drzemki choćby co drugi dzień. I różańca.
"Jeden akapit, powolutku, to powinno wystarczyć, a po tygodniu kryzys zniknie."
Niekoniecznie. Cechy indywidualne, geologia, geopolityka i polityka lokalna modyfikują również ten rytm.
![]() |
shoot @bendix 19 września 2020 04:41 |
19 września 2020 10:16 |
Jak już, to Pan!!!
Czytałem ze zrozumieniem i dlatego nie napiszę co myślę o takich jak pan... :(
![]() |
Magazynier @gabriel-maciejewski |
19 września 2020 10:22 |
Niestety ja też mam takie wrażenie, że dla socjalizmu stołecznego nie ma nadziei. Może być tylko gorzej.
W takim razie, jak mi się zdaje, inteligencja warszawska to duchowi uczniowie Taty Tasiemki w linii prostej i dosłownej. Prostej jak drut, panie dzieju, jak nieprzymierzając drut.
Miałeś chamie pozłacany róg
i zrobiłeś z niego drut.
I nie ostał ci się nawet sznur,
ale ten obleśny, rdzawy drut ...
![]() |
bendix @shoot 19 września 2020 10:16 |
19 września 2020 10:41 |
Łoj, moje łowiecki Panocku po halach biegajom. Musem robić łoscypki dla cepróf. Łowiecki wydoić... łuwędzić łoscypki... Panocek nie ksycy...
![]() |
bendix @shoot 19 września 2020 10:16 |
19 września 2020 10:55 |
Ale mi sie wydoje, Panocku, zescie pocytoli te ksiunżeczki i nic zescie nie pomysloli. U nas na hali my cytomy tylko harlequiny w bacówce.
![]() |
shoot @bendix 19 września 2020 10:55 |
19 września 2020 16:36 |
Przeczytałem min:
"Są pośród nas łotry takiego kalibru, że przez długie, pełne sukcesów życie udaje im się stworzyć wokół siebie tak gęstą aurę fałszywych skromności, bezbronności i wrażliwości, że już nigdy nikomu nie udaje sie obnażyć ich przecherstw i jadu"...!!!
Warte przeczytania... ale czy pan zrozumie, wątpię... :(