-

gabriel-maciejewski : autor książek, właściciel strony

Monsieur Wokluski, monsieur Sjuzą i Vincent van Gogh

W zasadzie każda globalna koniunktura to przekręt. Stąd ludzie traktujący biznes serio nie szukają szczęścia na tak zwanych rynkach, ale poszukują zleceń od organizacji poważnych dysponujących poważnymi budżetami. Na przykład od państw. Niedawno dowiedziałem się, że pewna firma z Wyszkowa, do tego prywatna będzie dostarczać paliwo dla administracji państwowej i dla rządu, ponieważ Orlen, największy gracz paliwowy na polskim rynku, przegrał przetarg ze względów formalnych, a do tego jeszcze nie zgłosił chęci powtórzenia tego przetargu. Uchybienie było drobne, wręcz nic nie znaczące i można było spokojnie zaskarżyć decyzję, ale koncern się wycofał. Jak powiedział Pan w radio, zarząd zdecydował się na to, bo przecież przegrali i nie ma o co kruszyć kopii. Może rzeczywiście nie ma, ja tam się nie znam. Wiem jednak, że największy w polskiej literaturze szwindlarz jeśli idzie o interesy z państwem – Stanisław Wokulski – były subiekt od Mincla także miewał podobne sukcesy. On jednak zwyciężał dlatego, że kochał ryzyko i, jak sam mawiał, „kontentował się zyskiem dwa a nawet trzy razy mniejszym niż inni”. Bolesław Prus, autor powieści „Lalka”, w której występuje ta postać nie miał zielonego pojęcia na czym polegały dostawy dla wojska, jemu się zdawało, że Stachu musiał podwodą jeździć na front i wprost wręczać żołnierzom buty i suchary. Biedny Prus, biedni polscy pisarze, biedni czytelnicy, biedne dzieci w szkole i ich nauczycielki. Do czego my dojdziemy z taką wiedzą….? Jak sobie przypominacie zapewne Wokulski znał niejakiego Suzina, którego burdelmama w Paryżu notorycznie myliła z Wokulskim i nazywała tego ostatniego panem Sjuzą. Otóż pan ten, co dla czytelnika patrzącego troszkę dalej niż linia horyzontu wyznaczona przez tiurniurę panny Łęckiej, zajmował się zbieraniem informacji o bogatych i wpływowych politykach francuskich i obcych bywających w tym burdelu. Stachu mu pomagał i dostawał za to gratyfikację nie małą, ale stanowiącą ułamek jedynie pensji pana Sjuzą. Burdel w Paryżu, w przeciwieństwie do ministerstw w Polsce, pełen był dystyngowanych dam, patrzących na przybysza ze wschodu ze zrozumiałą wyższością. Stachu czuł się tam nieswojo, ale pieniądze brał, a ponieważ był powiązany z organizacją reprezentowaną we Francji przez pana Sjuzą, pewnie także wyjścia nie miał. Oni to, jak mniemam, uczynili go wcześniej swoim przedstawicielem na froncie bałkańskim i on realizował ich zlecenia. Nie narażał się przy tym bynajmniej na przebywanie w strefie ostrzału tureckich armat, ale co najwyżej na jakiś bandycki napad w zaułkach Sofii czy Warny. Tak to musiało wyglądać, nie inaczej. Dziś zaś jest jeszcze lepiej, bo nikt się nie musi przejmować już żadnym ostrzałem. Oto po prostu duża firma składa dokumenty do przetargu, w których jest mały formalny błąd i przez to dostawy paliwa dla administracji państwowej obsługiwać będą panowie Wokluski i Sjuzą. To proste jak włos Mongoła. Pewnie Was ciekawi jak ja to teraz połączę z historią Vincenta van Gogha, którą oglądałem w poniedziałek w kinie? Uczynię to z wdziękiem prestidigitatora. Niesłychanie interesujące jest bowiem kto wpadł na pomysł i jakie intencje się za tym kryły, żeby wpakować nadwyżki pochodzące z wydobycia miedzi w coś tak absurdalnego jak Statua Wolności. Stał za tym jak pamiętacie Hiacynt Secretan, który nie był ponoć w żaden sposób spokrewniony z braćmi Secretan oskarżonymi w nowej biografii van Gogha i w filmie o jego zamordowanie. Budowę statuy asekurować musiał rząd francuski, nie mogło być inaczej, a więc możemy mieć pewność, że pan Secretan, zaczynający swoją karierę jako prosty robotnik, był kimś w rodzaju monsieur Wokluski i z całą pewnością miał też swojego pana Sjuzą. Nie każdy ma takie szczęście, że może obsługiwać kontrakty asekurowane przez rząd, chronione przez tajniaków, a w razie poważniejszych zagrożeń także przez wojsko. Normalni ludzie muszą radzić sobie inaczej i zwykle sobie radzą. Oni też chcą zarobić, a każdy wie, że pieniądze lubią spokój. Nie można więc działać nerwowo. Poza tym duże pieniądze zarabia się na byle czym, tyle że dobrze rozreklamowanym, no i konieczna jest do tego koniunktura, tę zaś napędza się poprzez media i zwykle buduje w opozycji do czegoś lub kogoś, po to, by uzyskać sprzężenie zwrotne i zwyczajnie sprowokować ofiarę do ataku. Nadaje to koniunkturze niezbędny pęd i obniża koszta jej działania. W takiej Francji stulecia XIX notoryczną ofiarą koniunktur na rynku sztuki była akademia. To ona bowiem decydowała co jest dobre a co nie, jeśli więc ktoś chciał zainwestować w obrazy musiał trzymać się akademików, albo też boksować przeciwko nim. Boksowanie było tańsze, nie niosło ryzyka (bo co zaangażowanemu dziennikarzowi może zrobić akademik?), a ilość malarzy uważanych przez akademię za miernoty, a przez odbiorców za ciekawych i wartych obejrzenia tak duża, że można było w nich przebierać. Żeby zarobić na sztuce prawdziwie duże pieniądze trzeba było jednak poczekać kilkanaście lat. No i trzeba było też zapłacić malarzowi, jeśli oczywiście dożył tej chwili. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych jeszcze nie mordowano płodnych artystów i nie dostarczano im darmowej wódki ani darmowych, zarażonych syfilisem dziewcząt. W tamtych latach żyli jeszcze panowie Corot i Millet, którzy wyglądają na fotografiach jak zamożni akcjonariusze spółek miedziowych, a nie malarze pejzażyści. Nikt by się nie domyślił, że to malarze, a jednak. Oni jeszcze wiedzieli co jest grane i pewnie dobrze obliczyli ryzyko związane z wyborem swojej życiowej drogi. Później było już coraz gorzej. Trafiały się jednak wyjątki. Zanim o nich opowiem, pora zacząć wymieniać ceny. Oto w czternaście lat po śmierci Milleta, jego obraz „Anioł pański” przedstawiający dwoje chłopów na polu pochylających głowy na dźwięk dzwonu kościelnego, osiągnął cenę 552 tysiące franków. Czy to dużo. To jest, jakby nam zapewne oznajmił Janusz Rudnicki, zajebiście dużo. Kiedy otwieramy biografię takiego Cezanne’a, który w czasie gdy obraz Milleta został sprzedany, liczył już 36 wiosen, odnajdujemy tam zdanie „Mój ojciec był geniuszem, zostawił mi 250 tysięcy”. Stary Cezanne, człowiek pokroju Hiacynta Secretan, choć o dużo mniejszym rozmachu i nie znający zapewne ani Wokluskiego, ani pana Sjuzą, zostawia synowi ćwierć miliona franciszków, przez co syn ów, mógł przez całe życie pokazywać tak zwanego wała marszandom i różnym Secretanom oraz oddać się temu co malarze przełomu stuleci tak kochali – poszukiwaniom twórczym. Żył sobie na wsi, gdzie koszta utrzymania były tanie i jego egzystencja upływała wśród róż i wina. Co prawda ojciec nie pozwolił mu się ożenić z modelką, no, ale jakie to miało znaczenie? Do pracowni w trakcie pozowania przecież nie zaglądał. I nie łaził też wszędzie za swoim synem, a do ślubu w końcu i tak doszło. I teraz zobaczcie, mamy z jednej strony spadek w wysokości 250 tysięcy, owoc starań całego życia nie byle jakiego spekulanta, a z drugiej cenę za jeden obraz ponad pół miliona. Ja wiem, że ta cena była wyśrubowana, ale nawet gdyby była dziesięć razy mniejsza i tak warto było ryzykować i zostać malarzem. Nie wszystkim się udawało, ale ci którym się powiodło mieli pieniądze, sławę i mogli żyć jak chcieli. Dziś już chyba nie mogą, po pokusa, by utrzymywać koniunktury poprzez zamazywanie i unieważnianie kryteriów oceny, poprzez eliminację odbiorcy i wreszcie całkowite zanegowanie warsztatu, doprowadziła do tego, że malarze może i coś zarabiają, ale nikt poza ich panami, czyli pośrednikami z rynku nie wie nic o ich istnieniu. Czasem w nagrodę dostają jakieś pięć minut sławy, bo mówi się o nich w wieczornych wiadomościach. Zresztą rynek francuski to nie rynek polski. W Polsce w ogóle nie ma rynku i nigdy go nie było, a wynika to wprost z faktu, że w Polsce nikt nie miał zamiaru oglądać siebie i tego co jest wokół niego. Każdy aspirował i naśladował. Jak w takich okolicznościach zrobić szwindel na grube miliony? Niemożliwe. Rynek polski zawsze był rynkiem ciułaczy i detalistów zbierających groszaki z podłogi. Żeby go utrzymać, trzeba było wmówić ludziom, że kochają malarstwo batalistyczne.

Wróćmy teraz do Vincenta van Gogh. Czy on był pierwszą ofiarą nowej, rynkowej mody, czyli skracania oczekiwania na zysk, poprzez eliminację twórcy i wzrost zainteresowania jego osobą spowodowany tą eliminacją? Ja tego nie wiem na pewno, ale takie myśli krążą mi po głowie. Na pewno pokusa była wielka, dla ludzi, którzy potrafią sprzedać jeden obraz za pół miliona franków, życie Vincenta nie mogło stanowić żadnej przeszkody. A przecież te pół miliona za Milleta, to jedynie jakieś grosze, w porównaniu z cenami, jakie dzieła impresjonistów zaczęły osiągać w XX wieku. Tak sobie tylko gdybam.

 

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy przez ostatnie miesiące wspierali ten blog dobrym słowem i nie tylko dobrym słowem. Nie będę wymieniał nikogo z imienia, musicie mi to wybaczyć. Składam po prostu ogólne podziękowania wszystkim. Nie mogę zatrzymać tej zbiórki niestety, bo sytuacja jest trudna, a w przyszłym roku będzie jeszcze trudniejsza. Nie mam też specjalnych oporów, wybaczcie mi to, widząc jak dziennikarskie i publicystyczne sławy, ratują się prosząc o wsparcie czytelników. Jeśli więc ktoś uważa, że można i trzeba wesprzeć moją działalność publicystyczną, będę mu nieskończenie wdzięczny.

Bank Polska Kasa Opieki S.A. O. w Grodzisku Mazowieckim,

ul.Armii Krajowej 16 05-825 Grodzisk Mazowiecki

PL47 1240 6348 1111 0010 5853 0024

PKOPPLPWXXX

Podaję też konto na pay palu:

[email protected]

Przypominam też, że pieniądze pochodzące ze sprzedaży wspomnień księdza Wacława Blizińskiego przeznaczamy na remont kościoła i plebanii w Liskowie, gdzie ksiądz prałat dokonał swojego dzieła, a gdzie obecnie pełni posługę nasz dobry znajomy ksiądz Andrzej Klimek.

Zapraszam też do sklepu FOTO MAG, do księgarni Przy Agorze, do Tarabuka, do antykwariatu Tradovium w Krakowie, do sklepu GUFUŚ w Bielsku Białej i do sklepu HYDRO GAZ w Słupsku i do księgarni Konkret w Grodzisku Mazowieckim.

 



tagi: oszustwa  van gogh  obrazy  malarze  koniunktura 

gabriel-maciejewski
11 listopada 2017 10:32
10     1907    8 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

gabriel-maciejewski @prestige 11 listopada 2017 12:13
11 listopada 2017 12:16

O matko, sam siebie pan cytuje? I nie wie pan, że dzieła martwych artystów sprzedają się lepiej niż dzieła żywych?

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @gabriel-maciejewski
11 listopada 2017 12:39

" Oto po prostu duża firma składa dokumenty do przetargu, w których jest mały formalny błąd i przez to dostawy paliwa dla administracji państwowej obsługiwać będą panowie Wokluski i Sjuzą."

Sposób znany, lubiany i, rzecz jasna, szeroko stosowany, w dzisiejszych czasach  znacznie  szerzej  niż wiek wcześniej.

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @gabriel-maciejewski
11 listopada 2017 13:06

Roztargnienie czytelniczki..nie zapamiętałam tego osobistego jeżdżenia na front.

Najważniejsze wydawało mi się zebranie w klubie, gdzie ziemianie słuchając prelekcji Wokulskiego wzychali - kredyt to potęga.

Do smarkuli jakoś ten frontowy handel nie docierał.

.

 

zaloguj się by móc komentować

Wolfram @prestige 11 listopada 2017 12:13
11 listopada 2017 13:23

Listy artystów zarabiających po śmierci, często więcej niż za zycia publikuje od czasu do czasu Forbes.

Śmierc artysty niesie same korzyści - ograniczenie podaży (nic już nie stworzy), można dogadać się ze stateczną rodziną lub zamienić swoje prawa na pieniądze - no i artysta sam już niczego nie przepuści na głupstwa - a mają fantazję. Kto szybko daje, dwa razy daje, jak mawiają na wsi.

zaloguj się by móc komentować

maria-ciszewska @Maryla-Sztajer 11 listopada 2017 13:06
11 listopada 2017 13:55

Metoo. A nawet gorzej, nawet tych kredytów nie pamiętam. Tylko tę tiurniurę i wynalazki Ochockiego widziałam :D

zaloguj się by móc komentować

maria-ciszewska @Wolfram 11 listopada 2017 13:23
11 listopada 2017 14:02

Dzisiaj we Francji państwo nie musi się dogadywać z rodziną czy to stateczną, czy wszeteczną. Bierze "swoje", i już. Nie pamiętam, ale chyba jakieś 3/4 wartości w gotówce, lub w naturze.

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @maria-ciszewska 11 listopada 2017 13:55
11 listopada 2017 14:06

Kredyty rozumiałam. Tak wyszło.. Wojna i dostawy dla wojska były mi obce.

Tak się zastanawiam, po co była Wokulskiemu Iza? Nigdy nie odbierałam tego jako romantyczne 'cóś'. 

A czytałam Lalkę nie wiem ile razy. Tiurniura, suknie itp...fajne dla dziewczyny. Ale Wokulski jakiś głupi w tym wszystkim.

Pewnie mam od początku mieszczańskie widzenie życia

.

 

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Maryla-Sztajer 11 listopada 2017 14:06
11 listopada 2017 14:10

Wokluski się zakochał. Co tu jest do rozumienia? 

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @gabriel-maciejewski 11 listopada 2017 14:10
11 listopada 2017 14:16

Przecież to cwana idiotka była. 

Tzn jako smarkata pewnie rozumiałam, że się zakochał....Teraz tego nie pamiętam. Zreszta...nie wiem, czy wtedy na pewno rozumiałam. Głupota zawsze mnie odstręczała. 

Noo..jakiś brak empatii z mojej strony. W tym przypadku.

.

Swoją drogą - kredyt wtedy rozumiałam - wojnę dużo później:).

.

 

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @gabriel-maciejewski
11 listopada 2017 16:43

Biedne dzieci w szkole.

.

To jeden z kluczowych problemów, konsekwentne niszczenie w młodych głowach poczucia zdrowego rozsądku.

Temat rzeka. Miałam ten gruntowny zdrowy rozsądek niejako zakodowany w domu. Stałe walki z nauczycielkami. Kwaśne pochwały pod moim adresem - uczennica ma 'oryginalne' poglądy. I +4 zamiast 5. 

Po latach wiem, że ówczesne zmagania szkolne miały dwojaki skutek. Upór w sprzeciwianiu się - OK.

Ale jednak...jakieś uleganie obowiązującym formatom...dla spokoju. Po latach widziałam też ten ślad edukacji u siebie.

Dziś....chyba pokolenie rodziców młodych, produkt systemu edukacji...samo już nie jest ostoją rozsądku dla własnych dzieci. 

Z jakim pokoleniem będziemy mieć do czynienia za kilkanaście lat.

Jeszcze nowa lista lektur..

.

 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować