-

gabriel-maciejewski : autor książek, właściciel strony

Czy prócz mnie są w Polsce jeszcze inni wydawcy?

Wielu ludzi twierdzi, że tak, ale ja mam poważne wątpliwości. Po pierwsze jeśli nawet inni wydawcy istnieją, realizują wyłącznie program, który można określić wyrażeniem „nie swój”. Jeśli tak, to czyj? Zapyta ktoś z miejsca, ale moim zdaniem jest to źle postawiona kwestia. Właściwiej byłoby zapytać – jaki? I tu z kolei ja z miejsca odpowiadam – kupiony. Jeśli zaś tak się zdarza, że program nie jest kupiony, to ma on inny charakter – jest narzucony. Przez kogo? – pada pytanie. I ono znów jest złe. Nie przez kogo, bo to mniej istotne, ale jaka jest intencja owego „narzutu”?  Odpowiadam od razu na dwa pytania – program narzucony jest po to, by realizować publicznie aspiracje elit, lub ludzi za takowe się uważających. W Polsce na rynku książki ma to jeden wymiar, który natychmiast owe aspiracje i intencje programowe demaskuje. Wygląda on następująco – zdeklarowani komuniści, potomkowie zbrodniarzy, funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa i propagandystów, o ile nie mogą przyznać się do pochodzenia żydowskiego, gwarantującego im specjalne traktowanie, udają ziemian. Czynią to za pomocą stroju, postawy i wymowy. Nie będziemy dziś jednak omawiać tych kwestii, skupimy się na tym co powiedziałem na początku – na ustaleniu czy jestem jedynym wydawcą w Polsce?  No, a co za tym idzie, na kwestii, co zrobiono na rynku książki z wolnością słowa i misją edukacji mas, bo taką przecież rynek posiada, a potwierdzą to wszyscy potomkowie czerwonych pająków odziani w tweedy i palący fajki z tym charakterystycznym zamyśleniem malującym się na twarzach.

Wymienione okoliczności są przyczyną tego, że w Polsce na rynku książki i mediów, czyli rynku treści, nie ma grama tego, co zwykle określa się zwrotem „wolność słowa”. Jeśli jest przymus promowania formatów, za które się zapłaciło ciężkie pieniądze, albo lansowania nazwisk i postaw wolności wrogich, ale za wolność przebranych, to o swobodzie wypowiedzi nie może być mowy. I to mam nadzieję rozumie każdy. Oczywiście, każdy kto czyta ten blog, bo o tym by zrozumiał to konsument treści medialnych, który wpada okazyjnie na targi sprawdzić co nowego w tej czy innej niszy, nie ma co liczyć. On jest w ogóle poza takimi sprawami. Jego to nie interesuje, albowiem on musi dostać swoją porcję dreszczy, do których przywykł i nic poza tym. Jest jak garus pod celą, którego interesują sprawy najprostsze – dostęp do tytoniu i pokoju widzeń, gdzie odwiedza go żona.

Jeśli ustawimy teraz wydawnictwo Klinika Języka w tych kontekstach, okaże się, że ku nieopisanemu zaskoczeniu niektórych, jestem jedynym wydawcą na rynku. Zamierzam jednak porzucić ten fach i dziarsko dołączyć do grona tych osób, których na potrzeby niniejszego wywodu nazwiemy „nie-wydawcami”. Na takiej samej zasadzie, na jakiej ludzi o nachalnie semickim wyglądzie określano mianem – typowy nieżyd.

Do takiej postawy zmusza mnie powszechna na rynku deprawacja, która szczególnie mocno dotyka autorów. Dawno, dawno temu, pomyślałem, że jeśli w swoim wydawnictwie będę prócz siebie promował inne nazwiska, to będzie to nie tylko zasługa, ale także zysk. No i uniknę zarzutów, że jestem nadętym bucem, który myśli tylko o sobie. Stało się na odwrót. Promowanie innych niż ja autorów sprowadziło się do tego, że muszę niektórym z tych ludzi tłumaczyć, czym jest rynek i sprzedaż. Oni zaś, uporczywie mnie nie słuchając, usiłują przekonać siebie samych i swoich czytelników, że wiedzą to lepiej niż ja. Ta kwestia i tak nie ma znaczenia, albowiem w kłótniach tych chodzi tylko o to, gdzie skończy się moja cierpliwość i czy uda się ode mnie wyciągnąć jakieś grosze czy nie. W zasadzie gdybym przestał płacić komukolwiek, nie można by było nic mi zrobić, raz ze względu na to, że kwoty sporne są śmieszne, dwa, że umowy, które zawieram, przewidują iż po trzech latach mogę wysłać to, co zostało z nakładu na przemiał. Jeszcze ani razu tego nie zrobiłem. Nikt jednak mi za to nie podziękował. To dziwne w mojej ocenie. Niektórzy autorzy uważają za to, że fakt iż ich książki nie schodzą tak, jak powinny, mimo stałego deklarowania przez czytelników zainteresowania tymi tytułami, to moja wina. To oczywiście nie jest prawda. Nie ma jednak żadnej szansy na to, by ludziom tę kwestię wyjaśnić. Rynek i relacje pomiędzy czytelnikami, autorami i wydawcą, pełne są rozmaitej ułudy. Kiedyś na przykład, na targach, jeden z aktywnych w sieci prawicowych publicystów zapytał mnie jak jest z odsłonami PGR. Powiedziałem, że marnie. On na to, że powinienem się przenieść do niego, bo on ma bardzo dużo odsłon. Nie dałem się namówić, albowiem wiem, że ilość odsłon nie ma żadnego znaczenia. Ludzie zaś klikający w te czy inne nagrania, chcą po prostu jeszcze raz usłyszeć to samo, o czym od dawna wiedzą, i poza tym nie interesuje ich nic, najmniej zaś wydawanie pieniędzy na książki. To trzeba koniecznie zrozumieć. Różnica pomiędzy czytelnikami książek, a ludźmi konsumującymi treści podawane za darmo na blogach czy YT, jest jak różnica pomiędzy klientem sklepu, a tym, co po zamknięciu buszuje po śmietnikach z przeterminowaną żywnością. Każdy z nich przeżywa inny rodzaj ekscytacji. Ktoś powie, że znowu sobie nagrabię i stracę publiczność. Jestem dziwnie spokojny, że tak się nie stanie.

Na czym polega deprawacja autorów? W mojej ocenie na tym, że nie zadają sobie oni trudu, by poznać realia rynku. Im się wydaje, że jeśli ktoś zgodził się wydać ich książkę, to jest zobowiązany do stałej i czułej w dodatku opieki nad nimi i ich dziełem. Wszyscy wiedzą, jakie warunki proponuję autorom – bardzo dobre. Czynię to dlatego, że skala w jakiej działamy uniemożliwia w zasadzie zarobek dla kogokolwiek poza mną. Dlatego autorzy dostają solidny procent od sprzedaży. Przy rozliczeniach okazuje się jednak, że tych pieniędzy jest niewiele. Są to jednak kwoty porównywalne z tym, co dostają autorzy od nie-wydawców. Oczywiście autorzy normalni, a nie tacy, jak Bonda. Postępowanie to wynika wprost z małych możliwości promocyjnych, jakie ma moje wydawnictwo. W zasadzie działa tylko blog. Nagrania są fajne, ale one są dużo słabsze jeśli idzie o promocję. Nie mam też żadnej możliwości, by przymusić autorów do intensywniejszego promowania swoich produkcji, ale też często nie chcę tego robić, bo oni rozumieją promocję po swojemu, co oznacza nieraz antypromocje. Wyjaśnienie kwestii realnych, których istnienia autorzy nie podejrzewają nawet, jest poza moimi możliwościami. Wielokrotnie się o tym przekonałem. Wielu z nich bowiem uważa, że to co widać w amerykańskich serialach, gdzie występują początkujący pisarze, przeżywający różne kłopoty na rynku, to prawda. Autorzy mają także złudzenie, wynikające wprost z przedziwnego mechanizmu, który z całą pewnością nie działa, wiem, bo przećwiczyłem to na sobie. Otóż wydanie książki, czy nawet dziewięciu książek, nie zmienia życia pisarza w najmniejszym stopniu. Tego niestety nie da się nikomu wyjaśnić, albowiem  chęć bycia pisarzem, takim jak to widać w filmach, czyli przerzucającym odpowiedzialność za wszystko na wydawcę i wysuwającym w jego kierunku, co jakiś czas różne roszczenia, jest przemożna. No i dodaje autowi wiele nieskłamanego wdzięku. Wydawca nie ma najmniejszych szans, by zabłysnąć podobnym, ciepłym blaskiem, bo albo określany jest mianem złodzieja, albo jest jak ja – swoim własnym wydawcą, co powoduje, że w opinii ludzi oceniających rynek, poprzez rzewne opowieści, staje się niewiarygodny. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę to, że taki Stasiuk jest swoim własnym wydawcą. Nie ma to znaczenia, albowiem on należy do rynkowej fikcji, w której królują nie-wydawcy.

Tak, jak to już powiedziałem, zamierzam się do nich przyłączyć, a to oznacza, że po prostu będę promował siebie. Mogłem to robić od samego początku, ale miałem, nie wiedzieć czemu głupie skrupuły i byłem przekonany, że grupa osób rozumiejących sytuację i wspierających się nawzajem to jednak jest jakaś siła. Tak, jak już pisałem, wszystkie wcześniejsze zobowiązania zostaną zrealizowane, ale to jest ostatni etap moich wydawniczych błędów. Podobna działalność nie ma sensu. Na dziś to tyle, jadę do Warszawy i nie będę komentował.



tagi: rynek  sprzedaż  autorzy  wydawcy 

gabriel-maciejewski
10 marca 2020 06:23
10     3429    14 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

ArGut @gabriel-maciejewski
10 marca 2020 07:48

Lubię teksty o rynku treści. Rynki bywają do siebie podobne. Mechanizmy działają na każdym.

Uważam,że łatwiej się funkcjonuje jak ŚWIAT patrzy i widzi "nadętego buca" niż ma patrzyć na muszkietera, idealistę, wydawcę którego autorzy ciągają po sądach.

zaloguj się by móc komentować

adamo21 @gabriel-maciejewski
10 marca 2020 08:35

Już wyraźniej nie można, a czy za mało, to się okaże.

zaloguj się by móc komentować

qwerty @gabriel-maciejewski
10 marca 2020 08:58

wydawanie słowa pisanego ma swoje cele i także komercyjne, robiliśmy różne doświadczenia z potencjalnymi autorami i odzew zerowy - wszyscy oczekują, że książki/etc same się sprzedają a ludek tylko czeka na 'ich' mądrości - których tak po prawdzie nie ma;- wydawnictwa te na rynku 'komercyjne' mają swoich opiekunów i muszą realizować cele 'misyjne' wobec społeczności danego obszaru; przykład: zrobiliśmy 'medyczne haki WSI' i żaden wydawca ani medialny potentant nie odważył sie na kolejne części tematyki 'wojny kontrwywiadów' [jest scenografia zaordynowana: raport, macierewicz, stonoga, ... a że to wszystko gówno warte i nie trzyma się kupy to już wywołuje niechęć, nawet jak za kraty wsadza się resortowych rezydentów to cisza nad tą trumną] - rozdaliśmy 1 tys. egzemplarzy drukowanych [mają wszyscy, prezydenci, premierzy, etc], wejść na stronę ok. 9 tys. i pobrań gratisowych podobna ilość i .... cisza; praca na rynku wydawniczym jest formą wojny, w tym o kasę, ale istotniejsze są cele ideologiczne i temu słuzy cały ten kram wydawniczy

zaloguj się by móc komentować

Draniu @ArGut 10 marca 2020 07:48
10 marca 2020 09:46

 Po co sięgać tak daleko w Świat.. Wystarczy spojrzeć na kolegów, znajomych , każdy ciągnie do siebie i jest przekonany ,ze to on właśnie jako jedyny zna receptę .. W tym wypadku nie ma mowy o zjednoczeniu sił.. Mentalnie jestesmy rozmontowani, do tego należy dodać niekończące się historie , między właścicielem ,a pracownikiem najemnym , no i mamy pasztet, który jest nie do spożycia.. A ja jednak uwazam,ze trzeba próbować , bo cuda się zdarzają.. 

A tym co to mają fochy , to bym powiedział ,ze jak coś nie pasuje niech sami wydadzą sobie książkę i bujają się z nią po rynku .. Niestety większość ludzi jest nieprzemakalna i jakikolwiek dialog jest niemożliwy. Niestety prowincja mozgowa / prosze nie mylic z miejscem zamieszkania/ dominuje.

 

zaloguj się by móc komentować

Paris @gabriel-maciejewski
10 marca 2020 10:46

Przyjmijmy, ze...

... nawet sa,  a jesli sa to bardzo nieliczni,  bo  nic  praktycznie o nich nie wiadomo.  Bardzo ciekawy wpis Pan skreslil i  prawdziwy,  i ma on odniesienie nie tylko do rynku ksiazki...

... i tak wlasnie jest.

Sprzedac cokolwiek dzisiaj - to  WIELKA  sztuka,  szczegolnie gdy nie korzysta sie z grant'ow,  a jesli komus - niech to bedzie np. autor czy inny producent czegokolwiek - wydaje sie, ze jest inaczej,  to pozostaje mu tylko poprobowac i zawalczyc o  te  "mityczna"  KASE  samemu   !!!

Nie ma innej opcji...

... ale tak czy owak  "zasady rynkowe"  obowiazujace na dzisiejszych rynkach gospodarczych - w tym takze ksiazki - to zwyczajnie  PATOLOGIA... usankcjonowane  zlodziejstwo  !!!

zaloguj się by móc komentować

ArGut @Draniu 10 marca 2020 09:46
10 marca 2020 11:25

>Po co sięgać tak daleko w Świat.. Wystarczy spojrzeć na kolegów, znajomych , każdy ciągnie do siebie i jest przekonany ,ze to
>on właśnie jako jedyny zna receptę ..

To nie jest problem, nazwałbym to zjednoczeniem sił "przy okazji". Problem jest wtedy, jak nie ma wymiany informacji. Przecież ja czy Ty nie musimy powielać błędów naszych znajomych.
Przykład pozytywny: Jedziesz dajmy na to nad morze w miejsce A. Jest KICHA, nie KANAŁ, a reklama mówiła, że to prawie NIEBO z WIDOKIEM na RAJ. Na pytanie znajomego o to jak było opowiadasz o niedogodnościach i może szukasz pozytywów.
Przykład nagatywny: Na pytanie znajomego o to jak było mówisz mu jedź przekonaj się i oceń czy stawka i opłaty są adekwatne do oferowanych usług.

Mnie to nawet fascynuje wśród moich znajomych, jak to nagle znali się na wszystkim, mieli o wszystkim opinię i nagle cisza. Nie znają się nie mogą oceniać, ale jak coś tam dłubią to potrafią pojechać zagadnieniem, w którym się niby siedzi, a i tak się jest "głupim" i "nieogarniającym". A spytaj ich a do czego to, to pojadą, że znaleźli w internecie. Dołóż pytanie a jak się ZAPYTALI interneta, że to znaleźli. To dostaniesz zryp, że się czepiasz.

To jest klasyk w byciu pierwszym / byciu najmądrzejszym / byciu oszustem. I przerzucaniu ciężaru na innych a sobie zostawianiu fruktów.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @stach 10 marca 2020 11:02
10 marca 2020 13:28

Mordo ty moja, отвали отсюда.

Za bardzo sobie pochlebiasz, że musiałbym potraktować ciebie shot gunem, gdy aż nadto  wystarczy  przeciętna szpadryna.

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @gabriel-maciejewski
10 marca 2020 21:51

Wydałeś mi jedną moją książkę i to na dodatek "poza kontentem" wydawnictwa, bo dla dzieci. I nie narzekam! Oraz nie mam zastrzeżeń. Finansowo było OK. Moja kumpela, która wydała już prawie 50 swoich książek i zna sytuację wydawniczą, stwierdziła, że nadzwyczaj dobrze to poszło u Ciebie /w wydawnictwie/ - właśnie od strony finansowej. Zatem nie wszyscy autorzy narzekają - ja nie :)

 

zaloguj się by móc komentować


KOSSOBOR @gabriel-maciejewski 10 marca 2020 22:04
10 marca 2020 23:01

No wiem, alem chciała Ci miłe słówko napisać po Twojej dzisiejszej notce - dość dołującej.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować