-

gabriel-maciejewski : autor książek, właściciel strony

Apteka pod słońcem vs Sanatorium pod klepsydrą

Są rzeczy, które nurtują mnie bardzo głęboko, niektóre z nich wyjaśniamy tu sobie wspólnie, a niektóre udaje mi się wyjaśnić samemu. Są jednak takie kwestie, gdzie nie ma nic prócz intuicji i silnego podejrzenia, że coś jest nie tak. Temat, który dziś poruszę, wspominany był na tym blogu w czasach bardzo zamierzchłych, ale nie doczekał się żadnego dalszego ciągu. Rzecz zaś jest poważna, bo moim zdaniem dotyczy organizacji pracy na rynku literackim, który jak wiemy nie jest ani wolny, ani wypełniony ludźmi rzeczywiście utalentowanymi. Sposoby zaś organizowania tego rynku nie składają się z subtelnych sugestii i jeszcze subtelniejszych dyskusji. To są w zasadzie same naciski, wymuszenia i szantaże. Przynajmniej w naszej części świata, bo być może gdzie indziej jest lepiej.

Jak wielu czytelników pamięta, Bruno Schulz, który stał się symbolem pewnego typu artystycznych postaw, o mało nie został pisarzem niemieckim. Wysłał bowiem próby swoich tekstów pisane w języku Goethego, wprost do Tomasza Manna, z prośbą o ocenę. Z tego co pamiętam, był pewien sukcesu. Mann nie odezwał się do niego wcale, a fakt ten jest nader rzadko przypominany przez biografów. Dzięki temu Bruno Schulz został pisarzem polskim, ale i to nie od razu, bo najpierw, o czym z kolei możemy przeczytać we wszystkich biografiach, wyszydzano go na salonach warszawskich. Sprawy zmieniły swój bieg, od chwili kiedy Schulz wdał się w romans z Nałkowską, co zapewne nie było dlań przeżyciem szczególnie interesującym. Można wręcz założyć, że wykalkulował sobie taką strategię, rozumiejąc doskonale, nie był przecież głupi, jak działa warszawski światek literacki. To opowiedzenie się po stronie sanacji, które nie grało w jego życiu artystycznym żadnej roli, ale miało znaczenie jako czynnik definiujący, sprawiło, że Schulz miał spore kłopoty po wejściu sowietów do Drohobycza. Niby lewicujący Żyd, chodzący z głową w chmurach, coś jak Lucjan Szenwald, ale jednak nie...szansy swojej nie dostał. Napisał list do Wasilewskiej i Ważyka, a ci mu odpowiedzieli zdaniem – nam Proustów nie potrzeba. To w zasadzie był wyrok na Schulza, bo trudno sobie wyobrazić, by Niemcy, którzy do Drohobycza wkroczyli, nie zdawali sobie dokładnie sprawy z tego, jakie były ambicje i aspiracje nauczyciela rysunku z miejscowego gimnazjum. Z całą pewnością też wiedzieli o tym liście do Manna, który był już wówczas na emigracji w USA.

Co jakiś czas wpadam na ten trop, ale on mi gdzieś ginie. Pewnie dlatego, że sposoby oceny rynku literackiego przed wojną, łączą się z osobistymi aspiracjami i wyborami oceniających, a przez to mają w sobie wielki ładunek emocji, wykluczający właściwie każdą sensowną ocenę i wnioski. Stoi u mnie na półce niewielka książeczka zatytułowana Totehorn. Jej autorem jest Kazimierz Truchanowski, o którym możemy przeczytać w sieci różne pochlebne teksty, że zapomniany geniusz i takie tam...Truchanowski został przed wojną oskarżony o splagiatowanie Schulza, między innymi w powieści Apteka pod słońcem. I rzeczywiście, jak się czyta fragmenty prozy tego autora, nie sposób odnieść wrażenia, że coś jest nie tak. Widać po prostu, że nie miał on wobec czytelnika szczerych intencji. Schulz pisał powodowany ambicją, która go zapewne niszczyła, a świadczy o tym list do Manna. Chciał być wielkim pisarzem, wielkiego języka, a został zmarginalizowanym pisarzem języka, którego nikt nie rozumie. To jednak i jego pozycja towarzyska mogły wywołać jakąś reakcję w innych kołach zainteresowanych opanowaniem rynku literackiego. O Truchanowskim możemy przeczytać w wiki bardzo ciekawe rzeczy. Ma notkę w dwóch językach: po polsku i po estońsku. Jego kariera przed wojną znaczona była skandalem i podejrzeniem o plagiat, ale on sam ponoć podszedł kiedyś do Schulza i próbował wszystko załagodzić. Schulz mu wybaczył, a to by oznaczało, że doskonale rozumiał co jest grane. Jeśli ktoś uprawia konwencję, która spotyka się z jednoznaczną oceną towarzyszki Wasilewskiej i towarzysza Ważyka, to znaczy, że wszyscy ci ludzie: autor, Wasilewska, Ważyk, a także potencjalni naśladowcy autora, przez nich wykreowani, zastanawiają się jak można by tę konwencję wykorzystać. Oczywiście komuniści nic nie mogli przedsięwziąć, bez rozkazu z samej góry, sanacja zaś uosabiana przez Nałkowską, sądziła, że istnieje coś takiego, jak konkurencyjność w prozie. I jeśli tamci mają Manna, to my możemy mieć swojego człowieka, który realizuje konwencje równie rozbudowane i głębokie. Okazało się, że jest inaczej. Tak sądzę, bo nie potrafię tego wytłumaczyć w inny sposób. Wykreowanie Schulza spowodowało, że na scenie natychmiast pojawił się Truchanowski, który był przecież leśniczym, gdzieś na Wołyniu. Do Polski zaś przyjechał dopiero w roku 1925. W jaki sposób znalazł się w tym samym środowisku co Schulz?

Po wojnie Kazimierz Truchanowski został redaktorem naczelnym periodyku pod tytułem Nowiny Literackie, był rok 1947. Jak na autora, który debiutował przed wojną w branżowym piśmie Echa leśne, to spory awans. Trudno przypuścić, by to wyniesienie nastąpiło bez interwencji i wskazania towarzyszy radzieckich, którzy wyjaśnili Ważykowi i Wasilewskiej, że choć tamten polski Proust nie żyje, to jednak przydałby się jakiś inny. Oni bowiem tak samo oceniali rynek prozy w sposób, który znamy z czasów nam współczesnych – jako rynek formatów, będących nośnikami propagandy. Jeśli tamci mają Prousta, to my musimy mieć swojego.

Nikt nie wie kim był Kazimierz Truchanowski naprawdę, ale jako autor próbował swoich sił w każdej właściwie konwencji, także w SF. Nikt mu nie powiedział, że to są naśladownictwa, które nie podnoszą znaczenia jego prozy, ani znaczenia języka, którym pisze, ani w ogóle nie są opatrzone żadnymi plusami. To jest degradacja. I o tym wiedział chyba Tomasz Mann, nie odpisując na list Schulza, bo też wyczuł w nim naśladowcę z wielkimi ambicjami.

Jeśli jakaś organizacja chce zdegradować własny język, dopuszcza do kreowania i promowania literackich naśladownictw. To jest zasada z gatunku żelaznych, ale nie dostrzegalnych w czasie jednego życia. My na szczęście możemy to już, w przeciwieństwie do takiej Nałkowskiej oceniać. No, ale my nie jesteśmy żadną wpływową organizacją. Całe szczęście, nikt jeszcze ręcznie nie reguluje sprzedaży. Jej wyniki zaś wskazują jednoznacznie, że wybory czytelników, są dalekie od planów propagandowych. Koszta zaś promocji formatów stale rosną. Pozostaje pytanie – czym to się skończy?

Truchanowskiego nie da się czytać, podobnie zresztą jak Schulza. Trudno w ogóle polemizować z formułami, które go otaczają, a szczególnie z jedną, która wśród nich dominuje – że jest to literatura ponadczasowa. Otóż nie jest, bo jej wyniesienie zaczęło się do łóżka Nałkowskiej, a organizacja, którą ją promowała nie potrafiła ochronić autora, nie miała też sprecyzowanych planów na czasy, które miały nadejść. W ogóle ich nie przewidziała, a od tego są zdaje się literaci, krytycy i opinia – od przewidywania. Tak więc Bruno Schulz, był i jest nadal autorem firmującym pewną bardzo krótką epokę, będąc przy tym całkowitym jej zaprzeczeniem. I dźwiga jeszcze ten pośmiertnie ten garb w postaci prozy Truchanowskiego.

Nie wiem dlaczego myślałem o tym wczoraj, pewnie, żeby odpocząć od tych wszystkich królów Rogerów, Boemundów z Antiochii i karawan sunących przez pustynię.



tagi: książki  komuniści  propaganda  rynek literacki  bruno schulz  kazimierz truchanowski 

gabriel-maciejewski
23 marca 2021 09:53
33     2967    15 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

gabriel-maciejewski @przemsa 23 marca 2021 10:16
23 marca 2021 10:21

Dlatego napisałem kiedyś tekst pod tytułem "Fałsz wczesnych debiutów"

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @gabriel-maciejewski
23 marca 2021 10:29

" Całe szczęście, nikt jeszcze ręcznie nie reguluje sprzedaży. Jej wyniki zaś wskazują jednoznacznie, że wybory czytelników, są dalekie od planów propagandowych. Koszta zaś promocji formatów stale rosną. Pozostaje pytanie – czym to się skończy?"

Czasem wpadam do tzw. MPiK-ów  w poszukiwaniu kolejnego numeru jedynego periodyku (miesięcznika), jaki czytuje od wielu już lat. Od wejscia straszą pólki z szyldem "nowosci". Regały z ofertąmi "ksiązkowymi" zawalone są jakimis wtórnymi wyprawkami dla "nowego pokolenia", które po raz pierwszy usłyszało, dajmy na to, termin "zimna wojna", w ostatniej klasie szkoły średiej, czyli średnio rom wczesniej. No i koniecznie laureatów rozmaitych nagród, które mają za zadanie uczynić nagonkę na to grafomańskie śmiecie. Znaczy,żeby ktos to kupił. A zaraz jest tez regał z szyldem "przecena", na którym zalega podobne śmiecie sygnowane najczęściej  przez  tych samych autorów, co w "nowościach", tylko z tytułach wydanymi wcześniej.

Mam niejasne podejrzenie, ze zaśmiecanie oferty rynkwej jest taktyka swiadoma, a mianowicie wóczas nie zdoła sie przebic nic wartosciowego, bo zwyczajnie nie wystarczy dla tego ostatiego miejsca.

To jakby zastosowanie do rynku książki wyrachowanej taktyki piłkarskiej, polegającej na tym, że jeśli to  my mamy piłkę w swoim posiadaniu (tj. ofertę w sieciowych księgarniach), to tym samym nie ma jej przeciwnik (inni autorzy i inne tytuły).

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @stanislaw-orda 23 marca 2021 10:29
23 marca 2021 10:35

Tak, to celowe, ale oni nie rozumieją, że to jest nie do utrzymania bez policji politycznej i twardej cenzury

zaloguj się by móc komentować

peter15k @gabriel-maciejewski
23 marca 2021 10:37

Była oczywiscie ekscentryczna ekranizacja prozy Schultza z Nowickim, Kondratem seniorem i oczywiście Haliną Kowalską... Szególnie Kowalską pamiętam no bo wtedy byłem młodszy...

zaloguj się by móc komentować

Marcin-K @stanislaw-orda 23 marca 2021 10:29
23 marca 2021 10:40

Kiedyś rozmawiałem z człowiekiem, którego żona pracowała w dużej korporacji polsko-zagramanicznej, zajmującej się na skalę globalną handlem materiałami biurowymi. I sprzedał mi kilka ciekawostek. Np. taką, że sprowadzają z Chin takie bele metr na metr gumek myszek, i mają przebitkę x2 na każdej beli. Albo to, że to ich korpo ma wynajęte powierzchnie handlowe w galeriach handlowych w całej Warszawie, a rentowne jest z nich tak naprawdę góra 30%, ale i tak zarabiają na tym tyle, bo dzięki tej nierentownej przeważającej reszcie mają zaklajstrowany rynek dla siebie. Więc pewnie jak łatwo przypuszczać ten mechanizm jest stosowany w każdej możliwej dziedzinie naszego żywota.

zaloguj się by móc komentować

Janusz-Tryk @gabriel-maciejewski
23 marca 2021 10:53

Księżek nie da się czytać, muzyki nie da sie słuchać, filmów oglądać... Jak żyć? Stanowczo za dużo tych ponadczasowych dzieł sztuki.

zaloguj się by móc komentować

betacool @gabriel-maciejewski
23 marca 2021 11:03

Z tytułowych analogii z polemiczną treścią  odnalazłem coś takiego:

Zdzisław Oplustill "Pożary na bagnie" - antysocjalistyczna powieść wydana "własnym sumptem" w roku 1924.

Wanda Wasilewska "Płomień na bagnach". Pierwsze wydanie podobno w 1940, więc po polsku ale pod patronatem sowieckim. W 1949 drugi stutysięczny nakład. 

Musiał ich ten Oplustill bardzo zaboleć, więc zamilczany jest na amen.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @betacool 23 marca 2021 11:03
23 marca 2021 11:08

O to mi właśnie chodziło. Dzięki. Obserwują, ale są reaktywni, a przez to przewidywalni i to na nich można zastawiać pułapki, a nie oni mogą zastawiać pułapki. 

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Janusz-Tryk 23 marca 2021 10:53
23 marca 2021 11:08

Ależ można czytać i oglądać, ja piszę o swoich odczuciach jedynie

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @peter15k 23 marca 2021 10:37
23 marca 2021 11:08

Nie zmogłem tego, chyba było to gorsze niż Król Roger

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Janusz-Tryk 23 marca 2021 10:53
23 marca 2021 12:40

Dawniej, czyli gdzieś tak do 1980 roku, wydawnictwa (ludzie w nich decydujący) mieli poczucie pewnego rodzaju misji polegającej na tym, aby udostępniać w jęz. polskim ważne tytuły literatury  światowej (mam na myśli beletrystyczne utwory prozatorskie, umownie nazywane powieściami).
Zaległości były spore, bo dobrych tłumaczy było zawsze niewielu, a „obłożenie” ich robotą, powodowało, że „poślizg” w stosunku do wydania oryginalnego sięgał dziesięcioleci.

Jako przykład mogę podać tytuł trylogii austriackiego pisarza Hermanna Brocha „Lunatycy”
(„Die Schlafwandler”), która wydana była w 1932r., zaś polski przekład ukazał się w 1997 r.

Oczywiście podaję te tytuły i tych autorów, na których przekład oczekiwałem.

Inny rekordzista to „Wybraniec” („Der Erwählte”) Tomasza Manna, który miał wydanie w jęz. niemieckim w 1951 r, a w polskim w 1988 r.

Kolejny to np. „Każdy może być morderca” („Ein Mord der Jeden begeht”) Heimito von Doderera z 1938 r, a edycja w polaka w 1963.

A sławny „Człowiek bez właściwości” Roberta Musila – pierwsze trzy tomy wydane w latach 1930-32, a ostatnia część (pośmiertnie zredagowana przez spadkobiercę pisarza w 1943 r., w edycji polskiej ukazał się w 1971 r. (I wydanie) .

I na koniec „Przypadki inżyniera ludzkich dusz” Josifa Skvorecky’ego, edycja po czesku (w Kanadzie)
 w 1992 r., a edycja polska w 2008 r.

Gdy w tamtych latach wydawano głośny tytuł, na ogół poprzedzano go tzw. wprowadzeniem (czasem posłowiem), gdzie był omówiony dany tytuł na tle innych publikacji Autora, także wskazywano, skąd Autor czerpał inspirację, czyli autorzy i tytuły, a także nazwiska i tytuły publikacji kontynuatorów albo tych, którzy czerpali inspirację. Taki był klucz, gdzie jedna książka (która, gdy nawet  przypadkowo wpadła w ręce), wskazywała trop do książek następnych.  W każdym razie jak maszerowałem takim tropem.

No i byli znakomici tłumacze, którzy znali perfekcyjnie nie tylko język oryginału, ale w takim samym stopniu język polski.

Po dziesięcioleciach reform edukacyjnych, gdy pokolenia tamtych tłumaczy wymarło, otrzymujemy fatalną jakość tłumaczeń z ubożuchnym polskim słownictwem (zakres frazeologiczny, synonimy, idiomy, etc.).  No, a poza wszystkim, wymierają czytelnicy książek, wypierani prze pokolenia klikaczy w gadżety elektroniczne. W epoce przedinterentowej nie było problemem przeczytanie publikacji liczącej 300, 400 albo i więcej stron. Zaproponujcie podobne zadanie  dzisiaj komukolwiek  w wieku do 40 lat. Popuka się co najwyżej w głowę.

Tak że, ten tego, trzeba samemu się potrudzić, i żadne pójście „na skróty”, czyli łatwizna myślowa, nie załatwią sprawy.


 

 

zaloguj się by móc komentować


Janusz-Tryk @gabriel-maciejewski 23 marca 2021 11:08
23 marca 2021 12:45

W sumie mam podobnie. Chciałem tylko zażartować. Schulza próbowałem czytać kiedyś kiedyś ale mi się nie udało. Na filmie Sanatorium pod klepsydrą też poległem. A przecież Has potrafił robić filmy.

Ale tak myślę, czy jeśli są nieszczerze piszący autorzy to czy ich odpowiednikiem nie są nieszczerzy czytelnicy? Tacy którzy udają fascynację? Udawana fascynacja, która w rzeczywistości jest aspiracją należenia do klasy wyższej.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @gabriel-maciejewski 23 marca 2021 11:08
23 marca 2021 12:46

B. Dzulc jest przereklamowany w skrajnym stopniu. Ale ze zaliczony został  go  grona  właściwych etnicznie "holokaustników",  zatem wyłączony został z merytorycznej oceny bądź krytyki.Dozwolone są tylko oceny w konwencji hagiograficznej i klękanie przed każdym maźnieciem, które wyszło spod jego ręki.

zaloguj się by móc komentować

Janusz-Tryk @przemsa 23 marca 2021 11:39
23 marca 2021 13:10

Da się. Tak przekornie napisałem. Odkąd poznałem "Baśń jak niedźwiedź" i Klinikę Języka okazuje się, że się da :) Też zacząłem praktykować szukanie na allegro. Parę kupiłem. Najepszy dotychczasowy traf to była książka o Jensie Munku, duńskim żeglażu.

zaloguj się by móc komentować

tomasz-kurowski @gabriel-maciejewski
23 marca 2021 14:33

Tutaj na wschodzącą gwiazdę literatury wypromowano na przestrzeni ostatnich paru miesięcy Richarda Osmana, prowadzącego na BBC2 teleturniej Pointless, którego polska wersja pod tytułem "Tylko Ty!" przetrwała na TVP2 tylko jeden sezon (a prowadzili ją Tomasz Kammel z Radosławem Kotarskim, tym od Polimatów). Jego debiutancka powieść (a jakże) kryminalna z końca zeszłego roku sprzedała się już w UK w milionie egzemplarzy, co w dwudziestym pierwszym wieku udało się dotychczas tylko "Tatuażyście z Auschwitz", przynajmniej jeśli chodzi o literaturę dla dorosłych. Ot tak wzięto rozpoznawalną twarz, utarty format, i z miejsca namaszczono nową Agathe Christie.

zaloguj się by móc komentować

Andrzej4 @gabriel-maciejewski
23 marca 2021 14:46

Bardzo miły dźwięk spadających z piedestału pomników (choć pomniki z gliny)

zaloguj się by móc komentować

flisak @gabriel-maciejewski
23 marca 2021 15:29

Dziękuję za bardzo ciekawą notkę, czy Autor mógłby mi podac jakieś źródło: List Schulz-Mann? Dla mnie to nowość.

Dodałbym, ze propagowanie pewnych pisarzy i ich stylów - to mozliwość wpływu na stylizowanie, komunikatywność języka pisanego, a to się przekłada na strategię myślenia. W takich razach chodzi zawsze o młodych czytelników (lista lektur szkolnych). Ornamentyka Schulzowska jest tak ciężka vs treść, że zakłóca komunikatywność. Jak przyrośnie do młodego - to trudno oderwać... i język już tak gładko nie wypowie tego co pomyśli głowa.

 

zaloguj się by móc komentować

Gregor @flisak 23 marca 2021 15:29
23 marca 2021 16:23

Znajdzie pan wzmiankę o tym liście na str 81 "Regionów wielkiej herezji" Ficowskiego

zaloguj się by móc komentować

chlor @gabriel-maciejewski
23 marca 2021 20:06

Do kompletu słynnych mieliśmy jeszcze sławnych fraszkopisarzy, aforystów. Ciekawe, że już wszyscy wymarli, nisza jest wolna. Te fraszki były żenujące, szczególnie tworzone przez Jana Sztaudyngera. Chyba tylko Jerzy Lec czasem błysnął.

 

zaloguj się by móc komentować

Drzazga @przemsa 23 marca 2021 10:16
23 marca 2021 20:07

To są drogi, które prowadzą do sukcesu na wielu rynkach.

zaloguj się by móc komentować


Maginiu @chlor 23 marca 2021 20:06
23 marca 2021 23:47

"Te fraszki były żenujące, szczególnie tworzone przez Jana Sztaudyngera. Chyba tylko Jerzy Lec czasem błysnął. "

Czy ja wiem...

Któż równa
Do gówna?

 

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Maginiu 23 marca 2021 23:47
24 marca 2021 07:40

Całkiem nietrafna fraszka. Obecnie większość aktywnych w mediach celebrytów tak czyni. 

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @gabriel-maciejewski 24 marca 2021 07:40
24 marca 2021 09:41

Fraszka odnosiła się do zacytowanego zdania chlora i jego afektu do  fraszek majora Letza.

Oczywiście - przepraszam, że to tumaczę - moja notka, tak jak i fraszka - ma charakter ironicznie przewrotny. Bo nie znam twórczości majora Letza, wystarczała mi znajomość jego życiorysu.

zaloguj się by móc komentować

OdysSynLaertesa @stanislaw-orda 23 marca 2021 12:41
24 marca 2021 10:45

Bardzo dziękuję za tipa... Interesuję się tą tematyką ale niestety wszystko co do tej pory brałem do ręki albo oglądałem w internecie, było nasączone propagandą (albo sukcesu albo wszystko do d...). Chętnie się zapoznam

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @gabriel-maciejewski 23 marca 2021 10:35
24 marca 2021 15:47

A co to za problem?
Sprawdzone wzory są do zastosowania od zaraz.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować