-

gabriel-maciejewski : autor książek, właściciel strony

Komu potrzebne są książki o archeologii?

Dwa albo trzy lata temu przeczytałem po raz pierwszy w życiu książkę Geoffreya Bibby zatytułowaną „Cztery tysiące lat temu”. Dowiedziałem się, że wielu ludzi, czytając tę książkę jeszcze w liceum zdecydowało o swoim losie i próbowało zdać na archeologię. Potem dowiedziałem się, że książka ta jest wyrzucana z bibliotek instytutowych, z przyczyn nie do końca jasnych. Zapewne dlatego, że jest przestarzała. Nie bardzo rozumiem co to znaczy – przestarzała – w kontekstach archeologicznych, ale niech im będzie. Znam wystarczającą ilość archeologów, żeby rozumieć iż polemika z nimi nie ma najmniejszego sensu, szczególnie polemika na temat ich pracy. Z anegdot zaś o nich samych i ich działaniach, a także wewnętrznych hierarchiach, które rządzą tą grupą można by stworzyć dzieło znacznie grubsze od tego, które napisał Szymon. I może się kiedyś skuszę. Praca łatwa, target pewny i zdyscyplinowany, sprzedaż gwarantowana, a promocja w postaci szeptanej propagandy będzie taka, że Jaruzelski z Kiszczakiem się w piekle zdziwią. Jak wielu ludzi zwykłych, zwanych tak nie wiadomo dlaczego, mam duży sentyment dla archeologii, ale widzę ją na sposób baśniowy. Myślę, że to jest pierwsze złudzenie, jakiego muszą się pozbyć ludzie, którzy zaczynają się archeologią zajmować. Praca archeologa nie jest baśniowa, ale promocja przedmiotów badań baśniowa być musi, bo inaczej nikt by się tym nie zajmował. Mamy więc dwa obszary skrajne, a pomiędzy nimi step szeroki, zapewne bogaty w różne prehistoryczne artefakty zakopane w ziemi, ale jakoś tak się dzieje, że mało kto zabiera się za jego eksploatację. Sugestii dlaczego tak się dzieje mam sporo, ale pozostanę przy jednej – archeologia jest w Polsce, a być może i na świecie jest dziedziną hermetyczną. Jej tajemnice zaś mają charakter dwojaki. Jedne wiążą się z tym, o czym myśli każdy przeciętny konsument treści popularyzatorskich, a inne dotyczą konstruowania hagad na bazie odnalezionych atrefaktów. Archeologia ma zapewne jeszcze wiele innych, ukrytych funkcji i sądzę, że kiedyś, jako nauka niebezpieczna dla różnych środowisk i hierarchii, zostanie zwinięta i wsadzona do wora. Na razie jest tylko paraliżowana. Zapytałem kiedyś koleżankę archeolożkę dlaczego nie pisze popularnych książek. Popatrzyła na mnie jak na martwego ptaszka i powiedziała, że środowisko nie przewiduje takich aktywności. I to mnie zdziwiło, albowiem sądziłem, że środowisku zależy na tym, by wyszukiwać młodych zdolnych ludzi, którzy będą kontynuować tradycje polskiej archeologii. W końcu nauka to nie dziedziczenie a kooptacja i dobrze jest mieć narzędzia do kooptowania takie, które się sprawdzą i wyłonią najlepszych i najbardziej zaangażowanych. Okazało się, że jestem w mylnym błędzie. Za narzędzie naboru przez wiele lat wystarczał Indiana Jones, a z poważniejszych rzeczy wspomniany Geoffrey Bibby. Dlaczego nie było polskich książek o archeologii, które miałby charakter popularyzatorski? Pewnie dlatego, że najważniejsi mistrzowie tak byli pochłonięci poważną badawczą pracą, iż nie mieli czasu ich pisać. Tylko Brytyjczycy, niezawodni jak zwykle, marnują swój czas na takie głupstwa. Nasi są na to zbyt poważni. Szydzę oczywiście. Jestem pewien, że książek takich nie było i nie ma – nie liczę prac prof. Michałowskiego, starych i napisanych z takim sobie polotem – ponieważ to przeszkadza w zarządzaniu kadrami i adeptami tej nauki. Kiedy mamy z jednej strony prace prof. Bursche a z drugiej Indianę Jonesa, to sprawa jest prosta. Ci co gotowi są nudzić się przy czytaniu tego pierwszego zostają, a ci drudzy wylatują, ale mogą potem opowiadać, że próbowali. Pomiędzy tymi punktami nie ma nic. I tym obszar treści popularnych dostępnych w Polsce różni się od analogicznego obszaru w krajach anglosaskich. To co tu wywołuje zawstydzenie, tam wywołuje zrozumienie, a czasem entuzjazm.

Takie myśli chodziły mi po głowie, kiedy poprosiłem Szymona, by napisał taką samą książkę jak Bibby tylko lepszą. Szymon, jak to Szymon, usiadł i napisał. Kiedy przysłał mi gotowy plik z nijakim zdziwieniem zauważyłem, że liczy on dwa miliony dwieście tysięcy znaków. Nie ukrywam – załamałem się. Jarek to złożył, wyszło ponad 900 stron maczkiem. Nikt by tego nie przeczytał. Wydanie takiej książki nie wchodziło w grę, nawet najbardziej wierni czytelnicy Szymona i najzacieklejsi wielbiciele archeologii odpadliby od tego, a ja zostałbym z tą książką, jak Himilsbach z angielskim. Postanowiłem więc, nie oglądając się na nic, podzielić to na dwie części. I tak się stało. Skłoniły mnie do tego ograniczenia, które opisałem wyżej i obawy przed skalą sprzedaży. Jasne jest bowiem, że po raz kolejny wyrywamy się jak Filip z konopi. Taka książka bowiem, nawet jeśli jest potrzebna, to powinna być napisana przez kogoś „godniejszego” - tak lubią czasem mówić sfrustrowani naukowcy. Kogoś, kto ma odpowiednią pozycję w środowisku. Jeśli taka zależność nie zachodzi, to środowisko się na jej temat nie zająknie nawet. Ja o tym doskonale wiem i nawet nie zamierzam się oglądać w tamtą stronę. Wydałem książkę, która kosztowała autora tak wiele pracy, że mało kto potrafi zdać sobie z tego sprawę. Teraz muszę ją sprzedać. Zmniejszyłem nakład z obawy o tę sprzedaż, ale i tak jest to nakład przekraczający o kilka setek egzemplarzy publikacje najtęższych archeologicznych głów.

Książka mogłaby się w tej formie, to znaczy wydawnictwa popularnego, zapoznającego czytelnika z najnowszymi badaniami różnych dziedzin archeologii, ukazać w USA albo Wielkiej Brytanii. I nie wywołała by niczyjego zdziwienia, grymasu, nie byłaby też przyjęta obojętnie. Myślę, że wywołałaby, co najmniej, żywe zainteresowanie. W Polsce nie będzie zauważona, albowiem tutaj wszyscy dawno odzwyczaili się od „zauważania” książek innych niż te wskazane przez media. A tam, rządzi król i królowa kryminału.

I teraz kwestia najważniejsza – czy komukolwiek w Polsce potrzebne jest żywe zainteresowanie archeologią? Myślę, że poza nami tutaj, nikomu. Gdyby ono istniało, mielibyśmy sześciu przynajmniej znanych autorów i kilkunastu aspirujących, którzy zajmowali by się przerzucaniem mostów linowych nad przepaścią dzielącą publikacje naukowe od Geoffreya Bibby. Nic takiego się nie dzieje. Ktoś może powiedzieć, że to normalne, albowiem ludzie mają to w nosie i żadna archeologia ich nie interesuje. Myślą bowiem tylko o koronawirusie, ustawie 447 i sprawach poważnych, od których zależy ich życie. Któż by się zajmował tak odległą przeszłością? No popatrzcie, a jednak są tacy, co się tym zajmują, a jeszcze do tego potrafią połączyć to z polityką i propagandą. Nie tylko państwową, ale także globalną. W Polsce nikt na to nie wpadnie, albowiem partie polityczne składające się z półmózgich proli nie dysponują narzędziami, które mogłyby opisać takie problemy, a gdzie mowa o jego zrozumieniu. Jest jeszcze jedna kwestia, wielokrotnie wyszydzana publicznie i coraz bardziej zawstydzająca. Mianowicie taka, że uniwersytet i wszystkie jego instytuty, to placówki edukacyjne. Takie, które mają kształcić. O tej misji nikt już chyba nie pamięta. Jeśli idzie o mnie, to nawet lepiej. Ludzie bowiem nie wierzą w to co się naprawdę dzieje na uczelniach. Nie wierzą w to, czym żyją tamtejsze hierarchie i co między sobą ustalają. Nikogo to nie interesuje, bez względu na to, co sobie uczelniane autorytety wyobrażają i jak widzą siebie w kontekstach istotnych – politycznych, rynkowych, gwiazdorskich wreszcie, bo o to także chodzi. Czytelnicy mają to w nosie. Im bowiem cały czas się wydaje, że autorom i wydawcom na nich zależy. I rzeczywiście, niektórym zależy. Proszę bardzo – oto nowa książka doktora Szymona Modzelewskiego, archeologa, nosi tytuł „Wieki brązu i żelaza”. Mogę ją wydać, promować, możemy o niej dyskutować i cieszyć się nią, a jak się sprzeda nakład, nawet wznowić. Szymon może ją wydać u innego wydawcy, jeśli nie będzie chciał jej wydawać u mnie i wszystko będzie wyglądać prawie jak w filmie, prawie jak w wolnym świecie, gdzie można – bez przesadnego stresu – rozmawiać o sprawach istotnych, takich, które nie degradują nas w wymiarze jednostkowym i nie czynią z nas ludożerki konsumującej przekazy medialne.

 

Na dziś to tyle. Wyjeżdżam na cały dzień, a więc bawcie się tutaj dobrze. Jutro napiszę jeszcze coś o archeologii, polityce i propagandzie.

A tutaj link

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/wieki-brazu-i-zelaza-tom-i-nowa-ksiazka-szymona-modzelewskiego/

 

Aha, zapomniałbym – Pamiętnik podlaskiego szlachcica powrócił

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/pamietnik-podlaskiego-szlachcica/



tagi: rynek  archeologia  uniwersytet  szymon modzelewski 

gabriel-maciejewski
8 maja 2020 08:21
18     2518    22 zaloguj sie by polubić
Postaw kawę autorowi! 10 zł 20 zł 30 zł

Komentarze:

Matka-Scypiona @gabriel-maciejewski
8 maja 2020 10:25

W zeszłym roku pojechałam na wycieczkę do wschodniej Turcji. Dojechaliśmy do Ani, Van i Karsu. Oczywiście była i Hattusa i góra Nemrud. Dopiero tam zrozumiałam, dlaczego starożytni ciągle bili się o Anatolię, ale przyznam, że miałam cały czas w głowie Pana Szymona. Naprawdę! A to dlatego, że czytając, ile się da o tej części świata z jednej strony dostawałam wypieków na twarzy, bo lubię te tematy, ale z drugiej grzały mi się zwoje, gdy próbowałam zapamiętać imiona władców z tamtych czasów. Przecież je nawet trudno przeczytać, a co dopiero ogarnąć kto, jak, gdzie, po co. No i wtedy myślałam sobie, że nasz Stalagmit to ma łeb jak stodołę. Jestem sobie wyobrazić tytaniczną pracę, jaką P. Szymon wykonał. Ale bez wiedzy i talentu do kojarzenia faktów to by się nie udało. Już nie mogę się doczekać, kiedy książka do mnie trafi. 

I jeszcze jedno. Nie, żebym kadziła, ale Pan, Panie Gabrielu też ma łeb jak stodołę co do ogarniania informacji, nazwisk i przetwarzania tego w sposób dla mnie rewelacyjny. Dobrze, że los Was złączył. Aha! W Ani, z kolei, myślałam sobie, że szkoda, że Pana tam nie ma, bo można byłoby podyskutować o książce o wojnach Czyngis Chana. 

Serdecznie pozdrawiam obu Panów i wszystkich Nawigatorów! 

zaloguj się by móc komentować

BTWSelena @gabriel-maciejewski
8 maja 2020 10:49

" prehistoryczne artefakty zakopane w ziemi" - myślę ,że budzą wtedy szerokie zainteresowanie gdy są pożądane jak ropa, gaz,złoto etc,etc... ładna bajka Indiana Jones to opowieść i rozrywka dla dużych dzieciaków... książki o archeologii potrzebują pana Szymona,a ludzie  potrzebują Sz.Modzelewskiego.Jest cała masa ludzi,którzy z przyjemnością  przeczytają.Pytanie tylko jak dotrzeć do ludzi...?...bo "Biedronka " odpada...Wielki szacun dla pana Szymona.!

zaloguj się by móc komentować

Pioter @gabriel-maciejewski
8 maja 2020 10:54

Promocja archeologii to nie tylko Indiana Jones - jeśli chodzi o Jankesów. To również serie Skarb narodów, Mumia czy Bibliotekarz - jest tego znacznie więcej.

Jeśli zaś chodzi o propagandę brytyjską to poszła jeszcze dalej - to gry komputerowe serii Lara Croft czy Assassin Creed.

Niemcy ogromne środki zainwestowali w Dänikena - pod pozorem szukania śladów obcych cywilizacji promowali własne podejście do archeologii - wzorując się na Schilemanie i Troji. Dziś promują archeologię w stylu Indiany Jonsa i skarbu narodów - seria filmów o archeologu Eiku odkrywającym zaginione skarby niemieckiej kultury - skarb nibelungów, włócznię świętego Maurycego i bursztynowa komnatę.

Jak wygląda promocja polskiej archeologii? książka i film Szatan z siódmej klasy  czy książki o Panu Samochodziku. Brakuje tego niepoważnego podejścia do dziejów, które Imperia wykorzystują do ściągnięcia nietuzinkowych umysłów działających w stylu Indiany Jonesa czy nawet tylko Ericha Dänikena.

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @gabriel-maciejewski
8 maja 2020 11:15

Mnie jak najbardziej interesuje archeologia w ujęciu pana Szymona.

.

 

zaloguj się by móc komentować


Matka-Scypiona @mniszysko 8 maja 2020 12:03
8 maja 2020 12:35

No i wyrasta nam korpokałowa inteligencja, bo dalej s..a niż widzi. Po prostu język diabła 

zaloguj się by móc komentować

Vester @gabriel-maciejewski
8 maja 2020 12:57

Panie Gabrielu - czyli jak się będzie miało dwuksiąg Stalagmita, nie trzeba kupować Bibby'ego? Faktycznie to jest to samo, tylko lepiej, czy raczej rzecz z innej perspektywy?

zaloguj się by móc komentować

bolek @gabriel-maciejewski
8 maja 2020 13:10

"Praca archeologa nie jest baśniowa"

Poznałem kiedyś jednego archeologa. Praca na wykopie, czasem słońce czasem deszcz, generalnie trzeba być 'twardym a nie mientkim'. Mile widziane uprawnienia na koparkę. Poza tym w Polsce funkcjonuje swoista "mafia" archeo, która obstawia budowę tzw. autostrad, itp. Szkoda gadać... 

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @mniszysko 8 maja 2020 12:03
8 maja 2020 15:04

Żeby nie wylewać dziecka z kąpielą...oceny wszelkich działań związanych z działaniami finansowanymi z grantów publicznych (najczęściej mają też dodatek funduszy unijnych) muszą być wykonywane i powinny być wykonywane obowiazkowo tam gdzie efekt badań miał być wdrożony do gospodarki (jakieś rozwiązanie, patent itd).

Wiadomo, że urzędnicy i ministerstwo przywaliło takie same zasady humanistom (zupełnie bez sensu), jeszcze je twórczo rozwijając, komplikując doprowadzając proces oceny do absurdu, na to trzeba nałożyć jeszcze jakieś unijne wymagania, czasem również do niczego nie przystające.

Z drugiej strony mamy taką sytuację: na panel ekspercki dot. problemów z prowadzeniem projektów w ramach grantów przychodzą profesorowie z uczelni technicznych w Polsce, którzy takie projekty realizują i kilku naukowców (w tym Polak robiący badania w ramach grantów z noki) z uczelni zachodnich. Wywiązuje się burzliwa dyskusja, bo polscy profesorowie są zbulwersowani, że muszą jako kierownicy projektów (kierownicy organizacyjni, bo oddzielnie pełnią rolę kierowników merytorycznych) stosować różne zasady, kontrolować budżet projektowy, wydatki kwalifikowane i czy wydatki w ogóle się spinają, kierować zepołem projektowym i tym jak tygląda realizacja w czasie oraz różne takie... Zagraniczni odpowiadają, że oni mogą zostać kierownikiem organizacyjnym projektu (tzn. brać za taką funkcję kasę), tylko kiedy zdobędą doświadczenie tj. odpowiednio przeszkolą się przede wszystkim w kontekście spraw finansowych, rozliczeniowych. Biorą również odpowiedzialność za to, jeśli projekt nie zakończy sie wdrożeniem do przemysłu tak łatwo o kolejny grant już nie będzie. Oczywiście jeśli chcą tylko dawać swój potencjal merytoryczny to nie zabierają dla siebie etatu menagera projektu. Na taki obrót rzeczy polscy naukowcy się zareagowali jeszcze goręcej, że do rozliczeń i kierowania biurem to mają asystentki i do takiej roli się nie zniżają.... :)

Z jednej strony mamy więc urzędników narzucających za dużo, z drugiej strony akademików wyciągających z szuflady stare projekty, które "nie wyszły" i odgrzewają je za kolejny grant z nowym tytułem, który w dalszym ciągu nie skutkuje sensownym wdrożeniem, za to pieniądze z dwóch "etatów", w tym jednego, do którego w praktyce się nie zniżają, w projekcie płyną.

Ja sobie nie wyobrażam, jeśli ktoś dostaje publiczne pieniądze na jakiś projekt, żeby nie  wiedział jak ugryźć budźet i wydatki, a jeśli nie wie nie zatrudnił do tego odpowiedniej osoby w ramach grantu. W innym przypadku efektem jest przewalanie kolejnych budźetów bez rezultatów. Na temat liczby naszych patentów z uczelni to nawet nie chcę się wypowiadać, bo można umrzeć ze śmiechu. 

Dziennikarz również przesadza ze słowem ewaluacja tak jak przesadzili nadgorliwi urzędnicy w edukacji szkolnej, którzy pomyśleli, że zwykła ocena ich pracy, czy działań w szkole/na uczelni tak będzie się "mądzrzej" nazywać. Zapomnieli biedacy, że tym pojęciem nazwano obszerne badania ocenne wszelkich programów wsparcia unijnego i rządowego. Badań podlegających bardzo szczególnej metodologii i kryteriom opracowanym nie przez nas, stąd przyjęło się tak właśnie te badania nazywać - ewaluacje. 

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @bolek 8 maja 2020 13:10
8 maja 2020 15:10

Jako dziecko kopałam w poszukiwaniu skarbów Inków. W liceum byłam na takich wykopkach i deszcz nie ostudził... papiery poszły do Gdańska, tak chciało się być archeologiem. Życie jednak utkało inny plan, dlatego teraz jest czas tylko na książki o archeologii, ewentualnie na kopanie w ziemi by coś w niej posadzić :)

zaloguj się by móc komentować

tadman @bolek 8 maja 2020 13:10
8 maja 2020 16:44

Plusem takiej pracy jest najwyższa długość życia, jeśli idzie o grupę zawodową.

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @Pioter 8 maja 2020 10:54
8 maja 2020 16:45

Promocja archeologii jest nawet w gatunku sf np. w postaci "Gwiezdnych wrót" czy "Obcego vs predator".

No, ale u nas wydział archeologiczny na wymarciu....

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @tadman 8 maja 2020 16:44
8 maja 2020 16:47

poznali tajniki konserwacji?

zaloguj się by móc komentować

tadman @ainolatak 8 maja 2020 16:47
8 maja 2020 17:07

;)

Niestresująca, lekko fizyczna praca na świeżym powietrzu. Autor nie ma wyjścia.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @gabriel-maciejewski
8 maja 2020 18:46

H, Stoll jest autorem książki pt.; "Sen o Troi". To opowieść o życiowych perypetiach H. Schliemanna  - odkrywcy Troi. Książkę tę przeczytałem na początku nauki w siódmej klasie szkoły podstawowej, czyli było na jesieni 1963 r. Lektura tego tytułu najbardziej wywarła na mnie wpływ i na moje zainteresowania. Choć  skręciły one troche później bardziej w stronę astronomii a jeszcze później astrofizyki, to  impuls w postaci  szacunku dla odkrywców i badaczów  nieznanego pozostał mu mnie na stałe.

A książki p. Szymona oczywiście kupię przy pierwszej okazji.

zaloguj się by móc komentować

Kuldahrus @gabriel-maciejewski
8 maja 2020 20:35

"... środowisko nie przewiduje takich aktywności."

W ogóle dla mnie to jest rzecz nie do pomyślenia, że jest jakieś "środowisko" które sobie "coś przewiduje" albo "nie przewiduje", to jest zgroza. To co opisałeś jak wiemy dotyka nie tylko archeologii niestety, temat rzeka...

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @Stalagmit 8 maja 2020 23:12
9 maja 2020 00:33

Pamietam szalone emocje, które wiązały się z zaciekłym sporem pomiędzy prof. prof. Żurowskim /UMK/ i Kostrzewskim /UAM/. Właśnie szło o okres brązu i żelaza na ziemiach polskich. Nas, studentów historii /rok nauki w Katedrze Archeologii Ziem Polskich był obowiązkowy/, zupełnie to nie fascynowało, ale pan prof Żurowski wręcz pąsowiał na twarzy i podskakiwał na krześle, gdy podważał tezy już wówczas nieżyjącego pana profesora Kostrzewskiego. Na szczęście te wszystkie okresy ceramiki sznurkowej czy lejkowej łagodził nam świetny asystent prof. Żurowskiego, Andrzej Kola, gdy siedzieliśmy w Katedrze, pośród skorup poukładanych na półkach. Tak - teraz profesor Andrzej Kola, znany z zupełnie innych dokonań. Za co należy Mu się najwyższy szacunek. 

To taka prywatna glossa, Szanowny Stalagmicie. O tym, że nawet archeologia potrafi wywoływać owe szalone emocje u ludzi z nią zaangażowanych. 

Pozdrawiam serdecznie :)

zaloguj się by móc komentować

Pioter @Stalagmit 8 maja 2020 22:27
9 maja 2020 08:33

Wiesz dobrze, że imperia potrzebują archeologii wyłącznie jako pretesktu do uzusadnienia swojej władzy. (przynajmniej Anglosasi tak to ukazują).

Ale Niemcy nie inwestowali w Dänikena bez powodu - podam wcześniejszy przykład z mojej działki zainteresowań.

Około 1870 roku jeden z lipskich księgarzy w stercie papirusów zakupionych od kogoś zauważył ciekawy rysunek. A że ten człowiek był rownież członkiem miejscowego OSP skojarzył tę ilustrację z sikawką reczną. Porównanie egipskiej ilustracji i istniejących ówcześnie sikawek poskutkowało patentem na nowy model sikawki pożarowej.

Dlatego też Däniken mógł zaistnieć w Niemczech. Mógł snuć swoje teorie o kosmitach, bowiem te badania porównawcze miały przynieść (i czasem przynosiły) wymierne efekty niemieckiemu (a później amerykańskiemu) przemysłowi. A że przy okazji przynosiły również dochody niemieckiej turystyce, to tylko dodatkowy zysk.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować