-

gabriel-maciejewski : autor książek, właściciel strony

Niebiańskie centrum dowodzenia 3 (tytuł roboczy)

Zorobabel miał od dwóch tygodni własny gabinet, zarządzał teraz funduszami powierniczymi w wielkim banku, siedział przed wielkim biurkiem, na którym stał ekran wielkiego komputera. Miał też sekretarkę, potężną dziewuchę chodząca w opiętej, czarnej kiecce, a także nowe nazwisko, które jednak wcale nie znamionowało wielkości. Ponieważ był istotną poważną i trzeźwą, starał się nie zajmować głupstwami, a to oznaczało, że musi lekceważyć nieco swoją pracę i przesuwać zainteresowania w kierunku dziedzin innych niż finanse, w których, przynajmniej od czasów Noego, nie zmieniło się nic a nic.

- Ciekawe czy ci durnie wiedzą u kogo Noe zaciągnął kredyt na arkę – pomyślał figlarnie o swoich dwóch zwierzchnikach, tępych jak przecinak absolwentach warszawskiej SGH. On wiedział doskonale i nie zamierzał się tą wiedzą dzielić z nikim, nie zamierzał też poświęcać swojej nowej pracy więcej czasu ponad absolutną konieczność. Musiał zajmować się czymś innym. A czym mógł zajmować się anioł przebywający czasowo na ziemi? Zapewne już zgadliście. Zorobabel miał odczytywać znaki.

Zaczynał zawsze tak samo, od przejrzenia witryn opiniotwórczych gazet, gdzie mędrcy tego świata w słowach pełnych namaszczenia i profesjonalizmu starali się uświadomić ludowi, co takiego czeka go w najbliższej przyszłości. To akurat Zorobabela nie interesowało, on wiedział co będzie w najbliższej przyszłości, wiedział, na przykład, że zima będzie lekka, choć wszystkie portale straszyły ludzi mrozem. Wiedział, że nie wybuchnie wojna na Pacyfiku, ani nie zostanie zrekonstruowany rząd PiS. Nie takich znaków Zorobabel szukał. Kiedy już porządnie znudził się przeglądaniem lokalnych newsów przechodził na witryny amerykańskie, gdzie jeszcze lepsi profesjonaliści ogłaszali światu jeszcze większe rewelacje. Tam było już nieco ciekawiej. Zorobabel wiedział jednak, że to wszystko jest wata, przepowiednie wróżbitów w Jerozolimie za czasów króla Salomona były więcej warte niż te analizy. Śledził je jednak pilnie, bo wiedział, że prędzej czy później tamci muszą zrobić błąd. Muszą powiedzieć coś, czego powiedzieć by nie chcieli, a zrobią to ponieważ nie będą mieli wyjścia. Walka toczy się bowiem na Ziemi, a na Ziemi w przeciwieństwie do nieba i piekła nie ma żadnych tajemnic dla takich istot jak Zorobabel.

I kiedy tak sobie siedział, wpatrując się w monitor, do gabinetu niespodziewanie weszła jego sekretarka z filiżanką kawy w dłoniach. - Kawa panie dyrektorze – powiedziała swoim niskim głosem, a on przyzwyczajony do tego, że dziewczyna zawsze pukała, lekko zaskoczony, zrobił nagły ruch ręką i kliknął myszą w zakładkę, która nie interesowała go wcale. Spojrzał krzywo na sekretarkę i stojąca już na blacie biurka filiżankę. Dziewczyna wyszła z pokoju i nawet nie powiedziała przepraszam, on zaś dziwnie oszołomiony tym drobnym zdarzeniem odwrócił się znów w stronę monitora. To co zobaczył na ekranie postawiło mu włosy na głowie. Nie wierzył własnym oczom. Była tam fotografia dziwnego, metalowego, lśniącego urządzenia, którego przeznaczenie zapaliło w głowie Zorobabela wszystkie ostrzegawcze lampki. - To niemożliwe – pomyślał – nie mogą być chyba aż tak głupi. Potem powolutku i spokojnie zaczął czytać opis pod zdjęciem. Kręcił przy tym głową i zaciskał nerwowo wargi. To był właśnie znak, którego szukał. Nie spodziewał się jednak, że znajdzie go w takim miejscu, w takich okolicznościach, nie spodziewał się też, że będzie to tak trywialny, znany od tysięcy lat mechanizm. - Oni są jednak beznadziejni – pomyślał – beznadziejni i nietwórczy. To dlatego wielu ludziom się udaje z nimi wygrać. Patrzył na skomplikowane urządzenie i całkiem cichutko powiedział do siebie - diabły to cholerni nudziarze z nieprawdopodobnymi aspiracjami.

 

 

 

Narada w gabinecie redaktora Wolskiego miała szczególny charakter. Chodziło o plan naprawdę wielki i przyszłościowy. Nie o żadne tam nędzne grosze na film o katastrofie Smoleńskiej, nie o nowy serial o tematyce patriotycznej, ale o rzecz która przetrwać ma wieki. Chodziło o łuk triumfalny stojący w środku Wisły, który upamiętniać miał zwycięstwo w bitwie. Wszyscy obecni byli świadomi, że publicznych pieniędzy w żaden sposób nie starczy. Oni sami nie mieli najmniejszego zamiaru dokładać do tego pomysłu ani złotówki. Powołano więc fundację, której zadaniem było zgromadzić jak najwięcej funduszy, te zaś wpłacać mieli ludzie, którym na sercu leżało dobro ojczyzny. Po dłuższym jednak czasie okazało się, że entuzjastów jest zbyt mało, by w ogóle myśleć o rozpoczęciu tej inwestycji.

- To wszystko przez ten cholerny internet – powiedział Jan Pietrzak, któremu najbardziej zależało na wystawieniu w nurcie Wisły łuku triumfalnego. - To wszystko przez tych blogerów i komentatorów, Wałęsa dobrze powiedział – miała być demokracja, a tu każdy gada co chce. - Dawniej – ciągnął pan Janek – za Kiszczaka i Jaruzela, człowiek wchodził z gitarą na scenę, pustka dookoła, śpiewał piosenkę o honorze i ojczyźnie, a publika tonęła we łzach i szła do domu szczęśliwa. A dziś co? Z pytaniem tym Jan Pietrzak zwrócił się do siedzącego obok Macieja Pawlickiego, który pocierał wierzchem dłoni swoją rzadką już czuprynę i próbował wymyślić coś, co zadowoliłoby i uspokoiło zdenerwowanego nieco pana Janka. Tylko redaktor Wolski był spokojny, siedział, a raczej rozwalił się w klubowym fotelu i z uśmiechem oczekiwał, aż otworzą się drzwi i stanie w nich redaktor Ziemkiewicz wraz z osobą, na którą tu wszyscy czekali. Nikt poza Wolskim nie miał pojęcia kto to jest i nikt poza nim nie wierzył, że jakikolwiek ratunek jest możliwy. Każdy z nich za to doskonale wiedział, że znalezienie sponsora na taką inwestycję nie jest możliwe, a jeśli już to z całą pewnością będzie to wariat, taki jak ten gość z Londynu co kandydował tam na burmistrza, a tu chciał im wyrwać z rąk tak fantastyczny propagandowy gadżet jakim był ten cały łuk upamiętniający bitwę. Nikt przytomny, trzeźwy i rozsądny nie mógł się wpakować w taką historię jak budowa łuku triumfalnego w nurcie Wisły. To trzeba było sprzedać ciemnemu ludowi, jak mawiał Jacek Kurski, zainkasować poważny pieniądz i coś tam postawić, ale niekoniecznie musiało być to tyle warte ile wykazywały preliminarze budżetowe. Okazało się jednak, że Ziemkiewicz z Wolskim znaleźli sponsora, jakiegoś faceta z Australii, który był tak szczerym i oddanym patriotą, że oni wszyscy razem wzięci nie mieli z nim startu w tej konkurencji Nikt póki co nie wiedział, jak ten gość się nazywa i nikt poza Wolskim nie widział go na oczy. Czekali teraz z niepokojem aż przyjdzie i przedstawi swoją ofertę. Pietrzak i Pawlicki denerwowali się, bo nowy człowiek w tym towarzystwie mógł wprowadzić sporo zamieszania. Nie wiadomo bowiem czego taki chce. W to, że wyda jedynie pieniądze i sobie pójdzie nie wierzył nikt.

Wolski podniósł się nagle, odkaszlnął nerwowo i wyjął z kieszeni jakieś pastylki, wycisnął dwie na otwartą dłoń i próbował połknąć bez popijania, ale się zakrztusił. Sięgnął więc po stojącą na małym stoliku szklankę z wodą i wypił kilka łyków. I w tej właśnie chwili otworzyły się drzwi. Stanął w nich smutny jak zwykle Rafał Aleksander Ziemkiewicz oraz prawie dorównujący mu wzrostem śniady mężczyzna podobny trochę do Leona Niemczyka.

- I to ma być Polak z Australii – pomyślał Pietrzak – to żyd jakiś znowu….

Pawlicki podniósł się i zaszurał nogami jak uczeń przedwojennego gimnazjum, po sekundzie zreflektował się nieco i już miał powiedzieć do Ziemkiewicza – cześć Rafał – kiedy jego wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem obcego. Spojrzeniem tak spokojnym, a jednocześnie drwiącym, że Maciej Pawlicki od razu przypomniał sobie ile jest winien bankom i jak beznadziejna jest jego sytuacja.

Fason zachował tylko Jan Pietrzak, który znanym wszystkim ze sceny gospodarskim, tradycyjnie polskim gestem, wskazał przybyłym miejsce.

- To jest – zaczął prezentację Ziemkiewicz – to jest pan Ryszard Lwowski. Mężczyzna ukłonił się, a Pietrzak pomyślał złośliwie – ze Lwowa zapewne….jak wszyscy prawdziwi patrioci.

Kiedy już wszyscy usiedli, Wolski zaproponował kawę, ale gość odmówił, wyznał, ku zaskoczeniu zebranych, że musi dbać o żołądek, kawa zaś mu szkodzi i wolałby się napić po prostu wody. Kiedy postawiono przed nim szklankę, wychylił ją jednym haustem. Wolski popatrzył na niego, ale zaraz opuścił oczy niczym zawstydzona panienka. Miał wrażenie, że gość prześwietla jego kieszenie.

Już mieli zacząć rozmowę, kiedy dziwny, obcy mężczyzna nazwiskiem Ryszard Lwowski, poprosił redaktora Wolskiego pastylkę. - Czy może mnie pan poczęstować tym lekarstwem, które chowa pan w kieszeni – tak dokładnie powiedział. Wolski zamarł na chwilę, ale potem posłusznie sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął z niej pudełko z napisem „Halitox” i podał siedzącemu naprzeciwko mężczyźnie. Był przy tym nieco bledszy niż zwykle.

- Śmierdzi mu tą siarą z gęby już na półtora metra – pomyślał pan Janek – tamten nawet to wyczuł.

Kiedy mężczyzna, połknął tabletkę, uśmiechnął się pogodnie, jego świdrujący wzrok złagodniał, a wszyscy zebrani uśmiechnęli się jakoś tak cieplej. - Może przystąpmy do rzeczy – rzekł redaktor Ziemkiewicz i położył na stole plastikową teczkę z mocno przestylizowanym wizerunkiem orła w koronie.

 

 

Lech Wałęsa miał straszny sen. Śniło mu się, że leżał w łóżku, w wielkim hotelowym apartamencie, przewracał się z boku na bok i myślał o tym ile osiągnął w życiu. Nagle poczuł pod palcami jakąś dziwną lepkość, sięgnął dłonią dalej, lepkości przybywało, sięgnął jeszcze dalej i natrafił palcami na jakąś sierść, chwycił ją mocniej, ale zaraz puścił. Podniósł się w pościeli, zrzucił satynową kołdrę i niespodziewanie dla samego siebie zaczął wrzeszczeć wniebogłosy. Przed nim, na pościeli leżała odrąbana toporem głowa Mieczysława Wachowskiego. Obok niej zaś – to było naprawdę straszne – leżał wyblakły znaczek z wizerunkiem częstochowskiej madonny. Ten sam, który Lechu nosił niegdyś w klapie marynarki. Straszliwe było to, że Wałęsa śniąc ciągle sądził, że jest już obudzony, wrzeszczał więc ile sił w płucach w nadziei, że ktoś wejdzie do pokoju i posprząta to wszystko, że zabierze łeb Mietka i wyrzuci do zsypu, że coś zrobi z tym znaczkiem i z pościelą całą we krwi. I rzeczywiście, zza pleców byłego prezydenta dały się słyszeć jakieś kroki.

- Danka – wrzasnął Lechu – Danka to ty! Dawaj no szufelkę i zmiotkę, te kawałki po Metku trzeba pozbierać!

To nie była jednak Danka. U wezgłowia łoża na którym spoczywał Lech Wałęsa stał niewysoki mężczyzna odziany w kolczugę i białą tunikę z wizerunkiem czerwonego lwa o podwójnym ogonie. Kiedy Lechu odwrócił się i ujrzał tę niezwykła postać ryknął jeszcze głośniej

- Jezu – wrzeszczał – Jezu! Co to za jeden! Dlaczego mnie tak każesz Boże jedyny, co ja zrobiłem!

Mężczyzna patrzył na byłego prezydenta wzrokiem, w którym nie było lęku ani wahania, nie było w nim także litości i współczucia dla nikogo. Nie po to w końcu został wybrany by okazywać współczucie takim typom jak Wałęsa, jego powołanie było całkiem inne.

- Wy jesteście Wałęsa dobry człowieku – zapytał cicho.

Lechu siedział jak sparaliżowany, próbował coś powiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle...J..J...Ja – wykrztusił w końcu.

- A to dobrze – rzekł rycerz – znaczy, że właściwie mnie pokierowali. - Widzicie miły Wałęso – ciągnął dalej – przysłali mnie tu po to, żebym was skłonił do wyboru.

- Do czego – Lechutek oprzytomniał na moment

- Do wyboru – mówię przecież – rycerz wypowiadał słowa coraz ciszej. - Macie tam głowę i znak, musicie się zdecydował co wybieracie….

Wałęsa odwrócił się i spojrzał w zgasłe już oczy Mieczysława, skierowane ku kryształowemu żyrandolowi. - Z wyborami to ja sobie radzę nieźle – pomyślał i w jednej chwili wyciągnął rękę ku wyblakłemu nieco wizerunkowi madonny. Stało się jednak coś dziwnego, ręka, jakby kierowana niewidoczną siłą szarpnęła się i chwyciła za włosy głowę Wachowskiego. Wałęsa ryknął jak zwierzę i odwrócił się patrząc na rycerza wzrokiem błagalnym i pokornym. - A widzicie Wałęso – wycedził rycerz przez zęby – nie będzie tak łatwo jak wam się zdawało...Lechu krzyknął raz jeszcze i w tym momencie obudził się naprawdę.

Leżał w swojej sypialni, w domu przy ulicy Polanki, był cały spocony i drżał na całym ciele. Było cicho. Powoli, licząc myśli jak kroki, przypominał sobie co mu się śniło, a potem zaczął sobie także przypominać wszystko co było poza tym straszliwym snem. Leżał tak długo, może pół godziny, aż w końcu uspokoił się całkiem i przypomniał sobie, że dziś mieli mu przysłać nowego kierowcę.

- Ciekawe czy będzie lepszy od Metka – pomyślał całkiem już uspokojony. Wstał z łóżka, poszedł do łazienki, nasikał, umył zęby, wlazł pod prysznic, potem długo wycierał się grubym ręcznikiem. Na dole Danka robiła mu śniadanie. - Jak to dobrze, że ci durnie dziennikarze myślą, że się wyprowadziła – pomyślał. Zszedł po schodach pogwizdując i zasiadł przy stole nie zaszczycając żony nawet spojrzeniem. Nowy kierowca miał zjawić się po dziesiątej. Czas ten spędził Lech Wałęsa czytając opinie internatów na swój temat. W końcu zadzwonił dzwonek do drzwi. Danuta Wałęsowa poszła otworzyć, a za chwilę wróciła z młodym, niewysokim szczupłym mężczyzną. Człowiek ten nosił długie blond włosy, które zakładał sobie za uszy, miał szczupłą ascetyczną twarz i błękitne oczy. Kiedy Lechu wyszedł z salonu i stanął z nim twarzą w twarz wiedział już, że nic w jego życiu nie będzie takie jak dawniej. Popatrzył w te dziwne, stalowe oczy, a potem wzrok jego przykuł metalowy znaczek w klapie marynarki przybyłego. Była to pięknie wykonana sylwetka czerwonego lwa o podwójnym ogonie.

- Witam panie prezydencie – powiedział mężczyzna – jestem pańskim nowym kierowcą, mam na imię Szymon. Cieszę się, że to mnie pan wybrał. Dobre wybory – tu mężczyzna spoważniał na moment – to najważniejsza rzecz w życiu.

 

 

 

Teraz   ogłoszenia.

Oto musimy stanąć w prawdzie i ponieść odpowiedzialność za nieprzemyślane decyzje jakie stały się moim udziałem w tym i pod koniec zeszłego roku. Po sześciu latach prowadzenia wydawnictwa wiem już mniej więcej w jakich cyklach koniunkturalnych się poruszamy. Oczywiście nie potrafię tego opisać, ale biorę rzecz na wyczucie. I to wyczucie mówi mi, że jeśli nie zaczniemy już teraz opróżniać magazynu z książek, które na pewno nie będą się dynamicznie sprzedawać, położymy się na pewno. Nic nas nie uratuje. Zanim przejdę do rzeczy, chciałem coś jeszcze zaznaczyć. To mianowicie, że od dziś nie słucham nikogo. Nie biorę pod uwagę żadnych opinii, rad, cudownych przepisów na biznes i zwiększenie sprzedaży, nie robię też nic, co nie jest bezpośrednio związane z moją pracą. Słucham tylko siebie. Howgh. Weźcie to pod uwagę. Teraz clou. Nie sprzedamy nakładu wspomnień księdza Wacława Blizińskiego. To jest dla mnie już dziś jasne. Zajmują one poważną powierzchnię w magazynie i ona musi się zwolnić. Nie sprzedamy tego, bez względu na deklaracje jakie padają na temat tej książki oraz jej autora. Nie sprzedamy jej nawet wtedy jeśli obniżę cenę bardzo drastycznie, bo doświadczenia z obniżaniem cen książek mamy już za sobą i one nas o mały włos nie doprowadziły do katastrofy. Pomysł jest więc taki – wszystko co uzyskamy ze sprzedaży wspomnień księdza Wacława Blizińskiego, pod odliczeniu podatków rzecz jasna, zostanie przekazane na remont kościoła i plebanii w Liskowie, gdzie proboszczem jest dziś nasz dobry znajomy ksiądz Andrzej Klimek. To nie jest ekstrawagancja tak wielka jak „dżdżownica jest to:”, ale uważam, że trzyma jakiś standard. Nie mogę inaczej. Tak więc jeśli ktoś chce pomóc w remoncie kościoła i plebanii w Liskowie, niech kupi jeden egzemplarz książki księdza Blizińskiego i komuś go podaruje.

Zapraszam na stronę www.basnjakniedzwiedz.pl Michał wrócił już z urlopu, więc FOTO MAG jest już czynny. Zapraszam także do Tarabuka, do księgarni Przy Agorze w Warszawie. Do antykwariatu Tradovium w Krakowie, do sklepu Gufuś w Bielsku Białej, do sklepu Hydro Gaz w Słupsku i do księgarni Konkret w Grodzisku Mazowieckim. Nasze książki są także dostępne w Prudniku w księgarni „Na zapleczu” przy ulicy Piastowskiej 33/2

 



tagi: powieść w odcinkach 

gabriel-maciejewski
23 września 2017 09:55
16     1737    7 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

stanislaw-orda @gabriel-maciejewski
23 września 2017 11:27

akcja rozwija się  jak u Alfreda Hitchcocka

zaloguj się by móc komentować

parasolnikov @gabriel-maciejewski
23 września 2017 12:40

A ten lew to jest tak bardziej poziomo czy pionowo? Na dwóch czy na trzech łapach opiera swoje cielsko? :)

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @parasolnikov 23 września 2017 12:40
23 września 2017 12:49

Pionowo i na dwóch, tak jak czeski lew, tylko, że czeski jest biały

zaloguj się by móc komentować

betacool @gabriel-maciejewski
23 września 2017 13:02

Ja pierdykam. Przecież jeśli taka zgraja będzie pomocnikami diabła, to piekło się rozleci już w kolejnym odcinku...

zaloguj się by móc komentować

Czepiak1966 @gabriel-maciejewski
23 września 2017 14:00

Rozwalony jestem. Czekam, aż to kupię w księgarni.

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @parasolnikov 23 września 2017 12:40
23 września 2017 14:27

Szymon pożyczył herb od Ryszarda z Kornwalii;-)

zaloguj się by móc komentować

matusz @jolanta-gancarz 23 września 2017 14:27
23 września 2017 16:41

Bardziej do opisu pasuje jeden z herbów Attwoodów albo rodu Reyne z Gry o Tron.

Ale skoro ma być w kształcie herbu Czech, to może to jakiś czeski bastard (odwrócenie kolorów i takie tam)?

zaloguj się by móc komentować

Kuldahrus @jolanta-gancarz 23 września 2017 14:27
23 września 2017 17:09

Chyba tak, bo herb Montfort jest z białym lwem na czerwonym tle.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Kuldahrus 23 września 2017 17:09
23 września 2017 17:24

Też mi się tak zdawało, ale spojrzałem na obraz przedstawiający śmierć młodszego Montforta i się zasugerowałem.

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @Kuldahrus 23 września 2017 17:09
23 września 2017 17:26

Wszystko zostało w rodzinie;-). Bo Ryszard z Kornwalii był bratem synowej Szymona de Monfort, tego od albigensów i zdobycia Narbony. Czyli szwagrem Szymona de Montfort młodszego (nie lubili się zbytnio).

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @matusz 23 września 2017 16:41
23 września 2017 17:27

Coryllus zapożyczający symbole z Gry o tron?! Toż to herezja tutaj!

zaloguj się by móc komentować

parasolnikov @gabriel-maciejewski
23 września 2017 17:31

Dużo tych lwów :) Luksemburg też takiego ma

zaloguj się by móc komentować

Kuldahrus @gabriel-maciejewski 23 września 2017 17:24
23 września 2017 17:35

Rzeczywiście, na tym obrazie jest czerwony lew. Ciekawe dlaczego?

zaloguj się by móc komentować


matusz @jolanta-gancarz 23 września 2017 17:27
23 września 2017 22:50

Raczej Gra o Tron nawiązująca do Szymona. Szymon młodszy był przywódcą buntu przeciw Plantagenetom, a ród Reyne przeciw rodowi królewskiemu GoT.

Podobno popkultura jest najwiarygodniejszym źródłem informacji na temat bieżącej gry sił na świecie ;-)

zaloguj się by móc komentować


zaloguj się by móc komentować