-

gabriel-maciejewski : autor książek, właściciel strony

Dlaczego Polska skazana jest na zagładę?

W mojej pracy najbardziej lubię te momenty, kiedy na stoisko z książkami przychodzi ktoś ważny z uniwersytetu. To jest za każdym razem przeżycie i ja za każdym razem widząc jakiegoś ważnego profesora, który udając, że szuka czegoś innego, zmierza zakosami do mnie, cieszę się jak małe dziecko. Najbardziej lubię jak przychodzi profesor Wysocki. On jest zawsze nienagannie odziany i zawsze się pięknie uśmiecha całym garniturem bieluchnych zębów. Piękne zaś i siwe włosy układają się profesorowi na głowie w fale, które można by porównać z powierzchnią Morza Białego, muśniętą lekką bryzą, gdyby oczywiście nie fakt, że nad Morzem Białym wieje bez przerwy jak jasna cholera i o żadnej bryzie nie ma tam mowy.

Na ostatnim jarmarku Wnet profesor także przyszedł do nas, a ja, jak zwykle podarowałem mu książkę. Tym razem był to „Dekret kasacyjny”. Profesor pokiwał z uznaniem głową, powiedział, że to ważne i pomijane zagadnienie, ale potem spojrzał na logo serii i patrząc na mnie jak na martwego ptaszka, przeczytał ze zdziwieniem w głosie – biblioteka historii gospodarczej Polski? Kiwnąłem głową, a profesor pokręcił swoją z niedowierzaniem. Podziękował za książkę i poszedł dalej.

Na tym samym jarmarku próbowałem wyjaśnić pewnemu panu, że casus Igora Newerly z automatu wyklucza wszystkie obowiązujące narracje dotyczące warunków selekcji w obozach koncentracyjnych. Spotkałem się jednak z wymownym milczeniem. Różne rzeczy próbowałem mówić ludziom i wiele wytłumaczyć, ale przeważnie przegrywałem. Tak to już bowiem jest, że w naszym starciu z systemem ponosimy klęskę już na samym początku, na poziomie opisu podstawowego. Weźmy cztery elementy, trzy organizacje i coś, co nazwiemy masą. Przy udziale tych czterech elementów budowane są obowiązujące wszystkich gawędy, które następnie, pokolenie czy dwa po ich powstaniu są utrwalane przez różnych genialnych pisarzy i dramaturgów. Oto uniwersytet, media i rynek książki, a także odbiorcy czyli w oczach szefów wymienionych organizacji masa. Masa ma reagować wedle wskazówek wymyślonych w tajnych kamerach władzy i teoretycznie nie może z niej wyjść nic, co sprawiłoby władzy jakiś kłopot lub wywołałby sytuację ambarasującą. No, ale jest uniwersytet, którego misją jest dochodzenie do prawdy i ustalanie faktów ważnych ponad wszelką wątpliwość, a więc walka z kłamstwem. Tak więc władza musi przede wszystkim opanować i zmienić w sposób niejawny misję uniwersytetu. Do tego służy rewolucja, ale jednorazowo tej sprawy załatwić się nie da. Nawet jeśli rewolucja wymieni całą kadrę i z woźnych zrobi profesorów, a z profesorów woźnych. Prędzej czy później jakiś niezorientowany gamoń zapyta głośno na zebraniu rady wydziału, jak to było z tym Newerlym w Oświęcimiu. Żeby utrwalić zmianę potrzebne są media. One mają powielać obowiązujące narracje i bez przerwy je powtarzać. Bez przerwy musi być gadane, że Kaczyński to faszysta, co chce doprowadzić Polskę do komunizmu. Stąd też to zauważalne w dziennikarzach napięcie. Nie mogą przestać, bo zostaną uznani za nieprofesjonalnych amatorów, a nie za poważnych specjalistów od mediów. Media kreują też hierarchie uniwersyteckie, co ma w sobie pewien rys komediowy, bo każdy wie, że w takim miejscu jak akademia, gdzie na małej powierzchni zgromadzono wiele osób, w zasadzie na siebie skazanych, tworzą się hierarchie wewnętrzne i to one obowiązują. Tam jest tak, jak za Newerlego w Oświęcimiu, albo jak w powieści „Król szczurów”. To co jest ważne na zewnątrz nie ma znaczenia wewnątrz i na odwrót. Tak więc medialne kreacje mędrców przeznaczone są jedynie dla odbiorcy najsłabszego i reagującego na bodźce podstawowe – dla masy. One się jednak szalenie podobają, bo pozwalają ludziom zachować coś, do czego masa i jacyś ząbkujący politycznie liderzy masy są przywiązani najbardziej. Chodzi mi rzecz jasna o poglądy. Poglądy aplikowane są masie jak pavulon umierającym w karetkach łódzkiego pogotowia ratunkowego. Nośnikami poglądów są kreacje medialne. Dla chamów są to kreacje ze świata rozrywki, na przykład Kukiz, a dla ludzi aspirujących do pewnej subtelności, są to profesorowie. Po połknięciu codziennej porcji poglądów wygłoszonych przez namaszczonych mędrców masa, jak kraj długi i szeroki zasypia.

Dzień jednak wstanie, a z nim pojawi się nowe niebezpieczeństwo, obawa, że gdzieś w masie jakiś niezorientowany gamoń przeczytać biografię Newerlego i zada, ot tak, z głupia frant parę pytań. On je zada sam sobie najpierw, potem zaś kolegom stojącym najbliżej, ale to już wystarczy. Nie może dochodzić do takich sytuacji, ale jednak dochodzi. Musi, bo misja podstawowa akademii, całkowicie już dziś zamieniona w pozory, nie może zostać zanegowana. Trzeba udawać, że dążymy do prawdy, a to powoduje, że trzeba pisać biografie Newerlego. W ich treści zaś niestety nie da się ukryć, że bohater od 17 roku życia nie miał nogi, a po polsku nauczył się mówić i pisać już jako dorosły człowiek. To są fakty zdumiewające, których mnie co prawda, nie udało się na ostatnim jarmarku przekazać z sukcesem bliźniemu swemu, ale ryzyko, że znajdą się ludzie, którym coś pod kopułą zaświta, jak się o nich dowiedzą, jest duże.

Jakie środki podejmuje władza, żeby wyeliminować ryzyko zakwestionowania pozorów misji uniwersytetu, a tym samym ryzyko zadawania głupich pytań przez niezorientowany element? Przede wszystkim organizuje rynek książki, gdzie pojawiają się tak zwani popularyzatorzy. Są to ludzie, którzy opowiadają o ważnych sprawach w taki sposób, by nikt nie zapytał o Newerlego i jego uciętą w młodości nogę. Powstają całe serie książek o przygodach bohaterów, od pozycji poważnych, w których czytamy, że bohaterowie nie byli postaciami jednoznacznymi, ale przecież nie możemy się czepiać o wszystko, do serii popularnych, gdzie bohaterowie zajmują się głównie uwodzeniem dziewcząt. Do tego dochodzi literatura dziecięca z brzydkimi obrazkami, którą produkują ludzie nie znający litości dla nikogo, a najmniej oczywiście mają jej dla najmłodszych. Najszczersi nienawistnicy, skierowani na odcinek literatury dziecięcej, po to właśnie, by jak najwcześniej urobić młode umysły do przyjęcia dawki pavulonu zwanej poglądami. Na rynku książki media tworzą nowe autorytety, a doświadczenie dnia codziennego uczy nas, że niebawem na rynku książki królować będą analfabeci, tylko oni bowiem będą mogli wytrzymać panujące tam ciśnienia.

To nie wszystko jednak. Prócz rynku książki władza organizuje także grupy ekstremistów. One są zwykle prowadzone przez zawodowych aktorów, bo nie można spraw tak istotnych powierzyć amatorom. Jeśli ktoś wymknie się wszystkim opisanym tu pułapkom i dalej z uporem maniaka pytać będzie – bracie, ale powiedz mi dokładnie, jak to było z tym Igorem w Auschwitz – trafi prędzej czy później na jakąś grupę ekstremistyczną, która zaabsorbuje go swoim świeżym i nowatorskim przekazem tak bardzo, że nie będzie już zadawał żadnych głupich pytań. Rola grup ekstremistycznych jest szalenie ważna. Doświadczenie bowiem uczy, że jeśli ktoś nie wykonuje poleceń żadnej organizacji i nie ogląda za dużo TVN, skłonny jest do tego, by porozumieć się ze swoim bliźnim, nawet jeśli bliźni ten jest kaczystą. To są rzeczy nie do pomyślenia. One muszą być eliminowane już w zarodku, czyli w momencie, kiedy człowiek pomyśli – a po co my się tak szarpiemy, przecież możemy porozmawiać? Nie można do tego dopuścić i dlatego uruchamia się właśnie grupy ekstremistyczne. To znaczy Zandberga z tamtej strony i sami wiecie kogo z naszej. No i w zasadzie jest pozamiatane.

Na ten, niedoskonały przyznam opis, narzucić trzeba siatkę uzależnień globalnych. Ale to nie wszystko, dodać trzeba jeszcze tępotę i chciwość polityków lewicy. No i zwykłą zdradę. Ktoś powie, że politycy dobrej zmiany, celowo nie piszę prawicy, bo żadnej prawicy nie ma już od roku 1932, też nie są lepsi. No nie, tak tępi jak Zandberg i tak roszczeniowi jednak nie są. Oni oczywiście nie analizują historii i nie analizują poszczególnych politycznych casusów w dziejach w sposób właściwy tajnym kamerom Londynu, ale coś im tam w głowach pieje od czasu do czasu. U Zandberga nie ma nic, poza niedokładnie przeczytaną instrukcją. O co chodzi? O to, by będąc krajem o mocno zaznaczonych ograniczeniach lokalnych prowadzić politykę globalną. To jest misja Polski, która, jeśli jej nie będzie wypełniać, ponosząc koszty i ryzyko, zostanie zlikwidowana. Nie można w polityce poważnej zrobić kroku w tył. Nie można tego kroku zrobić nawet w takiej sytuacji, jak moja, kiedy misja polega na sprzedaży książek na jarmarkach. To jest koniec. Katastrofa, nawet jeśli nie nastąpi od razu, odwlecze się jedynie w czasie. Stąd właśnie ci, którzy próbują narzucić Polsce i jej politykom różne ograniczenia powinni być uważani za zdrajców. To jest prosta i czytelna kwestia, nie podlegająca dyskusji. I ludzi tych dość łatwo można rozpoznać. No, ale – powie ktoś – żeby realizować twój program bracie, potrzebne są czyjeś gwarancje. Na ile one są szczere? Odpowiadam – gwarancje są nieszczere z istoty, no chyba, że dotyczą utrzymania wspomnianych tu lokalnych ograniczeń. Co innego jest ważne. Chodzi o to, by korzystając z chwilowego, trwającego dwa, trzy pokolenia spokoju zbudować, w oparciu o fałszywe gwarancje tyle sprawnych i oddanych racji stanu organizacji, które nie pozwolą krajowi upaść. Taka jest misja państwa poważnego. No, ale...kto niby miałby stanąć na czele takich organizacji? Jak to kto? Janek Pietrzak, Marcin Wolski, Kukiz i redaktor Sakiewicz...ludzie, którzy mają słuszne poglądy i których oglądamy w mediach...to chyba oczywiste… Tylko ze świadomością, że oni stoją na straży najdroższych nam wartości, my, szara i bezmyślna masa, będziemy mogli spokojnie zasnąć. Dzień jednak wstanie….

 

Zapraszam wszystkich na stronę www.basnjakniedzwiedz.pl



tagi: rynek książki  media  uniwersytet  ekstremiści 

gabriel-maciejewski
26 czerwca 2017 09:44
0     1193    3 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

zaloguj się by móc komentować