-

gabriel-maciejewski : autor książek, właściciel strony

Między promocją a omertą, albo - czy czasem wszyscy nie oszaleliśmy?

Zastanawiam się czasem czy my tu wszyscy, ze mną na czele, nie przekroczyliśmy pewnej, nie nadającej się do przekraczania granicy, czy nasza wrażliwość nie została unieważniona poprzez analizy i porównania, które tu prowadzimy. Czy opis bohaterstwa, cierpień i poświęcenia, nie wywołuje – mówię teraz za siebie – tylko lekkiego uniesienia brwi i całej serii skojarzeń, wywołujących nie dreszcz bynajmniej, ale dziwne ukłucie w sercu.

Taka oto książka przed nami – Dwór w Kraśnicy i hubalowy Demon -ciekawa, dynamiczna, pełna zaskakujących fragmentów i wstrząsających opisów. Zanim przejdę do niektórych z nich, chcę jednak opowiedzieć historię ze wspomnień mojej rodziny. Niedawno zupełnie uświadomiłem sobie, że los mojej mamy i jej rodzeństwa, dość tragiczny, choć w porównaniu z innymi wojennymi losami, nie tak znowu bardzo, mógł być usłany jeśli nie różami, to stokrotkami na pewno. Moja prababcia była osobą wykształconą, uczyła dzieci w wiejskiej szkole, a kawalerów miała wyborowych. Wyszła jednak za mąż za łajdusa i pijaka, który porzucił rodzinę i wyjechał do Parany. To znaczy tak twierdził, bo ostatni list jaki od niego dostała przyszedł gdzieś z Prus Wschodnich. Nikt nie wiedział skąd dokładnie, bo nikt nie miał głowy do zapamiętywania nazw niemieckich miejscowości. Pradziadek domagał się, by przysłano mu psiego sadła, bo ciężko na coś zachorował i tylko to sadło mogło mu pomóc. Nikt nie miał zamiaru odpowiadać na ten list, ani tym bardziej ścigać po wsi bezpańskich psów w celu zdobycia sadła.

Po ucieczce męża, prababcia zmarła szybko na raka, miała może ze trzydzieści lat, a jej dzieci, jak to się wtedy mówiło – poszły na służbę. Nie zostawiła im nic, zdążyła tylko nauczyć czytać moją babcię, Walerię. Z pisaniem już nie zdążyła. Babcia służyła od maleńkości, a to u Żydów w Otwocku, a to u jakiegoś ogrodnika na Wierzbnie, gdzieś w okolicach dzisiejszego gmachu Polskiego Radia. Kiedy wróciła na wieś, do Karczmisk, wyszła za mąż za mojego dziadka. On nie miał aż takiej fantazji, żeby jechać do Parany, ale wypić i zakąsić lubił, a do tego bijał się regularnie z kim popadło na jarmarkach i festynach i był z tego znany. Kiedyś zdarzyło mu się, nigdy nie zdradził za co, pobić księdza dobrodzieja. I z tego powodu ślub dziadków musiał się odbywać w pewnym oddaleniu od rodzinnej parafii. Dziadek był furiatem i pijakiem, urządził babci życie tak, że najgorszemu wrogowi nie można tego życzyć. Mieli razem pięcioro dzieci, z których jedno zmarło tragicznie w dzieciństwie. Była to tak zwana ciocia Jasia. Mała dziewczynka, której zdjęcie babcia czasem wyciągała gdzieś z zakamarków szuflad i płakała nad nim kiedy nikt nie widział. Nie była osobą skorą do płaczu, ale nad tym zdjęciem płakała. Ja osobiście dziadka lubiłem bardziej niż babcię, bo on mnie po prostu ubóstwiał. Jak matka zabrała mnie od dziadków, nie odzywał się do niej ani słowem przez ponad rok. No, ale nie o sobie chciałem pisać. Jeden z wujków zaczął robić karierę w wojsku, miał dobre rokowania, bo dziadkowie, prawie niepiśmienni, byli idealnym materiałem na to, by ufundować na ich krwawym trudzie gmach braterstwa robotniczo-chłopskiego. Dziadek w przeciwieństwie do babci, ani czytać, ani pisać nie potrafił. Kiedy już przestał pić, a ponoć przestał ze względu na mnie, siadywali oboje prawie po ciemku, przy oknie wychodzącym na stację kolejki wąskotorowej i babcia, przy świetle latarni stojącej obok torów kolejki, czytała mu gazetę. Mogli tak siedzieć do późna. Ja zwykle zasypiałem wcześniej. No, ale miałem pisać o wujku, dziś już świętej pamięci, który chyba trochę wdał się w tego pradziadka mojego, bo znany był z fantazji i zaczepny bardzo. Kariera w wojsku nie udała mu się wcale, albowiem wyciągnięto gdzieś hen, z przeszłości tego nieszczęsnego pradziadka, co pojechał do Parany. Jak wszyscy wiemy, przed I wojną do podróżowania po świecie paszport nie był bynajmniej konieczny, w żadnych papierach nie było słowa na temat tej jego wyprawy, a jednak towarzysze radzieccy dopatrzyli się go jakoś i kariera wujka zatrzymała się na stopniu majora. To niewiele, jeśli wziąć pod uwagę jego pochodzenie, ze wszech miar słuszne i możliwości, a był ponoć wybitnie zdolny. I teraz popatrzcie, mamy tę książkę, która zaciekawiła mnie bardzo, ze względu na historie w niej zawarte i jej autorkę – Aleksandrę Ziółkowską-Boehm. Nigdy nie zgadniecie z kim skoligacona jest ta pani. Otóż jej stryjem był ponoć amerykański rzeźbiarz polskiego pochodzenia Korczak-Ziółkowski. Ten, który rzeźbił w Górach Czarnych monumentalny pomnik Indianina imieniem Tashunka Witko, znanego też jako Crazy Horse - po polsku Szalony Koń. Korczak Ziółkowski zmarł dawno temu, a dzieło kontynuują jego wnuki. W wiki nie ma śladu po jego bracie, ale pani Ziółkowska-Boehm jest jego bratanicą. Na zachód wyjechała w roku 1990, to znaczy wtedy wyjechała na stałe, bo wcześniej przebywała tam na licznych stypendiach. W kraju zaś pracowała w redakcji Teatru Telewizji. Niezwykłe prawda? Tu porzucający rodzinę pijak, który domagał się psiego sadła, stojący na drodze kariery biednego chłopaka z bieda-bloku stojącego tuż przy torowisku, a tam Korczak-Ziółkowski – rocznik 1908 - rzeźbiący dynamitem w skałach, od końca II wojny, monumentalną figurę, którego obecność nijak nie przeszkadza w karierze bratanicy. Wręcz jej pomaga. To właśnie dlatego zastanawiam się czy czasem nie oszaleliśmy, czy nie przesadzamy z tym porównywaniem wszystkiego ze wszystkim i doszukiwaniem się prawidłowości tam gdzie ich, ze względu na dużą ilość zmiennych, być nie może. Chcę tylko jeszcze dodać, że moja babcia była o całe trzy lata starsza od Korczaka-Ziółkowskiego, a dziadek aż o pięć.

To co zawiera ta książka jest jeszcze bardziej zaskakujące. Ona ma swój styl i charakter, a napisana jest tak, że trudno się przy niej nie wzruszyć. Ułani są w niej piękni jak anioły, a bohaterskie dziewczyny z konspiracji i powstania w każdych okolicznościach potrafią zachować godność. To wzruszające i podniosłe, ale także ciekawe. Mniej najbardziej zaciekawiła historia Wandy Ossowskiej i jej brata Henryka, który była adiutantem majora Hubala. Wanda Ossowska napisała książkę pod tytułem „Przeżyłam” gdzie opowiada o swojej gehennie wojennej. Była to pani całkiem niezwykła, o wiele bardziej niezwykła niż moja babcia Waleria. Przeżyła na Szucha 57 ciężkich przesłuchań i nie załamała się. Odesłano ją na Majdanek z wyrokiem dwóch lat konclagru, który miał być zakończony rozstrzelaniem. Wanda Ossowska jednak przeżyła, a nie dość, że przeżyła to jeszcze uratowała życie ciężko chorej, piętnastoletniej Żydówce z Francji, imieniem Ida. Owa Ida, stała się być może pierwowzorem bohaterki całkiem kretyńskiego filmu, którym wszyscy, a każdy na swój sposób, ekscytowali się parę lat temu. Aleksandra Ziółkowska-Boehm dokładnie opisuje jak to było z Idą i z Wandą Ossowską, jak odnalazły się po wojnie i jak Ida chciała się z Wandą spotkać, a ta, będąc już na łożu śmierci, nie życzyła sobie, by jej dawna podopieczna oglądała ją w stanie tak przykrym dla oczu. To jest wstrząsająca i niezwykła historia, opisana ze swadą i wdziękiem. Wanda Ossowska wydała swoje wspomnienia u jezuitów, w starym Przeglądzie Powszechnym, kiedy ten jeszcze się ukazywał. Ida zaś odnalazła ją z pomocą dyrektora muzeum Auschwitz i pewnego francuskiego dziennikarza. I teraz ważna rzecz, jeśli zdaje Wam się, że w biogramie Idy Grinspan w wiki znajdziecie choć słowo o Wandzie Ossowskiej, bohaterskiej pielęgniarce, która przeszła przez 57 ciężkich przesłuchań, to jesteście w błędzie. Nic tam o niej nie ma, ani słowa...A przecież to nie był byle kto, pisał do niej osobiście Jan Paweł II. Jeszcze ciekawsza jest historia jej brata Henryka, który opowiadał Melchiorowi Wańkowiczowi dzieje oddziału wydzielonego wojska polskiego. Po wojnie, ścigany i nękany przez UB, został w końcu dyrektorem PGR-u pod Płockiem, życie jego potoczyło się tragicznie, stracił dwóch synów, którzy utonęli w jeziorze Lucień, ale nie to jest najważniejsze – przez całe życie starał się, by dziennik Hubala został zwrócony organizacji hubalczyków przez Józefa Wyrwę, który otrzymał go z rąk samego majora Dobrzańskiego, z intencją taką, że miał oddać go matce Hubala. Nie oddał jednak, a po wojnie wywiózł za granicę. Uporczywie odmawiał zwrócenia dziennika i z tego co wiem, nie publikował go. Po śmierci ojca, jego syn – Tadeusz – też ciekawa postać, zwrócił szczątki dziennika muzeum AK w Krakowie. I teraz jedno pytanie – do kogo należy ten dziennik i dlaczego jeszcze nie jest opublikowany? To zdaje się jest ważny dokument historyczny, powinien ukazać się drukiem wraz z komentarzami. Tak sądzę, a do tego pewien jestem, ze owe komentarze winny się nieco różnić od stylu w jakim pisze o swoich bohaterach Aleksandra Ziółkowska-Boehm. Ja wiem, że to się nie stanie, tak samo jak nic nikomu nie pomogło wydanie drugiem raportu Witolda Pileckiego. Żeby ów dokument był ważny trzeba go umieścić w szeregu kontekstów, tych zaś stworzyć nie można bo wobec pewnych ludzi i pewnych spraw obowiązuje omerta. Ja wręcz sądzę, że ta omerta dotyczy ¾ narodu polskiego, którego członkowie jak ten mój biedny wujek szykują się do robienia kariery, ale ona – w kluczowym momencie zostaje utrącona – z przyczyn tak zaskakujących, że strach o nich myśleć. Dlaczego nie ma dyskusji wokół raportu Pileckiego? Czy wydawca sądził, że samo wydanie załatwi sprawę? Jeśli tak, to chyba zwariował. Dlaczego nie wydano dziennika Hubala? I dlaczego do muzeum trafiły jego szczątki? Co Józef Wyrwa robił z nim na emigracji? Dzielił się tymi kawałkami papieru z jakimiś innymi organizacjami? Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale jestem ciekaw do odpowiedziałby dyrektor muzeum AK w Krakowie na tak postawione kwestie. Sam Józef Wyrwa jest autorem książki zatytułowanej „Chłopcy z lasu”, trudno o bardziej pretensjonalny i słaby tytuł, szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę nieistnienie w sferze publicznej tego dziennika.

Mam silne przekonanie, że jeśli coś nie istnieje publicznie to znaczy, że zostało zastąpione czymś innym, jakimś erzatzem. I pewnie się nie mylę, okazuje się bowiem, że Aleksandra Ziółkowska-Boehm, była i jest chyba nadal właścicielką archiwum Melchiora Wańkowicza. Aż się chce zapytać – jak do tego doszła? W archiwum tym z całą pewnością znajdują się notatki, które posłużyły autorowi do napisana książki „Hubalczycy”, a z nowej książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm dowiedzieć się możemy, że ona osobiście asystowała przy rozmowach Wańkowicza z Henrykiem Ossowskim. Mamy więc archiwum pisarza, o specyficznej proweniencji, całkiem nas tutaj nie satysfakcjonującej i ten nieistniejący dziennik, czy też jego resztki, złożone w muzeum AK. I mamy pytanie – czy historia musi być zawsze zapośredniczona? Mam wrażenie, że nie, a na pewno nie w taki sposób w jaki zrobił to Wańkowicz opisując Hubalczyków.

Teraz pora zdradzić jakiej sztuki my tutaj próbujemy dokonać, jaki jest sens naszych tu działań. Jasne jest, że nie złamiemy omerty – wobec faktów, na których ufundowana jest ta książka i cała twórczość Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm, czyli wobec tego rzeźbiarza, co dynamitem wysadzał góry, by świat ujrzał wreszcie profil wojownika Tashunka Witko, wobec tego archiwum Mela Wańkowicza i resztek dziennika Hubala – jasne jest, że nie złamiemy omerty. Możemy jednak zrobić coś innego i to właśnie robimy – zamieniamy omertę w promocję. A co z wrażliwością i szaleństwem – zapytacie….A niech je trafi jasny szlag i weźmie cholera….

 

Zapraszam do sklepu www.basnjakniedzwiedz.pl i na stronę www.prawygordnyrog.pl

 



tagi: historia  bohaterowie  wspomnienia  dyskusja  emocje  pośrednictwo  kontekst 

gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2018 08:48
18     2670    17 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

parasolnikov @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2018 09:31

O niech mnie dunder świśnie ale finisz :)

zaloguj się by móc komentować

Grzeralts @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2018 09:36

Wrażliwców i szaleńców dość jest wokoło. Można sobie odpuścić.

zaloguj się by móc komentować

ewa-rembikowska @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2018 10:19

Kolejna, co zaopiekowała się pisarzem pod koniec jego zycia. Pani Aleksnadra w latach1972–1974 była asystentką i sekretarką Wańkowicza,  pisarz zadedykował jej Karafkę LaFontaine’a i zapisał w testamencie swoje archiwum

zaloguj się by móc komentować

Krzysztof5 @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2018 10:24

Wanda Ossowska ur. 28 kwietnia 1912 w Kunicach

Publiczna Szkoła Podstawowa

im. Wandy i Henryka Ossowskich w Kunicach

 

17 maja 1995 z inicjatywy dyrektora szkoły Stefana Mazura ma miejsce spotkanie z kombatantką II wojny światowej Wandą Ossowską, rodaczką z Kunic, więźnarką Majdanka, Oświęcimia – Brzezinki, Ravensbrück i Neustadt–Gleve, osobą niezwykle zasłużoną dla naszej ojczyzny. Pani Wanda opowiedziała przybyłym na to spotkanie gościom o swych wojennych przeżyciach. Była to żywa lekcja historii dla uczniów znających prawdę o wojnie jedynie z podręczników. Wspomnieniom tym towarzyszyły łzy wzruszenia. Za przybliżenie prawdy o tamtych dniach zniewolenia i upokorzenia delegacja uczniów podziękowała honorowemu gościowi wręczeniem wiązanki kwiatów. Aby szczerze wyrazić wdzięczność za przybycie do naszej szkoły uczniowie przedstawili przygotowany program artystyczny o treści patriotycznej. Na zakończenie uroczystości Wanda Ossowska otoczona przez młodzież składała autografy do napisanej przez siebie książki pt. „Przeżyłam", która jest wstrząsającą relacją o przeżyciach z czasów okupacji. Dokonała również wpisu do kroniki szkolnej. Spotkanie to to początek działań zmierzających do realizacji planowego nadania szkole imienia oraz fundacji sztandaru.

Wyjątkowo uroczysta  była 51 sesja Rady Gminy Sławno, której głównym punktem było nadanie pisarce Pani Aleksandrze Ziółkowskiej – Boehm honorowego obywatelstwa gminy Sławno. 

http://archiwalna.ugslawno.pl/portal.php?aid=news&news=1415268405545b4835e99bb

zaloguj się by móc komentować

Krzysztof5 @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2018 12:41

...amerykański rzeźbiarz polskiego pochodzenia Korczak-Ziółkowski.

Jest o Nim i wojowniku indiańskim rozdział w 'Asfaltowy saloon'W.Lysiaka/Szalony jeżdziec z Black Hills/

zaloguj się by móc komentować



Krzysztof5 @gabriel-maciejewski 15 sierpnia 2018 13:47
15 sierpnia 2018 16:12

Człowiek,który spędził trochę czasu z Z-Korczakiem.

zaloguj się by móc komentować

Krzysztof5 @gabriel-maciejewski
15 sierpnia 2018 16:27

W.L.-Mówię mu,że Szalony Koń był bohaterem mojego dzieciństwa,a on/nie wiem,czy w ogóle mnie słyszał/ wydobywa z siebie głęboki szept:

Z-K-To jest polski pomnik,rozumiesz? Każdemu to powtarzam: to jest polski pomnik.Polak rzeżbi Indianina.To są bliżniacze narody.Oba przez tyle lat biły się o swoją wolność.Każdego dnia,kiedy tam pracuję,myślę o naszej historii,o zaborach,i wiem,że to jest podwójny symbol./str.67/

zaloguj się by móc komentować


dziad-kalwaryjski @Krzysztof5 15 sierpnia 2018 16:27
15 sierpnia 2018 16:49

Jeśli w "sercu wolnego świata" człowiek z polskim nazwiskiem porównuje nasz naród do Indian, mówi o bliźniactwie itp to pozamiatane. Cepelia plus.

Plus rezerwat.

zaloguj się by móc komentować


kalixt @dziad-kalwaryjski 15 sierpnia 2018 16:49
15 sierpnia 2018 19:35

Łysiak to może wymyślił, bo on lubił take zestawienia. W którejś powieści doszukiwał się też podobieństw narodów polskiego i irlandzkiego. Że katolicyzm, że słabość do alkoholu, że wielowiekowa agresja ze strony ościennego mocarstwa. Ale narzekał też, że Irlandyczy to jednak mają jaja, bo mieli IRA i robili bomby, a Polacy cieniasy nie. Może chciał, żeby Polacy się wzięli wreszcie za robienie bomb i wreszcie skończyli jak Indianie w USA.

zaloguj się by móc komentować

betacool @kalixt 15 sierpnia 2018 19:35
15 sierpnia 2018 21:08

Gamoń nie wie ile bomb zrobili i rzucili. Oddziały bojowe PPS to była IRA.

zaloguj się by móc komentować

mooj @betacool 15 sierpnia 2018 21:08
15 sierpnia 2018 21:44

"Gamoń nie wie ile bomb zrobili i rzucili. Oddziały bojowe PPS to była IRA."

Podejrzewam, że pisał to wtedy, gdy IRA jeszcze działała, a jedyny PPS ktory coś raz na jakiś czas rzucił to PPS-RD w trakcie ustawek:)

zaloguj się by móc komentować


Krzysztof5 @Grzeralts 15 sierpnia 2018 17:36
15 sierpnia 2018 21:56

najpierw sierota,potem bity i wykorzystywany

zaloguj się by móc komentować

syringa @gabriel-maciejewski
16 sierpnia 2018 16:44

1. Aleksandra Z.BOehm napisała ze 3 książki o Wańkowiczu (mam wszystkie) i zachowała sie w pamięci Warszawy jako osoba skromna i nienachalna. MW po śmierci żony bardzo sie od niej  "uzależnił" .

2. ALe Ziółkowskich jak mrówków-chocby posłanka SLD, a w Poznaniu cała rodzinka pełowców.

Mam też książkę W Ossowskiej -wstrząsająca -jak W.O. ma się do filozofów -etyków Ossowskich? nie wiem .

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować