-

gabriel-maciejewski : autor książek, właściciel strony

Człowiek, który stworzył format

Powinienem, każdego dnia właściwie, robić coś pożytecznego. Nie czynię tego jednak i głównie coś zajadam, a jak już skończę, biorę się za lekturę. Zwykle nieodpowiednią. W wigilię, zamiast zająć się sczytywaniem rozdziałów kolejnego tomu Baśń, albo poczytać coś stosownego, sięgnąłem po książkę Bogdana Danowicza zatytułowaną „Był cyrk olimpijski”. Otworzyłem ją, przeczytałem wstęp i zamarłem. Potem od razu przeskoczyłem na stronę 34 gdzie zaczyna się rozdział pod tytułem „Cyrk Astleya”, a jeszcze później po przeczytaniu tego rozdziału, natychmiast zacząłem inny, który nazywał się „Ojcowie klownów”.

Kim był Philip Astley, pewnie się zastanawiacie. O, to bardzo popularna postać, nazywali go, bo nie wiem czy jeszcze nazywają, ojcem nowoczesnego cyrku. Astley sam siebie nie nazywa cyrkowcem, a swojego przedsiębiorstwa cyrkiem. On był posiadaczem Amfiteatru królewskiego w Londynie, czyli budowli składającej się z maneżu otoczonego lożami, z których publiczność mogła oglądać popisy jeźdźców. Maneż był bardzo charakterystyczny, miał średnicę 42 stopy, czyli mniej więcej 13 metrów. Tyle samo wynosić dziś powinna standardowa arena cyrkowa. Wcześniej Astley występował na arenie o średnicy 62 stóp, ale zmniejszył ją z przyczyn praktycznych. Otóż, o czym nie miałem pojęcia, człowiek nie może zbyt długo galopować na grzbiecie konia stojąc, w czasie kiedy koń biegnie po linii prostej. To znaczy chwilę może, ale zaraz zleci, choćby miał nie wiem jakie mocne uda. A jeśli jego występ polega na ujeżdżaniu stojąc kilku koni to można zapomnieć o jeździe na wprost. Trzeba kręcić się w kółko. Najlepiej po okręgu, który ma średnicę 13 metrów. Tak wyszło Astleyowi z doświadczeń. Daje to artyście cyrkowemu inne jeszcze przewagi i informacje konieczne do tego, by jego występ dobrze wypadł. Ja Wam oszczędzę opisów tych zależności, bo jeszcze coś pokręcę. Pan Danowicz ładnie to wyłuszczył w swojej książce. W każdym razie sprawy mają się tak, że artysta cyrkowy jest w swojej sztuce dużo poważniejszy i bardziej się w nią angażuje niż Witold Gombrowicz i Szczepan Twardoch razem wzięci w literaturę.

Astley szybko zorientował się, że popisy jeźdźców, z których sam był najgłówniejszym wodzirejem, nie zadowolą publiczności. Wprowadził więc do swojego amfiteatru inne atrakcje, pomiędzy popisami woltyżerki występowali ekwilibryści, akrobaci, baletnice, tańczące psy i klowni. Ci ostatni mieli swój charakterystyczny sznyt, który i my dzisiaj dobrze rozpoznajemy. Clown angielski to nie był smętny Pierrot odtrącony przez Colombinę, to nie był złośliwy Arlekin kokietujący swoimi podłostkami publiczność, klown angielski to był kawał chama, który ładował się na arenę z brudnymi buciorami, zmierzwionymi włosami i od samego początku, drąc się wniebogłosy zaczynał obrażać i drażnić widzów, którzy, wszyscy jak jeden uwielbiali takie występy. Clown angielski mógł zrobić na zestandaryzowanej arenie wszystko, mógł kląć, pluć, szarpać za klapy surduta siedzących najbliżej widzów, a także im ubliżać. No, jasne, nie mógł obrazić króla, ale tego nie mógł zrobić nawet jego dyrektor – wielki Philip Astley. Klown angielski był po prostu dziadkiem dzisiejszego standupera. Faceta, który stoi przed mikrofonem i opowiada coś niby zabawnego, ale utrzymanego w ściśle określonej konwencji. I tak, klown angielski nie mógł obrażać królowej, a klown polski anno domini 2017 musi obrażać Kaczyńskiego. To jest ten sam format, podobnie jak współczesny cyrk, ale różnica jest istotna i demaskująca. Format, który dawno temu stworzył Philip Astley. Ja powiem wprost – po tym co przeczytałem uważam Philipa Astleya za geniusza. Bo jak widzimy wiele się od jego czasów nie zmieniło jeśli idzie o arenę i klownadę, a także inne sprawy, o których za chwilę. Pewnie się zastanawiacie dlaczego ja w dzień męczeństwa św. Szczepana piszę Wam tutaj o dyrektorze pierwszego nowoczesnego cyrku. Oto powody. Pan Astley zaczął swoją karierę cyrkowca w 15, królewskim pułku dragonów, gdzie nauczył się po mistrzowsku jeździć konno. Jeździł tak świetnie, że został zauważony przez twórcę tej jednostki, przemianowanej potem na 15 królewski pułk huzarów, George’a Augustusa Elliota pierwszego barona Heathfield. I to jest kwestia, nad którą powinniśmy się zadumać. Jest także inna, w tymże pułku młody pan Astley, jak piszą, człowiek żądny przygód, poznał także pewnego Włocha nazwiskiem Domenico Angelo.

Opiszmy jednak najpierw Elliota, który w roku 1759 dosłużył się stopnia generała majora. Brał on udział we wszystkich najważniejszych wojnach XVIII wieku, które śmiało możemy nazwać wojnami o utrwalenie brytyjskiej dominacji na świecie. Wraz z Elliotem na polach bitew Europy pojawiał się Philip Astley, znakomity jeździec, jeszcze lepszy fechmistrz i zaufany człowiek pierwszego barona Heathfield. Skąd ja wiem, że zaufany? Nie darowuje się byle komu białego konia wysokiej klasy, a taki właśnie prezent przekazał generał major Elliot sierżantowi majorowi Astleyowi. Charakterystyka i nawyki brytyjskich wojskowych wyższych szarż jeśli nawet nie są nam znane, to przez dostępne w filmach historycznych formaty, łatwo możemy sobie je wyobrazić. Podarować podoficerowi konia wartego pieniądze? To jest rzecz spoza zasięgu tych panów, jeśli więc coś takiego miało miejsce, to znaczy, że więź pomiędzy pierwszym baronem Heathfield a synem stolarza z Newcastle nazwiskiem Astley musiała być szczególna.

Obaj brali udział w wojnie siedmioletniej, walczyli po stronie króla Prus, Fryderyka Wielkiego, przeciwko Francuzom. Elliot dowodził także brytyjską inwazją na Kubę i Belle Ile. No, ale nie to jest najważniejsze. George Augustus Elliot znany jest przede wszystkim z tego, że obronił Gibraltar przed największą w dziejach XVIII wieku szarżą piechoty i artylerii, która liczyła sobie ponoć 70 tysięcy ludzi. Skały broniło ponoć ledwie 5 tysięcy żołnierzy brytyjskich wspartych kontyngentem heskim i korsykańskim. Oblegający – Hiszpanie i Francuzi – mieli różne pomysłowe sposoby na zintensyfikowanie ostrzału umocnień brytyjskich, wymyślili na przykład pływające baterie, które waliły w stanowiska Anglików z morza. Elliot wymyślił za to płonące kule i, jak poucza nas malarstwo batalistyczne tamtych czasów, spalił te baterie ostrzeliwując je tymi właśnie kulami, a przy tym okrywając się wieczną chwałą. Oblężenie Gibraltaru było najdłuższym oblężeniem w jakim brała udział armia brytyjska, trwało 3 lata i siedem miesięcy. Niewielka, w porównaniu z armią oblężniczą, załoga brytyjska, wytrzymała to piekło i podobnie jak jej dowódca, także okryła się chwałą. Ma się rozumieć, także wieczną. Pewnie myślicie, że dzielny Philip Astley stawał u boku swojego dowódcy i z sercem nie znającym trwogi ruszał do ataku wprost na nadbiegających od strony morza Francuzów. A gdzie tam….w czasie kiedy trwało oblężenie Philip Astley zajęty był montowanie dekoracji swojego cyrku w Paryżu. Nie pomyliłem się – jego dowódca pierwszy baron Heathfield bronił się zaciekle na skale – jego podwładny zaś przygotowywał się do występu przed królem Ludwikiem XVI i Marią Antoniną. Był rok 1782.

Nie macie racji, nie napiszę teraz, że ten format współpracy stworzył Astley, nie napiszę, bo to nieprawda, stworzył go Walsingham o wiele wcześniej. Astley stworzył zupełnie inny format, o którym opowiem za chwilę, przypomnę tylko jeszcze dwa wcześniejsze jego wynalazki – standardowa arena ułatwiająca pracę woltyżera oraz klown standuper.

Ciekawi Was zapewne czy królowi Ludwikowi i jego małżonce podobało się przedstawienie Astleya. O tak, bardzo, królowa Maria Antonina była szczerze wzruszona nie tylko skalą przedsięwzięcia, nie tylko skalą niebezpiecznych ewolucji, ale także osobistym urokiem samego dyrektora oraz głównego gwiazdora królewskiego amfiteatru. Mawiano, że przystojniejszy do Astleya jest tylko jego syn – John. No, ale to było już w późniejszych czasach. Królowa podziwiała tylko Philippa, a on uśmiechał się do niej promiennie wprost z grzbietu konia galopującego po maneżu o średnicy 42 stóp.

Pora zdradzić czym charakteryzował się największy wynalazek naszego bohatera. Otóż czytając opisy zmagań w czasie oblężenia Gibraltaru nie mogłem się opędzić od myśli, że jest to dobrze zestandaryzowany format. Niewielka załoga, zamknięta na małej przestrzeni, przeżywająca bardzo ciężkie chwile i potężna armia wokół, która może się z nią rozprawić łatwo i bez kłopotu. A jednak tego nie czyni. Zastanawia nas przede wszystkim nie bezwład armii sprzymierzonych, oblegających Anglików, ale bezwład lordów admiralicji, którzy przez trzy lata nie pomyśleli o tym, by po prostu wysłać pod skałę dużą eskadrę, która salwami z liniowców rozwali wszystko co nie będzie dobrze i właściwie oznaczone. Taka eskadra przypłynęła, ale dopiero pod sam koniec oblężenia i nie myślcie sobie, że ono zostało zdjęte dzięki jej obecności. Liniowce rozwaliły tylko to co tam na wodzie poustawiali Hiszpanie, następnie wyładowały prowiant i wróciły nie niepokojone przez nikogo do Anglii. Wcześniej na skałę docierały mniejsze eskadry z prowiantem, ale było go ciągle za mało, by utrzymać załogę w zdrowiu i dobrej kondycji. Wszystkie przeczytane przeze mnie relacje mówią o szkorbucie i szerzących się chorobach. To są niezwykle ujmujące opisy, ale jak tu uwierzyć, że bezzębny i schorowany żołnierz miał siłę obsługiwać armaty i walczyć pałaszem z dwoma nacierającymi nań, a dobrze odżywionymi mięsem i warzywem Hiszpanami? Takie rzeczy mogły się odbywać, ale w cyrku Astleya, a nie w rzeczywistości, która jest dość brutalna i koryguje ludzkie błędy bez żadnej litości. Oblężenie trwało 3 lata i siedem miesięcy, w tym czasie do skały dobijały angielskie statki z prowiantem, a propaganda w Londynie rozpowszechniała informacje o nieludzkich cierpieniach załogi. W londyńskim zaś cyrku Astleya pokazywano numery polegające na tym, że jadący stojąc na czterech jednocześnie koniach brytyjski dragon opędzał się szablą od trzech o wiele odeń bardziej niemrawych jeźdźców we francuskich mundurach. Publiczność szalała.

Mamy więc wojnę i cyrk, który służy do budzenia uczuć patriotycznych w publiczności miejskiej. Mamy lordów admiralicji, którzy po dokładnym obliczeniu kosztów i rozważeniu szans stwierdzili, że Elliot utrzyma się na skale, wystarczy mu tylko podsyłać jedzenie, co nie było ani kłopotliwe, ani szczególnie trudne. Kiedy zaś wreszcie – już po obejrzeniu przedstawienia w paryskim cyrku Astleya – król Francji i jego generałowie podjęli decyzję o ostatecznym ataku na Gibraltar okazało się, że uderzenie zostało wyprzedzone. Załoga zorganizowała tak zwaną wycieczkę i wyrżnęła sporą część szykujących się do szturmu francuskich i hiszpańskich grenadierów. Natarcie zostało powtórzone, ale już bez tego, właściwego dla akcji z zaskoczenia, impetu. Zostało oczywiście odparte.

Pewnie Was ciekawi jak się nazywał koń, którego pierwszy baron Heathfield podarował swojemu byłemu sierżantowi. To chyba jasne – Gibraltar. Astley wykonywał na nim później swoje najtrudniejsze ewolucje.

Nigdy nie uwierzycie, w którym roku Philip Astley wyjechał z Paryża, ja sam nie uwierzyłem – w 1793. Ponoć dlatego, że właśnie zaczęła się wojna pomiędzy Anglią a Francją. To jest wyjaśnienie dla idiotów, dla jakiegoś Szczepana Twardocha, albo kogoś o podobnej mu konstytucji umysłowej. Wojna pomiędzy Francją a Anglią trwała cały czas, rok zaś 1793 to rok ścięcia króla Ludwika, wielkiego wielbiciela talentu Philipa Astleya.

Przyjrzyjmy się jeszcze bliżej wszystkim okolicznościom – twa wojna, najdłuższe oblężenie w historii brytyjskiej armii, a były sierżant Astley bawi króla i królową Francji popisami jeździeckimi. Potem wybucha rewolucja, po ulicach włóczą się bandy mordujące arystokratów i każdego, kto nie wygląda jak przedstawiciel mas ludowych gnębionych przez bogaczy. Cyrk zaś Astleya stoi w najlepsze i daje przedstawienie za przedstawieniem. Kłopot zaczyna się dopiero kiedy ścinają króla. Jest to kłopot chwilowy, o czym zaraz się przekonacie. Philip wraca na wyspę i tam daje nowe przedstawienia, wystawia między innymi numer, który nosi nazwę „Zburzenie Bastylii”. Nie zmyślam wcale, tak się nazywał ten występ. No więc wiemy już skąd świat dowiedział się o bohaterskim szturmie na Bastylię i o jej zburzeniu przez lud francuski dopominający się należnych mu praw – z cyrku Astleya. Prawda przestała mieć znaczenie, a liczyło się tylko to ile razy Astley pokaże ten numer w Londynie. Nie tylko w Londynie zresztą, bo Philip był właścicielem osiemnastu obiektów rozrywkowych w różnych miastach Europy. Najważniejszy był oczywiście Paryż, ale Dublin też miał swoje znaczenie. No i Londyn rzecz jasna.

Kiedy Astely wrócił do Francji? Nigdy byście nie zgadli. W 1802 roku. Dwa lata przed koronacją Napoleona na cesarza Francuzów. Philip siedział w Paryżu aż do śmierci w roku 1814. Trwała blokada kontynentalna, wojna w Hiszpanii, Europa zajęta była przez Francuzów, którzy triumfowali, a były sierżant 15 pułku królewskich dragonów przybył z pompą do Paryża i rozpoczął, jak zawsze w wielkanocny poniedziałek, kolejny sezon w swoim cyrku. I dawał te przedstawienia aż do samego końca, do śmierci. Francja go kochała i on kochał Francję. Niestety nie udało mi się ustalić jaki był stosunek Napoleona do byłego brytyjskiego sierżanta. Choć pewnie lepiej byłoby sprawdzić jak się na jego obecność w Paryżu zapatrywał Józef Fouche. Astley przywiózł ze sobą oczywiście swojego ulubionego konia imieniem Gibraltar.

Wróćmy teraz na chwilę do początku naszej historii, do człowieka nazwiskiem Domenico Angelo, który był także znajomym pierwszego barona Heathfield. Domenico był Włochem, mistrzem fechtunku, człowiekiem, który stworzył sportową szermierkę, nauczycielem fechtunku w domach brytyjskiej arystokracji, a także w na dworze królewskim. Ho, ho, tak tak...przypadkowe spotkanie generała majora, włoskiego mistrza fechtunku oraz syna stolarza z Newcastle zaowocowało niezwykłymi zupełnie konsekwencjami. Tym na przykład, że przez dwieście lat świat wierzył w zburzenie Bastylii. Czym jeszcze, jaką jeszcze inną naiwną wiarę tchnęli w ludzkie serca ci trzej ludzie? Może tę, że brytyjski generał może podarować sierżantowi konia do szarży wartego 50 funtów? Sam nie wiem, podpowiedzcie coś…

Mamy tu do czynienia z początkiem pewnej tradycji, tradycji ważnej i stanowiącej podstawę naszej dzisiejszej komunikacji. Któż bowiem jest sobie w stanie wyobrazić media bez publicystyki, a ta robiona jest – tego jestem pewien – przez późnych synów angielskich klownów. Bogdan Danowicz, autor książki „Był cyrk olimpijski” utwierdza nas, na każdej właściwie stronie swojej książki, że tradycja, jaką zapoczątkował Astley, jego żelazny profesjonalizm i praktyka, to podstawy dzisiejszej pop kultury. Z tradycją jest jednak tak, że może być ona rozumiana źle i dobrze. Jest jednak zawsze jakoś rozumiana. I tak, możemy sobie wyobrazić, że zaintrygowany postawą Astleya w bitwie pod Minden Eliott, wezwał go do siebie i przedstawił mu różne propozycje, na które syn stolarza z Newcastle się zgodził. To ważne, ta kolejność – postawa w bitwie, demonstracja umiejętności, a następnie angaż do cyrku zwanego polityką korony na kontynencie. To jest dobry i właściwy sposób rozumienia spraw. Jest jednak jeszcze niewłaściwy. Ludzie władzy, ale trochę mniej poważnej i nie zdobytej, nie odziedziczonej, ale pochodzącej z nadania, sądzą, że jeśli ktoś potrafi wsiąść na konia i nie zlecieć, może być Philipem Astelyem. No dobrze, dobrze, jeśli nie Astleyem, to jednym z jego klownów na pewno...Sądzą też, że skoro publiczność w Londynie uwierzyła w zdobycie Bastylii i oblężenie Gibraltaru, uwierzy we wszystko. Stąd obecność w naszych telewizorach takich imitacji angielskich klownów jak Marcin Wolski, Jacek Kurski, Łukasz Warzecha i inni….To jest złe rozumienie formatów stworzonych przez Astleya. On oczywiście także robił podobne numery, ale miały one całkiem inną wymowę. Pokazywano w jego londyńskim cyrku występ, który nazywał się „wojskowy krawiec”. Numer polegał na tym, że znakomity jeździec, przebierał się za wojskowego krawca, tak jak go sobie wyobrażała publiczność i usiłował jeździć konno. Oczywiście szło mu słabo, zwalał się z siodła, przewracał, gubił swoje akcesoria, a także – celowo – wpadał pod końskie kopyta i zawsze wychodził z tego bez szwanku. Podkreślam jednak, że numer zawsze był wykonywany przez znakomitych jeźdźców. Nie przez ludzi, którzy naprawdę spadali z konia i naprawdę byli wojskowymi krawcami. U nas jest odwrotnie – wojskowy krawiec nazwiskiem Jan Pietrzak, od 50 lat bawi publiczność, która udaje, że niczego nie rozumie. To jest pomyłka proszę Państwa.

Tradycja, o której piszę ma jeszcze jeden aspekt. Kiedy widzimy standupera, to znaczy angielskiego klowna, możemy być pewni, że pomiędzy nim, a bohaterskim jakimś generałem stoi tylko jeden pośrednik. I zawsze jest nim ktoś w rodzaju Domenico Angelo, królewskiego nauczyciela fechtunku. Także w tych przypadkach, kiedy tradycja i formaty stworzone przez Astleya rozumiane są źle i opacznie.

 

Mamy drugi dzień świąt. Zbliża się koniec roku, a ja muszę opróżnić magazyn. Postanowiłem więc, że zrobimy późną, grudniową promocję i przecenimy stare numery nawigatorów do 10 zł za egzemplarz. Do tego poziomu obniżmy też cenę „Straży przedniej” księdza Mariana Tokarzewskiego. W ciągu dnia zmienię ceny w sklepie. Uwaga, numer 3 nawigatora nie jest już dostępny. Trzeba było się spieszyć.



tagi: publicystyka  polityka  propaganda  telewizja  cyrk  klownada 

gabriel-maciejewski
26 grudnia 2017 10:43
11     2030    7 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

gabriel-maciejewski @gabriel-maciejewski
26 grudnia 2017 11:10

Na stronie basnjakniedzwiedz.pl mamy także nowy numer Okna wiary

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @gabriel-maciejewski
26 grudnia 2017 11:13

Siła Odśrodkowa. Podobnie jak z jeźdźcem na koniu, dzieje się z Tobą gdy jako 'obiekt nieruchomy' znajdujesz się w poruszającym się - skręcajacym mocno samochodzie.... Nie przypięty pasami.....bardziej tę sięłę poczujesz.

.

 

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Maryla-Sztajer 26 grudnia 2017 11:13
26 grudnia 2017 11:14

No właśnie, siła odśrodkowa pomaga utrzymać się na grzbiecie konia kręcącego się w kółko

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @gabriel-maciejewski 26 grudnia 2017 11:14
26 grudnia 2017 11:31

Teraz byśmy promień koła areny policzyli z wzoru....ale wzór nie był mu potrzebny.... wystarczyło doświadczenie. Nie pamiętam dat...co i kiedy odkryto... Jeszcze siła Coriolisa, wahadło Foucaulta są póżniejsze troszę... Ale prawo Newtona....Myślę jednak, ze on to wypraktykował.

.

Reszta opowieści świetna na świąteczne przedpołudnie:)) 

Zburzenie Bastyli...:))

.

 

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @gabriel-maciejewski
26 grudnia 2017 13:37

Koń biegnie po okręgu. Gdyby kręcił się w kółko, co też w pokazach bywa to jeszcze inaczej by się siły liczyły... A gdyby to nie był koń tylko dziecinny bączek, kręcacy się na szpicu nóżki, to jeszcze co innego...żyroskop:).

Róznica między prostą drogą a kołem  jest właśnie w samym tym określeniu : Odśrodkowa....od środka koła.

Generalnie z pasażerem zawsze mamy taką oto sytuację: 

Zewnętrzny układ odniesienia jest nieruchomy...czyli droga, tory itp....

w nim powrusza się cóś. Albo ruchem jednostajnym - czyli zwykła prędkość.

albo ruchem przyspieszonym....jednostanie ...lub niejednostajnie przyspieszonym....wtedy obliczenia się kolejno komplikują....

Ale ten pasażer - jest nieruchomy (załóżmy, ze nic nie robi - stoi lub siedzi) w stosunku do konia, auta, pociągu...

Taka składanka.

Na lekcji nauczyciel korzystając z tego, że w grę może wchodzić wagon kolejowy po którym ludzie mogą łazić.....daje zadania z obliczaniem parametrów ruchomego pasażera.

W dodatku idącego w kierunku ruchu pociągu...lub 'pod prąd'...

:))))

To dopiero dawna szkoła podstawowa/ pierwsza klasa LO...

Jak było potem w reformach szkolnictwa - nie mam pojęcia ..

.

 

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @gabriel-maciejewski
26 grudnia 2017 13:40

Inaczej jeszcze jest na karuzeli...takiej na łąńcuchach...wielkiej ;))))

krzesełka są właśnie na łańcuchach grubych i musi być atest bezpieczeństwa....żeby siła odśrodkowa nie spowodowała odlotu krzesełek z pasazerami:)))

.

 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @gabriel-maciejewski
26 grudnia 2017 23:06

"a klown polski anno domini 2017 musi obrażać Kaczyńskiego."

Ale nie wolno mu obrażać Lejba. Miszcza Adama najwyżej troszeczkę, że tak powiem, troszeczkę podroczyć się z nim.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @gabriel-maciejewski
26 grudnia 2017 23:32

"Czym jeszcze, jaką jeszcze inną naiwną wiarę tchnęli w ludzkie serca ci trzej ludzie?"

Że brytyjski gentelman/oficer to człowiek honoru, który i owszem na miejscu ubije każdego chama, zwłaszcza słowiańskiego kalibana, ale piękną jego córkę galantnie pocałuje w dłoń, strzeli obacasmi i nie da jej skrzywdzić swoim żołdakom, podobnie i obroni wiecznego tułacza cierpiącego. 

To jest takie coś co mają człowieki honoru, jak np. Szekspir, count Wriothesley i ten trzeci (zbawiciele ludzkości chadzają trójkami jak te czujki rewolucyjne, żeby było świadectwo trzech). Honoro daje im tę wyższość, że raz spojrzą i wszystko wiedzą jak uszczęśliwić tę hołotę. Pewnie psychoanalizę też wymyśliła jakaś humanitarna trójca. Tak żeby orkowie za bardzo nie zaczęli dociekać.   

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @gabriel-maciejewski
26 grudnia 2017 23:33

Ale tekst. Trzech za jednym sztychem. Sprawiedliwość Boża nie rychliwa, ale cierpliwa i nieubłagana.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @gabriel-maciejewski
26 grudnia 2017 23:37

Marcin Wolski ... ależ, on tylko chwilowo jest tym dworskim wierszokletą. Sam tak powiedział w tym wywiadzie. 

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @gabriel-maciejewski
27 grudnia 2017 12:06

Walsingham i Cecilowie znaleźli godnego następcę w osobie Astleya. Cóż, że Korona utraciła właśnie swoje 13 kolonii, kiedy Gibraltar został bohatersko obroniony;-)))

No i ta słodka zemsta na głupim Ludwiku Kapecie i jego rodzinie, z biednym delfinem, oddanym do szewca, włącznie. Na pewien czas musiało to możnym rodom z City osłodzić utratę posiadłości amerykańskich.

Gdyby nie ta dekapitacja Ludwika XVI, mogli by się Francuzi odszczeknąć Anglikom, przypominając ich klęskę z 1741 r. pod Cartagena de Indias (w dzisiejszej Kolumbii), gdzie 3 tys. Hiszpanów z 6 okrętami obroniło się skutecznie przeciw ośmiokrotnie liczniejszym Brytolom na 186 okrętach. A ich bohaterski dowódca, Blas de Lezo, nie ma nawet hasła w polskiej Wikipedii. Rosjanie są tu jak zwykle bardziej skrupulatni w zbieraniu informacji...

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować