-

gabriel-maciejewski : autor książek, właściciel strony

Jan Kochanowski - człowiek bez właściwości

Każdego poranka w skrzynce pocztowej Gabriela Maciejewskiego, mało znanego autora źle sformatowanych publikacji historycznych, niczym małe czarne robaki, wiły się maile. On otwierał je po kolei, z niechęcią, (no chyba, że były to raporty sprzedaży), i po pobieżnym przeczytaniu zawartości zamykał z powrotem, albo z wielkim niezadowoleniem pisał kilka słów odpowiedzi. Przed nim, prócz sprawdzenia poczty, były jeszcze komentarze na blogach, na które trzeba było odpowiedzieć, no i teksty innych blogerów, które należało przeczytać. Czynności te były trochę ciekawsze niż odpowiedzi na pytania dotyczące szczegółów wysyłki, albo zaniedbań, których on sam się dopuścił wobec klientów swojego sklepu, ale nie zmieniało to faktu, że trzeba je było wykonać, do tego rankiem...zanim usiadł do pisania kolejnej książki.

Jedna z wiadomości, które przyszły w sobotę była dziwna. Dołączono do niej ilustrację dziewczynki w błękitnej sukience, z imbrykiem w rękach, lecącej po niebie, pod którą wznosił się upiornie uśmiechnięty, zielony pagórek, mający wobec dziecka wyraźnie złe zamiary. List zaś dotyczył Jana Kochanowskiego i jego postawy wobec wielkich wydarzeń historycznych epoki. Maciejewski przeczytał ten list, po czym odpisał krótko, jednym zdaniem – on chyba bez złotego florena nie brał nawet pióra do ręki….po czym kliknął przycisk – wyślij. I jak to zwykle w takich razach bywa z ludźmi niepoukładanymi, źle zarządzającymi swoim czasem i nie potrafiącymi zebrać myśli i skupić ich na jednym przedmiocie dłużej niż dwie minuty, Gabriel Maciejewski przestał myśleć o Janie Kochanowskim, który niczym kałuża wysokooktanowej benzyny wyparował z jego umysłu i ulotnił się Bóg jeden wie gdzie. Na jego miejsc u zaś pojawił się duch inny, przybyły nie wiadomo właściwie skąd, choć są pewnie tacy, którzy powiedzą, że wiadomo – wprost z kart nowego numeru szkoły nawigatorów, poświęconego starej, poczciwej monarchii arustro-węgierskiej. W miejscu Jana Kochanowskiego bowiem, wśród różnych, prostych jak drut i pokręconych jak wełna merynosów, myśli Gabriela Maciejewskiego, pojawił się duch Roberta Musila. O człowieku tym Maciejewski myślał czasem. Za każdym razem z tych samych, dawno nie istotnych powodów. Pierwszy dotyczył pewnego kolegi ze studiów, który próbował podrywać jedną z koleżanek opowiadając jej o czym jest „Człowiek bez właściwości”. Było to pretensjonalne i komiczne jednocześnie, bo oboje zachowywali przy tym niezrozumiałą powagę, a Maciejewski obserwował to paląc – dokładnie to pamiętał – papierosa wyciągniętego z paczki z napisem „Mocne”, co wywoływało w tej parze, z trudem ukrywany odruch zniechęcenia. Nikt nie wie dlaczego człowiek tak powierzchowny i płytki jak Gabriel Maciejewski zachował w pamięci ten obraz. Z kolegą tym nie znał się prawie wcale, a koleżanka podobała mu się o tyle i ile...Dwudziestolatkom z reguły podoba się większość koleżanek, które nie wyglądają jak ów zielony, uśmiechnięty pagórek, na obrazku, który znalazł się nie wiadomo dlaczego w mailu gdzie zamieszczono informację o Janie Kochanowskim.

Kolejnym powodem, dla którego Maciejewski myślał o Robercie Musilu, była błędna informacja, dotycząca lokalizacji szkoły, w której rozgrywa się akcja powieści „Niepokoje wychowanka Torlessa”. Ktoś, dawno temu, wprowadził Maciejewskiego w błąd, mówiąc mu, że zakład ten znajdował się w zachodniej Galicji – dziś na Podkarpaciu – choć przecież Musil przebywał w szkołach w Austrii i na Morawach. Powieść zaś napisał na podstawie osobistych doświadczeń. Tylko te dwa powody i żadne inne, były przyczyną tego, że w głowie Maciejewskiego pojawiał się duch Roberta Musila. Nie przeczytał on bowiem nigdy ani „Niepokojów wychowanka Torlessa”, choć trzeba powiedzieć, że próbował, ani „Człowieka bez właściwości”, którą to książkę uznał za nieodpowiednią dla siebie i zbyt trudną. Należał bowiem do tych osób, które nie potrafią mierzyć się z prawdziwymi przeciwnościami, za to chętnie – jeśli nadarzy się okazja – próbują tę swoją postawę usprawiedliwiać, a trudności lekceważyć i wyszydzać je, podkreślając ich małą wagę i za nic mając wychowawczy charakter takich mozołów.

Jeszcze jedno – byłbym zapomniał – Maciejewski miał kiedyś w ręku zbiór – przyznajmy to uczciwie – bardzo pretensjonalnych esejów napisanych przez Cezarego Michalskiego, a zatytułowanych „Powrót człowieka bez właściwości”. Było to w czasach kiedy sam nie miał jeszcze pojęcia, że zostanie pisarzem, a autor tych esejów Cezary Michalski szedł właśnie do swoich największych sukcesów i błyszczał na tle publicystów i autorów, niczym złoty orzech na choince zawieszony wśród cukierków mieszanki wedlowskiej. Ciągle narażony na to, że jakiś niesforny bachor zerwie go, rozłupie i pochłonie w całości jądro, wyglądające jak ludzki mózg, pociągnięte z wierzchu tą złotą farbką. Kiedy Maciejewski otwierał zbiór esejów Michalskiego, zamykał, go po niecałej minucie, przekonany, że autor pisał go w jakiejś gorączce, trzęsąc się ze strachu, albo z obawy jak praca jego zostanie oceniona przez tych, którzy ją zlecili. Michalski napisał bowiem tę swoją książkę na zlecenie, a zrobił to dokładnie w takim stylu, jak ten kolega co próbował poderwać dziewczynę, opowiadając jej o „Człowieku bez właściwości’. Maciejewski miał czasem ochotę zgasić papierosa wyjętego z paczki opatrzonej wielką literą M, wprost na kartach książki Michalskiego. W końcu, po jednej z kolejnych prób przeczytania z niej czegokolwiek wyrzucił ją do zsypu.

- Robert Musil – powiedział głośno Gabriel Maciejewski i wpisał to nazwisko w wyszukiwarkę googla. Czynił tak zwykle, w tych momentach, kiedy jego myśli zaprzątnięte zostały niespodziewanie przez coś, co w zasadzie nie miało prawa się zdarzyć, a jednak się zdarzyło. Duch Roberta Musila pojawił się przecież i milcząc domagał się od Maciejewskiego jakiejś aktywności. Przeglądając biografię tego nieszczęśliwego człowieka Maciejewski zwrócił uwagę na dwie tylko rzeczy – daty urodzin i podsumowanie dotyczące twórczości Musila. Wyglądało ono tak – motywem przewodnim twórczości Musila była nuda i egzystencjalna pustka.

Daty urodzin i śmierci Musila to lata – 1880 – 1942. - W tym czasie – wyliczał sobie Maciejewski – wybuchła wojna bałkańska, I wojna światowa, w czasie jej trwania zaś zamieszki w Wiedniu i Budapeszcie, wybuchła rewolucja w Rosji, świat zmienił całkowicie swoje oblicze, w Niemczech doszedł do władzy Hitler, który anektował Austrię i zmusił Musila do emigracji, nie daleko co prawda, bo tylko do Szwajcarii, ale jednak...Motywem zaś przewodnim twórczości Musila jest nuda i egzystencjalna pustka...Gdyby Musil urodził się jak Lermontow, na początku XIX wieku, kiedy w Rosji nie działo się nic prawie, może mógłby motywem głównym swojej twórczości uczynić nudę i egzystencjalną pustkę, ale w latach 1880 – 1942 trudno było się nudzić w monarchii. Nawet jeśli ktoś był bardzo silnie zorientowany na tę nudę, zawsze mógł go porwać i unieść wysoko, jeden z odczytów doktora Freuda… Austria schyłkowej swojej doby nikogo bowiem nie pozostawiała obojętnym.

Nie było pod ręką żadnego egzemplarza powieści „Człowiek bez właściwości”. Maciejewski zrobił więc to, co zawsze czynił w podobnych wypadkach, to znaczy kiedy coś uporczywie dręczyło jego umysł i dopominało się o jakieś uzupełnienie, jakiś komentarz, albo choćby dotknięcie czegoś nieznacznie i lekko, tylko po to, by uzyskać tak potrzebną do uwolnienia się od natłoku myśli pointę – wpisał tytuł książki Musila w wyszukiwarkę allegro. Potem zaś, kiedy ujrzał wyniki, zamarł w bezruchu, bo zrozumiał, że ktoś, jakaś nierozpoznana siła, zastawiła na niego pułapkę. Oto wśród licznych egzemplarzy powieści Musila, wydanych całkiem niedawno, a opatrzonych – jakież to przewidywalne – fragmentami dzieł Egona Schiele, znalazło się coś dziwnego. Czterotomowe wydanie „Człowieka bez właściwości’, w dekoracyjnym papierze, z czerwonym, skórzanym grzbietem i złotymi literami. Cena była zabójcza – 1799 zł. Normalnie Musil dostępny był za 790 zł i jakoś nie widać było chętnych, nie wiadomo więc na co liczył człowiek wystawiający na aukcję to wydanie. Maciejewski po kolei zaczął przeglądać fotografie, na których widoczne były fragmenty oprawy i złoceń, ale uwagę jego zwróciła tylko jedna rzecz. Była to wklejka z wystukanym na starej maszynie do pisania tekstem. Brzmiał on:

 

Tow. Wrzesiński Kazimierz

 

Nagroda egzekutywy POP PZPR przy WPWiK we Włocławku dla tow. Wrzesińskiego Kazimierza za całokształt dotychczasowej, zaangażowanej pracy społecznej oraz za sprawowanie bezpośredniej opieki nad szkoleniem partyjnym w 1978/79 r.

 

Maciejewski nie mógł uwierzyć w to co widzi. Towarzysze partyjni z Włocławka, miasta celulozy, w którym rozgrywa się przecież akcja powieści Igora Newerly „Pamiątka z celulozy”, na której kartach pojawia się bohater nazwiskiem Szczęsny Bida, honoruje na przełomie lat 1978/79 jakiegoś Wrzesińskiego Kazimierza czterema tomami prozy Musila. Ten zaś uczynił przewodnim motywem swojej twórczości nudę i egzystencjalną pustkę….

- To się nie może dziać naprawdę – pomyślał Maciejewski i przypomniał sobie wszystkie filmy i książki dotyczące zdarzeń i zjawisk paranormalnych, jakie zdarzyło mu się w życiu oglądać i czytać...nie było tego wiele, a na pierwszym miejscu znalazła się rzecz jasna powieść, o której usłyszał kilka dni wcześniej – „Koniec dzieciństwa” Arthura C. Clarka.

- To się nie dzieje naprawdę – pomyślał jeszcze raz i wkleił link z aukcji do swojego tekstu

 

https://allegro.pl/oferta/musil-czlowiek-bez-wlasciwosci-1-4-wyd-1-skora-7715310843

 

- W 1979 roku byłem w trzeciej klasie podstawówki – powiedział głośno sam do siebie – a towarzysz Wrzesiński już został przygnieciony taką odpowiedzialnością….Ciekawe czy rozliczali go potem z przeczytania książki Musila, której motywem przewodnim jest nuda i egzystencjalna pustka…? Maciejewski nie znał odpowiedzi na to pytanie, nie zmierzał też kupować żadnego z dostępnych na aukcjach egzemplarzy „Człowieka bez właściwości’.

Mimo niezrozumiałego lęku, który pojawił się w jego sercu, postanowił nie wydawać ośmiuset złotych na prozę Musila i zmierzyć się z tym dziwnym przypadkiem bez zaglądania do książki.

- Nie można przecież pisać i żyć nie zwracając uwagi na nic poza samym sobą – zastanowił się Maciejewski i w duchu przyznał sobie rację. Nawet on, który trzymał się obsesyjnie pewnych myśli i obrazów z przeszłości, bardzo nieraz rozbudowanych, a często uzupełnianych przez niego i wzbogacanych o nieistotne z pozoru szczegóły, nie potrafiłby dokonać takiej sztuki. Musil zaś pisał swoją książkę o człowieku bez właściwości przez dwadzieścia jeden lat, zaniedbując rodzinę...Takich rzeczy nie robi się bez zlecenia przecież – pomyślał Gabriel Maciejewski i od razu przypomniała mu się legenda towarzysząca wydaniu siedmiu tomów „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta...Czy to czasem nie było tak – pomyślał – że wyobraźnia nie czkając na nowinki technologiczne próbuje nadążyć za swoimi własnymi apetytami i na zlecenie wielkich manipulatorów próbuje wywierać wpływ na środowiska, które prowadzą życie wsobne, ale nie pozostają bynajmniej bez wpływu na innych? Czy wielkie powieści XX wieku nie były próbą wynalezienia mediów elektronicznych bez elektroniki i migających obrazków, dekonstrukcją umysłów poprzez nowe, eksperymentalne narracje? Zarzucono je ze względu na to, że pochłaniały czas i budżety, a ich funkcja sprowadziła się do tego, by po dekadach paraliżować i obezwładniać umysły aspirujących młodzieńców lub wskazywać tych, którzy – z założenia – jak Michalski – mieli poprzez swój talent i siłę osobowości, z dołączonym wspomaganiem w postaci korespondencji z prozą Musila – wpływać na masy. Nie było zaś nic ważniejszego w latach 1880- 1942, które Musil opisał jako nudę i egzystencjalną pustkę, niż masa.

- Pisarze nie są do tego by opisywać, ale by nieustająco składać listy uwierzytelniające – pomyślał Maciejewski i od razu przyszło mu do głowy, że pojawienie się aukcji z czterema tomami Musila i wklejką dedykowaną towarzyszowi Kazimierzowi Wrzesińskiemu z Włocławka, to próba wymuszania na nim czegoś… Myśl ta, przyznajmy, była wyrazem pychy, o którą Maciejewskiego podejrzewali wszyscy, a którą on ukrywał głęboko. Nie było to trudne, bo jego popularność, mocno problematyczna, wymuszała raczej pokorę wobec czytelnika, ale przedstawiało jednak jakieś trudności…. O żadnych uwierzytelnieniach nie może być mowy – powiedział do siebie i natychmiast powrócił do listu, który otrzymał z rana, listu, do którego dołączony był obrazek z latającą dziewczynką, imbrykiem i pagórkiem-upiorem. - Koniec dzieciństwa – przemknęło mu przez głowę….Koniec dzieciństwa….

Dlaczego Jan Kochanowski nie opisał nigdy Nocy św. Bartłomieja? Dlaczego nie zająknął się o upadku Węgier i nie wspomniał o Sacco di Roma? Raz jeden tylko napisał o skrzyni Fokkerowej. Dlaczego? Bo był poetą renesansowym, czerpiącym pełnymi garściami z tradycji antycznej, a jeśli akurat z niej nie czerpał, to zajmował się uwodzeniem dziewcząt opowiadając im o niej...Ilość obscenicznych utworów Jana Kochanowskiego jest spora, a ludzi, którzy mu zlecali pisanie nie płacili przecież za jakieś fanaberie. W tekstach musiało się znaleźć dokładnie to, co zamówili. Jan Kochanowski był człowiekiem pewnym siebie i gwałtownym….a jadąc do Lublina w roku 1584, w sierpniu ani myślał pewnie o śmierci...chciał poważnie rozmówić się królewską komisją, która zdecydować miała o tym, jak będą podzielone monopole handlowe w Koronie i na Litwie i co na tym skorzystają Anglicy… Myśli jego, podobnie jak myśli Musila na emigracji, myśli Michalskiego, w czasie gdy pracował on w dzienniku „Życie” prowadzonym przez Tomasza Wołka, nie zaprzątała literatura i poezja antyczna, którą pisał mechanicznie, na jedno kopyto i bez krzty polotu, wiedząc, że zamawiających interesuje wyłącznie treść. Myśli te były cały czas blisko pieniędzy i blisko tego co polecił zleceniodawca. W przypadku Kochanowskiego był to patrycjat Lubeki, który finansował jego poczynania po śmierci nieodżałowanego księcia w Prusiech.

- Komisja królewska – pomyślał Maciejewski, który zdążył się już uwolnić od ducha Roberta Musila – trzej Firleje i Tarło. Ludzie, którzy – według Kochanowskiego – powinni zrobić wszystko co im się każe...tak, jak już nie raz robili. Komisja królewska, którą – to było naprawdę przyjemne uczucie – mógł do porządku przywołać ktoś taki jak on – posesjonat, szlachcic ze wsi, były królewski sekretarz, któremu siłę dawały rozległe kontakty na dworach i uniwersytetach….

- Ciekawe czy on był w Elblągu – Mikołaj Firlej spojrzał spod ciężkich powiek na swojego krewnego o tym samym imieniu.

- Przypuszczam, że nie

 

- To znaczy, że nie widział angielskich składów?

Mikołaj, ten drugi, nawet nie wysilił się na odpowiedź.

 

- Król zdecyduje tak, jak mu podpowiemy, a my nasi ludzie widzieli te składy, widzieli też okręty, statki i broń – rzekł Tarło – co mamy robić?

 

Pytanie to zwrócone było do Andrzeja Firleja, przewodniczącego komisji. Ten zamyślił się i zacisnął swoją potężną łapę na pucharze z masy perłowej, który ktoś niedawno przywiózł mu z Elbląga.

 

- Postawiłbym na dezorientację – rzekł Andrzej Firlej

 

- To znaczy? - oczy wszystkich trzech komisarzy zwróciły się ku niemu

 

- Przeniesiemy obrady komisji do Lubartowa. Nie będzie nas tu, kiedy pojawi się Kochanowski.

 

- Myślicie Andrzeju, że zawróci na siebie ich uwagę? - rzekł młodszy Mikołaj Firlej

 

- Jak zwykle – tamten uśmiechnął się – zrobi jedną burdę, potem drugą, potem pokaże ile ma pieniędzy...nas tu już nie będzie i nie na nas spadnie odpowiedzialność.

 

- A decyzja? - Tarło nerwowo bębnił palcami po stole

 

- Decyzja już zapadła – rzekł Andrzej Firlej, ale nie możemy jej ogłosić, dopóki żyją ludzie księcia Albrechta.

 

- I nie możemy usunąć ich sami – dodał Mikołaj

 

Maciejewski byłby skłonny uznać powyższe za wizję, ale było to zbyt ubogie, a poza tym i tak nie miałoby szans na to, by trafić do umysłów konsumentów treści...Ludzie bowiem – poddani raz obróbce propagandowej – uciekali od wszelkich, najlżejszych nawet sugestii związanych z tym co za propagandę uważali. A do zbioru tego należały przede wszystkim treści poznane w szkole. Takie jak twórczość Jana Kochanowskiego, która – podobnie jak cała medialna propaganda – dzieliła się na dwie części – format i obscenę. To był jedyny mechanizm sprzedażowy jakim posługiwała się globalna propaganda. Innego nie wymyślono od czasów Pieśni nad pieśniami.

- Ciekawe co by na to powiedział Musil – pomyślał Maciejewski – nuda i egzystencjalna pustka, format i obscena, a pomiędzy nimi budżet i władza...czy to nie jest czasem dialektyka…? Nie uspokojony wcale tą myślą, ale zadowolony z tego, że udało mu się opisać główną i zasadniczą słabość przeciwnika, zasiadł do śniadania, było już siedem po jedenastej….



tagi: literatura  jan kochanowski  robert musil  lermontow  igor newerly 

gabriel-maciejewski
15 września 2019 11:11
27     3629    21 zaloguj sie by polubić
Postaw kawę autorowi! 10 zł 20 zł 30 zł

Komentarze:

krzysztof-laskowski @gabriel-maciejewski
15 września 2019 11:56

Do obowiązków Polaka należy wywijanie marynarą na dźwięk nazwiska poety z Czarnolasu i na dźwięk hasła o hołdzie pruskim. Jan Kochanowski jest przedstawiany tak, jakby zaliczał się do grona pierwszych Polaków, którzy wylądowali na Księżycu. W tym ujęciu hołd pruski dokonał się na Księżycu.

zaloguj się by móc komentować

betacool @gabriel-maciejewski
15 września 2019 12:23

Możesz nie wierzyć, ale mieszkałem w akademiku z facetem, który próbował podnosić swoje towarzyskie notowania. Tyle że to była trylogia: Niepokoje Torlessa, Lochy Watykanu i Wilk stepowy. Dwie z tych pozycji odrzuciłem po dwóch pierwszych stronach. Wilka przeczytałem i wyparłem.

A mój tekst o Kochanowskim będzie zamykał błazeński cykl.

zaloguj się by móc komentować

Brzoza @gabriel-maciejewski
15 września 2019 12:27

:-) :-) :-)

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @krzysztof-laskowski 15 września 2019 11:56
15 września 2019 12:51

Wielu nie wie już, że było takie wydarzenie, jak hołd pruski

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @betacool 15 września 2019 12:23
15 września 2019 12:52

Ja nie przeczytałem niczego z wymienionych książek. Wilk mnie tak wkurzył, że chyba go wyrzuciłem

zaloguj się by móc komentować




cbrengland @gabriel-maciejewski
15 września 2019 15:26

I czym różni się tamten świat od dzisiejszego? Zamiast florenów są dolary albo funty, a squ...wo to samo, ba, bardziej.

Fantastycznie się czytało. Maciejewski to ten facet :-). Dawaj więcej.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @gabriel-maciejewski
15 września 2019 15:34

Notka wywołała u mnie pewne wspomnienia.

Pod koniec lat 70 minionego stulecia i na początku lat 80-tych tegoż handlowałem na warszawskim "wolumenie" , między innymi, a niekiedy głównie, książkami. Parałem sie tym poza pracą zawodową, czyli był to raczej rodzaj spędzania czasu, gdyz  co tylko  tam zdołałem zarobić,  upłynniałem w sposób dosłowny praktycznie w całości, ewentualnie przyspieszając  to upłynnianie hazardem (poker).

No i ten Musil. Były to czasy, gdy ludzie czytali, a co wazniejsze kupowali książki. I to ksiązki napisane przez autorów w rodzaju Musila. Znam to, bio sam sie snobowałem w podobnej konkurencjio i te cztery tomy "człowieka bez własciwosci" przeczyutałem. Gdy zmordowałem powyższą lekturę, doszedłem do wniosku, że w zasadzie niczego więcej z tzw, beletrystykli juz czytać nie muszę, że oto zdobyłem ten Mt. Everest czytelniczy i już nic ambitniejszego w prozie literackiej nie ma. Nawet osławiony "Ulisses" Joyce'a wydawał mi się przy "Człowieku ..." mniej wymagajacą lekturą. A więc, te i podobne tytuły, także ze wspomnianym już tutaj "Wilkiem stepowym"  H. Hesse'go były czytane i poszukiwane. A że w ramach pracy zawodowej  często wyjeżdżałem w rozmaite rejony  kraju, odwiedzałem tam często antykwariaty (tam gdzie były, a było ich całkioem sporo). I np. , ku mojemu zaskoczeniu, w takim włąsnie  Włocławku wykupiłem w tamtych czasach nieomal cała półkę  ksiązek, które tam pokrywał kurz, a w Warszawie były to tytuły sprzedawane częstokroć  na wcześniejsze zamówienie. Takie to były czasy, ze czytelnik potrafił oczekiwac tygodniami na zamówiony tytuł, ivez gwarancji, ze go otrzyma. Jednym z tych tytułów była cztewrotomowa epopeja R. Musila. Nabyłem go w antykwariacie w Elblagu, mieście jednego wówczas zakładu (Zamech, a po pieriestrojce juz zdaje sie szwedzki  ABB) i wielu garnizonów wojskowych ze sławnym osrodkiem szkoleniowym wojsk ladowych (im. Rodziny Nalazków). Przy okazji tego Elblaga wcale nie byłem tym zdziwiony, bo gdy w pierwszy półroczu 1975 odbywałem słuzbe wojskowa szkolac sie w Szkole Oficerów Rzezerwy, usytuowaną w kompleksie budynkó  wspomnianego ośrodka wojk ladowych, korzystałem, jako jeden z kilku podchorązych, z tamtejszej biblioteki. To była bardzo porządna biblioteka, świetnie zaopatrzona , a ksiązki były w większosci "nie ruszone", zas tytuły króe mnie interesowały, nie budziły niczyjego innego zainteresowania. Po perypetiach na SOR, które zakoczyły się dla mnioe relegowaniem mnie do słuzby czynnej w stopniu st. szeregowy, wraz z odebraniem tytułu podchorązego, znalazłem sie w ramach retosji w Słupsku, w tzw. niebieskich beretach (piechota morska w wersjoi sowieckiej). Otóz tam także była doskonała biblioteka garnizonowa. I w tejze bibliotece znalazłem taki oto tytuł "Smutek tropików", autora Claude Levi-Straussa. To takze był jeden z tytułow dla "snobów' literackich,  którym wówczas juz byłem, choc  jeszcze ksiązek nie sprzedawałem, natomiast  byłem na etapie ich nabywania w duzych ilosciach. No wiec wypożaczam ten "Smutek ...", a pani bibliotekarka, nudzaca siętam jak mops, powiada, że jak ksiązka ta pojawiła sie 12 lat wczesniej , tak jestem pierwszym, który  bierze ją do przeczytania.

Reasumujac, Włocławe, ElblĄG czy Słupsk na mojej prywatnej mapie zachowują wysoką pozycję i złego słowa nie dam nikomu powiedzieć, pomimo ze antykwariaty juz dawno w nich zniknęły, a i ksiegarń tam dzisiaj ze swiecą szukać.

zaloguj się by móc komentować

Matejek @gabriel-maciejewski
15 września 2019 15:54

stanąć wobec siebie i 'tego' wszystkiego ''obok'', to ... 
czy pomaga? nie tylko sobie ...

to jest dobre...

zaloguj się by móc komentować

cbrengland @stanislaw-orda 15 września 2019 15:34
15 września 2019 16:43

Jak to dobrze, że studiowałęm na tej politechnice, a nie na jakimś Cambridge. A teraz czytam sobie Maciejewskiego i odpływam przy takich tekstach i wystarczy

http://w2.vatican.va/content/john-paul-ii/pl/encyclicals/documents/hf_jp-ii_enc_14091998_fides-et-ratio.html

zaloguj się by móc komentować

valser @gabriel-maciejewski
15 września 2019 17:52

Nie ma zadnych szans zebym po taka ksiazke kiedykolwiek siegnal. 

zaloguj się by móc komentować


gabriel-maciejewski @Stalagmit 15 września 2019 16:44
15 września 2019 19:18

Jednak opinie tego pana są dziwne

zaloguj się by móc komentować



gabriel-maciejewski @stanislaw-orda 15 września 2019 15:34
15 września 2019 19:19

Że też ja nie wpadłem na pomysł takiego handlu

zaloguj się by móc komentować


gabriel-maciejewski @S80 15 września 2019 15:10
15 września 2019 19:20

Fajny tekst, nie znałem go dziś z rana

zaloguj się by móc komentować

Paris @gabriel-maciejewski 15 września 2019 12:51
15 września 2019 20:01

Jak moga wiedziec, Panie Gabrielu...

... jak te dzisiejsze "polityczne czlowieki bez wlasciwosci"  zra  z  niemieckiego koryta i siedza w niemieckiej kieszeni  !!!... albo  Lunijnej  !!!

zaloguj się by móc komentować

Paris @ikony58 15 września 2019 16:12
15 września 2019 20:14

To bylo pierwsze moje skojarzenie...

... po zapoznaniu sie z dzisiejszym wpisem Pana Gabriela.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @gabriel-maciejewski 15 września 2019 19:19
15 września 2019 20:17

za młody wówczas byłeś  (kiedy był run na książki)

zaloguj się by móc komentować

tadman @stanislaw-orda 15 września 2019 15:34
15 września 2019 22:23

W mojej SOR-owskiej bibliotece były działa Prousta, czy Joyce'a i w tym otoczeniu próbowałem je czytać, ale poległem, bo w końcu zdałem sobie sprawę, że to nie za bardzo przylega do tego co mnie wtedy otaczało. :) Natomiast wiele radości dało mi czytanie Paragrafu 22, bo pod pewnych bohaterów książki podkładały się niektóre osoby z kadry oficerskiej. :)

zaloguj się by móc komentować


Andrzej-z-Gdanska @gabriel-maciejewski
16 września 2019 12:03

Skoro była niedziela...

To w tej konwencji pozostając, proszę pozdrowić Pana Gabriela ode mnie, bo wcale źle nie wypadł w tej opowieści. :)

Odnoście cen różnych "dzieł", polecam poniżej.

Gdyby ktoś potrzebował podobne dzieło, za podobną cenę, to służę i przygotuję. :)

Czy w sprawie Pana Jana będzie coś jeszcze tak ciekawego?

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @tadman 15 września 2019 22:23
16 września 2019 12:03

Ja byłem wówczas bardzo "nabuntowany", bo świeżo pod wrażeniem lektury "Dróg wolności" J-P. Sartre'a (przeczytałem ten tytuł nie niedługo przed pójściem do woja). Gdy parę lat później, może to było 10, chciałem drugi raz przeczytać ww. pozycję, nie dałem rady, taka mi się jej tematyka wydała nierzeczywista (wymyślony świat intelektualisty).
Na szczęście niektóre z fascynacji młodszych lat z czasem przemijają.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować